czwartek, 19 grudnia 2013

,,W twoich ramionach poznałam miłość..."



Chyba każdy z nas, kiedy był małym dzieckiem wierzył w bajki, marzył o idealnym życiu. Piękny książę, biała sukienka, zamek na wzgórzu. Zamykało się oczy i przenosiło do jakże cudownego świata wyobraźni. Wtedy wszystko zdawało się być w zasięgu naszej ręki. Jednak w życiu nadchodzi taki moment, gdy wszystko się zmienia. Dorastamy. Powracamy do otaczającej nas, szarej rzeczywistości. Jednak wcale nie musi tak być. Zajrzyjmy jeszcze raz w głąb własnego serca i zauważmy, że pomimo tych wszystkich zmian, wszystko co było nam kiedyś tak bliskie wciąż tam jest. Bo w każdym z nas tak naprawdę wciąż ukrywa się dziecko. Problem w tym, że nie wszyscy potrafią je odnaleźć...

Ta historia jest inna od poprzedniej. Tym razem nie zabiorę Was w aż tak bardzo odległe czasy. Pełne smoków, księżniczek i rycerzy w lśniących zbrojach. Nie, tym razem będzie zupełnie inaczej. Jednak, żeby w pełni ją zrozumieć musimy puścić wodzę fantazji i spróbować przenieść się jakieś dziewięćdziesiąt lat wstecz, poczuć klimat ówczesnego Nowego Orleanu, bądź Paryża...

 ~,~



Siedziała przy niewielkiej, drewnianej toaletce. Spojrzała ponownie w lustro. To co zobaczyła przekroczyło jej najśmielsze oczekiwania. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że może tak wyglądać. Ojciec zawsze traktował ją jak dziecko, niezależnie, czy miała pięć, czy piętnaście lat. Według niego nie grało to żadnej roli. Zawsze była jego małą dziewczynką. Nie mógł zrozumieć, że ona powoli staje się już kobietą. Nawet dzisiaj, w jej osiemnaste urodziny. Najchętniej ubrałby ją w różową sukienkę, kazał zrobić dwa warkocze i przewiązać je wstążkami. Jednak nie mogła go za to winić. Samotnemu ojcu trudno jest wychować dorastającą córkę. Dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Jej matka zmarła, gdy szatynka była jeszcze mała. W zasadzie nawet dobrze jej nie pamiętała. Znała ją tylko z fotografii i opowieści taty oraz babki i ciotki. W tym momencie przed oczami stanął jej wizerunek Angeles. Jej błękitne jak ocean oczy i złote fale, opadające delikatnie na ramiona. Obraz był jej dobrze znany i tak bliski jej sercu. Ciocia była z nią odkąd pamiętała, zawsze przy niej. Wspierała w każdej trudnej sytuacji. Jednak pomimo tego jak bardzo podobna była do Marii, nie mogła zastąpić dziewczynie matki. Aczkolwiek siostrzenica niewątpliwie doceniała jej starania. To jak dzisiaj wyglądała to również zasługa Angie. Strój, fryzura makijaż - wszystko. Tak bardzo ją kochała, w żaden sposób nie potrafiła podziękować jej za to co dla niej zrobiła.
- Kochanie, ojciec już czeka. - drzwi do jej kajuty otworzyły się. Kobieta powoli podeszła do dziewczyny, po czym położyła ręce na jej ramionach. - Wyglądasz cudownie. - dodała.
- Nie wiem, czy jestem gotowa... - spuściła wzrok. Tak bardzo się denerwowała. Bywała już wcześniej na przyjęciach, ale nigdy przedtem nie była jego główną atrakcją. W końcu tylko raz obchodzi się osiemnaste urodziny.
- Nie przejmuj się. Jeśli tylko będziesz sobą, jestem pewna, że oczarujesz ich wszystkich. Gwarantuję Ci to. - zawsze wiedziała jak dodać jej otuchy. Nawet nie chciała wyobrażać sobie jak wyglądałoby bez niej jej życie. Jeszcze raz spojrzała w lustro. Wzięła głęboki wdech, po czym westchnęła ciężko, wypuszczając powietrze. Wstała  i powolnym lecz niezwykle dostojnym krokiem podążyła za Angeles.
Gdy tylko wyszły z pomieszczenia, jej uszu dobiegły przepiękne dźwięki. Kochała muzykę, towarzyszyła jej od zawsze. Dlatego też rozpoznanie instrumentów nie stanowiło dla niej większego wyzwania. Saksofon, puzon, trąbka, kontrabas. Jednymi słowy - jazz w czystej postaci. Im bliżej znajdowała się sali balowej, tym melodia stawała się coraz głośniejsza i lepiej słyszalna. Jednak ten fakt wcale jej nie przeszkadzał. Było wręcz przeciwnie. Muzyka sprawiała, że dziewczyna czuła się pewniejsza, a jej serce zaczynało bić zgodnie z jej rytmem. Była nieodłączną częścią niej, jej największą pasją.

Dołączył do załogi stosunkowo niedawno, bo jakieś trzy miesiące temu, zaraz po swoich osiemnastych urodzinach. Jednak nie była to decyzja podjęta pochopnie, pod wpływem chwili. Jego przyszłość zaplanowana była od dawna. Ojciec lekarz, matka wzięta prawniczka. Nic więc dziwnego, że stawiali synowi wysokie wymagania. Już od najmłodszych lat wiedział co mu wolno, a czego nie. Wyraźnie zaznaczone granice sprawiły, że wyrósł teraz na porządnego i dobrze ułożonego młodzieńca, który ma wyraźnie wyznaczony cel. Cel, do którego dąży. Pamiętał dzień, w którym zdał sobie sprawę z tego, co chce w życiu robić. Jego wuj był kapitanem tego statku. Zabrał go wtedy w pierwszy rejs. Był jeszcze małym chłopcem. Miał nieco ponad siedem lat.
Do odpływu zostało nie więcej niż pół godziny. Wokół statku zebrał się ogromny tłum ludzi. Jedni czekali, kulturalnie ustawieni w kolejki. Inni po prostu bezczelnie się przepychali. Wszystkim bardzo się spieszyło. Nie zważali na fakt, że każdy, kto wykupił bilet dostanie się na pokład. Nie zwracali uwagi na innych, każdy martwił się tylko o siebie. Bo taka niestety jest prawda, w tym świecie, pełnym przepychu i okrucieństwa, wciąż za czymś gonimy, żyjemy w ciągłym pośpiechu. Zapominamy o tych naprawdę istotnych wartościach, takich jak szacunek, braterstwo, przyjaźń czy miłość. Wartościach, z pozoru wydawałoby się zupełnie zwyczajnych, w rzeczywistości jednak, znaczących tak wiele. Wartościach dzięki, którym nasz świat staje się kolorowy, nabiera barw. A im bardziej stają się odległe, tym bardziej szara staje się nasza rzeczywistość. Nic więc dziwnego, że coraz częściej się w niej zatracamy, stając się przy tym coraz bardziej egoistyczni, coraz bardziej krótkowzroczni. Aż w końcu nie widzimy nic, poza czubkiem własnego nosa. Wciąż tylko: ,,ja", ,,mój", ,,mnie". To określenia, które najczęściej padają z naszych ust. Jednak, czy tak właśnie powinno być? Czy nie warto czasem przystanąć, choć na chwilę, i rozejrzeć się wokół? Spróbować otworzyć się na innych i dostrzec to co dzieje się wokół nas? Bo przecież na świecie jest tyle zła, tylu potrzebujących ludzi, tyle samotnych osób, potrzebujących naszego wsparcia. Jednak z rasą ludzką już tak jest. Od niepamiętnych czasów panuje wśród nas zasada ,,silniejszy zawsze zwycięża". Większość z nas ślepo dąży do celu, choćby nawet po trupach, nie zwracając przy tym uwagi na fakt, ilu ludzi przy tym krzywdzi. Ilu osobom odbiera marzenia, zrównując je przy tym z ziemią. Liczy się tylko cel. Cel, który uświęca środki. Czy to zachowanie nie jest wam skądś znane? Czy czegoś wam nie przypomina? Tak, słusznie wnioskujecie. Czy takie zachowanie jest charakterystyczne dla stworzeń posiadających umysł i uczucia? Nie. Tu więc nasuwa się na myśl kolejny wniosek. Ludzie stają się w coraz większym stopniu zdehumanizowani i zdemoralizowani. Można tu nawet pokusić się o stwierdzenie, że  zaczynają przypominać zwierzęta. Jednak do czego to prowadzi? No właśnie. Jednak na całe szczęście istnieją jeszcze Ci, którzy wciąż posiadają sumienie, otwarty umysł, są zdolni do uczuć...
Przy jednym z wejść, przeznaczonym tylko dla załogi statku, można było ujrzeć cztery sylwetki. Dwie z nich należały do dorosłych mężczyzn. Obydwaj bardzo przystojni i dobrze zbudowani, wiekiem nieprzekraczający trzydziestu pięciu lat. Jeden z nich ubrany w długi brązowy płaszcz. Po ubiorze drugiego natomiast można było wywnioskować, że pracuje na statku. Miał na sobie granatowy mundur kapitański i czapkę w tym samym kolorze. Trzecią postacią była  kobieta. Wysoka i szczupła o brązowych lokach, sięgających nie dalej niż do ramion. Dostojna i elegancka. Trzymała w ramionach syna, mocno przyciskając go do piersi.
- Mamusiu, nie mam czym oddychać. - cichutki głosik chłopca wydobył się z objęć matki, sprawiając, że ta nie co poluźniła swój uścisk chwytając szatyna za ramiona.
- Przepraszam kochanie. Po prostu będę za tobą bardzo tęskniła. Nigdy nie rozstawaliśmy się na tak długi czas...
- Julio, spokojnie. Przecież to tylko dwa tygodnie. Poza tym wiesz, że ze mną mu nic nie grozi. Obiecuję, że już niedługo znów zobaczysz go całego i zdrowego. - mężczyzna posłał siostrze promienny uśmiech.
- Tak wiem Miguelu. Ale to nie zmienia faktu, że Leon to wciąż mój mały chłopczyk... - odpowiedziała mu takim samym gestem.
- Mamo! Ja już jestem duży! Skończyłem już przecież siedem lat. - chłopiec założył ręce na piersi, po czym spojrzał z wyrzutem na matkę, a w jego spojrzeniu było coś takiego...coś czemu nie sposób było się oprzeć. Jego śliczne zielone oczy lustrowały w tym momencie rodzicielkę, obserwując uważnie jej każdy ruch.
- Przepraszam skarbie. Czasami zapominam o tym, że jesteś już mężczyzną. Matki już tak niestety mają. Chciałyby, aby ich dzieci jak najdłużej były małe, a wcale tak nie jest. One tak szybko dorastają. - mimo, że chłopiec był jeszcze mały, ona tak bardzo się tego obawiała. W końcu był jej jedynym dzieckiem. - Dlatego pewnie już go nie potrzebujesz? - otworzyła torbę i wyjęła z niej niewielkiego, białego, pluszowego misia.
- Chico! - krzyknął chłopiec, po czym jednym sprawnym ruchem wyciągnął ulubioną zabawkę z dłoni kobiety, co spotkało się z gromkim śmiechem ze strony dorosłych. - Znaczy się, wcale go nie potrzebuję. - szybko się poprawił zwracając pluszaka matce, jednak ona odsunęła z powrotem wyciągniętą rękę chłopca.
- Ale on potrzebuje ciebie, kochanie. - przykucnęła przy nim i złożyła całusa na jego policzku. Jednak nic nie trwa wiecznie. Nagle rozległ się dźwięk oznajmiający, że do odpływu zostało tylko dziesięć minut. Kobieta jeszcze raz mocno przytuliła chłopca, a po jej policzkach spłynęło kilka pojedynczych łez. - Bądź ostrożny.
- Obiecuję mamo. - odparł szatyn, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Tylko nie płacz.
- Julio. - głos Miguela przywrócił ją do rzeczywistości. Wypuściła syna z objęć. - Do zobaczenia za dwa tygodnie. - mężczyzna jedną ręką chwycił dłoń chłopca, a w drugą wziął dużą, brązową walizkę.
- Trzymaj się młody. Pamiętaj, masz słuchać wujka. - ojciec uścisnął syna na pożegnanie, po czym zmierzwił jego czuprynę. - Miguelu. - tym razem zwrócił się w stronę brata żony.
- Oscarze. - odwzajemnił gest szwagra. Mężczyźni znali się od małego, wystarczyło spojrzenie, nie potrzebowali zbędnych słów. Świetnie rozumieli się bez nich.
- Kocham was! - krzyknął chłopiec, gdy wraz z wujkiem, znaleźli się na podeści prowadzącym na pokład. Chociaż nie usłyszał odpowiedzi, którą zagłuszyły głosy ludzi próbujących dostać się na statek, on dobrze ją znał. Rodzice okazywali mu swoją miłość na każdym kroku. Pośród tłumu udało mu się odnaleźć tylko ich twarze, jednak to co z nich wyczytał, wyrażało więcej niż tysiąc słów. I wtedy to poczuł. Przyjemna fala ciepła ogarnęła całe jego ciało, każdą jego komórkę. Gdy poczuł pod stopami deski pokładu, wiedział, że to właśnie tutaj jest jego miejsce, że to właśnie z żeglugą chce wiązać swoją przyszłość. Pragnął poznawać nowe lądy, nowe miejsca, nowych ludzi.
Był przecież osobą ciekawą świata, pragnącą podziwiać jego zadziwiające piękno. Niektórym mogłoby się zdawać, że to dość poważna, jak na siedmiolatka, decyzja. Jednak on był inny. Leon od zawsze wiedział czego chce. Całe życie skrupulatnie i wytrwale dążył do swojego celu. Tak, czasami zdarzały mu się małe potknięcia, ale on się nimi nie przejmował. Bo właśnie w tym tkwi cała tajemnica sukcesu. Żeby umieć podnieść się po każdym upadku. Nie rozpamiętywać drobnych niepowodzeń, ale podążać za marzeniami, obraną przez siebie drogą. Nigdy z niej nie zbaczać. Trwać. Trwać w swoich założeniach. Bo jeśli jesteśmy w stanie o czymś marzyć, jesteśmy w stanie to osiągnąć. Pokonać każdą napotkaną przeszkodę, z którą przyjdzie nam się uporać. Każdą przeciwność losu.

Sala balowa znajdująca się na statku była wyjątkowo piękna. Wszystko zachowane było w jasnych barwach. Długie, złote żyrandole, wiszące na suficie, idealnie współgrały z dodatkami w tym samym kolorze. Po pomieszczeniu roznosił się cudowny zapach świeżych kwiatów, które zostały zamówione specjalnie na ten wieczór. To wszystko, po połączeniu z cudowną muzyką, tworzyło niepowtarzalny klimat. Magiczną aurę, za sprawą której można było przenieść się do całkiem innego świata. Poczuć magię tego wyjątkowego miejsca.
Już od kilkunastu minut pogrążony był w rozmowie z wujem i jego znajomym. Jak się okazało, mężczyzna był dobrym przyjacielem chrzestnego szatyna. Znali się praktycznie od zawsze. Jako mali chłopcy spędzali ze sobą prawie każdą wolną chwilę, jednak gdy dorośli ich drogi się rozeszły. Każdy z nich udał się we własną stronę. Co prawda nigdy nie zerwali ze sobą kontaktu, pisywali listy, wysyłali podarunki na urodziny, czy święta, ale to już nie było to samo. Dlatego też każdemu ich spotkaniu towarzyszyła ogromna radość.
- Spójrzcie w górę. To moja córka... - wzrok chłopaka powędrował we wskazanym przez mężczyznę kierunku. W tym momencie zamarł. Jego oczom ukazał się najpiękniejszy widok w jego życiu. Była tak krucha i subtelna, a przy tym zniewalająco zmysłowa. Śliczne, brązowe włosy były perfekcyjnie upięte, co tylko podkreślało jej idealne i rzadko spotykane rysy twarzy, pokrytej delikatnym makijażem, choć on był przekonany, że również bez tego wyglądałaby tak samo pięknie. Ubrana w cudowną, złotą sukienkę, z niezwykłą gracją pokonywała kolejne stopnie. Z każdą sekundą, gdy się do niego zbliżała, jego serce biło coraz szybciej. Miał wrażenie, że chce ono wyrwać się z jego piersi i popędzić wprost ku niej. Było w niej coś takiego, co sprawiało, że miał ochotę być jak najbliżej, coś co przyciągało go do niej jak magnes.
- Dzień dobry. Witaj tato. - podeszła bliżej, po czym przytuliła ojca. Teraz zobaczył jej piękne, duże, czekoladowe oczy. Ich głębia sprawiła, że kompletnie się w nich pogrążył. W tej chwili chciał móc patrzeć w nie już zawsze.
- To mój siostrzeniec, Violetto. - wujek chłopaka wskazał na niego ręką. - Leonie... - chrząknął. - Leonie...- powtórzył czynność. - Leonie... - dźgnął go lekko w ramię.
- Tak... Jestem Leon. Młodszy marynarz, Leon Verdas. Miło mi panią poznać. - No pięknie Verdas, to się popisałeś. - zganił sam siebie. Ostatnią rzeczą jakiej w tym momencie potrzebował, była kompromitacja. A szczególnie przed nią.
- Mów mi Violetta. - na jej ślicznej, rumianej twarzyczce zagościł piękny uśmiech. Wyciągnęła do niego dłoń. Chwycił ją i delikatnie musnął wargami. Przeszedł go przyjemny deresz, który zaraz po chwili ogarnął już całe jego ciało, każdą, nawet najmniejszą jego cząstkę. Podniósł głowę, spoglądając prosto na nią. Ona też musiała to poczuć, bo na jej policzkach zagościły rumieńce. Wciąż się do niego uśmiechała.
- Violetta obchodzi dzisiaj osiemnaste urodziny. - pan Castillo, objął ramieniem córkę. - Ten czas tak szybko leci. - kontynuował.
- W takim razie życzę panience...znaczy tobie, wszystkiego najlepszego. - znowu to zrobił. Ale niestety inaczej nie potrafił. jej obecność sprawiała, że zapominał o wszystkim wokół.
- Dziękuję. - ich spojrzenia ponownie się skrzyżowały. Puścił jej rękę, którą dotychczas, wciąż trzymał w swojej. Chociaż wcale nie miał ochoty jej wypuszczać. Gdyby tego nie zrobił, sytuacja mogłaby stać się nieco niezręczna.


- Uwielbiam tę piosenkę. - w oczach dziewczyny zatańczyły ogniki. Kochała tę piosenkę. Przypominała jej o mamie. Gdy była mała, matka często jej ją śpiewała. Zawsze kiedy jej słuchała, mogła choć przez chwilę poczuć jej obecność, jej miłość. Bo przecież tak bardzo ją kochała, a okrutny los tak wcześnie je rozdzielił, nie dał im się sobą nacieszyć. Zadecydował za nie, nie pozostawiając żadnego wyboru. Odebrał jej matkę kiedy była jeszcze mała. Teraz prawie jej nie pamiętała.

- Zatańczysz? - podszedł bliżej niej, wyciągając dłoń w jej stronę. Spojrzała na niego badawczo, jednak już po chwili na jej twarzy ponownie zagościł uśmiech. Kiwnęła potwierdzająco głową. Chłopak już po chwili, znalazł się koło niej. Jedną ręką chwycił jej dłoń, drugą natomiast położył na talii. Spojrzeli sobie w oczy, a ich spojrzenia pełne były ciekawości, pewnego rodzaju ekscytacji. Całe jej ciało pragnęło przylgnąć do niego całą swoją powierzchnią. On zaś, trzymając ją w ramionach, czuł się jak gdyby trzymał w nich cały świat. Wirowali w rytm kolejnych dźwięków melodii, ni zwracając uwagi na upływający czas, który dla nich, zupełnie jakby stanął w miejscu...

~,~

CIĄG DALSZY NASTĄPI...
.........................................................................................................

Witajcie moi kochani. Dzisiaj jest wyjątkowy dzień, ponieważ własnie dziś swoje urodziny obchodzi nie kto inny jak najcudowniejszy, najbardziej utalentowany i najprzystojniejszy na świecie Jorge Blanco. Tak, tak. Dokładnie 22 lata temu , 19 grudnia 1991 roku w Guadalajarze, w Meksyku, przyszedł na świat mały Jorge. Dzisiaj znamy go głównie z roli Leona w Violetcie, którą zyskał sobie serca wielu fanek ( w tym także moje ;)). Z okazji jego urodzin, pozwoliłam sobie przygotować Part, a właściwie pierwszą jego część, z której nie jestem niestety zadowolona. Nie wyszła tak jak chciałam, za co przepraszam ;( Na drugą niestety, będziecie musieli jeszcze trochę poczekać. Aczkolwiek tym Partem, chciałabym zapoczątkować cykl ,,Nuestro Camino", składający się z trzech opowiadań. Każde będzie przedstawiało inna historię. Mam nadzieję, że pomysł Wam się spodoba. Przepraszam również za to, że musieliście tyle na mnie czekać. Mam teraz bardzo dużo na głowie i najzwyczajniej na świecie, nie wyrabiam się :(
Rozdziału możecie spodziewać się już w tym tygodniu ;)

Wasza Diana <3

9 komentarzy:

  1. CUDO CUDO I JESZCZE RAZ CUDO :*:*:*:*:*:*:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny OP...
    Kocham to, że piszesz o takich odległych czasach... Bardzo fajnie się o tym czyta, szczególnie w twoim wykonaniu :)
    Aaa, ja się jaram, bo też mam dzisiaj urodziny :) Jak Jorguuuuś <333
    Czekam na rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O MÓJ BOŻE!
    To jest piękne, cudowne. Bije się w głowę, bo nie potrafię pisać tak niesamowitych historii jak Ty! Bardzo fajny pomysł z tym cyklem trzech historii, już nie mogę się doczekać. Jaki piękny czas na publikowanie takich opowiadań , święta i w ogóle, no i oczywiście urodziny naszego Horhe. Jeszcze tutaj jest marynarzem... mrr.. <3 Kurcze, źle ze mną! Co ja poradzę na to, że jest taki wspaniały? no właśnie, nic... I Diano moja kochana to jest świetne i nie ma mówienia, że Ci nie wyszło. WYSZŁO WSPANIALE. Naprawdę, w końcu użyłam Capslocka, a kiedy używam Capslocka to coś jest na rzeczy. Przepraszam za ten nieskładny i ogólnie okropny komentarz, ale po prostu nie mam talentu do pisania. Nie umiem ubrać tego, co chcę powiedzieć w słowa ;)
    Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeny, jeny, jeny, jeny - to jest genialne *-* Nie mogę sie doczekać dalszej części. Tylko proszę, żeby nie było jak w Titanicu! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. AAAAAAA ! Diana dodała one part, a ja od razu w pisk :D
    Genialny !!! Jak ty to robisz , że ja od razu jak czytam pierwsze słowa wyłaczam się całkowicie i nie mogę oderwać wzroku od monitoru , bojąc się , że chociażby jedno słowo mi umknie ? :)
    Nie wiem , ale jesteś niesamowita i wielbie Cie niezmiernie ;***
    Całuje !!

    OdpowiedzUsuń
  6. Diana, doprawdy nie wiem co powiedzieć.
    Zacznę może od historii...
    Po przeczytaniu fragmentu wyobraziłam sobie kadry filmu Titanic. Piękny, wzruszjący... po prostu arcydzieło.
    Twa historia również jest niebanalna.
    Dwoje ludzi. Dwie porządne rodziny. Dwie odmienne historie.
    Życie Violi od zawsze było ciężkie. Nie wyobrażam sobie stracić mamę. Ona jest tak ważną osobą w naszych życiach. To ona zawsze pomoże, przytuli, doradzi... a kiedy tego zabraknie, co wtedy? Nie wiem i naprawdę nie chcę wiedzieć. Zdaje sobie sprawę z tego, że to trudne, ale z pewnością nie mam pojęcia jak bardzo. Kiedy zaczynam się zagłebiać w tematy straty tak bloskich osób chcę, a czasem nawet zaczynam płakać...
    Leon. Jego historia pokazuje, że małe dziecko zrobi wszystko, aby dostać co chce. Po jakims czasie to dostaje, lecz nudzi mj się to z prędkością światła. Chyba, że to jest jego powołaniem i marzeniem właśnie się spełniającym. To, że trwał i trwa w marzeniach, może dać nam świetny przykład już na teraz.
    Ich spotkanie. Tak delikatne. Czysta perfekcja. Bez rzadnej skazy. Pomimo "wtopy" Leona wszystko było bardziej niż idealne.
    Najmniejsze uczucie władało moim umysłem. Robiło z nim co chiało. Idealne.
    Wiesz, że kocham to jak piszesz. Absolutnie rzadnych błędów, co na serio jest rzadkie. Język dopasowany do historii. Wtęp współgrający. Opowieść ucząca. Z przekazem. A takie są najlepsze.
    Bardzo Cię podziwiam. Naprawdę.
    Mogę Cię jedynie zaprosić na mojego bloga, który nie jest nawet w procencie jak dobry jak Twój :)
    por-que-soy-asi.blogspot.com
    Mocno ściskam,
    Hania

    OdpowiedzUsuń
  7. Dianiusiu kochana moja,

    Ty wiesz co ja uważam o Tobie, zawsze widziałaś. Podziwiam wszystko co robisz, a robisz to tak precyzyjnie. Każdy, może banalny watek przekształcasz w magie, która otula czytelników ciepłym kocykiem wyobraźni. Wrzucasz ich w swój idealny świat, każesz im pływać w stworzonych przez ciebie opowieściach jak w wielkim oceanie bez końca. Malo kto tak potrafi. Ale mądra Diana zawsze. Moja inspiracja.
    Sam part opowiadający historie sprzed kilkudziesięciu lat. Boże, poruszyło to moje serce jeszcze bardziej. Statek, ocean, bal. Niczym tytanic, który w tym przypadku chyba nie zatonie, tak?
    Kocham cie, twój diamencik.

    OdpowiedzUsuń
  8. Kochanie Moje, Mośku Ty mój :)
    Ja Tutaj wrócę do Ciebie jeszcze z normalnym komentarzem :*
    Ale chcę, abyś wiedziała, że już przeczytałam:*

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak Ty to robisz? Po prostu zachwycam sie i nic wiecej <3
    To jest po prostu magiczne. Nie znajduje lepszego slowa. Gdzie sie tak nauczylas pisac?! Odp.: Po prostu masz niesamowity talent, choc na pewno musialas tez duzo pracowac na stylem itd. Ale wiedz, ze bylo warto. Jesli kiedys w przyszlosci zostaniesz pisarka to chocbym miala pod mostem wyladowac, to kupie Twoja ksiazke! Z zapartym tchem czekam na dalszy ciag... Jestes niesamowita osoba, dziekuje, ze przekazujesz nam swoje uczucia. Uczysz mnie wiecej niz mozesz przypuszczac. Jestem Ci za to niezmiernie wdzieczna.



    Dulce

    OdpowiedzUsuń