wtorek, 24 grudnia 2013

Capítulo once - ,,Ilora si quieres" (,,Ven y canta")

,,Znajduję się w jakimś pomieszczeniu. Wszystko spowite jest nieograniczonym, bezkresnym mrokiem. Nie widzę nic. Zupełnie nic. Zaczynam się bać. Nasłuchuję. Pragnę usłyszeć jakiś dźwięk, oznakę czyjejś obecności. Nie słyszę nic. Zupełnie nic. Strach staje się coraz większy. Moje serce przyspiesza. Nerwowo się obracam. Szukam jakiegokolwiek punktu odniesienia. Jednak nic z tego. Lęk wciąż narasta. Boję się, bardzo się boję. Wytężam każdy mój zmysł. Napinam wszystkie mięśnie. Każda komórka mojego ciała zaczyna pracować. Staram się cokolwiek poczuć. Odgłos, dźwięk, zapach... Nie czuję nic. Zupełnie nic. Zupełnie tak jak gdybym znajdowała się w próżni. Próżni, z której nie sposób się wydostać. Kompletnie odizolowana od świata. Odizolowana od wszystkiego. Podejmuję kolejną próbę. Ostatkami sił staram się dostrzec jakiś, choćby najmniejszy, znak. Biegnę. Biegnę przed siebie. Coraz szybciej, ale zwalniam. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Zatrzymuję się. Staję w miejscu. Rozglądam się. Nic. Nic poza ciemnością. Mam wrażenie, że przenika moje ciało. Czuję ból. Doświadczam go podświadomie. Przeszywa mnie na wskroś. Jednak po chwili przeistacza się w inne uczucie. Uczucie niezaprzeczalnie gorsze. Bezsilność. Łzy same zaczynają spływać po moich policzkach. Najpierw powoli, jedna za drugą. Później coraz szybciej i szybciej. Teraz to już nie są pojedyncze łzy. Spływają strumieniami. Moja twarz jest wilgotna. Nagle już wcale nie czuję łez. Przestaję czuć cokolwiek. Próbuję dotknąć dłońmi twarzy. Nie mogę. Zaczynam tracić zmysły. Nie mogę się ruszyć. Coś mnie blokuje. Blokuje każdy mój gest, nawet najdrobniejsze drgnięcie. Nie wiem co się dzieje. Tracę kontrolę, tracę świadomość. Moje powieki mimowolnie opadają. Kończyny stają się bezwładne. Wszystko wokoło zaczyna się obracać. Czuję jak gdybym za chwilę miała osunąć się na ziemię. Boję się. Coraz bardziej się boję. Serce zachowuje się jakby miało zaraz wyskoczyć. Puls staje się coraz szybszy. Grunt pod moimi stopami zaczyna się chwiać. Odpływam. Jednak wtedy słyszę głos.

Zdradzę ci, że bez ciebie nie mogę żyć.
Światłem na drodze jesteś dla mnie.
Odkąd moja dusza cię zobaczyła.
Twoja słodycz mnie opanowała.
Kiedy jestem z tobą zatrzymuje się zegar.

Jest w nim coś takiego. Przyjemne ciepło, które od niego bije, sprawia, że zaczynam odzyskiwać kontrolę. Czuję czyjeś dłonie na swoich ramionach. Przyjemny dreszcz rozchodzi się po całym moim ciele. To jak gorąca fala przyjemności. Teraz już się nie boję. Czuję się bezpieczna. Otwieram oczy. Światło. Delikatnie je mrużę. Mój wzrok jest nieprzyzwyczajony. Po chwili już otwieram je zupełnie. Widzę. Widzę drzewa, kwiaty, trawę. Widzę kolory. Całą gamę najróżniejszych barw. Czuję zapach kwiatów, ich woń, która unosi się w powietrzu. Słyszę. Słyszę śpiew ptaków. To zupełnie jak cicha melodia. Melodia, którą stworzyła natura. Jest też on. Przede wszystkim on. Był, jest i będzie. Wiem to na pewno. Siedzi tuż koło mnie. Obejmuje ramieniem. Zupełnie tak, jak gdyby chciał bronić mnie przed całym złem tego świata, jednocześnie dając mi wolność. Opieram głowę na jego ramieniu. Czuję się bezpieczna. On daje mi największe poczucie bezpieczeństwa. Bezpieczeństwa i swobody.

Tyle czasu chodząc z tobą.
Pamiętam dzień w którym cię poznałam.
Miłość we mnie urodziła się.
Twój uśmiech mnie nauczył,
Że za chmurami zawsze będzie słońce.

Unoszę lekko głowę. Tak, żeby moje usta znalazły się tuż koło jego ucha. Słowa same przychodzą. Wypływają z moich ust, niczym strumień.

Czujemy to oboje...

Patrzy na mnie.

...serce nam to mówi.

Pogrążam się w jego pięknych, zielonych oczach.

Ucho słyszy delikatny nasz szept.

Jesteśmy coraz bliżej siebie.

Chcę patrzeć na ciebie
Chcę śnić o tobie
Przeżyć z tobą...

Nasze usta dzielą centymetry.

...każdą chwilę.

To stwierdzenie przychodzi samo. Zupełnie jak gdyby było oczywiste. Tak jest.

Chcę cię przytulić
Chcę cię pocałować
Chcę cię mieć blisko mnie.
Przecież miłość jest tym co czuję.
Jesteś wszystkim dla mnie.

Już prawie czuję dotyk jego ciepłych warg. Pragnę jego bliskości. Pożądam go. Każda komórka mojego ciała, chce być blisko niego. Sekunda, ułamek sekundy... - w tym momencie otwieram oczy. To był tylko sen. Kolejny sen. Nie mogę przestać o nim myśleć. Pojawia się wszędzie. W mojej głowie, moich myślach, moich snach... Tak bardzo za nim tęsknię, tak bardzo go potrzebuję. Tylko przy nim wiem, że jestem, że istnieję. Sprawił, że odnalazłam swoje miejsce. Przy nim nie czuję się zagubiona, ani niepewna. Przy nim jestem sobą. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że Twoje miejsce jest tam, gdzie jest twoje serce... Teraz to wiem, ale to niestety za późno... Sama do tego doprowadziłam. Przez swoje niezdecydowanie, brak szczerości, zaufania. Dokonałam kilku niewłaściwych wyborów. A przecież teraz, wszystko mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. Leon zawsze przy mnie był, wspierał, pocieszał. Był dla mnie. A ja? Kiedyś nie potrafiłam tego docenić. A teraz jest już za późno..." - Violetta wstała z łóżka i podeszła do okna. Zamknęła oczy. Promienie słońca, które właśnie chowało się za horyzontem, delikatnie pieściły jej twarz. Uwielbiała to. Wtedy przenosiła się do własnego świata. Świata, w którym nie było żadnych ograniczeń, a wszystkie marzenia i pragnienia stawały się rzeczywistością. Tam nie musiała się niczego obawiać, nie było cierpienia, kłamstw, tęsknoty. Była tylko ona i on. On. Szatyn o zielonych oczach i olśniewającym uśmiechu. Leon. Jej Leon. Kiedyś... - pomyślała. Ale szybko odegnała od siebie tę myśl. Los jest niezwykle przewrotny, a życie pisze różne scenariusze. Czasami osoby, które, mogłoby się wydawać, nie odegrają w naszym życiu żadnej istotnej roli, staja się jego sensem. Przewracają nasz świat do góry nogami. Bo nikt, tak naprawdę, nie wie, co go czeka. Kto pojawi się na jego drodze. Czy jego życie będzie jak prosta ścieżka, wiodąca do celu, bez żadnych większych przeszkód. Czy wręcz na odwrót. A może jego życie będzie niczym labirynt, pełne przeciwności i trudnych wyborów. Jedno jest pewne. Każdy jest kowalem własnego losu. Kształtujemy go podejmując, z pozoru nic nieznaczące decyzje, które w rzeczywistości mogą wpłynąć na jego bieg. Ona teraz wszystko zrobiłaby inaczej. Nie zastanawiałaby się nad niczym. Zawsze wybrałaby jego. Jednak, teraz już było za późno...
Życie to nieustanna walka. Cały czas mierzymy się z różnymi przeszkodami. Czasami są one małe, a czasami przybierają postać ogromnego muru, którego, zdawałoby się, nie można pokonać. Jednak jak się okazuje, z każdej sytuacji, można znaleźć wyjście. Najważniejsze to nie poddawać się. Iść do przodu, nie zwracając uwagi na drobne niepowodzenia. Po każdym upadku należy szybko wstać i wyciągnąć z niego wnioski. Bo prawda jest taka, że zwycięstwo uczy nas wiele, ale porażka jeszcze więcej. Jak to mówią - trening czyni mistrza. Dlatego właśnie, ten kto raz upadł, jeśli się podniesie, wie więcej od tego, który wciąż jest jeszcze przed upadkiem. Cała sztuka polega na tym, aby umieć powstać i wciąż walczyć. Jeśli czegoś pragniemy, dążmy do tego, starajmy się to osiągnąć. Jeśli natomiast kogoś kochamy, róbmy wszystko, aby zagwarantować mu bezpieczeństwo i miłość, jednakże dając mu przy tym wolność. Bądźmy dla nie niego, bez względy na wszystko.
On tak właśnie postąpił. Był przy niej. Zawsze, gdy go potrzebowała. Nigdy nie naciskał, chociaż tak bardzo chciał, aby to właśnie jego wybrała. Odkąd pojawiła się w jego życiu, stał się lepszym człowiekiem. Odnalazł samego siebie. Prawdziwego Leona. Tego, który potrafi się zaangażować, poświęcić, który daje z siebie wszystko, ale przede wszystkim potrafi kochać. Szczerze kochać. Tak bezinteresownie, nie oczekując w zamian niczego, poza odwzajemnieniem uczucia. Przecież niejednokrotnie powtarzał jej, że może na niego liczyć, bez względu na to, jaką podejmie decyzję, kogo wybierze. A dlaczego? Dlatego, że ją kochał. Była dla niego najważniejsza, a jej szczęścia pragnął bardziej niż swojego. Bo na tym właśnie polega miłość. Pragnął już zawsze być przy niej, móc ją chronić, czuć jej zapach, dotyk jej delikatnych dłoni, głaszczących jego policzek, móc z bliska podziwiać te piękne czekoladowe oczy. Chciał czuć smak jej ciepłych pełnych warg. Było tyle rzeczy, które tak bardzo w niej cenił. Począwszy właśnie od oczu. Mógł w nie patrzeć godzinami. Podziwiać głębię ich koloru. Rozpływać się pod wpływem jej wzroku. Nosek - lekko zadarty, który uroczo się marszczył, zawsze kiedy się złościła bądź cieszyła. Poprzez usta, włosy, delikatne rysy twarzy, długie nogi... Ale tym co najbardziej go w nim urzekło, był jej niesamowity charakter. Była niczym anioł. Dobra, bezinteresowna, pragnąca pomagać innym. No i ten głos. Aksamitny. Uwielbiał słuchać, gdy śpiewała. Wtedy wydawała mu się najpiękniejsza. Była spełnieniem jego wszystkich marzeń. Pojawił się tylko jeden problem. A właściwie dwa problemy. Heredia i Hernandez, którzy zawzięcie próbowali zniszczyć to wszystko, nad czym on tak długo pracował. To, co stworzył od podstaw. Bezczelnie wtargnęli z brudnymi buciorami w jego życie i sprawili, że stracił równowagę. Nie mógł już tak dłużej. Chciał wreszcie zaznać szczęścia. Nie musieć martwić się każdego dnia. Toczyć walki. Próbował zapomnieć, osunąć się na bok, ale nie umiał. Nie potrafił być z dala od niej, znieść tego dystansu. Pragnął być blisko niej, bo tylko ona potrafiła dać mu szczęście.
Nacisnął dzwonek. Po chwili usłyszał kroki. Delikatne, lekkie. Wiedział, że to ona. Poruszała się z taką gracją i lekkością jak nikt inny. Zupełnie jakby unosiła się nad podłożem.
- Tak...? - drzwi uchyliły się, wypuszczając przy tym światło na zewnątrz. Dziewczyna zamarła. Nie spodziewała się zobaczyć właśnie jego, nawet jeśli tak bardzo tego chciała. Stanęła jak wryta. Nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Wiedziała, ze jeśli zacznie mówić, jej głos może się załamać, a po jej policzkach mogą zacząć płynąć łzy. A na to na pewno nie mogła sobie pozwolić.
- Możemy porozmawiać? - podrapał się lekko po karku. Był niepewny. Obwiał się jej reakcji, po ostatnim zdarzeniu. Bo nawet jeśli było to najlepszą rzeczą, która spotkała go po ich rozstaniu, nie wiedział przecież, ile to znaczyło dla niej.
- Wejdź. - przesunęła się, umożliwiając tym samym chłopakowi, wejście do środka. - Jestem sama. - zajęła miejsce na krzesełku, które stało przy stole. Nogi same się pod nią uginały. Nie ufała im.
- Chciałem cię przeprosić... No wiesz, za tamto wtedy. Nie powinienem był... - zrobił to samo. Teraz siedzieli na przeciw siebie. Atmosfera stawała się tak gęsta, że jeszcze trochę, a można byłoby ją kroić nożem.
- Nie ma za co. Naprawdę. To ja nie powinnam była...
- Daj spokój. - bezwiednie dotknął jej dłoni. Wtedy oboje znów poczuli ten przyjemny dreszcz, ciepło, które ogarniało ich całe ciało. - Wybacz. - zabrał rękę.
- Leon...
- Nie Violu. Ja już tak dłużej nie mogę, nie umiem. Nie umiem być daleko od ciebie. Jesteś dla mnie zbyt ważna. Nie chcę cię stracić. Potrzebuję cię. - wstał. - Przepraszam cię za wszystko. Wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Pamiętaj, zawsze. Bez względu na wszystko, będę dla ciebie. - teraz czekał na jej ruch.
- Ja też cię potrzebuję. - w mgnieniu oka znalazła się tuż obok niego. Spojrzała mu w oczy. Czuła teraz jego ciepły oddech, na swojej twarzy. I zapach jego perfum, które tak bardzo uwielbiała. - Przytul mnie. - tego nie musiała drugi raz powtarzać. Chłopak zamknął ją w swoich silnych ramionach. Czuła się wolna, po raz pierwszy od tak długiego czasu. On gwarantował jej bezpieczeństwo. Schowała głowę w zagłębieniu na jego szyi. Nie wytrzymała. Pojedyncze łzy spłynęły po jej policzkach. Jednak wcale nie były to łzy smutku. Razem z nimi dała upust wszystkim tym emocjom i obawom kłębiącym się w jej głowie.
- Już dobrze księżniczko, już dobrze. Jestem przy tobie. - poczuł jak cała się trzęsie. Przytulił ją mocniej. Chciał, żeby wiedziała, że ma w nim oparcie. Była jego księżniczką i nie mógł patrzeć jak cierpi. Bo gdy ona cierpiała, on cierpiał razem z nią. Chciał zapewnić jej bezpieczeństwo. Była dla niego najważniejsza. - I zawsze będę. Obiecuję  ci to. - pogładził delikatnie jej włosy. Szlochanie stawało się coraz cichsze, a oddech bardziej umiarkowany. Uspokoiła się. - to stwierdzenie wywołało uśmiech na jego twarzy.
- Dziękuję. - teraz była już pewna swojego uczucia. W zupełności. Kochała go. Najbardziej na świecie. Nawet jeśli nie mogli być razem, przynajmniej miała go przy sobie. Jego bliskość dawała jej siłę. Każde z nich przy tym drugim, uczyło się na nowo żyć.


Życie wciąż stawia na naszej drodze przeszkody, rzuca kłody pod nasze nogi. Los, swoją przewrotnością, na każdym kroku uświadamia nam, że nie możemy być niczego pewni. Wszystko, na co tak ciężko pracowaliśmy, może w jednej chwili, obrócić się w nicość. To, co wydawałoby się, jest w zasięgu naszej ręki, może stać się tak nie realne, tak nieosiągalne. W jednym momencie, cały nasz świat może lec w gruzach, stracić wszystkie swoje kolory. A wtedy otaczająca nas rzeczywistość staje się zupełnie szara, a my nie umiemy już być szczęśliwi, czerpać przyjemności. Pogrążamy się wtedy we własnym, wyimaginowanym świecie, budujemy gruby mur, którego zburzenie jest praktycznie niemożliwe. Chcemy się za nim ukryć, uciec przed cierpieniem, bólem, smutkiem... Jednak, tak naprawdę, zamykając się na innych, cierpimy jeszcze bardziej. Tworząc bariery, zamykamy się na pomoc i wsparcie. Pomoc i wsparcie, które są nam tak bardzo, w danym momencie, potrzebne. Sami stajemy się dla siebie utrudnieniem. Sami odbieramy sobie szansę.
Z impetem trzasnęła drzwiami, poczym osunęła się na ziemię. Ukryła twarz w dłoniach. Zaczęła szlochać. Łzy same spływały po jej policzkach. Już dłużej tak nie mogła, nie była w stanie. Nie chciała wyjeżdżać. To tutaj było jej miejsce. To tutaj odkryła swoją pasję, poznała przyjaciół i Marco. W tym momencie ból jeszcze mocniej ścisnął jej serce. W myślach ponownie pojawił się jego wizerunek. Ciemne włosy i piękne, brązowe oczy, które tak bardzo uwielbiała. Uwielbiała w nim wszystko. To jak się uśmiechał, jak śpiewał, jak mówił. Kochała chwile, kiedy byli tylko we dwoje. Tylko ona i on. I nikt więcej. Nie liczyło się nic poza nimi. Byli dla siebie najważniejsi. Dlaczego więc wszystko musiało się popsuć? Dlaczego wszystkie jej marzenia, plany i zamiary musiały prysnąć, zupełnie jak mydlana bańka? Przecież tak długo szukała swojego księcia. A teraz, gdy wreszcie go odnalazła, musiała wyjechać. Dzwonek telefonu przerwał jej ciche łkanie. Spojrzała na wyświetlacz. Dzwonił już siódmy raz, a ona nie odważyła się odebrać. Nie dała rady, nie mogła pozwolić, żeby usłyszał jak płacze. Dobrze wiedziała, że dla niego jest to równie ciężkie jak dla niej, dlatego nie mogła rozmawiać z nim w takim stanie. Musiała być dla niego oparciem. Przybierać dobrą minę do złej gry. Bo jeśli kogoś naprawdę kochamy, jego dobro jest dla nas ważniejsze, nawet od własnego.


 Kolejna nieudana próba. Zrezygnowany brunet wsunął telefon do tylniej kieszeni ciemnych, lekko wytartych jeansów. Spojrzał na księżyc odbijający się w gładkiej tafli jeziora. Lubił tutaj przebywać. W szczególności o tej porze. Przecież właśnie tu pierwszy raz się pocałowali. Wciąż czuł smak jej ciepłych delikatnych warg, zapach jej włosów, dotyk jej skóry. Doskonale pamiętał te słodkie rumieńce, które zagościły na jej twarzy, kiedy się od siebie oderwali. Mimowolnie się uśmiechnął. Powracał do tej chwili zawsze, gdy za nią tęsknił, zawsze kiedy nie było jej blisko niego. Każdy dzień bez niej, był dniem straconym. Bo to właśnie ona nadawała jego życiu sens. Ona ze swoim wybuchowym, włoskim temperamentem i nieugiętością, ale również dobrocią i chęcią pomocy innym. Z pozoru, mogłoby się wydawać twarda i niezależna, w środku jednak krucha i delikatna. Jej osobowość wciąż stanowiła dla niego zagadkę, fascynowała go, a jego jedynym marzeniem było móc zagłębiać się w jej wnętrzu, odkrywać nowe, niepoznane dotąd, przez niego, zakamarki jej duszy. To trochę tak jakby odkrywał nowe lądy. - tak, podczas każdej wspólnej rozmowy, czuł nutę ekscytacji, podniecenia, fascynacji...
Dawała mu siłę. Sprawiała, że każdego dnia, zasypiał z nadzieją na nowe, lepsze jutro i budził się z szerokim uśmiechem na twarzy. Dzięki niej odnalazł swoje miejsce i sens życia. Sens, którym była ta drobna, śliczna Włoszka.


Wciąż nie mógł zrozumieć tego, co się wydarzyło. Dlaczego właśnie teraz? Teraz, gdy próbował na nowo ułożyć sobie życie. Nie chciał o niej zapomnieć. Nie, taka myśl nawet nie przyszła mu do głowy. Nie po tym wszystkim, co razem przeżyli. Nie po tych wszystkich wspólnie spędzonych chwilach, prześmianych godzinach, przegadanych nocach. Razem dorastali, razem przeżywali wszystkie trudne chwile, stawiali czoła wszystkim przeciwnościom losu, które pojawiały się na ich drodze. Zawsze byli bardzo blisko, a po śmierci jej ojca jeszcze bardziej się do siebie zbliżyli. Wtedy go potrzebowała, a on przy niej był. Wiedział, że musi ją wspierać, służyć jej pomocną dłonią, ramieniem. Tak bardzo bolało go, gdy cierpiała, ale zdawał sobie sprawę z tego, że musi być silny. Musi być silny dla niej. Chciał być dla niej chociaż w połowie tak ważny, jak ona była dla niego. Angeles. Anioł. Tak, niezaprzeczalnie była jego aniołem. Już w momencie, gdy po raz pierwszy pojawiła się w jego życiu, wniosła w nie światło. Światło i radość. Wartości tak rzadkie i tak unikalne w ówczesnym świecie. Chociaż znał ją tak długo, zawsze, gdy na nią patrzył, zdumiewał go bijący od niej blask. Było w niej coś innego, coś, czym zyskiwała sobie sympatię ludzi, coś czym zaskarbiała sobie miejsce w ich sercach. Zdecydowanie nie była zwyczajna. Była wyjątkowa. Z nią, nawet najbardziej szary i nieciekawy dzień, stawał się kolorowy, nabierał barw. To właśnie za to ją pokochał. Za jej cudowną osobowość. Za to jaką była osobą. Ciepłą, dobrą, uczynną, pełna pozytywnej energii, pragnącą nieść innym pomoc. Nie umiała przejść obojętnie obok ludzkiego cierpienia. Nigdy nikogo nie oceniała. Zawsze każdego wysłuchała, każdemu służyła dobrą radą, wsparciem. W jej uśmiechu odnajdował nadzieję. Dzięki niej wiedział, że za chmurami zawsze kryje się słońce.
- Pablo... - głos Jackie przywrócił go do rzeczywistości. - Mam wrażenie, że wcale mnie nie słuchasz. Jesteś dzisiaj jakiś nieobecny. Coś się stało?
- Nie, tylko ci się wydaje. - posłał jej promienny uśmiech, po czym delikatnie ujął jej dłoń. Nie chciał sprawić jej przykrości. Była ostatnią osobą, którą chciałby skrzywdzić. Dawała mu tak wiele. Obdarowywała go miłością, przyjaźnią, wsparciem. To dzięki niej poczuł jak to jest być dla kogoś najważniejszym. Jednak, czy on był w stanie zagwarantować to samo? Czy potrafił oddać jej całe swoje serce? Chociaż odpowiedź na te pytania była dla niego oczywista, on wciąż starał się nie dopuścić jej do siebie. Wiedział, że nie wróży ona nic oprócz cierpienia.
- Na pewno? - spojrzała na niego badawczo. - Przecież widzę, że cos cię gryzie. - wstała z krzesła i stanęła tuż za nim. Zaczęła wodzić rękoma po jego ramionach. Jej dotyk go uspokajał.
- Wybacz, to przez ten jubileusz. Bardzo się stresuję. Nie chcę zawieść Antonio. To dla niego bardzo ważny dzień, zresztą dla całego Studio. Wszystko pójść idealnie, musi być dopięte na ostatni guzik...
- I jestem pewna, że tak właśnie będzie. Wszyscy włożyliśmy w to dużo pracy i serca. Zrobiliśmy wszystko, co było możliwe. Uwierz w siebie, uwierz w dzieciaki. One też dużo ćwiczyły. Zaufaj im, zaufaj mi, a przede wszystkim zaufaj samemu sobie. Jesteś cudownym dyrektorem i jeszcze lepszym nauczycielem. Musisz mieć tego świadomość. - kucnęła tuż na przeciwko niego. - Nie jesteś sam. Nigdy o tym nie zapominaj. - delikatnie musnęła wargami jego usta.

- Postaram się. - kąciki jego ust uniosły się w lekkim uśmiechu. Jednak nie był on do końca szczery. Za każdym razem, kiedy pozwolił jej się do siebie zbliżyć, wyrzuty sumienia stawały się coraz bardziej odczuwalne. Była dla niego taka dobra, zawsze starała się dodać mu otuchy, a on nawet nie wiedział, czy jest w stanie odwzajemnić jej uczucie.

.........................................................................................................

Moi kochani, na początek chciałabym z całego serca przeprosić Was za to, ze tak długo nie publikowałam rozdziału. Sama nie wiem, co się ostatnio ze mną dzieje. Chyba przechodzę jakiś kryzys. Brak weny bardzo daje mi się we znaki. Postaram się, żeby to się już nigdy więcej nie powtórzyło, ale nie mogę Wam niczego obiecać. Przepraszam. Pamiętajcie, że Was kocham <3
W tym jakże szczególnym okresie, życzę Wam wszystkiego najlepszego. Zdrowych, rodzinnych i ciepłych Świąt Bożego Narodzenia, pełnych miłości, radości, serdeczności. Spędzonych w gronie najbliższych. Życzę Wam również bogatego Mikołaja i całej góry prezentów. Niech ten rok 2014 będzie dla Was okresem spełnienia marzeń, osiągania wyznaczonych celów, a przede wszystkim pełen szczęścia i radości, no i oczywiści zdrowia, bo ono jest najważniejsze ;) 
Chciałabym również podziękować kilku osobom, dzięki którym każdy mój dzień staje się wyjątkowy. Wiedzcie jak bardzo Was kocham ;* Adze - mojej osobistej i najwspanialszej Violce, za to, że po prostu, najzwyczajniej na świecie, jest, zawsze mnie wspiera, pociesza i daje mi nadzieję, zawsze gdy zaczynam ją tracić. Aguś, wiedz, że zawsze będę Cię kochać. Ty jesteś moja i zawsze będziesz. Nie wyobrażam sobie teraz mojego życia bez Ciebie <3 Mai - Leon bardzo, bardzo kochać Will, Wil być najukochańsze dziecko Leon xD Majeńko Ty moja najdroższa, jesteś cudowna, pamiętaj o tym zawsze i wszędzie. Omomomom, tak bardzo Cię kocham. Wiem, że znamy się dość krótko, ale już zdążyłaś na stałe zagościć w moim serduszku ;* Marcie - która jest moim Marcioszkiem i dzień w dzień buduje moją pewność siebie. Moje MOŚKI, tak bardzo Was kocham ;***
A, że święta to czas dawania, ja również mam dla Was małą niespodziankę - Nigdy nie trać nadziei. To ostatni klucz, który otwiera drzwi. Oto mój nowy blog. Mam nadzieję, że Wam się spodoba ;) Już wkrótce powinien pojawić się prolog ;)

Wasza Diana <3

czwartek, 19 grudnia 2013

,,W twoich ramionach poznałam miłość..."



Chyba każdy z nas, kiedy był małym dzieckiem wierzył w bajki, marzył o idealnym życiu. Piękny książę, biała sukienka, zamek na wzgórzu. Zamykało się oczy i przenosiło do jakże cudownego świata wyobraźni. Wtedy wszystko zdawało się być w zasięgu naszej ręki. Jednak w życiu nadchodzi taki moment, gdy wszystko się zmienia. Dorastamy. Powracamy do otaczającej nas, szarej rzeczywistości. Jednak wcale nie musi tak być. Zajrzyjmy jeszcze raz w głąb własnego serca i zauważmy, że pomimo tych wszystkich zmian, wszystko co było nam kiedyś tak bliskie wciąż tam jest. Bo w każdym z nas tak naprawdę wciąż ukrywa się dziecko. Problem w tym, że nie wszyscy potrafią je odnaleźć...

Ta historia jest inna od poprzedniej. Tym razem nie zabiorę Was w aż tak bardzo odległe czasy. Pełne smoków, księżniczek i rycerzy w lśniących zbrojach. Nie, tym razem będzie zupełnie inaczej. Jednak, żeby w pełni ją zrozumieć musimy puścić wodzę fantazji i spróbować przenieść się jakieś dziewięćdziesiąt lat wstecz, poczuć klimat ówczesnego Nowego Orleanu, bądź Paryża...

 ~,~



Siedziała przy niewielkiej, drewnianej toaletce. Spojrzała ponownie w lustro. To co zobaczyła przekroczyło jej najśmielsze oczekiwania. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że może tak wyglądać. Ojciec zawsze traktował ją jak dziecko, niezależnie, czy miała pięć, czy piętnaście lat. Według niego nie grało to żadnej roli. Zawsze była jego małą dziewczynką. Nie mógł zrozumieć, że ona powoli staje się już kobietą. Nawet dzisiaj, w jej osiemnaste urodziny. Najchętniej ubrałby ją w różową sukienkę, kazał zrobić dwa warkocze i przewiązać je wstążkami. Jednak nie mogła go za to winić. Samotnemu ojcu trudno jest wychować dorastającą córkę. Dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Jej matka zmarła, gdy szatynka była jeszcze mała. W zasadzie nawet dobrze jej nie pamiętała. Znała ją tylko z fotografii i opowieści taty oraz babki i ciotki. W tym momencie przed oczami stanął jej wizerunek Angeles. Jej błękitne jak ocean oczy i złote fale, opadające delikatnie na ramiona. Obraz był jej dobrze znany i tak bliski jej sercu. Ciocia była z nią odkąd pamiętała, zawsze przy niej. Wspierała w każdej trudnej sytuacji. Jednak pomimo tego jak bardzo podobna była do Marii, nie mogła zastąpić dziewczynie matki. Aczkolwiek siostrzenica niewątpliwie doceniała jej starania. To jak dzisiaj wyglądała to również zasługa Angie. Strój, fryzura makijaż - wszystko. Tak bardzo ją kochała, w żaden sposób nie potrafiła podziękować jej za to co dla niej zrobiła.
- Kochanie, ojciec już czeka. - drzwi do jej kajuty otworzyły się. Kobieta powoli podeszła do dziewczyny, po czym położyła ręce na jej ramionach. - Wyglądasz cudownie. - dodała.
- Nie wiem, czy jestem gotowa... - spuściła wzrok. Tak bardzo się denerwowała. Bywała już wcześniej na przyjęciach, ale nigdy przedtem nie była jego główną atrakcją. W końcu tylko raz obchodzi się osiemnaste urodziny.
- Nie przejmuj się. Jeśli tylko będziesz sobą, jestem pewna, że oczarujesz ich wszystkich. Gwarantuję Ci to. - zawsze wiedziała jak dodać jej otuchy. Nawet nie chciała wyobrażać sobie jak wyglądałoby bez niej jej życie. Jeszcze raz spojrzała w lustro. Wzięła głęboki wdech, po czym westchnęła ciężko, wypuszczając powietrze. Wstała  i powolnym lecz niezwykle dostojnym krokiem podążyła za Angeles.
Gdy tylko wyszły z pomieszczenia, jej uszu dobiegły przepiękne dźwięki. Kochała muzykę, towarzyszyła jej od zawsze. Dlatego też rozpoznanie instrumentów nie stanowiło dla niej większego wyzwania. Saksofon, puzon, trąbka, kontrabas. Jednymi słowy - jazz w czystej postaci. Im bliżej znajdowała się sali balowej, tym melodia stawała się coraz głośniejsza i lepiej słyszalna. Jednak ten fakt wcale jej nie przeszkadzał. Było wręcz przeciwnie. Muzyka sprawiała, że dziewczyna czuła się pewniejsza, a jej serce zaczynało bić zgodnie z jej rytmem. Była nieodłączną częścią niej, jej największą pasją.

Dołączył do załogi stosunkowo niedawno, bo jakieś trzy miesiące temu, zaraz po swoich osiemnastych urodzinach. Jednak nie była to decyzja podjęta pochopnie, pod wpływem chwili. Jego przyszłość zaplanowana była od dawna. Ojciec lekarz, matka wzięta prawniczka. Nic więc dziwnego, że stawiali synowi wysokie wymagania. Już od najmłodszych lat wiedział co mu wolno, a czego nie. Wyraźnie zaznaczone granice sprawiły, że wyrósł teraz na porządnego i dobrze ułożonego młodzieńca, który ma wyraźnie wyznaczony cel. Cel, do którego dąży. Pamiętał dzień, w którym zdał sobie sprawę z tego, co chce w życiu robić. Jego wuj był kapitanem tego statku. Zabrał go wtedy w pierwszy rejs. Był jeszcze małym chłopcem. Miał nieco ponad siedem lat.
Do odpływu zostało nie więcej niż pół godziny. Wokół statku zebrał się ogromny tłum ludzi. Jedni czekali, kulturalnie ustawieni w kolejki. Inni po prostu bezczelnie się przepychali. Wszystkim bardzo się spieszyło. Nie zważali na fakt, że każdy, kto wykupił bilet dostanie się na pokład. Nie zwracali uwagi na innych, każdy martwił się tylko o siebie. Bo taka niestety jest prawda, w tym świecie, pełnym przepychu i okrucieństwa, wciąż za czymś gonimy, żyjemy w ciągłym pośpiechu. Zapominamy o tych naprawdę istotnych wartościach, takich jak szacunek, braterstwo, przyjaźń czy miłość. Wartościach, z pozoru wydawałoby się zupełnie zwyczajnych, w rzeczywistości jednak, znaczących tak wiele. Wartościach dzięki, którym nasz świat staje się kolorowy, nabiera barw. A im bardziej stają się odległe, tym bardziej szara staje się nasza rzeczywistość. Nic więc dziwnego, że coraz częściej się w niej zatracamy, stając się przy tym coraz bardziej egoistyczni, coraz bardziej krótkowzroczni. Aż w końcu nie widzimy nic, poza czubkiem własnego nosa. Wciąż tylko: ,,ja", ,,mój", ,,mnie". To określenia, które najczęściej padają z naszych ust. Jednak, czy tak właśnie powinno być? Czy nie warto czasem przystanąć, choć na chwilę, i rozejrzeć się wokół? Spróbować otworzyć się na innych i dostrzec to co dzieje się wokół nas? Bo przecież na świecie jest tyle zła, tylu potrzebujących ludzi, tyle samotnych osób, potrzebujących naszego wsparcia. Jednak z rasą ludzką już tak jest. Od niepamiętnych czasów panuje wśród nas zasada ,,silniejszy zawsze zwycięża". Większość z nas ślepo dąży do celu, choćby nawet po trupach, nie zwracając przy tym uwagi na fakt, ilu ludzi przy tym krzywdzi. Ilu osobom odbiera marzenia, zrównując je przy tym z ziemią. Liczy się tylko cel. Cel, który uświęca środki. Czy to zachowanie nie jest wam skądś znane? Czy czegoś wam nie przypomina? Tak, słusznie wnioskujecie. Czy takie zachowanie jest charakterystyczne dla stworzeń posiadających umysł i uczucia? Nie. Tu więc nasuwa się na myśl kolejny wniosek. Ludzie stają się w coraz większym stopniu zdehumanizowani i zdemoralizowani. Można tu nawet pokusić się o stwierdzenie, że  zaczynają przypominać zwierzęta. Jednak do czego to prowadzi? No właśnie. Jednak na całe szczęście istnieją jeszcze Ci, którzy wciąż posiadają sumienie, otwarty umysł, są zdolni do uczuć...
Przy jednym z wejść, przeznaczonym tylko dla załogi statku, można było ujrzeć cztery sylwetki. Dwie z nich należały do dorosłych mężczyzn. Obydwaj bardzo przystojni i dobrze zbudowani, wiekiem nieprzekraczający trzydziestu pięciu lat. Jeden z nich ubrany w długi brązowy płaszcz. Po ubiorze drugiego natomiast można było wywnioskować, że pracuje na statku. Miał na sobie granatowy mundur kapitański i czapkę w tym samym kolorze. Trzecią postacią była  kobieta. Wysoka i szczupła o brązowych lokach, sięgających nie dalej niż do ramion. Dostojna i elegancka. Trzymała w ramionach syna, mocno przyciskając go do piersi.
- Mamusiu, nie mam czym oddychać. - cichutki głosik chłopca wydobył się z objęć matki, sprawiając, że ta nie co poluźniła swój uścisk chwytając szatyna za ramiona.
- Przepraszam kochanie. Po prostu będę za tobą bardzo tęskniła. Nigdy nie rozstawaliśmy się na tak długi czas...
- Julio, spokojnie. Przecież to tylko dwa tygodnie. Poza tym wiesz, że ze mną mu nic nie grozi. Obiecuję, że już niedługo znów zobaczysz go całego i zdrowego. - mężczyzna posłał siostrze promienny uśmiech.
- Tak wiem Miguelu. Ale to nie zmienia faktu, że Leon to wciąż mój mały chłopczyk... - odpowiedziała mu takim samym gestem.
- Mamo! Ja już jestem duży! Skończyłem już przecież siedem lat. - chłopiec założył ręce na piersi, po czym spojrzał z wyrzutem na matkę, a w jego spojrzeniu było coś takiego...coś czemu nie sposób było się oprzeć. Jego śliczne zielone oczy lustrowały w tym momencie rodzicielkę, obserwując uważnie jej każdy ruch.
- Przepraszam skarbie. Czasami zapominam o tym, że jesteś już mężczyzną. Matki już tak niestety mają. Chciałyby, aby ich dzieci jak najdłużej były małe, a wcale tak nie jest. One tak szybko dorastają. - mimo, że chłopiec był jeszcze mały, ona tak bardzo się tego obawiała. W końcu był jej jedynym dzieckiem. - Dlatego pewnie już go nie potrzebujesz? - otworzyła torbę i wyjęła z niej niewielkiego, białego, pluszowego misia.
- Chico! - krzyknął chłopiec, po czym jednym sprawnym ruchem wyciągnął ulubioną zabawkę z dłoni kobiety, co spotkało się z gromkim śmiechem ze strony dorosłych. - Znaczy się, wcale go nie potrzebuję. - szybko się poprawił zwracając pluszaka matce, jednak ona odsunęła z powrotem wyciągniętą rękę chłopca.
- Ale on potrzebuje ciebie, kochanie. - przykucnęła przy nim i złożyła całusa na jego policzku. Jednak nic nie trwa wiecznie. Nagle rozległ się dźwięk oznajmiający, że do odpływu zostało tylko dziesięć minut. Kobieta jeszcze raz mocno przytuliła chłopca, a po jej policzkach spłynęło kilka pojedynczych łez. - Bądź ostrożny.
- Obiecuję mamo. - odparł szatyn, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Tylko nie płacz.
- Julio. - głos Miguela przywrócił ją do rzeczywistości. Wypuściła syna z objęć. - Do zobaczenia za dwa tygodnie. - mężczyzna jedną ręką chwycił dłoń chłopca, a w drugą wziął dużą, brązową walizkę.
- Trzymaj się młody. Pamiętaj, masz słuchać wujka. - ojciec uścisnął syna na pożegnanie, po czym zmierzwił jego czuprynę. - Miguelu. - tym razem zwrócił się w stronę brata żony.
- Oscarze. - odwzajemnił gest szwagra. Mężczyźni znali się od małego, wystarczyło spojrzenie, nie potrzebowali zbędnych słów. Świetnie rozumieli się bez nich.
- Kocham was! - krzyknął chłopiec, gdy wraz z wujkiem, znaleźli się na podeści prowadzącym na pokład. Chociaż nie usłyszał odpowiedzi, którą zagłuszyły głosy ludzi próbujących dostać się na statek, on dobrze ją znał. Rodzice okazywali mu swoją miłość na każdym kroku. Pośród tłumu udało mu się odnaleźć tylko ich twarze, jednak to co z nich wyczytał, wyrażało więcej niż tysiąc słów. I wtedy to poczuł. Przyjemna fala ciepła ogarnęła całe jego ciało, każdą jego komórkę. Gdy poczuł pod stopami deski pokładu, wiedział, że to właśnie tutaj jest jego miejsce, że to właśnie z żeglugą chce wiązać swoją przyszłość. Pragnął poznawać nowe lądy, nowe miejsca, nowych ludzi.
Był przecież osobą ciekawą świata, pragnącą podziwiać jego zadziwiające piękno. Niektórym mogłoby się zdawać, że to dość poważna, jak na siedmiolatka, decyzja. Jednak on był inny. Leon od zawsze wiedział czego chce. Całe życie skrupulatnie i wytrwale dążył do swojego celu. Tak, czasami zdarzały mu się małe potknięcia, ale on się nimi nie przejmował. Bo właśnie w tym tkwi cała tajemnica sukcesu. Żeby umieć podnieść się po każdym upadku. Nie rozpamiętywać drobnych niepowodzeń, ale podążać za marzeniami, obraną przez siebie drogą. Nigdy z niej nie zbaczać. Trwać. Trwać w swoich założeniach. Bo jeśli jesteśmy w stanie o czymś marzyć, jesteśmy w stanie to osiągnąć. Pokonać każdą napotkaną przeszkodę, z którą przyjdzie nam się uporać. Każdą przeciwność losu.

Sala balowa znajdująca się na statku była wyjątkowo piękna. Wszystko zachowane było w jasnych barwach. Długie, złote żyrandole, wiszące na suficie, idealnie współgrały z dodatkami w tym samym kolorze. Po pomieszczeniu roznosił się cudowny zapach świeżych kwiatów, które zostały zamówione specjalnie na ten wieczór. To wszystko, po połączeniu z cudowną muzyką, tworzyło niepowtarzalny klimat. Magiczną aurę, za sprawą której można było przenieść się do całkiem innego świata. Poczuć magię tego wyjątkowego miejsca.
Już od kilkunastu minut pogrążony był w rozmowie z wujem i jego znajomym. Jak się okazało, mężczyzna był dobrym przyjacielem chrzestnego szatyna. Znali się praktycznie od zawsze. Jako mali chłopcy spędzali ze sobą prawie każdą wolną chwilę, jednak gdy dorośli ich drogi się rozeszły. Każdy z nich udał się we własną stronę. Co prawda nigdy nie zerwali ze sobą kontaktu, pisywali listy, wysyłali podarunki na urodziny, czy święta, ale to już nie było to samo. Dlatego też każdemu ich spotkaniu towarzyszyła ogromna radość.
- Spójrzcie w górę. To moja córka... - wzrok chłopaka powędrował we wskazanym przez mężczyznę kierunku. W tym momencie zamarł. Jego oczom ukazał się najpiękniejszy widok w jego życiu. Była tak krucha i subtelna, a przy tym zniewalająco zmysłowa. Śliczne, brązowe włosy były perfekcyjnie upięte, co tylko podkreślało jej idealne i rzadko spotykane rysy twarzy, pokrytej delikatnym makijażem, choć on był przekonany, że również bez tego wyglądałaby tak samo pięknie. Ubrana w cudowną, złotą sukienkę, z niezwykłą gracją pokonywała kolejne stopnie. Z każdą sekundą, gdy się do niego zbliżała, jego serce biło coraz szybciej. Miał wrażenie, że chce ono wyrwać się z jego piersi i popędzić wprost ku niej. Było w niej coś takiego, co sprawiało, że miał ochotę być jak najbliżej, coś co przyciągało go do niej jak magnes.
- Dzień dobry. Witaj tato. - podeszła bliżej, po czym przytuliła ojca. Teraz zobaczył jej piękne, duże, czekoladowe oczy. Ich głębia sprawiła, że kompletnie się w nich pogrążył. W tej chwili chciał móc patrzeć w nie już zawsze.
- To mój siostrzeniec, Violetto. - wujek chłopaka wskazał na niego ręką. - Leonie... - chrząknął. - Leonie...- powtórzył czynność. - Leonie... - dźgnął go lekko w ramię.
- Tak... Jestem Leon. Młodszy marynarz, Leon Verdas. Miło mi panią poznać. - No pięknie Verdas, to się popisałeś. - zganił sam siebie. Ostatnią rzeczą jakiej w tym momencie potrzebował, była kompromitacja. A szczególnie przed nią.
- Mów mi Violetta. - na jej ślicznej, rumianej twarzyczce zagościł piękny uśmiech. Wyciągnęła do niego dłoń. Chwycił ją i delikatnie musnął wargami. Przeszedł go przyjemny deresz, który zaraz po chwili ogarnął już całe jego ciało, każdą, nawet najmniejszą jego cząstkę. Podniósł głowę, spoglądając prosto na nią. Ona też musiała to poczuć, bo na jej policzkach zagościły rumieńce. Wciąż się do niego uśmiechała.
- Violetta obchodzi dzisiaj osiemnaste urodziny. - pan Castillo, objął ramieniem córkę. - Ten czas tak szybko leci. - kontynuował.
- W takim razie życzę panience...znaczy tobie, wszystkiego najlepszego. - znowu to zrobił. Ale niestety inaczej nie potrafił. jej obecność sprawiała, że zapominał o wszystkim wokół.
- Dziękuję. - ich spojrzenia ponownie się skrzyżowały. Puścił jej rękę, którą dotychczas, wciąż trzymał w swojej. Chociaż wcale nie miał ochoty jej wypuszczać. Gdyby tego nie zrobił, sytuacja mogłaby stać się nieco niezręczna.


- Uwielbiam tę piosenkę. - w oczach dziewczyny zatańczyły ogniki. Kochała tę piosenkę. Przypominała jej o mamie. Gdy była mała, matka często jej ją śpiewała. Zawsze kiedy jej słuchała, mogła choć przez chwilę poczuć jej obecność, jej miłość. Bo przecież tak bardzo ją kochała, a okrutny los tak wcześnie je rozdzielił, nie dał im się sobą nacieszyć. Zadecydował za nie, nie pozostawiając żadnego wyboru. Odebrał jej matkę kiedy była jeszcze mała. Teraz prawie jej nie pamiętała.

- Zatańczysz? - podszedł bliżej niej, wyciągając dłoń w jej stronę. Spojrzała na niego badawczo, jednak już po chwili na jej twarzy ponownie zagościł uśmiech. Kiwnęła potwierdzająco głową. Chłopak już po chwili, znalazł się koło niej. Jedną ręką chwycił jej dłoń, drugą natomiast położył na talii. Spojrzeli sobie w oczy, a ich spojrzenia pełne były ciekawości, pewnego rodzaju ekscytacji. Całe jej ciało pragnęło przylgnąć do niego całą swoją powierzchnią. On zaś, trzymając ją w ramionach, czuł się jak gdyby trzymał w nich cały świat. Wirowali w rytm kolejnych dźwięków melodii, ni zwracając uwagi na upływający czas, który dla nich, zupełnie jakby stanął w miejscu...

~,~

CIĄG DALSZY NASTĄPI...
.........................................................................................................

Witajcie moi kochani. Dzisiaj jest wyjątkowy dzień, ponieważ własnie dziś swoje urodziny obchodzi nie kto inny jak najcudowniejszy, najbardziej utalentowany i najprzystojniejszy na świecie Jorge Blanco. Tak, tak. Dokładnie 22 lata temu , 19 grudnia 1991 roku w Guadalajarze, w Meksyku, przyszedł na świat mały Jorge. Dzisiaj znamy go głównie z roli Leona w Violetcie, którą zyskał sobie serca wielu fanek ( w tym także moje ;)). Z okazji jego urodzin, pozwoliłam sobie przygotować Part, a właściwie pierwszą jego część, z której nie jestem niestety zadowolona. Nie wyszła tak jak chciałam, za co przepraszam ;( Na drugą niestety, będziecie musieli jeszcze trochę poczekać. Aczkolwiek tym Partem, chciałabym zapoczątkować cykl ,,Nuestro Camino", składający się z trzech opowiadań. Każde będzie przedstawiało inna historię. Mam nadzieję, że pomysł Wam się spodoba. Przepraszam również za to, że musieliście tyle na mnie czekać. Mam teraz bardzo dużo na głowie i najzwyczajniej na świecie, nie wyrabiam się :(
Rozdziału możecie spodziewać się już w tym tygodniu ;)

Wasza Diana <3

niedziela, 8 grudnia 2013

Lucy Maud Montgomery - ,,Ania z Zielonego Wzgórza"

„W przyjaciołach powinniśmy szukać tego, co w nich najlepsze, i obdarzać ich tym, co w nas najlepsze. Wtedy przyjaźń będzie największym skarbem życia.”

 



Witajcie moje miśki ;) W tym tygodniu, niestety nie będzie rozdziału. Wena to kapryśna kochanka. Przychodzi i odchodzi sama, zupełnie niespodziewanie, a my nie mamy na to najmniejszego wpływu. Aczkolwiek obiecuję Wam, że jedenastki możecie spodziewać się w kolejny weekend. Zdradzę Wam też pewną tajemnicę. Pracuję nad trzema nowymi projektami, które, mam nadzieję, przypadną Wam do gustu ;) Możecie oczekiwać ich w okolicy Świąt, a jednego w samą Wigilię ;* To chyba na tyle ode mnie ;) Pamiętajcie, kocham Was ;*

Wasza Diana ;***
 

wtorek, 26 listopada 2013

Capítulo décimo - ,,Yo lo sé, mi mejor amigo eres tú" (,,Junto a ti")

Rozdział dedykuję mojej Adze,
za to, że po prostu jest ;*

,,Ostatnio wciąż śni mi się ten sam sen. Każdej nocy. Stoję nad przepaścią, wokół mnie nie ma nic, tylko bezkresna, otwarta przestrzeń. Ani śladu żywej duszy. Jedyne, co czuję to pustka. Nagle pojawia się we mnie, nieodparta wręcz, chęć, aby spojrzeć w rozpościerającą się przede mną, czeluść. Jednak czuję wewnętrzny opór, coś, co sprawia, że mimo chęci, nie mogę. To coś mnie blokuje. Wtedy jeszcze raz się rozglądam, nasłuchuję. I nagle słyszę. Słyszę dwa ciche głosy, które z każdą chwilą, stają się coraz głośniejsze. Zamykam oczy i przysłuchuję się im uważniej. I wtedy słyszę. Orientuję się, że obydwa znam bardzo dobrze. Jeden z nich jest lekko zachrypnięty, a jego ton jest niemalże błagalny. Przestrzega mnie, prosi, abym nie patrzyła w dół. Jakaś cząstka mnie, wie, że tak właśnie powinnam zrobić. Obrócić się na pięcie i odejść. Pozostawić za sobą wysokie, strome urwisko, nie myśleć o nim, pójść na przód. Ale wtedy w moich uszach rozbrzmiewa drugi głos. Dużo wyraźniejszy i lepiej słyszalny, zresztą tak bliski mojemu sercu. W tym momencie znów czuję to ciepło. Ciepło, które tak uwielbiam. Ogarnia ono całe moje ciało, każdą jego komórkę. Każdy neuron wysyła wyraźne sygnały do mojego mózgu. Z każdą kolejną sekundą, odczuwam coraz silniejsze przyciąganie. Wreszcie nie wytrzymuję, podchodzę i patrzę. A wtedy wszystko staje się jasne, zaczynam wszystko rozumieć. Przepaść to nie jest zwykła rozpadlina. Symbolizuje moje serce. Zakamarki mojej duszy,  których odkrycia tak bardzo się boję. Dlaczego budzi to we mnie taki lęk? Dlatego, że wiem jakie będą tego konsekwencje. Boję się, że jeśli raz pozwolę sobie na chwilę zapomnienia, stracę kontrolę, choćby na moment, mogę kompletnie zatracić się w tym wszystkim. A przecież nie mogę sobie na to pozwolić, nie mogę dopuścić do sytuacji, która przyniesie cierpienia tak wielu osobom. Przecież poznałam już tego przedsmak, kilka dni temu. Teraz nie mogę przestać myśleć o jego dotyku, zapachu, jego ciepłych, słodkich wargach, delikatnie pieszczących moje. Wciąż czuję jego silny, a przy tym tak niezwykle czuły, uścisk jego ramion. To niespodziewane jak wiele radości, poczucia bezpieczeństwa może dać człowiekowi, bliskość drugiej osoby, jak wiele może dla niego ona znaczyć. Dlaczego więc wszystko musi być tak trudne? Dlaczego nie można po prostu zapomnieć? Dlaczego tak trudno jest zaznać szczęścia?" - westchnęła ciężko i odłożyła pamiętnik na szafkę, po czym wsunęła się głębiej pod kołdrę. Była bardzo zmęczona. Dzisiejszy dzień nie należał wcale do łatwych. Cały czas musiała się kontrolować i unikać jego wzroku. I do tego jeszcze te okropne wyrzuty sumienia, które nie opuszczały jej, nawet na chwilę. Bo przecież to co zrobili wcale nie było w porządku. Było wręcz przeciwnie. Popełnili ogromny błąd. Błąd, który mógł zranić tak ważne dla nich osoby, który niósł za sobą tak poważne następstwa. A przecież wcale nie mieli takiego zamiaru. Nie chcieli przysporzyć tym nikomu cierpienia. To przecież był tylko moment, chwila zapomnienia. - próbowała usprawiedliwiać się przed samą sobą. Problem w tym, że to wcale nic nie dawało. Bo nawet jeśli nie chciała się do tego przyznać, ten pocałunek sprawił, ze poczuła się znowu szczęśliwa, po raz pierwszy od tak długiego czasu, czuła się wolna. Mogła, chociaż na chwilę, zdjąć maskę i po prostu być sobą. I mimo tego, że próbowała temu zaprzeczać, jej serce wiedziało, że tylko jedna osoba może dać jej szczęście.


Już od dłuższego czasu, jeździł nerwowo palcami, po ekranie swojego telefonu. Kiedy tylko chciał nacisnąć opcję ,,wyślij", nagle zupełnie niespodziewanie, rezygnował. Ale czego tak właściwie się bał? Co mogło wywoływać w nim te sprzeczne uczucia? Co sprawiało, że w ogóle się nad tym zastanawiał? Przecież Maximiliano Ponte nigdy nie należał do osób nieśmiałych, zagadanie do dziewczyny nie było dla niego żadnym problemem. Co więc takiego wyjątkowego było w tej drobnej, na pierwszy rzut oka zwyczajnej, brunetce? Dlaczego wysłanie jednej, krótkiej wiadomości sprawiało mu tyle trudności? Przecież wystarczyło jedno głupie ,,Hej, co u Ciebie?". Jednak w rzeczywistości to wcale nie było takie proste, jakby się mogło wydawać. Przecież początki ich znajomości wcale nie należały do łatwych. Kiedy się poznali, Natalia była tylko zwykłym ,,poplecznikiem" Ludmiły, brała udział w jej spiskach, intrygach, dawała się wykorzystywać, przyjmowała na siebie całą winę blondynki. Niektórzy mogliby wręcz powiedzieć, że wcale nie była lepsza od panny Ferro. Przecież przez ten cały czas robiła to z własnej, nieprzymuszonej woli. Każdy z nas ma własne sumienie, a jego życie, zdawać by się mogło, jest w jego rękach. Nikt nikogo do niczego nie zmusza, nie każe postępować wbrew sobie. Jednak, czy aby na pewno? Chyba nie do końca. Ludzie bywają okrutni, nie zważają na potrzeby i uczucia innych, nie liczą się z nimi. Otoczenie wywiera na nas ciągłą presję, a my po prostu się w tym gubimy. Tak najzwyczajniej na świecie zapominamy co jest ważne. Dążąc do celu, czasami nawet po trupach, zatracamy się w otaczającej nas rzeczywistości. Pragniemy stać się ,,kimś", zaistnieć, wyrobić sobie określoną pozycję. Bo nie oszukujmy się, każdy z nas potrzebuje akceptacji, szuka jej, niejednokrotnie za wszelką cenę. I tak właśnie było w przypadku Hiszpanki. Ona chciała tylko i wyłącznie, zyskać przyjaciółkę, kogoś, kto w pełni by ją zrozumiał, wspierał, był przy niej. Tylko niestety dokonała niewłaściwego wyboru.
Maxi jednak od początku widział w niej kogoś więcej. Wiedział, że pod tą, z pozoru twardą, powłoką, kryje się piękne wnętrze, czekające na odkrycie niczym nowe, niepoznane dotychczas lądy, niezmierzone wody bezkresnych oceanów. Tak długo czekał, żeby móc wejść do jej świata, móc zobaczyć to, co skrywa się za murami, które tak wytrwale wokół siebie budowała. I kiedy dzieliło go od tego tak niewiele, ona zamknęła wrota swojego królestwa, zamknęła jego bramy. A z każdą kolejna minutą oddalała się coraz bardziej, stawała się bardziej nieosiągalna. Na dodatek jeszcze ostatnio kręcił się wokół niej ten cały Pasquarelli. Chłopak bardzo lubił Włocha, jednak wolałby, żeby trzymał się z dala od Naty...jego Naty. ,No nic, wygląda na to, że będę musiał o nią zawalczyć... - to stwierdzenie wydało mu się w tym momencie tak oczywiste, że nie musiał go nawet wypowiadać na głos. Aczkolwiek ten fakt nie bardzo mu się podobał, gdyż dobrze znał Federico i wiedział, że nie należy on do osób, które poddawały się bez walki.

,,Był ciepły wiosenny dzień. Słońce posyłało ku ziemi swoje delikatne promienie, a z oddali  można było usłyszeć cichy śpiew ptaków, będący niczym piękna muzyka stworzona przez naturę. Wydawałoby się, że nic nie może zniszczyć błogiego spokoju. Jednak ten kto by tak stwierdził, bardzo by się pomylił. Młoda dziewczyna o niebieskich oczach pospiesznie zmierzała ku jednej z parkowych ławek. Była to wysoka, smukła osóbka o długich blond falach delikatnie opadających na ramiona. Śliczna biała sukienka, którą miała dzisiaj na sobie, idealnie współgrała z jej delikatną, rzadko spotykaną urodą. Ale coś było nie tak. Jej oczy były zaszklone od łez, które już po chwili zaczęły spływać po jej lekko zaróżowionych policzkach. Na twarzy natomiast malował się wyraźny smutek połączony z żalem i bólem. Rzuciła torbę na ławkę, po czym sama na nią opadła. Podkuliła kolana pod brodę, oplatając je rękoma. Uwielbiała tu przebywać, bo tylko tutaj mogła w pełni poczuć jego obecność. Kiedyś tak często razem przychodzili do tego parku, wspólnie przechadzali się jego alejkami, rozmawiali o rzeczach, z pozoru zupełnie zwyczajnych, które w rzeczywistości były dla nich tak istotne. Bo przecież z każdej wspólnej rozmowy, zarówno ona jak i on, czerpali tak wiele radości, każda z nich była wyjątkowa, dawała im tak wiele szczęścia. Tak, prawda, często się ze sobą sprzeczali, zazwyczaj jednak były to jakieś błahostki, aczkolwiek wynikało to tylko z podobieństwa ich charakterów. Matka często wtedy się z nich śmiała, mówiąc, że są tacy sami, zupełnie jak dwie krople wody. W tamtych momentach dziewczyna się obruszała, a mężczyzna wybuchał gromkim śmiechem. Tak bardzo kochał córkę, a ona tak dobrze o tym wiedziała. O zawsze była ,,córeczką tatusia", zawsze z nim.
A teraz już go przy niej nie było. Odszedł. Odszedł na zawsze, bezpowrotnie. Już nigdy miała go nie zobaczyć, nie usłyszeć jego głosu, nie poczuć jego uścisku, w którym mogła schować się przed całym złem tego świata. Tak bardzo jej tego brakowało, ich wspólnych spacerów, tego jak wspólnie kładli się na trawie i patrzyli w niebo, czasami patrząc w chmury, a innymi razy obserwując gwiazdy. Dlaczego więc los musiał być tak bezwzględny i zabrać jej osobę, która tak wiele dla niej znaczyła, osobę, która najlepiej ją rozumiała, którą tak bardzo kochała? I to właśnie teraz, gdy tak bardzo go potrzebowała, zaraz po tym jak straciła Marię. Nagle poczuła czyjeś dłonie na swoich ramionach.
- Pablo... - nie musiała nawet się odwracać. Tak dobrze znała jego dotyk, jego zapach. Był przy niej odkąd tylko pamiętała.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę. - zajął miejsce koło przyjaciółki.
- Tak bardzo mi go brakuje, tak strasznie za nim tęsknię... - łzy wciąż nie przestawały spływać po jej policzkach. Ostatnio tak często zdarzało jej się płakać. Jednak to wcale nie były zwykłe łzy, wyrażające ból. Nie, uczuciem które w tym przypadku przeważało była bezsilność, bezsilność ogarniająca jej całe ciało. Angie tak bardzo jej nienawidziła. Nie wytrzymała. Wtuliła się w Pablo. Po śmierci ojca był jedyną osobą, w której ramionach potrafiła odnaleźć ukojenie.
- Spokojnie. Już jestem i zawsze będę. - i taka właśnie była prawda. Zawsze był, tak najzwyczajniej na świecie był, był dla niej. Zawsze służył ramieniem, dobrą radą, ciepłym słowem, wsparciem. Nigdy o nic nie pytał, niczego od niej nie oczekiwał, pomimo tego, że on chciałby czegoś więcej niż przyjaźni, nie naciskał. Dał jej wolną rękę. Zawsze powtarzał, że jeśli się kogoś naprawdę kocha, należy dać mu wolność. Tak też postępował. - Obiecuję, że z czasem będzie lepiej. Nigdy nie będzie już tak jak było, ale zaufaj mi. Czas leczy rany, a z każdym kolejnym dniem, przychodzi nadzieja na nowe, lepsze jutro. - podniósł jej podbródek, po czym obdarował ją szerokim uśmiechem. Ufała mu, bezgranicznie mu ufała, jak nikomu innemu." - Nagle wszystko zniknęło, zamieniło się w nicość. Angeles otworzyła oczy i gwałtownie zerwała się do pozycji siedzącej. Jedynym światłem, oświetlającym spowite w ciemności, pomieszczenie był blask księżyca. Spojrzała na zegarek, który w tym momencie, wskazywał godzinę drugą czterdzieści siedem. Kobieta położyła ponownie położyła głowę na poduszce, po czym zamknęła oczy. Tak bardzo chciała, żeby to wszystko było tylko snem, snem, z którego mogła się obudzić, a wszystko wróciłoby do poprzedniego stanu rzeczy. Jednak tak wcale nie było. Wszystko działo się naprawdę. Nie mogła znieść położenia, w którym teraz się znajdowała. I to tylko z własnej winy. Dlaczego doceniamy ludzi, dopiero po tym, gdy ich stracimy? - to pytanie, ostatnimi czasy, wciąż siedziało w jej głowie, nie dając przy tym spokoju.

Brunetka siedziała na murku już dobre piętnaście minut. Miała zamknięte oczy. Dźwięk muzyki płynący przez słuchawki wprost do jej uszu, sprawiał, że delikatnie potupywała nogą. Głowa natomiast skierowana była w dół, lekko nią potrząsała, wprawiając tym samym, swoje ciemne, niesforne loki w kołysanie. Niektórym ten widok mógłby wydać się nieco zabawny, ale nie jemu. Od zawsze uwielbiał na nią patrzeć, obserwować jak śpiewa, jak tańczy, jak pogrąża się w muzyce. Bo tylko wtedy pokazywała całą siebie. Stawała się prawdziwą Natalią, nie musiała przybierać żadnej maski, mogła po prostu być sobą, tak bez żadnych ograniczeń. Właśnie w takich momentach mógł się do niej zbliżyć, wejść do jej królestwa i zobaczyć jego piękno.
- Cześć Naty. - przywitał się. Dziewczyna wyjęła z uszu słuchawki.
- Hej. Co tam u ciebie? - była trochę zdezorientowana zachowaniem przyjaciela, ostatnio prawie wcale nie rozmawiali. Co prawda, mogło to być spowodowane tym, że większość czasu spędza u boku pewnego przystojnego Włocha. W tej chwili przed oczami dziewczyny znów pojawił się obraz jego pięknych, brązowych oczu, które ostatnio zdarzało się tak często oglądać...
- W sumie to nic ciekawego. Pracujemy z Camilą nad piosenką na występ. A u ciebie? Jakieś zmiany? - zajął miejsce koło niej. Zmiany? Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak duże. - pomyślała zgodnie z prawdą. Tak właśnie było. Jej życie wykonało obrót o sto osiemdziesiąt stopni, po tym jak przestała zadawać się z Ludmiłą. Od tamtej pory zaczęła na nowo odkrywać siebie. Teraz już nie była tą samą głupiutką Naty, która dawała sobą manipulować,  pomiatać. Nie, teraz była kimś zupełnie innym, silniejszym, mniej podatnym na wpływy, postrzegającym świat zupełnie inaczej. W tym momencie rzeczywistość nie była już taka szara, jak do tej pory, Ba! Było wręcz przeciwnie. Teraz dostrzegała całą gamę kolorów, które nadawały jej światu tyle niezliczonych, pięknych barw. Ile potrafi zmienić się za sprawą jednej osoby. - to stwierdzenie wywołało na jej twarzy uśmiech. Zawsze tak było, kiedy tylko o nim pomyślała. Nie mogła na to nic poradzić, zresztą nawet nie chciała.
- Ja też pracuję na piosenką. Nawet nie wiesz jak się stresuję, nigdy nie spoczywała na mnie taka odpowiedzialność. Chcę, żeby wyszło jak najlepiej.
- Nie przejmuj się tym. Na pewno wszystko będzie idealnie. Zobaczysz. Poza tym należała Ci się ta solówka. - podrapał się lekko po karku. - Jeśli chcesz mogę ci z tym pomóc. Oczywiście, jeśli będziesz miała jakieś problemy. No wiesz, poćwiczyć, albo coś. - zaczął się plątać.
- Cześć! - brunet przywitał się i wyciągnął rękę w stronę chłopaka. - Musisz mi wybaczyć, ale chyba będę zmuszony zabrać ci naszą drogą koleżankę.
- Cześć! Rozumiem. - uścisnął wyciągniętą dłoń kolegi, siląc się przy tym na wymuszony uśmiech. Dziewczyna natomiast niewiele myśląc jednym sprawnym ruchem podniosła się i  zarzuciła na ramię czarno białą torebkę, która dotychczas stała na ziemi.
- Dziękuję za propozycję, ale chyba poradzę sobie sama. Jestem już dużą dziewczynką. - obdarowała go kolejny uśmiechem, po czym zwróciła się w stronę Federico. - Gotowa! - zasalutowała, co wprawiło obydwu chłopców w śmiech. - Do zobaczenia! - rzuciła.
- Do zobaczenia Naty... - ale tego nie mogła już usłyszeć, znikła za rogiem budynku Studio. To się popisałeś stary. - zganił sam siebie. Teraz już wiedział, że aby odzyskać dziewczynę, będzie musiał stoczyć nie lada pojedynek. A tak się składa, że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone...

Życie jest niezwykle przewrotnym kochankiem. Raz wynosi cię na sam szczyt, sprawiając przy tym, że masz wrażenie, iż możesz wznieść się wysoko, wzlecieć ku niebieskiemu sklepieniu znajdującemu się nad tobą, aby zaraz obrócić wszystkie twoje marzenia i nadzieje w drobny pył, nie pozostawiając przy tym żadnych, nawet najmniejszych złudzeń. Doprowadza do tego, że powoli, gubisz jego sens, zatracasz się w szarej, nieciekawej rzeczywistości, pozostając sam. Zupełnie sam. Wtedy czujesz, że nic nigdy, nie będzie już takie samo. Znikają wszystkie barwy, wszystkie melodie i pozostaje tylko pustka, wielka niekończąca się pustka. Nie ma nic innego. Tylko ona. A czymże jest świat jeśli pozbawimy go jego piękna? Tego wszystkiego co nadaje mu jego charakter, wszystkiego co sprawia, że chcesz żyć. No właśnie, nie pozostaje nic. A ty znajdujesz się w samym jego epicentrum, z dala od wszystkich, pozbawiony jakiegokolwiek kontaktu z nimi. I wtedy zaczynasz się w sobie zamykać, tworzysz wokół siebie pewnego rodzaju barierę. Barierę, która ma cię ochronić, przed całym złem tego świata. Bo ty nie chcesz już dłużej cierpieć. Ale w rzeczywistości wcale tak nie jest. Chowając się za murami, coraz bardziej się oddalasz, sprawiasz, że jest ci coraz trudniej. Trudniej powrócić, stajesz się dla innych prawie tak samo nieosiągalny, jak oni dla ciebie. I wtedy zdarza się coś, czego w ogóle byś się nie spodziewał. Komuś udaje zburzyć się mur. Mur, który tak skrupulatnie wokół siebie budowałeś. Na początku masz pewne obawy, boisz się zaufać drugiej osobie. Ale wszystkie twoje obawy nagle się rozwiewają, gdy poznajesz ją bliżej, otwierasz przed nią bramy swojego królestwa i zanim się obejrzysz, w twoim świecie, za sprawą jednej, z pozoru zwyczajnej, osoby, znów pojawiają się te wszystkie piękne barwy, znowu możesz usłyszeć melodię. I zanim zdążysz się zorientować, okazuje się, że ów melodia pochodzi właśnie z twojego serca.
- O czym tak myślisz? - Federico spojrzał na dziewczynę. Jej policzki natomiast, na widok jego pięknych brązowych oczu, znów spłonęły rumieńcem.
- Lepiej powiedz mi, dokąd mnie prowadzisz? - chciała jakoś ukryć to, że cały ten czas myślała właśnie o nim i o tym jak znaczącą rolę odegrał w jej życiu. Bo przecież to on jako pierwszy wyciągnął do niej rękę, sprawiając przy tym, że jej życie powoli nabierało kolorów. Kiedyś na pewno mu to powiem. Ale jeszcze nie teraz. - pomyślała.
- Ale wtedy już nie będzie to niespodzianką i straci swój sens. - posłał jej jeden ze swoich onieśmielających uśmiechów, które dziewczyna tak bardzo lubiła. To właśnie to najbardziej w nim ceniła. Jego podejście. Bo Federico był taką osobą, dla której szklanka była zawsze do połowy pełna. Nigdy na odwrót.
- Niech ci będzie. - zawtórowała mu. - Myślisz, że mi się uda? - wypaliła nagle, tak niespodziewanie, że chłopak był zupełnie zdezorientowany.
- Ale co? - przystanął.
- Występ...
- Jestem tego pewien. - w tym momencie, oboje spojrzeli w niebo. Krople deszczu, zaczęły spadać wprost na nich. - Zupełnie jak tego, że za chmurami, zawsze kryje się słońce. - chwycił ją za rękę.

Chcę żebyś wiedziała że możesz to zrobić
Teraz lub nigdy aby żyć intensywnie
Wydobądź z siebie gwiazdę w tym momencie
Dziś osiągniemy to!
Dziś zaśpiewamy to!

Z ust chłopaka zaczęły wypływać kolejne słowa piosenki, zresztą tak dobrze jej znanej. Zawsze wiedział jak do niej dotrzeć, jak sprawić, żeby się uśmiechnęła i choć na chwilę uwierzyła w to, że może osiągnąć wszystko, czego będzie chciała. Jak mu się to udawało? On po prostu, najzwyczajniej na świecie w nią wierzył, widział w niej więcej iż ona sama widziała w sobie. Będąc z nią dawał jej nadzieję. Był więc jej wiarą i nadzieją. Do pełni szczęścia, brakowało jeszcze tylko jednego. Ale również to było, bliżej niż by się tego mogła spodziewać...

Krzycz na cały głos że masz wielki talent!
Śpiewaj i zabłyśnij!
Otwórz swoje serce na wszechświat !
Obudź się by marzyć!
Dziś nic cię nie zatrzyma!

Dołączyła do niego. Ich głosy idealnie współgrały, dopełniały się w każdym, nawet najmniejszym, calu. Wszystko jest jednym* - z każdą chwilą coraz bardziej zdawała sobie z tego sprawę. Kolejne wersy utworu, zaśpiewali już razem, wirując przy tym w jego rytm. Zupełnie nie zwracając przy tym uwagi na to, że deszcz stawał się coraz bardziej siarczysty.

Patrzyła na krople deszczu, rozbijające się o szybę okna. Uwielbiała to robić, kochała takie momenty. Wtedy wszystko zwalniało tempa. Bo nie oszukujmy się, my wciąż pędzimy przed siebie, wciąż do czegoś dążymy. Często zapominając o tym, co tak naprawdę jest ważne, co ma największą wartość. Przyjaźń, miłość, braterstwo, bezinteresowna pomoc - coraz rzadziej się o nich słyszy, coraz rzadziej możemy się z nimi spotkać. Ludzie są okrutni i bezwzględni, nie liczą się z innymi, patrzą tylko na własne potrzeby. A największą rolę w ich życiu, odgrywają rzeczy doczesne. Dobra materialne, które w rzeczywistości nie mają żadnego większego znaczenia. Tak naprawdę są niestałe, ulotne, kiedyś przeminą. A wtedy pozostaniesz tylko ty. Obejrzysz się wokół siebie, to co zobaczysz natomiast, będzie zależało tylko od tego, jakim byłeś człowiekiem i jaki byłeś w stosunku do innych.
Maxi wparował do klasy niczym burza, sprawiając, ze kartki, leżące na biurku, wzniosły się na chwile do góry, aby zaraz po tym opaść na ziemię. Chłopak był cały zdyszany i zmoknięty.
- Maximiliano Ponte, czekam na ciebie już dobre pół godziny! Czy ty wiesz co to punktualność?! - dziewczyna gwałtownie się podniosła i podeszła do przyjaciela. Jednak spokój, który wcześniej malował się na jej twarzy, zastąpiony był wyraźną złością z domieszką irytacji.
- Wybacz Cami. Clara ma temperaturę, mamy nie było w domu, więc musiałem z nią zostać. Dzwoniłem do ciebie, ale miałaś wyłączony telefon. - dziewczyna spojrzała na wyświetlacz urządzenia.
- Wyładował się. - nagle wszystkie jej emocje raptownie opadły i ustąpiły miejsca trosce.- Ale to chyba nic poważnego? - traktowała tą pięcioletnią dziewczynkę prawie jak siostrę. Znała ją od urodzenia, często przebywała w domu państw Ponte, więc były bardzo zżyte.
- Tak, to zwykłe przeziębienie. Wiesz jak to jest w przedszkolu, jedni zarażają się od drugich. - podrapał się po karku. - Nie przejmuj się, za kilka dni wszystko wróci do normy. Poza tym teraz przynajmniej, co chwila nie męczy mnie, żebym bawił się z nią lalkami. - chłopak postanowił rozluźnić nieco atmosferę.
- Nawet tak nie żartuj. - sprzedała mu porządnego kuksańca w ramię. - Już trochę późno, nie ma sensu robić dzisiaj próby.
- W sumie racja. I tak nie wiem, czy umiałbym skupić się na czymkolwiek. - odpowiedział zgodnie z prawdą. Dzisiejszego dnia jego myśli wciąż kręciły się wokół jednej osoby. Brunetki o brązowych oczach i niesfornych lokach. Podszedł do biurka stojącego w pomieszczeniu i delikatnie się o nie oparł.
- Miśku, co jest? Co się dzieje? - był jej najlepszym przyjacielem, nie mogła patrzeć jak cierpi. Bo w przyjaźni już tak jest. Przyjaciele dzielą ze sobą wszystko. Jeśli jedno jest szczęśliwe, drugie też, natomiast kiedy jedno z nich cierpi, drugie również. Tak właśnie było w ich przypadku.
- Chodzi o Natalię, chyba znów coś do niej czuję. - nie zamierzał kryć przed nią prawdy, zbyt dobrze go znała, od razu wiedziałaby, że coś ukrywa. Nie miałoby to więc najmniejszego sensu. Poza tym, nie miał powodów, żeby ją oszukiwać. Znał Cami praktycznie od zawsze, mógł na nią liczyć w każdej trudnej sytuacji. Tak, często dochodziło między nimi do sprzeczek, ale tak to już jest, bez tego się przecież nie obejdzie. Aczkolwiek były to raczej przyjacielskie przepychanki, o których po chwili, każde z nich zapominało. - Nie wiem, czy ona odwzajemnia moje uczucia. Poza tym jeszcze Federico, ostatnio spędzają ze sobą dużo czasu. Sam nie wiem Camila...
- Nie przejmuj się tym tak, musisz zmienić swoje nastawienie. Jeśli z góry założysz, że przegrasz, nie możesz liczyć na zwycięstwo. A Ty przecież jesteś Maximiliano Ponte i jeśli ci na czymś zależy, zdobędziesz to. Uwierz w siebie, tak jak ja w ciebie wierzę. - kończąc ostatnie zdanie obdarowała go promiennym uśmiechem, w celu dodania mu otuchy. Nawet nie wiedziała jak bardzo, było mu to, w tym momencie potrzebne. Chłopak przytulił przyjaciółkę.
- Wykreślić ze świata przyjaźń... To jakby zagasić słońce na niebie, gdyż niczym lepszym ani piękniejszym nie obdarzyli nas bogowie**. - wyszeptał jej do ucha.
- Nawet nie próbuj mi wmawiać, że sam to wymyśliłeś. - rozbawiona dziewczyna odsunęła się od Maxi'ego, co nie zmienia jednak faktu, że miło było jej usłyszeć ile dla niego znaczy. Po przecież każdy człowiek marzy o tym, aby czuć się potrzebny.
- Nie, nie ja. Wyczytałem to ostatnio w jakiejś gazecie. - oboje wybuchneli gromkim śmiechem.

Życie często nas zaskakuje, sprawia, że ludzie, którzy zdawać by się mogło, nie odegrają w nim żadnej większej roli, stają się, zupełnie nieoczekiwanie, kimś bardzo ważnym. Kimś, bez kogo nic, niebyło by już takie samo. To właśnie dzięki nim, nawet najdrobniejsze rzeczy, stają się istotne, uczymy się dostrzegać piękno, w tych, z pozoru, zwyczajnych. Patrzymy na wszystko z innej perspektywy. Takie osoby stają się naszym punktem odniesienia. Wszystko zmienia się, gdy tylko mamy je obok siebie. Szara, nieciekawa rzeczywistość, nabiera barw. Widzimy całą ich gamę, dostrzegamy kolory, z których istnienia, do tej pory, nie zdawaliśmy sobie nawet sprawy. Każda chwila spędzona w ich towarzystwie staje się dla nas tak ważna, daje nam tyle radości. Każdy z nas, kto w swoim życiu znajdzie kogoś takiego, tak naprawdę odnajdzie samego siebie. Bo nie oszukujmy się, nasze życie nie miałoby sensu, jeśli nie mielibyśmy go z kim dzielić. Człowiek jest przecież istotą społeczną, a więc stworzoną do tego, aby żyć pośród innych.
Jedną ręką trzymał jej dłoń, drugą natomiast zasłaniał jej oczy. Szli tak już przez dłuższy czas. Nie przeszkadzał im nawet deszcz. Żadne z nich praktycznie go nie odczuwało. I chociaż, ani on, ani ona, nie odważyło się do tego przyznać, nie czuło nic poza ciepłem, wynikającym z bliskości tego drugiego. Bo należy zauważyć, że przez ostatnie kilka minut praktycznie stykali się ciałami.
- Kiedy będziemy na miejscu? - dziewczyna nie mogła doczekać się niespodzianki, którą przygotował dla niej brunet.
- Właściwie jesteśmy. - usłyszała dźwięk zamykanych drzwi, a już po chwili jej oczom ukazało się pięknie urządzone mieszkanie. - I jak ci się podoba? Wiem, że jeszcze nie jest gotowe, ale mama bardzo się starała. Co prawda, jeszcze nie wróciła z Włoch, ale doszliśmy oboje do wniosku, ze mogę się już wyprowadzić od Violetty, nie chcę nadużywać ich gościnności...
- Jest cudownie. Twoja mama ma świetny gust. - odparła. Chociaż dom nie był wcale duży, robił ogromne wrażenie. Ciemne, brązowe dodatki idealnie współgrały z jasnymi ścianami. Duże okna powiększały optycznie przestrzeń.
- Niedługo będziesz miała okazję ją poznać. Za kilka dni ma zacząć pracę w Buenos Aires. - chłopak zaprowadził dziewczynę do salonu. - Czego się napijesz?
- Bez różnicy, może być woda.
- Chyba żartujesz. Jesteśmy cali zmoknięci. Musisz wypić coś ciepłego. Nie możesz się znowu przeziębić. Może być czekolada? - dziewczyna nie odpowiedziała, tylko kiwnęła potwierdzająco głową, a na jej twarzy zagościł szczery uśmiech. Nikt ze znajomych jeszcze nigdy się tak o nią nie troszczył. Zrobiło jej się cieplej na sercu, nie ukrywając, wzruszył ją fakt, że może być dla kogoś tak ważna. Po kilkunastu minutach Federico wręczył jej kubek pełen gorącego, ciemnego napoju.
- Dziękuję. - upiła łyk. Włoch usiadł koło niej.
- Mama bardzo chce cię poznać. Mówi, że dziewczyna, której udało się, w takim stopniu, oswoić jej syna, musi być wyjątkowa. - mimowolnie się uśmiechnął.
- Oswoić? - zaśmiała się cicho. Nie do końca zrozumiała, wtedy o co mu chodzi.
- Oswajać znaczy tworzyć więzy***. - spojrzał jej w oczy. W tym momencie ich spojrzenia skrzyżowały się. Natalia zdała sobie sprawę z tego, ile w jej życiu, zmieniło się od chwili, w której pojawił się w nim Federico. To właśnie, dzięki niemu odkrywała samą siebie. Prawdziwą Naty. Z każdym dniem odkrywała coś nowego. Jego obecność dodawała jej siły, sprawiała, że stawała się bardziej zdecydowana i pewniejsza siebie. A w jej przypadku, nie było to wcale łatwe.

.....................................................................................................

Przed Wami, długo wyczekiwana, dziesiąteczka ;) Mam jednak nadzieję, ze była tego warta. Powiem szczerze, że trochę nad nią pracowałam. Pod względem długości przebija nieco ósemkę, co mnie bardzo cieszy. Jestem również szczęśliwa z powodu, że udało mi się dobrnąć do dziesiątego rozdziału. Wiem, że dla niektórych jest to tylko dziesięć rozdziałów, dla mnie jednak jest ich dziesięć. Kiedy zakładałam tego bloga byłam pełna obaw. Bałam się, że jeśli coś będzie nie tak, zrezygnuję, ale tak się nie stało. Jest to moim małym zwycięstwem ;) Aczkolwiek ja wcale się z Wami, w tym momencie, nie żegnam, nie, chociaż mogło to trochę tak zabrzmieć. Spokojnie, jeszcze trochę się ze mną pomęczycie ;)

Wasza Diana <3

P.S.1. Viola, nie spodziewałaś się tego, co? A tu taka niespodziewanka ;) Kocham Cię <3
P.S.2. Dziękuję również Mai, która wie dobrze za co ;*

* Paulo Coelho
** Marcus Tullius Cicero
*** Antoine de Saint-Exupéry

czwartek, 14 listopada 2013

,,Nie mogę Ci wiele dać"



Kilka słów od autorki: Myślę, że znów mi nie wyszło, a bardzo próbowałam. Było dla mnie wielką przyjemnością pisanie krótkiej opowiastki dla Diany. Tym bardziej, że Naty i Federico to (właściwie) nasza para. I chyba umiemy sobie czytać w myślach, bo cały czas robimy to samo. Wiecie, bliźniaczki, a ja siostrze nie umiem odmówić. Cieszę się, że następna miesięcznica bloga jest uczczona jedną z moich opowieści. Jestem szczerze zdziwiona tym, że Diana wybrała mnie, bo jest więcej dziewczyn, które zasługują na to wyróżnienie. Muszę podkreślić, że cierpliwie czekała aż napiszę tego parta. I nareszcie go skończyłam, bo napadła mnie wena. Na koniec nie pozostaje mi nic innego jak napisać, że życzę dalszych sukcesów Dianie w pisaniu. I Wam, miłego komentowania.
Buziaki! Xenia <3

~,~

Mała brunetka o brązowych oczach wpatrywała się pustym wzrokiem w biały sufit swojego malutkiego pokoju. Spędziła tutaj najpiękniejsze chwile, ale w tę noc wszystko wydawało się dziwnie niespokojne. Czuła, jakby ktoś cały czas na nią patrzył. Na marne liczyła białe niczym śnieg owce. To było zbędne. W końcu postanowiła zawołać mamę.
    - Co się stało, Nikki? – zapytała łagodnie jej rodzicielka.
    Mając pięć lat każdy jest dobry, nie ma ludzi złych. Czasem ta mała dziewczynka się zawodziła. Wtedy próbowała wytłumaczyć sobie, co zrobiła źle. Nieważne było, że jest młoda. Nigdy nie brała winy na siebie, a to był błąd.
    Jednak Nikki znała osobę, która zawsze była sprawiedliwa i pomocna.  Jej mama, Natalia, była również piękną kobietą. Tata zawsze mówił, że jest bardzo do niej podobna. Wtedy twarz policzki dziewczynki pokrywały się różem, a oczy zaczynały lśnić. Czuła, że bycie córką takiej osoby to powód do dumy.
    - Nie mogę zasnąć, mamusiu – chlipnęła.
    Natalia uśmiechnęła się w ciemności do dziewczynki, a blask księżyca rozświetlił jej twarz. Kobieta usiadła na zimnej podłodze i zapytała małej:
     - Chcesz, żeby opowiedziała ci bajkę?
    Nikki zastanowiła się przez chwilkę i odpowiedziała:
    - Tak – przytaknęła. – Tylko taką, której jeszcze mi nie opowiadałaś. I jakąś długą, bo szybko nie zasnę.
    Natalia uśmiechnęła się na słowa córki. Ta dziewczynka była dla niej jedynym promyczkiem słońca. To ona rozświetlała jej każdy dzień. Dobrze wie, że gdyby zachorowała mała śpieszyłaby jej z pomocą. Potrzebowała tej dobroci z jej strony. Sama taka była w jej wieku. Garnęła się do pomocy każdemu. A teraz wychowała tak samo swoją córkę. Chciała, by była delikatna i dziewczęca. Udało się.
    - Dobrze – przytaknęła kobieta. – Opowiadałam ci o księżniczce, która pomyliła dzień z nocą?
    Dziewczynka pokiwała głową. Natalia zamyśliła się i zapytała:
    - A o miłości dwóch wróżów w ich pięknej krainie?
    Nikki zaciekawiona ułożyła się wygodnie i powiedziała, że jeszcze nie poznała tej historii. Kobieta pogłaskała ją po policzku i zaczęła swoją opowieść.

    Za górami, za lasami i za siedmioma rzekami była sobie kraina piękna, urodzajna we wszystkie owoce, zawsze świeciło tam słońce i każdy się kochał. Świat ten należał do wróżów, którzy rządzili tam sprawiedliwie. Był król, jak i królowa. Ich miłość dała początek ich dziecku, pięknej dziewczynce o krótkich, czarnych włosach, które formowały się w śliczne loczki. Jej brązowe oczy były najpiękniejszymi w całym królestwie.

    - Mamo! – wykrzyknęła Nikki. – Jestem bardzo podobna do tej wróżki.
    Natalia uśmiechnęła się i odpowiedziała:
    - Przecież mówiłam, że była najpiękniejsza.
    Dziewczynka wygodniej ułożyła głowę na poduszce i lekko zarumieniła się pod wpływem tego ukrytego komplementu.
   
    Minęło osiemnaście lat i pewnego lipcowego dnia nadszedł dzień, w którym córka króla miała wybrać sobie swojego męża. Kandydatów było wielu, ale dziewczyna nie była zainteresowana żadnym z nich. Postanowiła, że poczeka i wybierze się w podróż po całym królestwie. Było ono wielkie, więc wiedziała, że zajmie jej to kilka tygodni. Matka była bardzo zżyta z córką i wiadome było, że obawiała się jej wyjazdu. Wróżka utwierdzała się jednak w przekonaniu, że jest już dorosła i nikt nie powinien jej rozkazywać. Nikt nawet nie śmiał tego poczynić. Dziewczyna słynęła z wybuchowego charakteru odziedziczonemu po ojcu, ale też z delikatności, którą wpoiła sobie, gdy była jeszcze mała.
    Dzień wyjazdu zbliżał się wielkimi krokami. W końcu nadszedł czas i dziewczyna wybrała się w drogę. Każdy wiedział, że lato w tej krainie było piękniejsze z każdym rokiem. Od urodzin dziewczyny ta pora roku stawała się ulubioną każdego mieszkańca. Drugiego dnia podróży wróżka była już zmęczona. Postanowiła, że zatrzymają się u jednej z rodzin. Jak się okazało, mieli pięknego syna. On również był wróżkiem i każdy z ręką na sercu mógł poręczyć, że jest najwspanialszym kandydatem na męża dla księżniczki.
   
    - Myślę, że będą kłopoty – wyszeptała cichutko Nikki.
    - Przed tobą nic się nie ukryje – uśmiechnęła się szeroko Natalia.
   
    Dziewczyna nie zważała na swaty poddanych swojego ojca. Wieczorem ubrała na siebie koszulę nocną i usadowiła się na parapecie okna. Zaczęła śpiewać. Muzyka była dla niej jedyną ucieczką od problemów. Wędrowała wtedy między różnymi dźwiękami. Wcale się nie nudziła, wszystko było dla niej nowością.
   
 Nawet nie wiedziała, że ktoś przysłuchuje jej się z różanego ogrodu. Jej głos roznosił się dalej, a jeden wróżek słyszał śpiew. Przystanął na chwilę i wsłuchał się w piękne brzmienie delikatnego, dziewczęcego głosiku. Postanowił wznieść się do wysoko umieszczonego okna i zobaczyć, kogo śpiew go tak bardzo zauroczył. Okazało się, że była to księżniczka we własnej osobie. Gdy go zobaczyła momentalnie przestała śpiewać i zmarszczyła brwi.
    - Długo mnie słuchałeś? – zapytała.
   Wróżek chwile się zawahał po czym uświadamiając sobie z kim rozmawia, padł na kolana. Księżniczka zachichotała i zaczęła podnosić go z ziemi. Nie udało się, ze śmiechem upadła na kolana i spojrzała w oczy wróżka, które sprytnie ukrywał pod kruczoczarną czupryną.
    - Spójrz na mnie – powiedziała delikatnie. – Nie bój się.
   On dalej upierał się przy swoim i chylił głowę. Gdzieś tam wysoko ktoś mówił o nich. Myślał. Wszystko było przeznaczeniem.
   - Nie mogę, pani – wyszeptał. – Powinienem już iść.
  Odwrócił się tak, że księżniczka nie zauważyła jego twarzy. Doganiając go przy wyjściu, zapytała:
  - Powiedz, jak masz na imię, proszę – wyszeptała.
  Wróżek pokręcił głową i wyszedł. Dziewczyna otrząsnęła się po chwili i otworzyła drzwi, ale spóźniła się. Chłopak zniknął z jej oczu.

   - I co dalej, mamuś? Dlaczego on nie pokazał swojej twarzy? Przecież księżniczka go o to prosiła – pytała zaciekawiona Nikki.
    Natalia zaśmiała się i pokręciła głową w rozbawieniu:
    - Ale on się bał. Wszystko wyjaśni się, gdy opowiem ci całą historię.
    - Opowiadasz to z takimi szczegółami, że wydaję mi się, że byłaś gdzieś tam obok i wszystko widziałaś – Nikki ziewnęła i zamknęła oczy na kilkanaście sekund.
    Może to i lepiej. Mała nie zauważyłaby tego bólu w oczach matki.

    Później księżniczka próbowała żyć i uspokoić to pragnienie poznania twarzy chłopaka. Śpiewała coraz mniej i służba zaczynała się martwić. Wtedy wysłali list do jej matki. Rodzicielka poważnie się zaniepokoiła i postanowiła przyjechać do swojej córki i dowiedzieć się o tym, co czuje. Dziewczyna nie chciała nic mówić. Zamknęła się w swoim pokoju i wróżki z tej krainy nie widzieli już tego złotego pyłu, który zostawał w powietrzu, gdy przechodziła. Nikt nie cieszył się, gdy księżniczka smutniała z każdym dniem.
    - Co się dzieje, kochanie? – zapytała królowa po raz kolejny. – Nie mówisz nic. Zrozum, martwimy się i chcemy dla ciebie jak najlepiej.
    Wróżka spojrzała w jej twarz i zachrypłym głosem powiedziała:
    - Poznałam kogoś. I ten człowiek myśli, że nie jest mnie wart. A ja chyba…  - zawahała się i pokręciła głową. – Nieważne. Chcę go poznać i zobaczyć jego twarz. Czy robię źle?
   Kobieta zaśmiała się i odpowiedziała:
  - Oczywiście, że nie robisz źle, ale pamiętaj, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła – jej mina nagle spoważniała. – Gdzie go spotkałaś?
    - Tutaj – księżniczka wskazała okno. – Wleciał przez okno, a potem wyszedł drzwiami. Słyszał mnie, gdy śpiewałam.
    - To nie dziwne, że przybył – uśmiechnęła się. – Ale mam rozwiązanie.
   Księżniczka przybliżyła się do matki i po chwili usłyszała jej ciche słowa. Uśmiechnęła się i przytuliłam do niej bardzo mocno. 

    - Oj, mamo – jęknęła Nikki. – Dlaczego tworzysz to napięcie?

    - Nie przerywaj mi, a będziesz mogła wszystkiego dowiedzieć się w szybkim czasie – zaśmiała się matka i powróciła do opowieści.



    Księżniczka tak jak wcześniej przebrała się w ten sam strój, co tamtego wieczoru. Usiadła na parapecie i opatuliła ramionami, ponieważ nocne powietrze stawało się zimne. Spojrzała w rozgwieżdżone niebo i zaczęła śpiewać tak jak wtedy:



No soy ave para volar,
Y en un cuadro no se pintar
No soy poeta escultor.
Tan solo soy lo que soy.



    Przerwała i wsłuchała się w nocną ciszę. Ani jednego dźwięku. Niezrezygnowana zaczęła śpiewać drugi raz.



Las estrellas no se leer,
Y la luna no bajare.
No soy el cielo, ni el sol...
Tan solo soy.



   Cichy szmer. Księżniczka zamknęła oczy i kontynuowała swoją piosenkę.



Pero hay cosas que si sé,
Ven aquí y te mostraré.
En tus ojos puedo ver....
Lo puedes lograr, prueba imaginar.



Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą chłopaka, który ukazał jej się tamtej pamiętnej nocy. Widziała, jak na nią patrzy. Wreszcie ujrzała jego piękną twarz, te delikatne rysy i uśmiech. Wydawał się stworzony tylko dla niej.

    Zaśpiewali razem.



Podemos pintar, colores al alma,
Podemos gritar iee ee
Podemos volar, sin tener alas...
Ser la letra en mi canción,
Y tallarme en tu voz.



    Skończyli i przytulili się do siebie. W końcu księżniczka usłyszała ten sam aksamitny głos, który spowodował, że się zakochała:

    - Wiem, że nie wybaczysz mi tego, że wtedy odszedłem, ale…

    - Ale teraz zostaniesz. Wiem, że cię kocham i potrzebuję. Proszę – jej oczy zaszkliły się.

    Spojrzała na niego. Wahał się. Jakby znając jego myśli, nagle wpadła w furię:

    - Dlaczego nie chcesz mi pomóc? Dlaczego próbujesz mnie od ciebie oddalić? Widzieliśmy się tylko kilka razy, a ja bardzo cię kocham! To musi coś znaczyć! A ty nie chcesz nawet wyjawić mi swojego imienia. I nie mów, że nie jesteś godzien, bo sama dobrze potrafię to ocenić!

     Brązowe oczy wróżka zaszły mgłą. Patrzył na nią, nie świadom jej słów. Ona odwróciła się i spojrzała na biel ściany.

    Dla chłopaka był top znak. Wiedział, że musi odejść. Znała już jego decyzję. Widział strumień łez, który lał się na podłogę. Nie chciał sprawić jej przykrości, ale musiał. Byli z dwóch różnych światów, to oczywiste.

    Spojrzał na białe płótno malarskie i napisał na nie słowa, które miały wyrazić to wszystko, co chciał jej przekazać.

    W końcu wyleciał przez okno, wysoko. Walczył sam ze sobą, by nie powrócić tam i nie ucałować jej malinowych ust.

    Księżniczka w tym czasie odwróciła się i spojrzała z bólem na białe płótno, na którym pisały jego ostatnie słowa:



Nie mogę Ci wiele dać.



    - Koniec – wyszeptała ze łzami w oczach Natalia.

    Spojrzała w brązowe oczy małej. Widziała łzy, które płynęły po jej różanych policzkach. Poczuła w środku dumę, że jej dziecko potrafi współczuć niektórym osobom.

    - Pójdę już, kruszynko – kobieta ucałowała ją w czoło i oddaliła się do drzwi.

   - Mamo, a jak nazywał się ten wróżek?

   Chwila ciszy. Natalia zastygła w miejscu. Nigdy nie umiała powiedzieć czegoś wprost, więc może dlatego nie mogła wydusić z siebie słowa?

    Ale na wszystko przychodzi swój czas. I to był kres. Tylko, że jak wypowiedzieć to imię po tylu latach?

    - Tego nie wie nawet wróżka.

    Nie powinna tego mówić. To nie była prawda, ale dziewczynka już zasypiała i usłyszała jej prostą odpowiedź. Już nie musiała znać szczegółów. To lepiej.

    - Federico – wyszeptała cicho Natalia, by pozbyć się tego bólu w sercu.

    Nikki zamknęła oczy.

   A ból w sercu pozostał.



~,~

Kilka słów od Diany: Na początku, chciałabym podziękować cudownej i niezwykle utalentowanej  Xeni, która zgodziła się uświetnić trzymiesięcznicę mojego bloga swoim wspaniałym Partem. Xeniu - uwielbiam Cię <3.
Kochani to już trzy miesiące odkąd jesteście ze mną. Aż nie mogę uwierzyć. Wciąż czuję jakby minęło zaledwie kilka tygodni. Chciałam podziękować Wam za te wszystkie wspaniałe komentarze. Nawet nie wiecie ile one dla mnie znaczą. Kiedy wiedzę te długaśne litanie zostawiane przez Was pod rozdziałami mojego opowiadania, robi mi się tak przyjemnie na serduszku. Nie sposób tego opisać ;* Dziękuję również za wszystkie wejścia i obserwacje. Tak bardzo się cieszę, że chociaż w jakimś stopniu moje opowiadania podobają się Wam i, że do Was trafiają. Bo to właśnie, według mnie, jest sens prowadzenia bloga. Trafić do czytelnika, poruszyć go. Mogłabym tak pisać bez końca jak wiele to dla mnie znaczy, ale nie będę Was zanudzać, moją paplaniną. Pamiętajcie - jesteście najlepsi.
Szczególne podziękowania kieruje też do mojej Violki ;) Tak Aga, wiedz, że bez Ciebie nie dałabym rady. Dziękuję Ci za te wszystkie rozmowy, za tyle ciepłych słów, za to, że zawsze potrafisz mnie rozśmieszyć i, że wciąż ze mną wytrzymujesz ;) Dziękuję, że jesteś ;* - Twój Leoś <3

Wasza Diana <3