Edytce, która wciąż popycha mnie
do przodu i pomaga pozbierać się po każdym upadku.
Hani, która jest moim małym
promyczkiem.
Kasi, która jest moim dobrym
duchem.
,,Istnieją zdarzenia, które
uświadamiają nam jak okropnymi egoistami tak naprawdę jesteśmy, będąc tego
zupełnie nieświadomymi. Człowiek, nawet bardzo tego nie chcąc, popełnia masę
błędów. Począwszy od tych najdrobniejszych, skończywszy na tych, które mają istotny
wpływ na jego życie. Los często wrzuca nas w jakiś wir wydarzeń, w którym
zupełnie się gubimy, zapominamy o tym, co naprawdę ważne, na rzecz tych
pomniejszych spraw, które z biegiem czasu, okazują się tak błahe. Poświęcamy im
tak wiele czasu. Czasu, który płynie tak szybko, czasu, który moglibyśmy
przeznaczyć, na coś, co tak naprawdę się liczy.
Czy naprawdę Angie musiała trafić
do szpitala, żebym zorientowała się, jak poważny jest jej stan? Przecież już
wcześniej powinnam była to dostrzec, spróbować z nią porozmawiać, zrobić
cokolwiek. A ja? Byłam tak zajęta sobą i własnymi sprawami, że nawet nie
zauważyłam, że jedna z najważniejszych osób w moim życiu, ma poważne problemy.
Przecież to właśnie ona pomogła mi odkryć moją pasje, jaką jest miłość do muzyki.
To dzięki niej miałam szansę poznać swoją rodzinę. Bez niej nigdy nie udałoby
mi się odkryć siebie, prawdziwej Violetty. Zjawiła się w moim życiu tak
niespodziewanie i pomogła zajrzeć mi w głąb siebie, w głąb swojego serca i odnaleźć
w nim melodię. Zawsze starała się mnie chronić, bez względu na to jak wysoką
cenę musiała za to płacić. Była przy mnie zawsze, gdy najbardziej jej
potrzebowałam. A gdzie byłam ja, kiedy to ona potrzebowała mnie?" - zamknęła
pamiętnik i położyła go na jednym z pustych, szpitalnych krzeseł, znajdujących
się na korytarzu. Hol był praktycznie pusty, co spowodowane było, zapewne, dość
wczesną godziną, wskazywaną przez stary, biały zegar, znajdujący się tuż nad
drzwiami z napisem REJESTRACJA. Wyblakłe,
poszarzałe ściany, o niegdyś, jak przypuszczała, oliwkowej barwie, nadawały
pomieszczeniu jeszcze bardziej osobliwy charakter. Nie lubiła szpitali, a
właściwie wzbudzały one w niej, pewnego rodzaju, poczucie niepokoju, jakiś
dziwny lęk, którego w żaden sposób nie była w stanie wytłumaczyć. Nic zresztą
dziwnego. Bo kto niby odwiedza je, jeśli wszystko jest w porządku? Zawsze
zostajemy do tego zmuszeni, trafiamy tu na skutek zrządzenia losu,
niefortunnego wypadku, albo zagrożenia życia lub zdrowia, swojego bądź bliskiej
nam osoby. Nikt nie trafia tu z własnej
woli, pomyślała. Zamknęła oczy, poczym wykonała głęboki wdech. Sztuczny,
chemiczny zapach lekarstw połączony z wonią środków odkażających, tysiące
ciężkich westchnień i odgłos cichego szlochania, rozbijający się o, wyłożoną
jasnymi płytkami, podłogę. Wszystko to sprawia, że chociażby wspomnienie o tym
feralnym miejscu, wywołuje w nas niezbyt ciekawe skojarzenia.
Wypuściła powietrze i ukryła
twarz w dłoniach. Bezsenna noc silnie dała jej się we znaki. Kciukami roztarła
obolałe skronie. Jednak to wcale nie ten ból był najsilniejszy. Był niczym w
porównaniu z uczuciem, które przez cały ten czas siedziało gdzieś głęboko w
niej, powoli, ale bezwzględnie, wyniszczając ją od środka. Myśl, a właściwie
pytanie, które wciąż rozbrzmiewało w jej głowie, jak mantra, którą człowiek
powtarza sobie, aby zapanować nad własnymi emocjami, nad umysłem. Tyle, że w
jej przypadku, ona wcale nie pomagała, a wręcz przeciwnie, doprowadzała ją do
szału. Dlaczego, dlaczego, dlaczego...?
Ciągłe i bezustanne.
- Jestem do niczego... -
powiedziała, spuszczając głowę jeszcze niżej. Skupiła wzrok na małym pęknięciu,
znajdującym się na jednym z kafelków; zdając
sobie sprawę ze swojej bezsilności.
- Śmiałbym się z tym nie
zgodzić... - ten głos, pomyślała. Wyrwał
ją z otchłani ciemnych, niezliczonych myśli, które wciąż toczyły niekończącą
się walkę; żadna nie miała zamiaru ustąpić, dać za wygrana, co sprawiało, że z
każdą sekundą, ból coraz bardziej się nasilał. Po raz kolejny ją uratował,
dając chwilę zapomnienia, kojąc jej zszargane nerwy. Był niczym najpiękniejsza
melodia na świecie. Melodia, w rytm której biło jej serce. Łagodny, a zarazem
silny, idealny. Podniosła głowę, tym
samym odnajdując jego spojrzenie. To
zabawne, pomyślała. A owa myśl wywołała na jej twarzy uśmiech. Może nieco
nikły i praktycznie niedostrzegalny, ale pierwszy w ciągu ostatniej doby. - Coś
się dzieje? - no tak, nie mogło być inaczej. Potrafił wyłapać każdy jej gest,
nawet ten, który wydawałby się pozostawać zupełnie niewidocznym.
- Nie, nic. Po prostu... -
zrobiła krótka przerwę, robiąc jeden, dłuższy oddech. - Nawet nie wiesz jak
dobrze jest cię widzieć. Chyba tego właśnie teraz potrzebowałam, jak tlenu. - ostatnich dwóch słów nie
wypowiedziała na głos, jednak to właśnie one były dla niej najważniejsze, miały
największą wartość. Jednak on nie mógł ich usłyszeć. Tak samo jak nie mógł
poznać myśli, która sprawiła, że się rozpromieniła. A o czym wtedy pomyślała? W
zasadzie o czymś zupełnie oczywistym. Fakt, że jego spojrzenie od zawsze było
dla niej drogowskazem, pomagało jej odnaleźć właściwą drogę, wcale jej nie
zdziwił. Ostatnio coraz bardziej uświadamiała sobie, ile prawdy kryje to
stwierdzenie.
- Przyjechałem jak najszybciej
mogłem. - rozumiał ją, doskonale wiedział, o co jej chodzi, nawet lepiej niż
mogła to sobie wyobrazić. Bo przecież czuł to samo. Wciąż o niej myślał,
bezustannie miał przed oczami jej rumianą twarz, jej piękne, duże oczy, w
kolorze mlecznej czekolady, fale delikatnie opadające na jej ramiona. Zawsze
kiedy coś było nie tak, myślami wracał do zapachu jej włosów, lekko kwiatowego,
niezbyt mocnego, idealnie wyważonego. - Co z Angie? - zajął miejsce po prawej
stronie dziewczyny, po czym położył swoje kule na pustym siedzeniu, tuż obok
siebie.
- Nic jej nie będzie, lekarze
mówią, że to zwykłe przemęczenie. Niedługo powinna się obudzić. Przez jakiś
czas będzie musiała bardzo się oszczędzać, regularnie sypiać, spożywać dużą
ilość płynów i starannie dobranych pokarmów, dieta musi być bogata w owoce i
warzywa. - wyjaśniła, obracając się w stronę szatyna.
- Rozumiem. - przyjrzał się jej
uważnie. - A Ty jak się trzymasz? - był taki troskliwy. Uwielbiała to, jak
bardzo się o nią martwił. Zawsze ona była dla niego priorytetem. Przy nim czuła
się naprawdę kochana, traktował ją jak księżniczkę. A on? On był jej aniołem
stróżem, który zawsze ją chronił, otaczał opieką, ratował z każdej opresji,
rozpędzał wszystkie ciemne chmury, a za sprawą jego uśmiechu, na niebie, znowu
pojawiało się słońce.
- Jakoś daję radę. - spuściła
wzrok, przybierając dobrą minę do złej gry. Jednak on wcale nie zamierzał dać
się zwieść.
- Violetta... - jego głos pełen
był zrozumienia. Palcem wskazującym podniósł jej podbródek, tak, że zmuszona
była spojrzeć mu prosto w oczy. - ...mnie nie oszukasz.
- Przepraszam, po prostu... -
ciężko westchnęła, próbując pozbierać jakoś myśli. - ...po prostu nic nie jest
w porządku. Kiedy wczoraj wieczorem dostałam telefon ze szpitala, to było
straszne. Pierwsze kilka godzin to było piekło, prawdziwe piekło. Lekarze nic
nie mówili, musieli wykonać wszystkie badania. Tak bardzo się bałam, nie
chciałam, żeby... Leon, powinnam była się domyśleć, coś zauważyć. - całe jej
ciało zaczęło drżeć. - Ostatnio dużo pracowała, cały czas poświęcała Studio,
pomagała Antonio. Wiedziałam o tym, ale nie widziałam w tym nic dziwnego.
Myślałam, że po prostu... W sumie, sama nie wiem co tak właściwie myślałam. To
wszystko moja wina. Może, gdybym wcześniej jakoś zareagowała, porozmawiała z
nią, ale nie... Ja byłam zbyt zajęta własnymi sprawami. Jestem egoistką, Leon.
Straszną egoistką.
- Vilu, popatrz na mnie... -
otarł łzy spływające po jej policzkach. Jego dotyk sprawił, że nieco się
uspokoiła. Ponownie spojrzała w jego oczy. Piękne, zielone... A zielony to przecież kolor nadziei. I
kto wie, może w symbolice kolorów kryło się ziarnko prawdy? - ...nic nie jest
twoją winą. Poza tym każdy z nas mógł to zauważyć, a nie zrobił tego nikt.
Dlatego więc, zarówno ja, jak i wszyscy inni, możemy czuć się tak samo winni. Poza
tym, Angie nie należy do osób, które otwarcie mówią o swoich problemach. Wie,
że każdy ma własne zmartwienia i nikomu nie chce ich dokładać. I nawet, jeśli
coś ją dręczy, za wszelką cenę stara się to ukryć. - czubkiem palca dotknął
nosa dziewczyny, a ona mimowolnie się zaśmiała. - Uwielbiam jak się śmiejesz. Obiecasz
mi, że będziesz robiła to częściej, a przynajmniej się postarasz? - wierzchnią
stroną dłoni dotknął jej twarzy. Była taka rozgrzana, taka ciepła. To zadziwiające
jak wiele uczuć i emocji może kryć się w jednej, tak niezwykle kruchej i
delikatnej osóbce. Bo chociaż przez ostatnie dwa lata stała się dużo
silniejsza, dużo bardziej wytrwała, wciąż pozostawała tą samą Violettą. Wciąż
pozostawała tą samą słodką dziewczyną, w której zakochał się bez pamięci. I nic
nie wskazywało na to, aby kiedykolwiek miało się to zmienić. Nawet, jeśli
bardzo by chciał, nie mógł przecież oszukać własnego serca. Zresztą już nie
próbował, to nie miało najmniejszego sensu.
- Obiecuję. - obdarowała go
jednym ze swoich promiennych uśmiechów, jego
ulubionym. Ale zraz jej twarz wyraźnie spochmurniała. - Bardzo boli? -
skinieniem głowy wskazała jego lewą nogę.
- Jakoś daję radę. - zaśmiał się. Ona zaś nic nie odpowiedziała,
posłała mu tylko jedno wymowne spojrzenie. - Wybacz, nie mogłem się
powstrzymać. - uniósł ręce w ramach przepraszającego gestu. - Czasami, ale
tylko trochę. To tylko zwichnięcie, nie ma się czym martwić. Poza tym, przed
występem wszystko już powinno wrócić do normy.
- Tak bardzo cię za to
przepraszam, to moja wina. Gdybym była bardziej ostrożna, zauważyłabym tych
deskorolkarzy. Taka sytuacja miała miejsce już drugi raz, a ty po raz kolejny
mnie z niej ratujesz...
- I zawahałbym się, nawet przez
chwilę, gdybym miał to powtórzyć. - delikatnie ujął jej dłoń, po czym spojrzał
jej prosto w oczy - Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze. Nigdy nie
pozwolę, aby ci się coś stało. Rozumiesz? - pokiwała twierdząco. Kocham cię. Bo chociaż te dwa słowa same
cisnęły jej się na usta, nie mogła ich wypowiedzieć. Jeszcze nie teraz, upomniała w myślach samą siebie.
Nieco się do niego zbliżyła. Blisko, bliżej, coraz bliżej... Lekko
musnęła wargami jego policzek. - Dziękuję. - wyszeptała wprost do ucha
chłopaka, na co on lekko zadrżał. Poczuł przyjemne mrowienie w miejscu, gdzie
jej usta dotknęły jego skóry.
- Mam pomysł. - kiedy tylko
odsunęła się od niego, Leon się podniósł, chwycił leżące obok kule i pociągnął
ją za rękę.
- Jaki? - rzuciła kompletnie
zdezorientowana.
- Zobaczysz. Musisz mi tylko
zaufać. - złapała pamiętnik i o nic już więcej nie pytając, podążyła za
szatynem. Ufała mu jak nikomu innemu, nawet
bardziej niż samej sobie. Po chwili
zniknęli za rogiem jednego ze szpitalnych korytarzy. Mijały kolejne minuty, hol
zapełniał się coraz większą ilością pacjentów i odwiedzających ich bliskich.
Głuchy odgłos kroków rozbijających się o ceramiczne kafelki z każdą sekundą
stawał się głośniejszy. Jednak stary zegar wciąż tykał w tym samym rytmie, bo
niektóre rzeczy niezmiennie przecież pozostają takie same. Chociażby ich miłość...
Czas stoi w miejscu.
Piękno jest w niej.
Będę odważny,
Nie pozwolę, by cokolwiek odebrało mi to,
Co jest przede mną.
Każdy oddech,
Każda godzina prowadziła do tego...*
Siedział na jednym z metalowych
taboretów znajdującym się przy jej łóżku, bezustannie ściskając jej dłoń. Był
tu przez całą noc, nie opuszczając jej nawet na chwilę. Bał się odejść, choćby
na krok. Wyglądała tak bezbronnie, leżąc podłączona do tej całej szpitalnej
aparatury. Jej blada, z wycieńczenia, cera, niemalże zlewała się z jasną
pościelą. Długie blond fale, w lekkim nieładzie, opadały na dużą, kwadratowa
poduszkę, która znajdowała się tuż pod jej głową. Jednak nawet w tym stanie nie
traciła swojego uroku. Bez względu na sytuację, zawsze pozostawała jego
aniołem. I to się nigdy nie zmieni.
Bo z Angie było jak z gwiazdami. Każdy
z nas dobrze wie, że one nigdy nie przestają świecić. Chociaż za dnia znikają
nam z pola widzenia, po zapadnięciu zmroku wciąż się pojawiają, każdego
wieczoru. Czasami widzimy je lepiej, czasami gorzej, ale ich blask nigdy się
nie zmienia. Za każdym razem świecą takim samym światłem. Odgrywają w naszym
życiu najróżniejsze role. Już od wieków były tematem rozważań i rozmów wielu
uczonych. Okryte nutą tajemnicy, niepoznane, tak bardzo odległe. Przez wieki
wskazywały drogę żeglarzom, pomagały astronomom lepiej poznać i opisać nasz
wszechświat, były wyznacznikiem czasu i przestrzeni, nieodłącznym elementem
nocnego nieba. A przede wszystkim, od niepamiętnych czasów, zachwycają nas
swoim pięknem, pozwalają nam cieszyć się swoją urodą. Z ich zbiorami, zwanymi
również konstelacjami, związana jest niezliczona ilość legend i mitów. Weźmy
chociażby ten o Orfeuszu. Znacie go? Według
wierzeń starożytnych Greków, był on królem śpiewakiem Tracji, pięknej,
historycznej krainy położonej w dolinie rzeki Ewros. Orfeusz słynął z tego, że był niedoścignionym mistrzem gry na
lutni oraz harfie. Kiedy grał, wszystko mu wtórowało: ludzie, zwierzęta, ptaki,
a nawet drzewa. Jego żona Eurydka, nimfa drzewna, znana natomiast była ze
swojej wyjątkowej urody. I jak to często bywa, to właśnie ów uroda, stała się
przyczyną zguby. Młody bartnik, Aristajos, syn Apollina i nimfy Kyreny,
zauroczony kobietą, nie wiedząc kim ona jest, zaczął ją gonić. Przerażona Eurydyka,
uciekając przed adoratorem, została ukąszona przez żmiję, w rezultacie czego,
niedługo po tym, zmarła. Zrozpaczony Orfeusz udał się do Hadesu. Pan świata podziemnego,
usłyszawszy rozpaczliwe dźwięki pieśni, zgodził się zwrócić mężczyźnie żonę. Jednak
postawił przed nim jeden warunek. Młodzieniec nie mógł spojrzeć na ukochaną,
dopóki nie opuszczą wrót królestwa zmarłych. I kiedy wydawać by się mogło, że
król Tracji dotrzyma danej obietnicy, kiedy znaleźli się już na samym końcu
drogi, nie wytrzymał i obrócił się. A wtedy Hermes, zabrał Eurydykę z powrotem
do podziemi. Zrozumiawszy skutki własnego czynu, zdesperowany małżonek,
bezskutecznie próbował naprawić swój błąd. Ale i to na nic się nie zdało.
Zmarnował jedyną szansę. Rozgoryczony wrócił do swojej krainy, gdzie do końca
życia, pośród gór i dolin, śpiewał swoje przepełnione bólem i żalem melodie. Podczas
jednej ze swych desperackich podróży, został zabity przez orszak uczestniczący
w obchodach ku czci boga Dionizosa, a jego szczątki zostały porozrzucane. Wieść
o tej okrutnej zbrodni rozeszła się po całym świecie. Poruszone haniebnym
czynem muzy, uprosiły bogów, aby przynajmniej lutnia Orfeusza pozostała na
niebie po wsze czasy. Tutaj właśnie ma kończy się smutna historia pięknej lecz
nieszczęśliwej miłości dwojga kochanków. Opowieść o prawdziwym uczuciu, które
było przezwyciężyć nawet śmierć. A skąd
Pablo znał tę opowieść? Usłyszał ją, kiedy był jeszcze małym chłopcem. Razem
z Angie i jej tatą lubili patrzeć w gwiazdy. Siadali wtedy we trójkę n
miękkiej, pachnącej trawie, a pan Carrara dzięki swoim opowiadaniom, przenosił
ich do świata baśni. A przecież w każdej
legendzie kryje się ziarnko prawdy.
- Pablo...? - usłyszał głos,
który był tak bliski jego sercu, najbliższy.
Pospiesznie spojrzał w jej stronę, jakby nie dowierzając. Miejsce zatroskania,
które dotychczas malowało się na jego twarzy, zajął promienny uśmiech. Ucałował
jej delikatną dłoń. - Gdzie ja jestem? Co się stało? - wyszeptała, wciąż
jeszcze nieco oszołomiona, jednak już dużo pewniejszym głosem.
- Spokojnie, wszystko jest już
dobrze. - przejechał kciukiem po jej policzku. - Nie musisz się już niczym
martwić, jestem przy tobie. - jej buzia nieznacznie się rozpromieniła, jednak
dalej widać było na niej wyraźne zdezorientowanie. - Wczoraj wieczorem
zasłabłaś, ale zanim zemdlałaś, udało ci się jeszcze do mnie zadzwonić. Kiedy
odebrałem, niczego nie usłyszałem. Zaniepokoiłem się i pojechałem do twojego
mieszkania. - zrobił krótką przerwę, aby złapać oddech, po czym kontynuował
dalej. - Nawet nie wiesz, co przeżyłem, widząc cię nieprzytomną, leżąco na podłodze.
To było straszne... W pierwszym momencie pomyślałem, że... Ale na całe
szczęście moje obawy się nie potwierdziły, oddychałaś. - wzmocnił uścisk. -
Przywiozłem cię tutaj. Lekarze się tobą zajęli. I chwała Bogu, nie było to nic
poważnego. Tylko zwykłe przemęczenie, wyczerpanie organizmu.
- Dzię...
- Nie musisz tego robić. Nie
mógłbym postąpić inaczej. Wiesz jak bardzo jesteś dla mnie ważna, prawda? - nie
zabrzmiało to wcale jak pytanie, a raczej jak stwierdzenie. Bo przecież ona
dobrze o tym wiedziała, świetnie zdawała sobie z tego sprawę. Jednak pokiwała
twierdząco głową i szerzej się uśmiechnęła. Zapadła cisza lecz wbrew pozorom
nie była ona ani trochę niezręczna. Było wręcz przeciwnie. Po tych wszystkich
sprzeczkach, nieporozumieniach i zawirowaniach, które ostatnio miały pomiędzy
nimi miejsce, tak bardzo jej potrzebowali. Odnaleźli swoje spojrzenia, a przecież to właśnie one są
odzwierciedleniem duszy. Po raz pierwszy od dłuższego czasu ich drogi znowu
się skrzyżowały. Na zawsze? - To
uświadomiło mi... - zaczął, po kilku minutach, mężczyzna. - ...że nie potrafię
wyobrazić sobie mojego życia bez ciebie.
- Czy ty właśnie...? - zapytała
niepewnym tonem blondynka.
- Chyba tak. - zaśmiał się, wciąż
jeszcze nie dowierzając do końca w to, co właśnie robi. - Zanoszę się z tym
zamiarem już od kilku lat lecz zawsze czekałem na właściwy moment. Ale zdałem
sobie, że taki nigdy nie nadejdzie. Bo jeśli kogoś naprawdę kochamy, każda
chwila jest właściwa. Prawdziwej miłości nie można mierzyć tą samą miarą, którą
mierzymy czas. A ja cię kocham, Angie, od zawsze. Kocham cię tak bardzo, że aż
mnie to przeraża. - klęknął na kolano, nie puszczając jej ręki. - Angeles
Carrara, czy uczynisz mi ten zaszczyt i wyjdziesz za mnie? - w jego głosie
można usłyszeć wyraźne podenerwowanie. - I chociaż nie mam teraz przy sobie
pierścionka, kupiłem go już dawno temu. Jeśli tylko się zgodzisz...
Serce bije szybko.
Kolory i obietnice.
Jak być odważnym?
Jak mogę kochać, jeśli boję się upaść?
Lecz patrząc na ciebie, gdy stoisz sam,
Wszystkie moje wątpliwości
Nagle w jakiś sposób odchodzą...*
- Nie jestem pewna, czy wiesz na
co się decydujesz, Pablo Galindo. - teraz była tego pewna. Kochała go, tak samo
jak on ją, była tego pewna. Wszystko nagle zniknęło i pozostali tylko oni, a
czas jak gdyby zatrzymał się w miejscu.
- Czy to znaczy, że...?
- Tak... - tak długo na to
czekał, tak bardzo tego pragnął. Nigdy nie naciskał, nie wywierał presji. Zawsze
czekał, zawsze był obok, zawsze wierzył, nigdy nie porzucał nadziei. I to
właśnie owe cierpliwość i wiara doprowadziły go do miejsca, w którym teraz się
znalazł. Złączył ich usta w czułym pocałunku. Pocałunku, który był początkiem ich nowej, wspólnej
drogi.
Jeśli czujesz
się zagubiony
Lekko odsunęła się od bruneta. Ten głos, pomyślała. Przecież tak dobrze
go znała. Delikatny i melodyjny. Spojrzała w stronę, z której dochodził. Violetta. Stała w drzwiach, patrząc w
jej stronę wzrokiem przepełnionym miłością i troską.
Podróżując do
swojego świata z przeszłości
Jeśli
wypowiesz moje imię, pójdę cię szukać...
Wysoki szatyn dołączył do niej;
poruszał się lekko pomagając sobie kulami. No
tak, przecież Leon miał wypadek, ta myśl sprawiła, że jej twarz wyraźnie
posmutniała. Jednak on wysłał w jej stronę promienny uśmiech, który mówił, że
wcale nie ma powodów do zmartwień.
Jeśli
wierzysz, że wszystko jest zapomniane
Że twoje
niebieskie niebo jest zachmurzone
Jeśli
wypowiesz moje imię, znajdę cię...
Ludmiła i Diego stanęli tuż obok nich, wyśpiewując kolejne wersy
piosenki.
To, w co
wierzę i co czuję jest tak silne
Że już nic
nie powstrzyma tego momentu
Urocza Hiszpanka i przystojny
Włoch, spojrzeli sobie w oczy. Angie mimowolnie się uśmiechnęła. Odkąd Federico
pojawił się w życiu Natalii, ta diametralnie się zmieniła. Dzięki niemu
uwierzyła w siebie i swoje możliwości, odkryła muzykę, która była w niej od
zawsze. I teraz, kiedy już nie kryła się w cieniu Ludmiły, kiedy znalazła
odwagę, aby wydobyć melodię na zewnątrz, świeciła pełnym blaskiem. Nawet, jeśli
brunetka sama tego jeszcze nie widziała, stawała się prawdziwym diamentem.
Przeszłość
jest wspomnieniem
Marzenia
rosną, zawsze urosną.
Rudowłosa zaśpiewała poprawiając
czapkę Maxi'ego. Ta dwójka była istnym dowodem na to, że przyjaźń damsko-meska
naprawdę istnieje.
Zaraz
zobaczysz, ze coś rozpala się na nowo
Miej poczucie
próbowania
kiedy
jesteśmy razem
Coś rozpala
się na nowo
kiedy
jesteśmy razem
kiedy
jesteśmy razem...
Brakowało już tylko jednej osoby.
Ale niestety los zdecydował za nich, nie mogli nic na to poradzić. I chociaż
Francesca wyjechała, czuła jej obecność, bo przecież Włoszka już na zawsze
pozostanie w ich sercach.
Kiedy patrzyła na te dzieciaki,
przypominała sobie, dlaczego tak bardzo kocha swoją pracę. To właśnie dzięki
takim momentom, dzięki nim, każdego dnia wstawała z uśmiechem. Pełna nadziei i
pozytywnej energii, codziennie angażując w to, co robi, całą siebie. Violetta
oddaliła się od grupki przyjaciół i skierowała się w stronę ciotki. Objęła ją
mocno, śpiewając ostatnie słowa refrenu:
...kiedy
jesteśmy razem.
Każdy z nas bezustannie poszukuje
własnego miejsca. Aby tego dokonać podróżuje niezliczonymi ścieżkami, obiera
różne kierunki, próbuje w jakiś sposób dojść do celu. Nieprzerwanie błądzi między
nieskończonymi alejkami labiryntu, którym jest nasze życie, wciąż prąc do przodu.
Czego tak właściwie szukamy? No
właśnie. Często zdarza się tak, że po prostu zapominamy, dokąd tak naprawdę
zmierzamy? Wtedy zaczynamy się zastanawiać się nad tym, czy gdzieś po drodze
czegoś nie przeoczyliśmy, czy nie ominęliśmy jakiejś bocznej drogi, która w
rzeczywistości mogła okazać się tą właściwą? Tą, która doprowadziła by nas
wprost do miejsca, którego tak długo szukamy. Tak samo jest z ludźmi. Przez
nasze życie przewija się tak wiele osób, na które, czasami po prostu nie
zwracamy uwagi. Żyjąc w ciągłym biegu i pośpiechu możemy nie zauważyć tej
właściwej. I co w takiej sytuacji? Co,
jeśli zmarnujemy szansę, która już nigdy może się nie powtórzyć? Nie, to nie
możliwe. Bo kiedy natrafiamy na tą osobę, czujemy, że to właśnie ona. Kiedy
znajduje się obok nas, świat staje się bardziej kolorowy. Za jej sprawą w
naszym życiu pojawiają się barwy, o których istnieniu nie mieliśmy do tej pory
pojęcia. Wszystko wokół staje się piękniejsze. Dzięki niej, zaczynamy zauważać
to, czego do tej pory wcale nie dostrzegaliśmy. Uczymy się czerpać przyjemność
ze wszystkich, nawet tych najmniejszych i z pozoru nic nieznaczących, rzeczy.
Każda z nich daje nam radość. Jej obecność daje nam siłę, sprawia, że po każdym
upadku, potrafimy się podnieść. Wystarczy jej spojrzenie, a my przestajemy się
bać, porzucamy wszystkie nasze obawy. W jej uśmiechu odnajdujemy nadzieję i
wiarę. Wszystkie ciemne chmury nagle znikają. Słyszymy melodię, której
dotychczas nie słyszeliśmy. Melodię, która pochodzi prosto z naszego serca.
Spojrzała w niebo, które
dzisiejszego wieczoru było wyjątkowo piękne. Miliony migoczących gwiazd
błyszczały tuż nad ich głowami. Zdawać by się mogło tak bliskie, jednak w
rzeczywistości tak odległe. Przeniosła wzrok na bruneta, który znajdował się
obok niej. Szedł tuż przy niej, krok w
krok. Z nim u boku wszystko wydawało jej się możliwe. Kiedy był blisko
niej, czuła, że jest w stanie dokonać wszystkiego, dogonić wszystkie swoje
marzenia. A nawet dosięgnąć gwiazd. Nikt
nigdy nie wierzył w nią tak mocno jak on, nikt nigdy nie wspierał jej tak jak
robił to Federico. Tak, bo to właśnie on jako pierwszy w nią uwierzył, zobaczył
w niej to, czego nie widział dotychczas nikt inny. To właśnie dzięki niemu,
uwierzyła również ona. Dał jej to, czego tak bardzo jej brakowało. Wiarę w samą
siebie i we własne możliwości.
- Zimno ci? - zauważył, gdy
dziewczyna lekko zadrżała.
- Nie... - natychmiast
zaoponowała. Przyjrzał się jej badawczo, po czym się zatrzymał i wybuchnął
gromkim śmiechem. - Z czego się śmiejesz? - stanęła naprzeciwko niego, tak blisko.
- Chyba nie myślałaś, że ci
uwierzę? - zapytał, a szeroki uśmiech wciąż nie schodził mu z ust. Zastanowiła
się chwilę lecz, gdy tylko zdała sobie sprawę, że chłopak wcale nie ma zamiaru
tak łatwo dać się nabrać, pokręciła przecząco głową.
- To nie ma sensu, niedługo
będziemy na miejscu. - pospiesznie zaprotestowała, widząc jak chłopak zdejmuje
bluzę. Jednak on jakby wcale jej nie słyszał. Założył bluzę na ramiona
dziewczyny. I chociaż wciąż jeszcze go poznawała, o niektórych jego cechach
zdążyła się już dobrze przekonać. Jedną z nich było to, że chłopak był uparty. Cholernie uparty. Kiedy coś sobie
założył, nic nie było w stanie zmienić jego zdania. Zrezygnowana lecz z
nieukrywanym rozbawieniem, spojrzała mu prosto w oczy - Wiesz, że jesteś
niedorzeczny?
- Wiem, ale przecież za to mnie
uwielbiasz. - rozłożył bezradnie ręce. Nic więcej nie powiedziała, jedynie
lekko się zaśmiała. Wzięła chłopaka pod ramię i oboje udali się w stronę jej
domu. Ale przecież miał rację, w stu procentach. Uwielbiała jego poczucie humoru,
jego nastawienie do życia. Od niego nauczyła się patrzeć na świat bardziej
optymistycznie, wszędzie odnajdywać jakieś pozytywy. To on nauczył ją żyć. A może nie tylko żyć?
.........................................................................................................
Witam, Słoneczka ^^ Oto i szesnasteczka ;3 Gdyby nie Edziak, pewnie jeszcze trochę musielibyście na nią poczekać. Ale, że ten kochany ciul, każdego dnia kazał mi pisać i dopominał się o rozdział, jest on teraz ;) Nie będę się rozpisywać na jego temat, chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle... Szkoda słów. Dobrze, dłużej nie przynudzam. Następnego możecie spodziewać się w przeciągu kolejnych dwóch tygodni. Kocham Was <3
Wasza Diana ;*
P.S. Kochane, wybaczcie, że dedykuję Wam coś takiego :( Jest mi za siebie tak bardzo wstyd.
* Christina Perry - ,,A thousand years"