czwartek, 20 lutego 2014

Capítulo doce - ,,Te seguire por que mi mundo quiero darte" (,,Te esperare")

Rozdział dedykuję Marcie,
wiedz jak ważna dla mnie jesteś ;*

,,Czy to znowu sen? Czy za kilka chwil się obudzę, a wszystko to pryśnie? Zupełnie jak mydlana bańka? Obróci się w nicość i ponownie pozostanie tylko nadzieja? To wszystko wydaje się być tak nierealne, tak ulotne... Tylko to uczucie. Uczucie, którego płomień coraz silniej żarzy się w moim sercu. Płomień, który wybucha coraz gwałtowniej za każdym razem kiedy o nim myślę. Tak, jedynie to ciepło i poczucie bezpieczeństwa sprawiają, że wiem, że to prawda, że nie dzieje się to tylko w mojej głowie. On naprawdę jest, nasze drogi ponownie się skrzyżowały. Zupełnie niespodziewanie. Po raz kolejny pojawił się wtedy, gdy go najbardziej potrzebowałam. Moje życie stawało się coraz bardziej szare, traciło resztki kolorów. Był jak promyk słońca, w pochmurny dzień, sprawiający, że na nowo uwierzyłam. Uwierzyłam w nowe, lepsze jutro. Promyk? Nie, zdecydowanie nie... On jest moim własnym, osobistym słońcem. Z nim każdy dzień jest piękniejszy, nabiera barw. Jego zapach, jego dotyk, jego spojrzenie... Uśmiech... Uśmiech, za sprawą którego moja twarz się rozpromienia. Barwa jego głosu, w chwili, gdy wymawia moje imię. Jest jak najpiękniejsza muzyka świata. Delikatna niczym szept anioła, a zarazem silna i bardzo ciepła. Sprawia, że odnajduję w sobie siłę, odwagę i pasję. Tylko przy nim czuję się wolna i bezpieczna... Tylko przy nim mogę być naprawdę sobą... Prawdziwą Violettą..." - spojrzała w lustro. Tak, to prawda, teraz nie była już tą samą osobą, co po powrocie do Buenos Aires. Była dojrzalsza i bogatsza o pełen bagaż doświadczeń. To właśnie tu, w tym mieście poznała wielu fantastycznych ludzi, zasmakowała uczuć, których wcześniej nie znała. Poczuła smak przyjaźni i prawdziwej miłości. Nie była już zagubiona. Nie, było wręcz przeciwnie. A stało się tak za sprawą jednej osoby, która z początku wydawała się zupełnie zwyczajna. Wydawało się nie odegra, żadnej ważniejszej roli w jej życiu. A teraz? Teraz nadawała jej życiu sens. To właśnie w jego oczach i jego uśmiechu odnajdowała to wszystko, czego wcześniej jej brakowało. Miłość, bezpieczeństwo, troskę... Violu, przestań o nim myśleć. Jutro jest wielki dzień... - pouczyła sama siebie.


Ból przeszywał jej drobną sylwetkę na wskroś. Jej ciało stawało się bezwładne za każdym razem, kiedy powracała do niego myślami. Ciemne włosy, brązowe oczy i ta niesamowita aura, którą wokół siebie roztaczał. Był dla niej wszystkim. Ukojeniem, nadzieją, a przede wszystkim miłością. Miłością, na którą tak długo czekała, której tak bardzo potrzebowała. I wtedy pojawił się on, wywracając jej życie do góry nogami. Zupełnie niespodziewanie... Nieoczekiwanie. Czyniąc ją najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem. Wszystko było idealne... Może właśnie w tym tkwił problem? Może to było zbyt piękne, żeby mogło trwać wiecznie? Ale dlaczego właśnie teraz? Dlaczego właśnie oni? Dlaczego nie może być po prostu, najzwyczajniej na świecie szczęśliwa? - te pytania kłębiły się w jej głowie, wciąż nie dając jej spokoju. Nie chciała wracać. Nie chciała lecieć do Włoch. Jedyne czego pragnęła to zostać tu z nim, z nimi wszystkimi. Przecież właśnie tutaj było jej miejsce, nie tam w Rzymie, we Włoszech, ani nawet w całej Europie, Azji, czy Afryce. Tutaj. W Argentynie. W ciepłym, słonecznym Buenos Aires, w którym nawet najbardziej nieciekawy dzień stawał się piękny i wyjątkowy. Słońce, którego promienie wydawały się cieplejsze i bardziej delikatne. Powietrze, które było bardziej czyste niż gdziekolwiek indziej. Odetchnęła głęboko, aby po raz ostatni poczuć jego zapach. Zapach, który tak wiele dla niej znaczył. Nigdzie nie czuła się tak kochana i doceniana jak tutaj. Te ostatnie lata były dla niej czasem wyjątkowym, pełnym nowych doświadczeń, poznawania cudownych ludzi, którzy na stałe zagościli w jej sercu. A teraz musiała to wszystko zostawić. Iść do przodu, nie spoglądając przy tym wstecz. Nie mogła się zawahać, nawet na sekundę. Wiedziała, że jedna chwila słabości mogła sprawić, że nie wytrzyma i się rozpłacze. Wystarczył impuls, spojrzenie. Chociaż tak mało, w rzeczywistości tak wiele. ,,Pasażerowie lotu 29 proszeni na pokład." - głos dobiegający z głośników sprawił, że serce podeszło jej do gardła.
- W porządku Fran? Jesteś gotowa? - Luca pogładził siostrę po ramieniu w celu dodania jej otuchy.
- Tak... - odparła krótko, co było zupełnie niezgodne z jej uczuciami. Każda komórka jej ciała pragnęła zostać, pobiec do Marco i wtulić się w jego silne ramiona. Jednak nie mogła tego zrobić. Nigdy nie będę gotowa. - pomyślała, a na jej policzku błysnęła pojedyncza łza. Zaraz po chwili zniknęli z bratem za drzwiami.

"
Buenos Aires, dn. 05.05.2014 r

Kochany Marco!

Kiedy będziesz czytał ten list, ja prawdopodobnie będę już we Włoszech. Przepraszam, że żegnam się w taki sposób, ale inaczej nie mogłam, nie potrafiłam. Zbyt dużo by mnie to kosztowało, zresztą nas oboje. Myślę więc, że tak będzie lepiej. Nie chcę byś cierpiał, za bardzo Cię kocham. Mam nadzieję, że mi to kiedyś wybaczysz i nie będziesz się na mnie gniewał.
Musisz jednak wiedzieć jak bardzo jesteś dla mnie ważny. Kiedy pojawiłeś się w moim życiu, wniosłeś w nie całą gamę najróżniejszych barw. Wniosłeś w nie szczęście, spokój i miłość. Byłeś moją ostoją, moim niebem. Dzięki Tobie poczułam, że ja też mogę odnaleźć miłość, poznałam jej smak. Sprawiłeś, że na nowo uwierzyłam. Wcześniej byłam zagubiona, niepewna. Wciąż szukałam swojego miejsca, a dzięki Tobie odnalazłam je. Co więcej odnalazłam prawdziwą siebie. Zyskałam pewność, dystans, wiarę. Dziękuję Ci za to, dziękuję za to co dla mnie zrobiłeś, za to, że po prostu byłeś. Byłeś dla mnie, zawsze, kiedy Cię potrzebowałam. Mogłam liczyć na Ciebie o każdej porze dnia i nocy. Gdy było mi źle, mogłam do Ciebie zadzwonić, a Twój głos sprawiał, że na nowo się uśmiechałam. Każdy dzień z Tobą był wyjątkowy i niepowtarzalny. Z każdego czerpałam tyle przyjemności. To było takie cudowne. Nie mogę znaleźć słów, którymi mogłabym opisać to jak ważny dla mnie jesteś. Pisząc ten list płaczę... Płaczę dlatego, że dopiero do mnie dotarło, że to koniec. Nie mogę kazać Ci czekać. Zresztą nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek dane nam będzie się zobaczyć. Byłoby to więc nieuczciwe z mojej strony. Oczekiwać czegoś, nie mając nawet pewności, że będzie ku temu choćby najmniejsza szansa. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że jeśli kogoś kochasz, daj mu wolność. I to właśnie teraz robię Marco. Daję Ci wolność.
Wiem, że nie mogę Cię prosić, żebyś o mnie zapomniał, ale przynajmniej spróbuj. Tak będzie lepiej dla Ciebie i dla mnie... Dla nas oboje. I chociaż nigdy nie będzie już nas, pamiętaj o tym jak bardzo Cię kochałam. Wcale nie chciałam wyjeżdżać. Musiałam. Lecz gdybym mogła zostałabym z Tobą. Na zawsze. Jednak życie to nie bajka i nic nie jest tak jakbyśmy tego chcieli. Żegnaj Marco...

Twoja na wieki, Francesca.

P.S. Koniec jednego jest początkiem drugiego..."


Biała kartka papieru pokryta zgrabnym pismem wysunęła się z ręki bruneta. W powietrzu odczuwalna wciąż była woń jej perfum. Ten śliczny, kwiatowy zapach, który zawsze wokół siebie roztaczała. Zapach, który sprawiał, że zapominał o wszystkim. Wtedy liczyła się tylko ona. Jej oczy, uśmiech, włosy... Nic innego. Nic poza nią nie miało dla niego znaczenia. Była tylko ona. A teraz? Teraz miał jej już nigdy nie zobaczyć, nie usłyszeć jej śmiechu, smaku jej delikatnych ust. Żegnaj Marco... - jej słowa dopiero teraz do niego docierały, powoli przeszywając bólem jego serce. Serce, które z każdą chwilą krwawiło coraz mocniej. A więc, czy to naprawdę już koniec? - tak bardzo tego nie chciał. Czuł jak wzrasta w nim uczucie frustracji, bólu i tej cholernej bezsilności, która zdecydowanie była najgorsza. Nienawidził tego, nienawidził momentów, w których nie miał najmniejszego wpływu na to co działo się wokół niego. Do jasnej cholery! - zaklął pod nosem. Coś najważniejszego w jego życiu się kończyło, a on nie mógł niczego zrobić. To był definitywny koniec. Koniec. Poza tym nie było już niczego innego. Cały jego świat w jednym momencie legł w gruzach, zawalił się. Wszystko na co tak długo razem pracowali, wszystko, co tak skrupulatnie budowali, nagle zamieniło się w nicość. W tym momencie nie było już nic, zupełnie nic. Tylko pustka. Luka, którą pozostawiła głęboko w środku niego. Luka, której nikt prócz niej nie był w stanie wypełnić. Stracił ją, a więc stracił wszystko. Ona była całym jego światem.
Uderzył ręką w blat biurka. Kartki, które dotychczas leżały na jego powierzchni uniosły się, tylko po to, aby zaraz znowu upaść. W pomieszczeniu panowała głucha cisza, mącona jedynie przez dosyć głośne tykanie starego, drewnianego zegara, który jego rodzice dostali w prezencie ślubnym. Spojrzał w stronę okna. Słońce właśnie wschodziło. Jednak nie dla niego. W jego życiu zapanowała ciemność.


Piękna, silna i niezależna. Tak, taka właśnie była. Jednak to tylko niektóre z licznych zalet jakimi mogła się szczycić. Ona po prostu była stworzona by błyszczeć. Nic dziwnego, w końcu była gwiazdą. A gwiazdy świecą najjaśniej. Nic nie może równać się z ich plaskiem. Inne ciała tylko krążą wokół nich, odbijając przy tym ich światło. I tak właśnie było w przypadku panny Ferro. Znajdowała się w samym centrum wszechświata, roztaczając wokół siebie aurę. Aurę sławy i popularności, której większość mogła jej tylko zazdrościć. Zresztą nie było czemu się dziwić. Duże, brązowe oczy o hipnotyzującym spojrzeniu, pod wpływem którego mężczyźni tracili panowanie nad swoimi dolnymi kończynami. Cudowne, blond fale delikatnie połyskujące w promieniach słońca. Zniewalający uśmiech, którym mogła onieśmielić każdego faceta. I oczywiście piękne, długie nogi. Wszystko to jej niezaprzeczalne atrybuty. Nie podlegało to najmniejszej dyskusji. Jednak czegoś w jej życiu brakowało. Tym czymś była właśnie miłość. Gorące uczucie żarzące się w sercu każdego z nas, wybuchające coraz to silniejszym płomieniem. To przyjemne ciepło ogarniające naszą duszę, przyjemnie rozchodzące się po naszym ciele. Uczucie sprawiające, że na nowo chce się żyć. Pod jego wpływem człowiek budzi się i zasypia z uśmiechem na twarzy. Pobudza ono każdą komórkę naszego ciała. Nasze myśli krążą wokół niego. Nie możemy wtedy skupić się na niczym innym. Zaprząta naszą głowę. Jest tylko ono i osoba, na widok której czujemy w brzuchu stado motyli. I nic poza tym.
Jednak ona znała je tylko z filmów i opowieści tzw. koleżanek. Dlaczego nigdy sama nie doświadczyła czegoś takiego? Dlaczego na własnej skórze nie poczuła jak to jest kochać i być kochanym, być dla kogoś najważniejszym? Tak, w jej życiu pojawił się Leon, Tomas... Tylko, że w żadnym przypadku nie była to miłość. Zwykłe zauroczenie, ale nie miłość. Czy naprawdę była tak zimna? Czy jej serce do resztek pozbawione było ciepła, zrobione z lodu? Czy naprawdę nie była zdolna do żadnych głębszych uczuć? Skazana na samotność? Czy przez te wszystkie lata, budując wokół siebie gruby mur, nie zostawiła żadnej otwartej bramy? Bramy do własnego serca. Nie, wcale tak nie było. Każdy z nas pozostawia drzwi, drogę ewentualnej ucieczki. Zbyt bardzo boimy się samotności. Bo przecież wszyscy, każdy z osobna potrzebuje miłości, bliskości, wsparcia. Nikt nie chce pozostać sam. Nawet ona.
- Nad czym się tak zastanawiasz księżniczko? Zaraz wychodzimy na scenę. - ustał tuż za nią. Czuła na skórze jego ciepły oddech, który delikatnie łaskotał jej szyję. Widziała w lustrze jego odbicie. Lekko rozczochrane, ciemne włosy, łobuzerski uśmiech i to przenikliwe spojrzenie, którym tak często ją obdarzał. Ubrany był w przetarte jeansy, czarny dopasowany podkoszulek i rozpiętą czerwoną koszule w kratę. Odwróciła się w jego stronę.
- Diego... - wyszeptała, a po jej policzkach słynęło kilka pojedynczych łez. Nie mogła tak dłużej. Nie mogła już tłumić w sobie tych wszystkich myśli. Pytań było zbyt wiele i żadnej odpowiedzi.
- Co się dzieje? - na jego twarzy, miejsce uśmiechu, zastąpiła troska. Podniósł jej podbródek, sprawiając, że musiała spojrzeć mu w oczy. Ich spojrzenia skrzyżowały się.
- Czy ja jestem... - zawahała się przez moment - ...jak Królowa Śniegu? Bez uczuć? Bez serca? Zimna i niezdolna do miłości? - jej głos coraz bardziej drżał.
- Pod pewnymi względami ją przypominasz. Jesteś tak samo piękna, silna i niezależna jak ona, ale... - zrobił krótką przerwę - ...masz w sobie więcej ognia niż wszystkie inne dziewczyny, które znam. W końcu to właśnie dlatego tak dobrze się dogadujemy. Nigdy nie zapominaj jak wyjątkowa jesteś. - jedną dłonią ujął jej rękę, drugą natomiast otarł, wciąż płynące po jej policzkach, łzy, pod wpływem czego jej twarz momentalnie się rozpromieniła.
- Dziękuję. - oparła głowę o jego klatkę piersiową. Był taki ciepły. Poczuła się szczęśliwa. Po raz pierwszy od tak długiego czasu poczuła się naprawdę szczęśliwa. Dlatego, że wreszcie mogła zdjąć maskę. Przy nim mogła być sobą. Prawdziwą Ludmiłą. Nie musiała nikogo udawać, nie bała się, że ją zrani. Ufała mu. W pewnych sytuacjach nawet bardziej niż samej sobie. Był przy niej od zawsze, znał ja lepiej niż ona sama. Wiedział o niej wszystko, a mimo to wciąż przy niej był. Był jej najlepszym przyjacielem. I chociaż ona jeszcze o tym nie wiedziała, klucz został odnaleziony.


Pod wpływem otoczenia nasza pewność siebie ulega osłabieniu. Jest wiele czynników, które o tym decydują. Wystarczy jeden nieprzemyślany krok, jedno niewłaściwe posunięcie, jedna nieodpowiednia decyzja. Jeden błąd. Błąd, na który wszyscy czekają. Małe potknięcie, które może stać się przyczyną bezustannej traumy. W ówczesnym świecie ludzie potrafią być niezwykle okrutni i bezwzględni. Bez oporu są w stanie wypominać nam nasze niepowodzenia, aby tylko zniszczyć nasze poczucie własnej wartości. Wartości i zasady moralne uznawane są za słabości. Wszystko do czego kiedyś dążono, nad czym pracowano zanika. Wielu z nas nie liczy się z drugim człowiekiem, nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa, nie zdaje sobie sprawy jak bardzo krzywdzące mogą być słowa, a nawet krzywe spojrzenia. Bo tak naprawdę każdy z nas jest delikatny, każdego łatwo jest zranić.

Minuta - jej oddech przyspiesza.
Pół minuty - ręce robią się coraz zimniejsze.
Dziesięć sekund - bierze głęboki wdech.
Sekunda - jest już na scenie.

Rozgląda się nerwowo. Nigdzie go nie widzi. Oślepia ją światło reflektorów. Próbuje odnaleźć go pośród tłumu. Znowu nic. Jej ciało ogarnia strach. Boi się. Czuje jak serce podchodzi jej do gardła. Znowu jest sama. Po raz kolejny została sama, zupełnie sama. To uczucie staje się coraz silniejsze. Tak bardzo go nienawidzi. Tak długo go doświadczała. Przeraża ją nawet sama myśl. Nie chce już być taka jak wcześniej. Nie chce być tą samą Naty, którą była do tej pory. Przestraszoną, niepewną, kryjąca się w cieniu. Nie może wydusić z siebie ani słowa. Wtedy czuje coś dziwnego. Zamyka oczy. Wierzę w ciebie... - słyszy jego głos. Dochodzi z jej serca. Jest taki ciepły i melodyjny. Uspokaja ją. Podnosi powieki. Teraz go widzi. Widzi go wyraźnie. Stoi w pierwszym rzędzie. Jego wzrok skierowany  jest wprost na nią. Posyła w jej stronę jeden ze swoich uroczych uśmiechów. Cała jej trema znika, rozpływa się gdzieś pod wpływem spojrzenia jego pięknych, brązowych oczu. Skupia się właśnie na nim. To zupełnie tak jakby nikt ani nic innego nie istniało. Są tylko oni. Ona i on. Tak jak podczas tych wszystkich prób. Poświęcił jej tyle czasu, mimo, że znali się stosunkowo krótko. Nie interesowało go to, co kiedyś robiła, to, że nie zawsze była w porządku. Zupełnie jakby zapomniał o przeszłości. Pod jego wpływem tle w jej życiu się zmieniło. To on jako pierwszy wyciągnął rękę w jej stronę. Był przy niej wtedy kiedy najbardziej go potrzebowała, wtedy, gdy została całkiem sama. Sprawił, że jej szary, nudny świat nabrał barw, stał się piękny. W jej życiu znów pojawiła się melodia. Cudowna, delikatna muzyka płynąca właśnie jej serca. Dzięki niemu odnalazła siebie, odkryła siłę, która od zawsze w niej była. A on okazał się tym, któremu udało się wydobyć jej piękno. Otworzyła przed nim wrota swojego królestwa i pozwoliła zostać częścią niego. Nie może go teraz zawieźć. Nie po tym wszystkim. Jest mu to winna. A przede wszystkim jest to winna samej sobie.

Jeśli nie ma nic do powiedzenia,
Ani nic do zaśpiewania,
Nie trzeba tłumaczyć,
Jeśli ochronisz wszystkie sekrety mojego życia,
I moje sny, to się dowiesz...

Jesteś jedyną piosenką,
Która zawsze opisuje,
Jak moje serce bije,
Każde słowo, każdy zapisek, który mi dajesz,
Sprawia, że czuję, że jestem razem z tobą.

Słowa płyną z moich ust niczym rzeka. Rzeka melodii. Już się nie boję. Czuję jego obecność. Zupełnie jakby stał przy mnie i trzymał mnie za rękę. Mój głos jest zarazem pewny i delikatny. Jest w nim tyle siły, tyle pasji. Czy to naprawdę ja? - pytam sama siebie. Ponownie zerkam w jego oczy. I tam znajduję wszystkie odpowiedzi. W jednym momencie wszystko staje się proste. Tak jakby od zawsze we mnie było.

Między nami jest chemia,
W każdym wersie tej piosenki,
Twój głos i mój...
W każdym akordzie, w każdym rytmie,
Między nami jest chemia,
W każdym wersie tej piosenki,
To jest przeznaczenie,
Jestem jaki jestem, jeśli tu jesteś.

Bo dajesz mi totalną swobodę bycia sobą. - otwieram oczy. Wszyscy wstają z miejsc. Słyszę oklaski. Stają się coraz głośniejsze. Słyszę jak wiwatują moje imię. Na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech i...łzy. Łzy szczęścia. To uczucie, które ogarnia całe moje ciało jest nie do opisania. To jakbym była w zupełnie innym świecie. Odmiennym od rzeczywistości. Chociaż nie do końca. Ostatnio czuję się tak coraz częściej. Zawsze, gdy on jest blisko mnie...


Czasami w jednym momencie wszystko może ulec zmianie. W naszym życiu może znów pojawić się nadzieja. Nadzieja, o którą tak trudno w ówczesnym świecie. wystarczy jeden moment, jeden gest, a wszystko co nas otacza, wykonuje obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Rzeczywistość, w której do tej pory się zatracaliśmy, znowu nabiera barw. Na naszej twarzy znów gości uśmiech. W głowie zaś rozbrzmiewa muzyka. Wszystko wydaje się być piękniejsze, nabiera sensu. Nawet najdrobniejsza rzecz jest w stanie sprawić nam tyle radości. Zwalniamy, dostrzegamy piękno otaczającego nas świata.
Pokonała stopnie prowadzące na scenę. Wykonała kilka kolejnych kroków, po czym usiadła na niewielkiej, brązowej ławeczce znajdującej się na środku. Drewniana, o starannie rzeźbionym siedzeniu ciemnych, metalowych nogach. Idealnie pasowała do jesiennych dekoracji. Wszystko zostało wykreowane na obraz parku. Imitacje drzew pokrytych pięknymi, żółto czerwonymi liśćmi. Wszystko było gotowe. Czekała już tylko na niego.

Nie jestem ptakiem, żeby latać,
I obrazu nie namaluję.
Nie jestem poetą, rzeźbiarzem,
Jestem po prostu kim jestem.

Słysząc dźwięk jego głosu, machinalnie się odwróciła. Był tak bliski jej sercu. Mogła słuchać go bez przerwy. Szatyn kierował się w jej stronę, był coraz bliżej. Z każdym jego krokiem, każda komórka jej ciała zaczynała mocniej drżeć. Jego głos przenikał jej drobną sylwetkę. Usiadł obok niej. Dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów.

Z gwiazd nie potrafię czytać,
I księżyca nie zniżę.
Nie jestem niebem, ni słońcem,
Jestem sobą.

Podniósł się jednym sprawnym ruchem, po czym podał jej rękę. Chwyciła jego dłoń. I wtedy jej ciało przeszedł ten przyjemny dreszcz, który czuła zawsze, gdy jej dotykał, zawsze kiedy był przy niej. Poczuła zapach jego perfum, które tak uwielbiała. Ich ciała się stykały. Ramię przy ramieniu, jej delikatna dłoń zamknięta w jego dłoni. Jego spojrzenie przenikające ją na wskroś. Patrzył prosto w jej oczy, nie odrywał od nich wzroku nawet na sekundę.

Lecz są rzeczy, które wiem,
Chodź, a pokażę ci je.
W twoich oczach mogę zobaczyć,
Co możemy osiągnąć,
Spróbuj to sobie wyobrazić.

Możemy malować kolorami z duszy,
Możemy krzyczeć.
Możemy latać, nie mając skrzydeł.
Bądź słowami mojej piosenki,
I rzeźbij w moim glosie.

Te wersy zaśpiewali już razem. Ich głosy pasowały do siebie w każdym, nawet najdrobniejszym calu. Tak idealnie współgrały, tak idealnie się uzupełniały. Zapomnieli o wszystkim co było wokół. Było zupełnie tak, jak gdyby wszystko zniknęło, zamieniło się w nicość. Pozostali tylko oni, pogrążeni w swoim własnym świecie, którego w tym momencie nikt, ani nic nie było w stanie zniszczyć. Dla niego była tylko ona. W ślicznej, białej sukience przyozdobionej kolorowymi kwiatami. Długie, brązowe fale delikatnie opadały na jej ramiona, kołysząc się przy tym w rytm piosenki. Dla niej natomiast istniał tylko on. Ubrany był w białą koszulkę i rozpiętą, niebieską koszulę. Wyglądający z pozoru całkiem normalnie, był dla niej wszystkim, uosobieniem jej najskrytszych pragnień, jej marzeń, jej nadziei. Liczył się tylko on, nikt więcej. To on nauczył ją żyć, kochać, wierzyć... Zawsze przy niej był, bez względu na wszystko. Kochał ją. Kochał ją bezinteresownie. Nigdy nie naciskał. Po prostu był. Był dla niej.

Nie jestem pięknym zachodem słońca,
Nic nie sprawi, ze tak się stanie.
Nie jestem księciem z baki,
Jestem tylko sobą.

...i nigdy się nie zmieniaj. - pomyślała, kiedy skończył śpiewać. Zajęli miejsca na ławce. Położyła głowę na jego ramieniu. Ich dłonie wciąż pozostawały splecione. Przy nim czuła się najlepiej. Kochała momenty, w których był blisko niej. Nie potrzebowała wtedy nikogo więcej. Wystarczył jej tylko on. Jednak on juz nie należał do niej. Teraz kochał inna i to z nią chciał być. A ona nie mogła stawać mu na drodze do szczęścia. Za bardzo go kochała. A jeśli kogoś kochamy, powinniśmy dać mu wolność. I tak właśnie zamierzała postąpić. Szkoda, ze wtedy jeszcze nie wiedziała jak bardzo się myli...


Skończyła śpiewać. Zeszła ze sceny. Próbowała odnaleźć go wzrokiem lecz niestety na próżno. Nigdzie go nie było, zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu, zniknął gdzieś bez śladu. Wciąż jeszcze oszołomiona tym, co stało się kilka minut temu, udała się do garderoby. Pomieszczenie było puste. Ani żywej duszy. Wszyscy wciąż przygotowywali się do występów. Ostatnie próby głosu, ostatnie przymiarki kostiumów... Jej uwagę przykuło coś dziwnego. Na toaletce leżały dwie róże. Jedna biała, druga czerwona. Niepewnym krokiem podeszła bliżej. Na obydwóch znajdowały się bileciki z jej imieniem. Poczuła zmieszanie. Nie spodziewała się kwiatów. Czy one naprawdę są dla mnie? - zapytała sama siebie. Ponownie spojrzała na dołączone karteczki. Zamknęła oczy. Wyobraziła sobie ogród. Piękny, porośnięty całą masą najróżniejszych kwiatów. Lilie, frezje, nasturcje, fiołki, róże... To właśnie te ostatnie przyciągnęły jej wzrok. Przeróżne kolory.

Dla twojej miłości odrodzę się, bo jesteś dla mnie wszystkim,
Jest mi zimno, gdy nie ma ciebie, niebo poszarzało.
Mogę czekać tysiąc lat, marząc, ze przyjdziesz do mnie,
Bo to życie nie jest życiem bez ciebie.

Z jej ust wydobyły się pierwsze słowa piosenki. Pojawiły się same, zupełnie niespodziewanie, nieoczekiwanie. To tak jakby wypływały prosto z jej serca, jak gdyby były tam od zawsze, a to co się stało, było rzeczą całkowicie naturalną. Podniosła jeden z kwiatów i otworzyła liścik.
 - ,,Poczekam, bo nauczyłaś mnie żyć, pójdę z Tobą, bo chcę dać Ci swój świat..." - przeczytała widniejące tam słowa. Jednak nie sama. Wypowiedzieli je w tym samym momencie. Spojrzała w lustro.
- Dlaczego wybrałaś właśnie tę? - zapytał przechylając lekko głowę.
- Nie wiem. Może po prostu dlatego, że kocham białe róże... - zawahała się - ...a może dlatego, że coś mi tak podpowiadało. Coś w środku, pewien rodzaj wewnętrznego głosu. Czasami pojawia się takie uczucie, taka siła, która naprowadza cię na właściwą drogę, a kiedy już to zrobisz, wiesz, ze podjąłeś słuszną decyzję. - spojrzała prosto w jego piękne, brązowe oczy.
- Cudownie dziś wyglądasz. - na jego twarzy pojawił się uśmiech. - A występ? Był perfekcyjny. Świeciłaś pełnym blaskiem. - powoli się do niej zbliżył. Dzielił ich nie więcej niż metr. Rozpromieniła się.
- Dziękuję. Dziękuję za wszystko. - rzuciła mu się na szyję. - A zwłaszcza za to, że jesteś.

"Poczekam, bo nauczyłaś mnie żyć,
Pójdę z Tobą, dlatego, bo chcę dać Ci mój świat..."

~ Federico

 .........................................................................................................

Oto dwunasteczka. Sama nie wiem co powiedzieć. Przepraszam? To chyba nie ma sensu, bo w żaden sposób, nie jestem w stanie wynagrodzić Wam tak długiej nieobecności. Po prostu nie miałam weny, albo najzwyczajniej na świecie, wypaliłam się :( Nie mam pojęcia. Postaram się, żeby to się już więcej nie powtórzyło, ale niczego nie mogę obiecać :/ Wybaczcie. Rozdziały będą pojawiać się co dwa tygodnie, czasami częściej. Aczkolwiek przyjmijmy te dwa tygodnie za umowny termin :D Bardzo się za Wami stęskniłam ;* Nie wiem co jeszcze mogę na ten temat powiedzieć :D Rozdziału komentować nie będę Słoneczka moje :D To pozostawiam Wam  ;)

Kocham Was, Wasza Diana <3

P.S.1. Marcioszku mój kochany, przepraszam, że dedykuję Ci coś takiego. To się w ogóle nie nadaje do czytania. Chcę jednak, żebyś wiedziała ile dla mnie znaczysz, zawsze o tym pamiętaj ;* Bardzo, bardzo mocno Cię kocham i dziękuję Ci za wszystko. Twój, Peeta <3
P.S.2. Aga, Słońce moje, Violciu najdroższa, MOŚKU głupi, dzisiaj mijają cztery miesiące ;) Jak ten czas szybko leci. Kocham Cię bardzo, Twój Leoś <3 Zapraszam KLIK ;*
 P.S.3. Zapomniałabym ;) "Lot 29", nie kojarzy się Wam to z czymś Miśki? ;) Zapraszam również do udziału w ankiecie ;*