czwartek, 27 marca 2014

Capítulo trece - ,,Es el latido de tu corazón" (,,Hoy somos mas")


Rozdział dedykuję Adze,
która jest moim osobistym Słońcem...



,, Dzisiaj... Dokładnie dzisiaj mija trzynaście lat od kiedy Cię z nami nie ma. Trzynaście lat bez widoku uśmiechu, który pojawiał się na Twojej twarzy, zawsze gdy na mnie patrzyłaś. Trzynaście lat od kiedy ostatni raz czułam na sobie Twój wzrok. I wtedy znikały wszystkie problemy. Pod wpływem, którego świat stawał się lepszy. Trzynaście lat bez dźwięku Twojego głosu, który odganiał wszystkie koszmary. Mogłam godzinami słuchać jak śpiewasz. Trzynaście lat bez Twojego dotyku i zapachu Twoich perfum, które mnie uspokajały. Wystarczyło, że byłaś blisko. Nie potrzebowałam niczego więcej. Wystarczyła mi tylko Twoja obecność, a wszystko stawało się proste. Dzięki Tobie byłam silna, potrafiłam pokonać każdą przeszkodę. A teraz? Teraz Cię nie ma. Serce pęka mi na milion drobnych kawałeczków zawsze, kiedy pomyślę, że już nigdy Cię ze mną nie będzie. Nigdy już nie zobaczę płomyków tańczących w Twoich oczach, gdy śpiewasz. Nigdy nie ujrzę Twojego ciepłego uśmiechu, nie usłyszę Twojego głosu. Nigdy nie będę mogła schować się w Twoich ramionach... Mamo... Tak bardzo za Tobą tęsknię. Tak bardzo chciałabym, żebyś była teraz przy mnie, dodała mi otuchy, powiedziała co mam zrobić. Francesca wyjechała. To się naprawdę stało. Teraz już nic nigdy nie będzie takie samo. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Rozumie jak nikt inny na świecie. Nikt z wyjątkiem Leona. Dzielą nas tysiące kilometrów. Mamo, dlaczego tracę osoby, które są dla mnie najważniejsze? Dlaczego one odchodzą? To boli. Bardzo boli. Odchodząc pozostawiają w moim sercu pustkę. Pustkę, której nikt, ani nic nie jest w stanie wypełnić. Razem z nimi tracę część siebie. Najpierw Ty, później Leon, teraz Francesca... Kto będzie następny?" - po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, którą szybko otarła. Zamknęła pamiętnik, po czym włożyła go do torebki. Nie mogła teraz płakać, chciała być silna, dla niej, dla Marii. Pragnęła być taka jak ona. Żyć pełnią życia, wciąż się uśmiechać, spełniać swoje marzenia... Jednak była jedna zasadnicza różnica. Jej matka miała u swojego boku rodzinę, przyjaciół i mężczyznę, którego kochała. A ona? Ona go straciła. Straciła go na zawsze i bezpowrotnie. Zbyt późno się ocknęła i zrozumiała, kogo tak naprawdę kocha i zawsze kochała, kto nadaje jej życiu sens, sprawia, że każdy dzień staje się piękniejszy. Przy nim mogła po prostu być sobą, prawdziwą Violettą, bez żadnych ograniczeń. Nie musiała nikogo udawać. Mogła całkowicie zdjąć maskę. On i tak wszystko widział. Widział to w jej oczach. Stanowiła dla niego otwartą księgę. Kiedy się śmiała, on śmiał się razem z nią, kiedy było jej źle, zamykał ją w swoich silnych ramionach. Kiedy się do niej uśmiechał wszystko nabierało barw. Każdy dzień, każda chwila, każda minuta spędzona z nim była czymś niesamowitym. Jednym drobnym gestem potrafił sprawić, że na jej twarzy znów pojawiał się szeroki uśmiech, a wszystkie wątpliwości nagle znikały. W jednym momencie rozpływały się w powietrzu, nie pozostawiając po sobie żadnego, nawet najmniejszego, śladu. Zupełnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Bo taka była prawda. Wniósł w jej życie magię. Z nim wszystko było prostsze, każdy problem sam znajdował rozwiązanie. W jego cudownych, zielonych oczach odnajdowała wszystko, czego szukała. Ukojenie, bezpieczeństwo, a przede wszystkim miłość. Czułość w jego spojrzeniu, którą ją obdarowywał była nie do opisania. Wtedy nie potrzebowała nikogo więcej, tylko jego. Schowała twarz w dłoniach. Jak mogłam być taka głupia? - zapytała sama siebie.
- Nie bądź dla siebie taka surowa, Violu. - doskonale znała ten głos. Delikatny i melodyjny, niczym szept anioła. Podniosła głowę i spojrzała przed siebie. Stała tam. W białej zwiewnej sukience, oparta o framugę drzwi. Jej długie, złote fale połyskiwały w świetle wschodzącego słońca. Nie tylko wyglądała jak anioł, ona nim była. Była jej osobistym aniołem stróżem. Angie, Angeles... Od kiedy pojawiła się w jej życiu, tak wiele się zmieniło. To dzięki niej odkryła swoją pasję. Pasję, którą była muzyka. To właśnie ona wskazała jej drogę, której tak długo szukała, drogę, którą teraz podążała.
- Angie.- spróbowała pokusić się o uśmiech, lecz zamiast tego na jej twarzy pojawił się dziwny grymas. Gratulacje Violetta. - nawet w myślach ta ironia zabrzmiała dość uszczypliwie.
- Co się dzieje Violu? - była dla niej taka dobra, a ona nie dawała jej nic w zamian. Bo przecież jak mogła odwdzięczyć się jej za wszystko, co dla niej zrobiła? Za to, ze wniosła w jej życie światło i pokazała jej, że należy wierzyć? Bez względu na wszystko. Kobieta podeszła do łóżka i zajęła miejsce tuż obok siostrzenicy.
- Tak bardzo mi jej brakuje Angie. -  skinieniem głowy wskazała na zdjęcie Marii znajdujące się na szafce. - Chciałabym, żeby teraz była obok mnie... Wysłuchała, przytuliła, powiedziała jak mam postąpić...
- Wszystkim nam jej brakuje. - ponownie zerknęła na fotografię. - Była niesamowitą osobą. Pełną ciepła, radości. Otaczała ją niesamowita aura. Przyciągała do siebie ludzi i zaskarbiała sobie miejsca w ich sercach. Miała tak niesamowitą łatwość w kontaktach z innymi. - przerwała na chwilę, po czym ciągnęła dalej. - Pamiętam... Raz, kiedy byłam mała, zabrała mnie do parku. Mogłam mieć wtedy pięć, no może sześć lat... - uśmiechnęła się nie tyle do Violetty, co sama do siebie. - Chciałam iść się bawić i tak się wciągnęłam w tą zabawę, że nawet sama nie wiem kiedy, zgubiłam się. Zaczęłam się rozglądać, ale na próżno. Nie miała pojęcia, gdzie jestem. Usiadłam na ławce i się rozpłakałam. Nie wiedziałam co innego mogłabym w tamtym momencie zrobić. I wtedy pojawiła się Maria. Była jeszcze bardziej zdenerwowana ode mnie. Cała czerwona i zdyszana. Złapała mnie w ramiona i mocno do siebie przytuliła. - spojrzała dziewczynie w oczy. - Wiesz, nie miała do mnie żadnych pretensji, nie robiła mi żadnych wyrzutów. Zapytała jedynie, czy wszystko ze mną w porządku. Nie obchodziło jej, że zignorowałam jej prośbę, żeby się zbytnio nie oddalać. Interesowało ją tylko to, czy nic złego mi się nie przydarzyło. Ja na jej miejscu chyba wyszłabym z siebie i stanęła obok. Jednak nie ona. Była cudowna.
- Chciałabym móc chociaż w części jej dorównać...
-  Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo podobna do niej jesteś. - otoczyła szatynkę ramieniem. - Wiesz, ludzie, których kochamy, nigdy tak naprawdę od nas nie odchodzą. Oni wciąż przy nas są, obserwują nas, czuwają nad nami... Wciąż są obecni w naszych sercach, w nas samych. - urwała na chwilę. - Jestem pewna, że twoja mama patrzy teraz na ciebie i jest z ciebie dumna. Jest dumna z osoby, na jaką wyrosłaś.
- Dziękuję Angie. Dziękuję, że jesteś... - schowała głowę z zagłębieniu na jej szyi. Była dla niej prawie jak matka. Mogła liczyć na nią w każdej sytuacji, powiedzieć o wszystkim, co nie dawało jej spokoju. A ona? Ona pomagała odnaleźć jej odpowiedź na każde nurtujące ją pytanie. Angles - jej imię idealnie odzwierciedlało jej osobowość. Ale przecież dobór imienia to czysty przypadek. Jednak, czy aby na pewno? Bo jeśli chodzi o blondynkę, ta teoria ani trochę się nie sprawdzała...


Nasze życie ulega ciągłym zmianom. Wciąż nabieramy nowych doświadczeń, jesteśmy stawiani w nowych, nieznanych dotąd sytuacjach. Poznajemy nowych ludzi, nowe miejsca... Otoczenie bezustannie wywiera na nas presję, zmusza do tego, abyśmy stawali się elastyczni, potrafili się dostosować, niezależnie od sytuacji. Pod wpływem nacisku, a może też trochę i przyzwyczajenia, ulegamy. Przestajemy się przywiązywać. Dlaczego? Odpowiedź jest prostsza niż mogłoby nam się wydawać. Strach. Lęk przed utratą osób, na których nam zależy. Powoli zaczyna nam to wchodzić w krew, stawać się naszym nawykiem. Z obawy, cały czas, malutkimi kroczkami zmierzamy w stronę samotności, nawet o tym nie wiedząc. Samotność - pułapka, którą sami na siebie zastawiamy, bezwiednie wpadając w jej sidła. Sidła, z których tak trudno się wydostać. Ona się nie ujawnia. Nie, ona czeka. Czeka? Tylko na co? Na właściwy moment. Kryje się za rogiem i bacznie nas obserwuje, każdy nasz ruch. I uśmiecha się. Dlaczego się uśmiecha? Bo jest coraz bliżej. Nawet nie tyle ona, co my... Ale jej kleszcze się zaciskają. Coraz mocniej i mocniej... Aż w końcu tracimy orientację. Sami nawet nie wiemy kiedy. Zostajemy sami, zupełnie sami. Uodparniamy się na uczucia, zamykamy na świat, na ludzi... Znajdujemy się w szponach samotności, w ciasnej metalowej klatce, nawet tego nie zauważając. Ponieważ to właśnie jest nasza nowa rzeczywistość. Szara, pozbawiona kolorów, nudna i nieciekawa. Dlaczego? Dlatego, że to właśnie ludzie sprawiają, że nasz świat staje się piękny, nabiera barw... A jeśli znikają oni, znikają też one. Zaczynają się rozmazywać, łączyć w jedną, aż w końcu pozostaje tylko ten dobijający odcień szarości. Rutyna, codzienność, proza - tak wiele określeń i jedno znaczenie. I kiedy myślimy, że schemat już na zawsze pozostanie niezmienny, pojawia się iskierka, płomyczek nadziei. Mały, niepozorny... Zdawać by się mogło - nic nadzwyczajnego. Jednak on się zbliża. Tańcząc na wietrze, pozostawia kolorową smugę. Tworzy najróżniejsze wzory. Wiruje... Wiruje w rytm piosenki. Ale skąd ta melodia? Cicha, delikatna, subtelna... Coś nam przypomina... Tylko co? Idealne dopełnienie nieidealnego świata. Nasze serce przyspiesza. Jego rytm. Tak, to on. Jest taki sam jak melodia. A może to melodia rozbrzmiewa w jego takt?
Rytm i melodia, rytm i melodia...
Siedziała tuż obok niego, opierając głowę na jego ramieniu. Jej ciemne, niesforne loki delikatnie łaskotały jego policzek. Czasami kiedy wykonywała ruch, nawet najdrobniejszy, jeden z kosmyków gubił się gdzieś na jego twarzy, ale jemu to wcale nie przeszkadzało. Było wręcz przeciwnie. Uwielbiał momenty, kiedy była blisko niego. Kochał dotyk jej skóry, zapach jej perfum... Przywodziły mu na myśl widoki Hiszpanii, którą miał okazję odwiedzić kilka lat temu. Gorące lato pod błękitnym niebem rozpościerającym się nad słoneczną Katalonią. Piękne widoki, cudowne zabytki, bogata kultura, ale przede wszystkim uprzejmość. Zwyczajna ludzka uprzejmość i serdeczność. Uśmiechnięte twarze przechodniów mijanych na niezwykle malowniczych uliczkach Barcelony, które dopiero po zapadnięciu zmroku zaczynają tętnić życiem. Zapalały się uliczne latarnie, miejscowe kawiarnie zapełniały się ludźmi. Pojawiali się uliczni grajkowie, najczęściej studenci, których muzyka nadawała temu miejscu magiczny klimat. Magia, zwyczajnie niezwykła...
A ona? Ona była uosobieniem tego wszystkiego. Stanowiła dla niego zagadkę, której rozwiązanie stanowiło jego największy cel. Każdego dnia próbował poznać ją lepiej, każdego dnia dowiadywał się czegoś nowego. Miała w sobie coś takiego, coś co go do niej przyciągało, coś czymś zjednywała sobie ludzi, a co najważniejsze - ich serca. Jednak w czym tkwił jej sekret? W pięknych, brązowych oczach, w których coraz częściej gościły małe, tańczące ogniki? Czy może w jej uśmiechu, w którym odnajdował nadzieję na nowe, lepsze jutro? Tak, to też, ale najważniejsza była jej dusza. Wnętrze, które wciąż stanowiło dla niego nie odkryte jeszcze dotąd lądy, bezkresny, niezmierzony ocean... Królestwo, do którego pozwalała wejść jedynie nielicznym. A jemu się to udawało. Powoli, małymi kroczkami otwierał kolejne zamki, był coraz bliżej odnalezienia klucza.
- Chcielibyśmy wam coś ogłosić... - głos Antonio przywrócił chłopaka do rzeczywistości - ...podczas waszego ostatniego występu, swoją obecnością zaszczycili nas moi przyjaciele z Włoch. Są oni właścicielami jednego z rzymskich teatrów... - zrobił pauzę - byli tak zachwyceni waszym występem, że zaproponowali naszemu Studio współpracę... - Natalia jednym sprawnym ruchem podniosła głowę, wprawiając  tym samym w zawirowanie burzę swoich ciemnych loków - ...chcieliby, abyśmy przygotowali przedstawienie i wystawili je na deskach Cogliere l'attimo. Co wy na to? - wśród uczniów zapanowało wyraźne ożywienie, mimo stosunkowo późnej pory.
- Sztuka już została przez nas wybrana. - głos zabrał Pablo - Musi to być coś klasycznego, a zarazem nie oklepanego, coś co nie zanudzi widza, a jednocześnie przeszło do klasyki gatunku. - ciągnął dalej - Po wielu naradach, wybraliśmy "Upiora w operze". - dyrektor uniósł ręce w celu zapobiegnięcia pytaniom - Przesłuchania zaczną się na początku przyszłego tygodnia. Wszystkich chętnych serdecznie zapraszamy. Należy zaprezentować jeden z wybranych przez siebie utworów.
Poczuł zaciśnięte dłonie Hiszpanki na swoim lewym przedramieniu. Spojrzał na jej twarz.
Była cała rozpromieniona. Można było wyczytać z niej wyraźną ekscytację i zaciekawienie. Lubił patrzeć jak się uśmiecha. Kiedy ona była szczęśliwa, on też był szczęśliwy. Zmieniła się. - pomyślał. Nie była już tą samą dziewczyną, co jakiś czas temu. Przestraszoną, niepewną, wciąż uciekającą wzrokiem...  Z każdym dniem uśmiech coraz częściej gościł na jej twarzy. Posłała mu porozumiewawcze spojrzenie, po czym odsłoniła szereg swoich śnieżnobiałych zębów. I wtedy to poczuł. Melodia. Ich serca biły tym samym rytmem. Widział to w jej oczach. Mówiło mu to jego serce. Ona była jego m e l o d i ą...



Drobna szatynka szybkim krokiem przemierzała parkowe alejki. Prosta, błękitna sukienka o klasycznym kroju z wcięciem w talii podkreślała jej cudowną figurę. Natomiast dół zrobiony z półklosza sięgał nie dalej niż do połowy ud, odsłaniając przy tym jej długie nogi. Nagle, zupełnie niespodziewanie, zatrzymała się, a jej wzrok powędrował w kierunku idącej kilkadziesiąt metrów od niej pary. Brunet w ciemnym podkoszulku i przetartych jeansach oraz śliczna blondynka o dużych, brązowych oczach. Obydwoje uśmiechnięci i zadowoleni, pochłonięci rozmową, świetnie czuli się w swoim towarzystwie.
Bukiet świeżo ściętych, czerwonych róż, które dotychczas trzymała w swojej delikatnej dłoni, w jednym momencie upadł na ziemię. Nie mogła uwierzyć w to co widzi. Miał być dzisiaj zajęty. - tak jej powiedział. Łzy same zaczęły spływać po jej policzkach. Nie zastanawiała się ani sekundy dłużej. Zaczęła biec przed siebie, zupełnie nie wiedząc w jakim kierunku zmierza. W tym momencie o tym nie myślała. W jej głowie kłębiły się tysiące innych, wcale nie mniej nieprzyjemnych myśli. Teraz chciała być jak najdalej stąd. Ten widok za bardzo ją bolał. To zupełnie tak jakby ktoś wbił w jej serce sztylet. Czuła chłód jego stali. Chłód i samotność - dwa uczucia, które sprawiały, że ból stawał się coraz silniejszy. A przecież postawiła wszystko na jedną kartę. Myślała, że może mu zaufać, ze może na nim polegać, a tymczasem spotkało ją rozczarowanie... Kolejny raz cierpiała. Dlaczego akurat ona? Dlaczego nie mogła tak po prostu być szczęśliwa? Jak wszyscy inni. A ona? Ona kolejny raz się zawiodła. Myślała, że jeśli spróbuje zapomnieć, wszystko się ułoży, że z czasem go pokocha... Jednak nie mogła zapomnieć. Chciała chociaż poczuć się kochana i bezpieczna. Chciała wierzyć, że tak jest. Wierzyła. Starała się. Pragnęła go uszczęśliwić. Włożyła w to serce, zaangażowała się w związek. A teraz? Teraz jej świat po raz kolejny legł w gruzach.
Nagle na kogoś wpadła. Gdyby nie jego silne ramiona, które ją podtrzymały, niewątpliwie wylądowałaby na ziemi. Otworzyła oczy, po czym wtuliła się mocniej w chłopaka. On natomiast zamknął ją w swoim uścisku. Po raz kolejny poczuła to niesamowite ciepło, które od niego biło. Przynosiło jej ulgę i poczucie bezpieczeństwa. Czuła jak jej oddech powoli się wyrównuje, staje się coraz bardziej miarowy. Serce natomiast znów zaczyna bić swoim rytmem. Pogłaskał ją delikatnie po włosach, a kiedy szloch ustąpił, odsunął od siebie na odległość wyciągniętych ramion. Teraz dokładnie widział każdy szczegół jej idealnej rumianej twarzy.
- Co się stało księżniczko? - zapytał, a jego głos przepełniony był troską. Otarł pojedyncze łzy, które wciąż spływały po jej policzkach. Nie mógł patrzeć jak płakała. Bo, gdy ona cierpiała, on cierpiał razem z nią. Na tym właśnie polega miłość. - ta myśl sama pojawiła się w jego głowie. Zupełnie niespodziewanie. I chociaż natychmiast ją od siebie odpędził, wiedział, że taka właśnie jest prawda. Czegokolwiek by nie zrobił, nie uda mu się oszukać własnego serca. A ono wiedziało najlepiej... - To dlatego, że dzisiaj jest rocznica śmierci twojej mamy?
- Nie... Znaczy tak... Znaczy też, ale... Pamiętałeś? - spojrzała na niego, a w jej oku pojawił się błysk.
- Jak mógłbym zapomnieć? Przecież wiem jakie to dla ciebie ważne. A jeśli coś jest ważne dla ciebie, jest ważne też dla mnie. - długo nie musiał czekać na odpowiedź. Dziewczyna rzuciła mu się na szyję i wyszeptała do ucha cichutkie "Dziękuję". - Jeśli więc nie masz nic przeciwko, mógłbym z tobą pójść. Oczywiście jeśli chcesz...
- Tak... - musnęła wargami jego policzek. I znowu oboje przeszedł ten przyjemny dreszcz. Impuls, który rozszedł się po całym ich ciele, docierając do każdej, nawet najmniejszej komórki.  
- W takim razie chodźmy. Po drodze wszystko mi opowiesz. - objął ją ramieniem, po czym udali się w stronę cmentarza.
Kiedy był przy niej, wszystkie jej wątpliwości i obawy nagle ustępowały. Zmartwienia i smutek odchodziły. Pozostawało tylko poczucie bezpieczeństwa i miłość. Z nikim innym nie czuła się tak dobrze jak z nim, nikt inny nie był w stanie dać jej szczęścia. Tak naprawdę, zawsze był tylko on. Problem w tym, że ona zbyt późno zdała sobie z tego sprawę...

- Zapytałam go, czy znajdzie dzisiaj chwilę i, że to dla mnie ważne, ale on powiedział, że jest bardzo zajęty. - na chwilę zatrzymała się - Zrozumiałam, że może mieć do zrobienia coś naprawdę istotnego. Każdy ma swoje sprawy i czasami, mimo najszczerszych chęci, po prostu nie da rady, ale on... - ciągnęła dalej - ...wolał wyjść z Ludmiłą. Może nie powiedziałam mu o co dokładnie chodzi, ale gdyby naprawdę było tak jak mówił... Sam rozumiesz. Po prostu boli mnie to, że mnie okłamał. Rozumiesz Leon, ja nie mogę znieść już więcej kłamstw. Szesnaście lat moje życie przepełnione było sekretami, kłamstwami... Ja nie mogę już dłużej, nie potrafię. - oparła głowę o jego klatkę piersiową.
- Wszystko się ułoży. - pocałował ją w czoło, po czym podniósł jej podbródek i spojrzał w oczy. - Obiecuję ci, że kiedyś wszystko znów stanie się proste, a ty będziesz mogła po prostu być szczęśliwa. Nie pozwolę, żebyś cierpiała. Zaufaj mi, dobrze? - pokiwała twierdząco głową. Wiedziała, że może mu ufać, nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Uśmiechnęła się sama do siebie. Podobno kolorem symbolizującym nadzieję jest właśnie kolor zielony. Ona była tego pewna. A dlaczego? Ponieważ właśnie taką barwę miały jego oczy, a to właśnie w nich ją odnajdywała.

- To były jej ulubione kwiaty. - położyła na grobie matki bukiet czerwonych róż.
- Musiała być niezwykłą osobą... - otoczył ją ramieniem i mocno do siebie przycisnął.
- I była. - usłyszeli zza pleców znajomy głos. Mężczyzna podszedł i stanął z drugiej strony Violetty. Wziął ją za rękę. Oboje bardzo ją kochali, dla obojga była bardzo ważna, oboje bardzo przeżyli jej śmierć. Gdyby nie to, że mieli siebie nawzajem, już dawno by się poddali. A jednak. Oni wciąż trwali. Wiedzieli, że muszą być silni. On dla niej, a ona dla niego. Wyjęła z torebki białą kartkę pokrytą zgrabnym pismem. To dla ciebie, mamo. - pomyślała.

Jest pewne, że słyszałaś mnie mówiącą,
o tym, co można zrobić.
O magii śpiewania,
i byciu tym kim chcesz.
Już nieważne, co mogłoby się stać,
tylko to, co masz do zrobienia.
Kolor, którego użyjesz do malowania,
to, co myślisz, maluj.

Słowa zaczęły wypływać z jej ust niczym rzeka. Rzeka melodii, która płynęła prosto z jej serca. Napisała tą piosenkę dla niej, z myślą o niej... Tak bardzo ją kochała. Zawsze, gdy wątpiła, myślała właśnie o swojej mamie. O jej oczach, w których jako dziecko odnajdowała ukojenie, o jej pięknym uśmiechu, który sprawiał, że wszystko co złe, znikało. Rozpływało się w powietrzu. Dzięki niej świat stawał się kolorowy. I chociaż odeszła, wciąż przy niej była. Znajdowała się w jej sercu, dawała siłę. Była jej aniołem stróżem...

Wiem, że istnieją elfy i wróżki,
i, że próbowanie jest lepsze niż nic.
Nie zatrzymuj się, nie masz niczego,
Wzleć wyżej i zobacz.

Idę tam, gdzie wieje wiatr.
Dziś powiem to, co czuję.
Jestem w moim lepszym momencie.
Dokąd chciałabym, idę...

Musiała... Chciała w to wierzyć. Bo przecież jeśli potrafimy o czymś marzyć, jesteśmy w stanie to osiągnąć. Potrafimy wzbić się i wzlecieć wysoko. Potrafimy spełnić swoje marzenia. Kochać i marzyć, znaczy żyć... - pomyślała. Spojrzała w jego oczy. Piękne, zielone, przepełnione troską. Uśmiechał się do niej. Czuła jak przenika ją wzrokiem. Wtuliła się w niego mocniej, zupełnie jak gdyby bała się, że zaraz może go stracić, że może rozpłynąć się w powietrzu. A ona tak bardzo tego nie chciała. Chciała, żeby już zawsze tu był, był przy niej. Bijące od niego ciepło ogarniało całą jej drobną sylwetkę. Kiedy był obok, to tak jakby unosiła się nad ziemią. Wiedziała, że nie potrzebuje już niczego więcej. Miała u swojego boku dwóch najważniejszych w jej życiu mężczyzn. Uniosła wzrok ku niebu, a w tym momencie zza pojedynczych chmur, zaczęło wychodzić słońce. Znak. - przemknęło jej przez myśl...


Moje serce szuka bezustannie gwiazdy nad powierzchnią morza...
Czy jej serce naprawdę szukało? A jeśli tak, to czego? Czego? A może raczej kogo? Zaraz! Chwila! Przecież to ona jest najjaśniejszą gwiazdą, świeci najwspanialszym blaskiem. Blaskiem, którym przyćmiewa całą resztę. Bo przecież nikt nie może się z nią równać. Tylko głupcy wciąż twierdzą, że kiedyś uda im się być takimi jak ona. Tak to już niestety jest. Tylko nielicznym udaje się wspiąć tak wysoko i rozbłysnąć na niebie...
Jeśli możesz oświetlić mi drogę, możliwe, że Cię odnajdę...
Ale ona nie chciała nikogo odnaleźć. Uwielbiała w samotności przemierzać niczym niezmierzoną przestrzeń. Kochała wirować, tańczyć i latać. Latać jak najwyżej. Bez żadnych ograniczeń. A może jednak nie? Może miała już dość tej samotnej wędrówki? Może potrzebowała kogoś do wspólnego tańca?
Każdego ranka myślę o twoim głosie i  momencie, w którym dosięgnę Cię wzrokiem...
Czy to w ogóle było możliwe? Czy istniało coś, co było poza jej zasięgiem? Coś n i e o s i ą g a l n e g o dla niej? O kim myślała? Kto był obecny w jej życiu? Nikt! Przecież ona nigdy nikogo nie potrzebowała. Zawsze świetnie sobie sama radziła, bez niczyjej pomocy. Była przecież S u p e r n o w ą. A one wzbogacają przestrzeń międzygwiazdową o rozmaite pierwiastki, które nie mogłyby w większych ilościach powstać w żadnych okolicznościach.
Jeśli to życie jest zakochane w naszej pasji, pewnego dnia może nas połączyć...
Życie miało ją z kimś połączyć, a ona nawet nie wiedziała kim może być ta osoba? Tak nieoczekiwanie, bez żadnej zapowiedzi? Nie, przecież w życiu nic nie dzieje się przez przypadek... A przynajmniej nie w jej życiu. Ona zawsze brała sprawy w swoje ręce. Nigdy nie czekała. A może warto zaczekać? Zaczekać? Ale na co? To bez sensu. Nie można stać z założonymi rękoma. Jeśli chce się coś osiągnąć, należy działać. Nie można rozważać tego, co mogłoby się wydarzyć, to nie istotne. Trzeba myśleć o tym co jest tu i teraz. Nie należy czekać na przeznaczenie. Przeznaczenie... Przeznaczenie? Przecież nigdy nie wierzyła w takie rzeczy. A co jeśli ono naprawdę istnieje?


Czym tak naprawdę są wspomnienia? Przecież każdy z nas je ma. Jedne wywołują w naszych sercach smutek, rozczarowanie i rozpacz, drugie natomiast przywodzą nam na myśl szczęście i radość. Każde z nich jest inne, a zarazem wyjątkowe. Każde upamiętnia jakąś chwilę, ukazuje jakiś moment... Coś, co miało miejsce w przeszłości, coś, co może już nigdy nie powrócić. Ukazują ludzi, miejsca, sytuacje. No właśnie, są przeszłością, czymś co na zawsze z nami pozostanie. Bo przecież nie można przed nią uciec. Można jedynie na chwilę ją od siebie odsunąć, ale nie można od niej uciec. Ale kiedyś przyjdzie jednak moment, w którym będziemy musieli się z nią zmierzyć. Dlatego też w każdej chwili należy być gotowym na tę konfrontację...
Czy ona należała do przeszłości? Nie, zdecydowanie nie. I choćby nie wiem jak bardzo próbował, nie umiał o niej zapomnieć. Siedziała gdzieś głęboko w jego głowie, w jego sercu... Nie potrafił jej stamtąd wyrzucić. Była dla niego zbyt ważna. Kiedy pojawiła się w jego życiu, sprawiła, że wykonało ono obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Dzięki niej stał się inną osobą, odnalazł prawdziwego siebie. Na powrót wniosła w nie światło i miłość. Była zupełnie inna niż wszystkie dziewczyny. Miała w sobie coś wyjątkowego, za sprawą czego chciał ją chronić. Bronić przed całym złem tego świata. Była przecież taka krucha i delikatna. Dostrzegała w ludziach to, czego nie dostrzegał nikt inny. Przenikała ludzkie serca i wydobywała z nich to, co najlepsze. Tak było również w jego przypadku. Dzięki niej, stał się lepszym człowiekiem. Wskazała mu drogę. Kochał ją. Tak cholernie ją kochał. Bez względu na wszystko. Pomimo tego, że kazała mu czekać, pomimo jej niezdecydowania. Nie potrafił pokochać nikogo innego. Tylko ona była w stanie zagwarantować mu szczęście.
Szedł właśnie jedną z portowych uliczek, gdy pośród zmroku rozpoznał jego sylwetkę. Mimo, że był ciemno, a droga oświetlona byłą jedynie bladym światłem latarni, wiedział, że to on. Nie mógł go przecież z nikim pomylić. Widywał go aż nazbyt często.
- Hernandez! - zatrzymał się i krzyknął w stronę chłopaka, którego właśnie minął. Zdezorientowany Hiszpan spojrzał na niego, po czym zmrużył lekko oczy.
- Kogóż to ja widzę? Leon Verdas we własnej osobie? Czym sobie zasłużyłem na ten zaszczyt? - podszedł bliżej szatyna, a w jego głosie bez problemu można by usłyszeć wyraźną ironię.
- Daruj sobie, dobrze? - brunet nic nie odpowiedział, tylko skrzyżował ręce na piersi. - Ty i Ludmiła, knujecie coś. Violetta was widziała. - postanowił przejść od razu do sedna.
- Wiesz Verdas... - na jego twarzy pojawił się kpiący uśmieszek. - ...może po prostu przyznaj, ze jesteś zazdrosny. O to, że wybrała mnie, a nie ciebie. Nie możesz się z tym pogodzić. Ale powiem ci jedno, odczep się wreszcie od nas... Jeśli ją naprawdę kochasz, pozwól jej być szczęśliwą. - Leon przewrócił tylko oczami i odwrócił się w przeciwną stronę. - Jesteś żałosny... - Diego nie zdążył dokończyć, gdyż poczuł na swoim policzku pięść chłopaka. Uderzenie było tak mocne, że aż zachwiał się lekko na nogach, po czym złapał się za bolącą część twarzy.

- Teraz to ty mnie posłuchaj... - warknął - ...jeśli jeszcze raz zobaczę, że przez ciebie płacze, nie skończy się na jednym siniaku. Zrozumiałeś? Nie pozwolę na to, żeby cierpiała. A już na pewno nie przez takiego zasranego gnojka jak ty. Jesteś zwyczajnym palantem z nad wyraz przerośniętym ego. Nikim więcej. Violetta jest po prostu zbyt dobra, ale ze mną nie pójdzie ci tak łatwo. Dowiem się o co w tym wszystkim chodzi, przyrzekam ci to... - nie czekał na ruch przeciwnika. Odszedł. Najzwyczajniej na świecie odszedł, zostawiając go tam, zupełnie zdezorientowanego. Zaraz po chwili już go nie było. Zniknął wśród strug ziarnistego deszczu...


 .........................................................................................................

Oto i trzynasteczka ;) Miejmy jednak nadzieję, że nie aż tak bardzo pechowa. Znowu, po raz kolejny mam kolosalne opóźnienie. Przepraszam, naprawdę tak bardzo Was przepraszam. Wiem, że zawiodłam. Jest mi naprawdę wstyd. Nie wiem, co powiedzieć. Nie mam nic na swoje wytłumaczenie. Po prostu brak weny wciąż daje mi się we znaki... Chciałabym to zmienić, ale nie potrafię. Obiecuję, że spróbuję jakoś to zmienić. Nie wiem jak to zrobię, ale spróbuję...

Wasza Diana <3

P.S.1. Aga, Violciu, Kochanie, Ty od dawna wiedziałaś... Wiem jak bardzo chciałaś to już przeczytać, ale cały czas cierpliwie czekałaś. Pomysł na ostatnią scenę tego rozdziału siedział w mojej głowie już od tak długiego czasu, a właściwie od początku. Od niego wszystko się zaczęło. W gruncie rzeczy to dzięki niemu zaczęłam to opowiadanie, dlatego powstał mój blog. Po obejrzeniu czułam pewien niedosyt, dlatego właśnie musiałam to napisać. Wiem, że wyszło marnie, ale najważniejsze, że jest. Specjalnie dla Ciebie, jesteś moją inspiracją ;* Wybacz, że tak zawaliłam :( Musisz jednak wiedzieć jak bardzo mocno Cię kocham <3
P.S.2. Dziękuję również wszystkim, którzy wciąż przy mnie są, którzy zawsze mnie wspierają. A szczególnie Marcie, która jest moim Aniołem <3 Dziękuję Wam za każdą odsłonę, każdy komentarz, każde miłe słowo. Nawet nie wiecie ile one dla mnie znaczą. Dziękuję, kocham Was ;*