sobota, 25 października 2014

Epilog ~ ,,Siempre cerca tuyo estaré"


,,Z dnia na dzień, z godziny na godzinę, z minuty na minutę, z sekundy na sekundę... Odczuwam coraz większą pustkę w moim sercu. Coraz bardziej zatracam się w rzeczywistości. I chociaż bardzo się staram, już nie potrafię się śmiać, cieszyć... 

Bez niego... 
       To, co kiedyś dawało mi tyle radości, pozbawione jest jakiejkolwiek wartości. 
              Świat staje się szary, traci wszystkie swoje barwy.
                     Kolory powoli zanikają, jeden po drugim. 
                            Śpiew ptaków cichnie. 
                                   Gwiazdy wydają się wcale nie świecić. 
                                          Zupełnie jakby nigdy nie istniały. 
                                                 Nie ma ich, bo zniknęły razem z nim. 
                                                        Z jego głosem, jego spojrzeniem, jego uśmiechem...

A teraz?
       Teraz nie ma już nic.
              Tylko pustka...
                     Pusty wzrok wbity w ziemię.
                            Puste słowa wypływające z moich ust.
                                   Głucha cisza, której nie mogę znieść.
                                          Miliony myśli.
                                                 Niezliczona ilość pytań.
                                                        Żadnej odpowiedzi.
                                                               Bez niego...

Pragnę...
       Oglądać słońce.
              Dostrzegać kolory.
                     Słyszeć śpiew ptaków.
                            Podziwiać gwiazdy.
                                   Jego głosu.
                                          Jego uśmiechu.
                                                 Jego spojrzenia.
                                                        Jego miłości.
                                                               Jego..."

- ...bardzo mi na tobie zależy i dlatego chcę być z tobą całkowicie szczera. - wstaje i bierze do ręki pamiętnik. Spogląda na niego, już ostatni raz tego wieczoru. Jej delikatne wargi lekko muskają jego policzek. - To najlepsze rozwiązanie. - słyszy jak jej głos się łamie. Jej oczy stają się zaszklone. Jednak wcale nie płacze, uśmiecha się przez łzy. Paradoks. Znika za drzwiami, a on zostaje sam. Ogromna, pusta, teatralna sala sprawia, że jest jeszcze bardziej zagubiony. Uparcie wpatruje się w ziemię, szukając jakiegokolwiek punktu odniesienia, czekając na znak. Słyszy kroki rozbijające się o starą, pokrytą deskami, podłogę. Cichną. Pojedyncze skrzypnięcie metalu. Ktoś zajmuje miejsce obok niego. Rozpoznaje zapach jej perfum. Mocny, elegancki z piżmową nutą. Czuje jak przeplata ich palce. Jej dotyk sprawia, że jego mięśnie się rozluźniają.
- Zawsze będę blisko ciebie... - mówi, kładąc głowę na jego ramieniu. Chowa twarz w jej długich blond włosach, a jej kruchą dłoń zamyka w swojej. Pasuje idealnie, zupełnie jakby została dla niego stworzona. Kto wie? Może rzeczywiście tak jest? Może szczęście było dużo bliżej niż myślał? Może cały ten czas znajdowało się tuż obok niego? A on dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę...

*

Nie wiem, czy robie dobrze
Nie wiem, czy robię źle
Nie wiem, czy milczeć
Czy może to powiedzieć...

Jego aksamitny głos sprawia, że całkowicie pogrąża się w słowach piosenki, odrywa ją od rzeczywistości. Uwielbia słuchać jak śpiewa. Przy nim zapomina o problemach, zmartwieniach. W jego obecności znikają wszystkie jej obawy. Kiedy jest przy niej wszystko staje się prostsze, nabiera sensu.

Czym jest to, co czuję wewnątrz mnie?
Czy tak właśnie wygląda miłość?

Teraz jest tego pewien. Tak samo jak swoich uczuć, których nie może już dłużej kryć. Podjął decyzję i nie miał zamiaru zmieniać zdania. Nawet jeśli to za szybko, poczeka. Bo dla niej warto czekać, nawet tysiąc lat.

Tymczasem coś mówi mi o Tobie.
Tymczasem coś we mnie urosło.
Obok ciebie wszystko wydaje się być łatwiejsze.
Każdy sen staje się rzeczywistości.

Wszystko w jej głowie zaczyna układać się w jedną całość. On śpiewa dla niej. Ale czy to w ogóle możliwe? Chwilę się nad tym zastanawia. Czy to znaczy, że...?

Teraz wiem, że ziemia może być niebem.
Wierzę Ci,
Wierzę Ci...

Szybkim ruchem podnosi się, przewracając krzesło. Głośne echo uderzającego o podłogę drewna rozbrzmiewa w całym pomieszczeniu. Biegiem rzuca się w stronę drzwi. Czuje na sobie zdziwione spojrzenia, jednak nie zwraca na nie uwagi. Poza tym jednym. W pośpiechu opuszcza restaurację, nie chce spędzić tam ani minuty dłużej. Myśli w jej głowie kłębią się niczym ciemne, burzowe chmury. Przystaje, dopiero kiedy znajduje się już na zewnątrz. Chowa twarz w dłoniach i zaczyna cicho łkać.
- Natalia! - słyszy głos chłopaka, mimo to, wcale się nie odwraca. Nie chce? Boi się.
- Dlaczego to zrobiłeś? - mówi, ledwo słyszalnie, a wiatr rozwiewa jej ciemne loki.
- Zrobiłem? Ale co? - pyta, okrążając jej drobną sylwetkę. Zatrzymuje się tuż przed nią. - Pytasz, dlaczego wyznałem ci, co tak naprawdę do ciebie czuję? - palcem wskazującym unosi do góry jej podbródek. Teraz nie ma wyjścia, musi wreszcie na niego spojrzeć.
- Dlaczego właśnie teraz?! Teraz, kiedy wszystko zaczęło się układać?! - wybucha. Zaciśniętymi pięściami uderza o jego klatkę piersiową, na co on przyciąga ją jeszcze bliżej siebie.
- Spokojnie... - szepcze wprost do jej ucha, delikatnie głaszcząc jej włosy. Czuje jak jego ciepło przenika przez jej ciało. Oddech dziewczyny staje się bardziej miarowy, a serce zaczyna bić, w nieco już spokojniejszym, rytmie.
- Boję się Federico. - lekko się od niego odsuwa, wpatrując się nieprzerwanie w czekoladowe tęczówki jego oczu. Tak niezwykle głębokie. - Nie chcę cię stracić...
- I nie stracisz. - zakłada ciemny kosmyk za jej ucho. - Już zawsze będę blisko ciebie. - muska wargami jej delikatne usta, a świat jakby na chwilę staje w miejscu. Wszystkie ich obawy w jednym momencie obracają się w nicość. Są tylko oni, ona i on. Nic innego się teraz nie liczy. - Bo tylko przy tobie, ziemia staje się niebem... - uśmiecha się i przesuwa kciukiem po jej policzku. Opiera swoje czoło o jej, a pojedyncze krople deszczu zaczynają rozbijać się o ich skórę. Brunetka, uśmiechając się, odsłania szereg swoich śnieżnobiałych zębów, jednak nic nie mówi. Bo to jedna z tych chwil, kiedy słowa są zbędne. Wtedy wystarczy tylko miłość. A ona właśnie ją znalazła. Znalazła ją u boku osoby, która jako pierwsza w nią uwierzyła, osoby, w której odnalazła nadzieję. Tak więc Federico był jej wiarą i nadzieją, a od teraz także miłością, jedyną i wieczną.
On natomiast dzięki niej przekonał się, że żyć, tak naprawdę znaczy kochać, a życie bez miłości nie jest życiem, a jedynie pozbawioną kolorów, szarą rzeczywistością, w której tak prosto jest się zagubić.

*

Porozmawiajmy ten jeden raz.
Ja Cię widzę lecz Ty mnie nie.
W tej historii wszystko jest na odwrót.
Tym razem nie obchodzi mnie już nic.
Jestem i będę przy Tobie...

Spogląda w niebo, które dzisiejszego wieczoru wygląda jeszcze piękniej niż zwykle. Szuka odpowiedzi. Jednak gwiazdy milczą, układając się w tajemnicze konstelacje. Mistyczne, niepoznane, strzegą sekretów, kryją przeznaczenie. Jednak tu, na dachu budynku, wydają się być nieco bardziej osiągalne. Opiera się o starą, metalową poręcz. Czuje jak zimno przeszywa jej skórę, docierając do każdej komórki jej ciała. Zamyka oczy, wciąż kołysząc się w rytm piosenki. Piosenki, która przypomina jej o nim, piosenki, od której wszystko się zaczęło, piosenki, która stoi na początku ich wspólnej drogi. Drogi, która nigdy nie była usłana różami lecz kręta i pokryta wieloma wybojami. Drogi, na której wciąż natykali się na różne przeszkody. I mimo, że wiele z nich udało im się pokonać, nastał moment, w którym oboje się zagubili. Błądząc pośród kłamstw i niedomówień, coraz bardziej się od siebie oddalali. Aż w końcu znaleźli się w punkcie, z którego powrót, wydawał się być niemalże niemożliwy.
Jednak pomimo wielu podjętych prób, nie potrafiła o nim zapomnieć, nie potrafiła wymazać go ze swojego serca. Jest nieodłączną częścią jej życia, jej świata, jej samej... A przecież nie można pozbyć się części samego siebie. Chciała zacząć wszystko od nowa, znowu cieszyć się życiem, odnaleźć szczęście. Chciała normalnie żyć... Jednak nie umiała. Bez niego nie było to możliwe. Bo jak żyć w świecie, który pozbawiony jest wszystkich barw, w świecie bez słońca? Jak żyć w świecie, w którym nie słychać już melodii? Jak żyć, kiedy pustka w twoim sercu robi się coraz większa, a jedyna osoba, która jest w stanie ją wypełnić znajduję się poza twoim zasięgiem?

Porozmawiajmy ten jeden raz.
Zawsze będę przy Tobie.
Mimo, że mnie nie dostrzegasz, spójrz.
Tym razem nie obchodzi mnie już nic.

Ten głos... Jest niczym najpiękniejsza melodia świata. Czuje jak ją wypełnia, a przyjemne ciepło rozchodzi się po całym jej ciele. Odwraca się, a jej oczom ukazuje się tak niezwykle znajoma sylwetka. Na jego widok bezwiednie się uśmiecha. W jego ustach ta piosenka staje się jeszcze bardziej wyjątkowa, nabiera prawdziwego znaczenia. Podchodzi bliżej. Teraz dzieli ich już nie więcej niż kilkadziesiąt centymetrów.

Jestem przy Tobie,
       jestem przy Tobie,
             jestem przy Tobie,
                     jestem przy Tobie...

Kończą razem, a ich głosy idealnie się dopełniają. Delikatnie ujmuje jej dłoń, przesuwając lekko kciukiem po jej wierzchniej stronie.
- Szukałem cię, ale nigdzie nie mogłem cię znaleźć. Zniknęłaś od razu po występie...- mówi, pocierając wolną ręką o tył głowy. - Chciałem ci pogratulować. Byłaś niesamowita. - na jego twarzy pojawia się ciepły uśmiech, jej ulubiony. Czuje jak jej serce przyspiesza, a nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa. Tonie w jego pięknych, zielonych oczach. Przepada? Nie, wie, że on zawsze ją ocali. Jest jej bohaterem, dokładnie jak ci z bajek, które czytała jej kiedyś mama. Przystojny książę na białym koniu, który zawsze przybywa, aby ratować swoją księżniczkę. Z tą drobną różnicą, że ona już nie była jego księżniczką, a oni wcale nie żyli w bajce. Na pewno? To pytanie samo pojawiło się w jej głowie lecz odpędziła je równie szybko, jeśli nie szybciej...
- Wybacz, musiałam pobyć trochę sama. - tłumaczy, spuszczając wzrok. Przygląda się jej badawczo, jak gdyby mógł w ten sposób poznać wszystkie jej myśli.
- Rozumiem... - przybiera troskliwy ton. - Pamiętaj jednak, że jeśli coś jest nie tak, możesz ze mną porozmawiać. Jestem i zawsze będę tu, dla ciebie. Wystarczy jedno twoje słowo...
- Kocham cię... - wypala bez namysłu i zanim się orientuje jest już za późno. Chłopak, nie czekając dłużej, mocno przyciąga ją do siebie, a jego usta odnajdują jej wargi. Ona natomiast wplata palce w jego włosy. Tak bardzo tego pragnęła, tak bardzo chciała znów poczuć smak jego pocałunków, jego dotyk ma jej skórze, jego silne ramiona obejmujące jej kruche ciało. To właśnie w nich czuła się najbezpieczniej. Kiedy ją przytulał, wszystkie problemy znikały, stawały się błahe. Bo najważniejsza dla niej była jego obecność.
- Ja ciebie też, Vilu. I nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo... - szepcze w jej włosy, kiedy głowa dziewczyny opada na jego klatkę piersiową. Od kiedy tylko pojawiła się w jego życiu, nie potrafił przestać o niej myśleć. Dzięki niej, jego świat nabrał barw, z których istnienia wcześniej nawet nie zdawał sobie sprawy. Była jego aniołem, jego drogowskazem, który zawsze wskazywał mu właściwą ścieżkę. A teraz ich wspólna droga miała dopiero się zacząć. Jednak niestraszne im są żadne przeciwności losu. Bo prawdziwą miłość poznaje się po tym, że potrafi pokonać wszystkie przeszkody.
 .........................................................................................................

Witam Was, moje Słoneczka ;* Już prawdopodobnie po raz ostatni :( Jak widzicie przybywam do Was z epilogiem. Nie jest to pochopna decyzja, podjęta pod wpływem chwili. Bardzo długo zastanawiałam się nad tym, czy dobrze postępuję. Rozważałam wszystkie ,,za" o ,,przeciw"... A jednak, klamka zapadła. Z dniem dzisiejszym, kończę to opowiadanie. Opowiadanie, od którego rozpoczęła się moja przygoda z blogspotem, opowiadanie, które dało mi tak wiele. Dzięki niemu miałam okazję poznać tylu wspaniałych ludzi, zyskać trochę pewności siebie, chociaż po części uwierzyć w siebie i we własne możliwości. A to wszystko nie mogłoby udać się bez Was, moich czytelników. Wiedzcie, że jesteście najlepsi na świecie. 
Dziękuję Wam za każde wyświetlenie, za każdy oddany w ankiecie głos, za każdy komentarz. Nawet nie wiecie, ile one sprawiały mi radości. Jak bardzo cieszyło mnie każde ciepłe słowo, które od Was ,,usłyszałam". Nawet nie wiem, jak mam Wam za to dziękować...
Jest jednak kilka osób, którym chcę szczególnie podziękować.
Aga, Violciu, dziękuję Ci za wszystko, a w szczególności za to, że zawsze byłaś, jesteś i będziesz. Bo będziesz, ja to wiem. Dziękuję Ci za wszystkie nasze rozmowy, te poważne i te, które takie nie były, dziękuję Ci za to, że wciąż znosisz wszystkie moje humory, wysłuchujesz moich narzekań, za to, że jeszcze nie zadzwoniłaś do szpitala psychiatrycznego... Chcę, żebyś wiedziała jak ważną osobą w moim życiu jesteś, ile szczęścia daje mi znajomość z Tobą. Jestem moją ostoją, przystanią, dzięki której wciąż jeszcze udaje mi się jakoś poskładać to wszystko w jedną całość. Kocham Cię,Twój Leoś <3
Marciak, Katniss, Ty to jesteś moim Skunksem i śmierdzisz xD Nie no, tak na poważnie, to nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak wiele dla mnie znaczysz ;* Dziękuję Ci za wszystko, za każdy Twój uśmiech, za każde Twoje słowo, za te wszystkie głupie przekomarzanki, które z boku mogłyby wydawać się kompletnie bezsensowne. Dla mnie jednak mają ogromne znaczenie. Kocham Cię, Twój Peeta <3
 Edziak, Szynszylu, dziękuję Ci za to, że zawsze mogę na Ciebie liczyć, że zawsze mnie wysłuchasz ;* Dzięki Tobie potrafię uśmiechać się nawet wtedy, kiedy nie mam na to ochoty ;) Jesteś moim Aniołem, kimś, kto sprawia, że każdy dzień nabiera barw. Kolorujesz mój świat najróżniejszymi kolorami. Ubarwiasz moją szarą, nudną rzeczywistość, która dzięki Tobie staje się lepsza ;* Kocham Cię, Twój Krecik <3
Haneczko, Siostrzyczko, rzadko spotyka się tak mądre osoby jak Ty. Każda rozmowa z Tobą tak wiele mnie uczy, daje mi tyle szczęścia ;* Twoje słowa sprawiają, że na mojej twarzy zawsze pojawia się szeroki uśmiech, za co jestem Ci ogromnie wdzięczna ;* Jesteś moim promyczkiem, dlatego chcę, żebyś wiedziała, że dla mnie już jesteś jak młodsza siostra ;* Kocham Cię, Twoja Nasia <3

Dziękuję również wszystkim dziewczynom z JSM, za to, że dały mi szansę uczestniczenia w tak wspaniałym projekcie. Jesteście cudowne <3
Koniec mojej przemowy zbliża się nieubłaganie, dlatego chciałabym jeszcze raz Wam za wszystko podziękować, wszystkim bez wyjątku ;* Wiedzcie, że dla mnie również nie była to łatwa decyzja, jednak nawał obowiązków i nauki zmusił mnie do jej podjęcia. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli mi tego za złe i kiedyś mi to wybaczycie ;)
Nie mówię żegnajcie, bo nie umiem, mówię za to do widzenia ;) Bo istnieje możliwość, że kiedyś jeszcze tu zajrzę i wrzucę ,,coś", zupełnie bez zobowiązań ;*

Kocham Was najmocniej na świecie, Wasza Natalka <3

P.S. Nawet jeśli nigdy nie komentowałeś, zostaw po sobie ślad, teraz jest właściwy moment ;* Dla Ciebie to tylko chwila, dla mnie skarb ;)

wtorek, 2 września 2014

Niespodzianka ;3

Znowu przychodzę bez rozdziału, ale musicie mi wybaczyć. W najbliższym czasie mam bardzo ważny egzamin i muszę się do niego przygotować. Jednakże na pocieszenia, mam dla Was małą niespodziankę. Czy trafioną? Zdecydujcie sami ;)

Serdecznie zapraszam:
>>KLIK<<

niedziela, 3 sierpnia 2014

Capítulo decimosexto - ,,Cuando estamos juntos" (,,Algo se enciende")

Edytce, która wciąż popycha mnie do przodu i pomaga pozbierać się po każdym upadku.
Hani, która jest moim małym promyczkiem.
Kasi, która jest moim dobrym duchem.



,,Istnieją zdarzenia, które uświadamiają nam jak okropnymi egoistami tak naprawdę jesteśmy, będąc tego zupełnie nieświadomymi. Człowiek, nawet bardzo tego nie chcąc, popełnia masę błędów. Począwszy od tych najdrobniejszych, skończywszy na tych, które mają istotny wpływ na jego życie. Los często wrzuca nas w jakiś wir wydarzeń, w którym zupełnie się gubimy, zapominamy o tym, co naprawdę ważne, na rzecz tych pomniejszych spraw, które z biegiem czasu, okazują się tak błahe. Poświęcamy im tak wiele czasu. Czasu, który płynie tak szybko, czasu, który moglibyśmy przeznaczyć, na coś, co tak naprawdę się liczy.
Czy naprawdę Angie musiała trafić do szpitala, żebym zorientowała się, jak poważny jest jej stan? Przecież już wcześniej powinnam była to dostrzec, spróbować z nią porozmawiać, zrobić cokolwiek. A ja? Byłam tak zajęta sobą i własnymi sprawami, że nawet nie zauważyłam, że jedna z najważniejszych osób w moim życiu, ma poważne problemy. Przecież to właśnie ona pomogła mi odkryć moją pasje, jaką jest miłość do muzyki. To dzięki niej miałam szansę poznać swoją rodzinę. Bez niej nigdy nie udałoby mi się odkryć siebie, prawdziwej Violetty. Zjawiła się w moim życiu tak niespodziewanie i pomogła zajrzeć mi w głąb siebie, w głąb swojego serca i odnaleźć w nim melodię. Zawsze starała się mnie chronić, bez względu na to jak wysoką cenę musiała za to płacić. Była przy mnie zawsze, gdy najbardziej jej potrzebowałam. A gdzie byłam ja, kiedy to ona potrzebowała mnie?" - zamknęła pamiętnik i położyła go na jednym z pustych, szpitalnych krzeseł, znajdujących się na korytarzu. Hol był praktycznie pusty, co spowodowane było, zapewne, dość wczesną godziną, wskazywaną przez stary, biały zegar, znajdujący się tuż nad drzwiami z napisem REJESTRACJA. Wyblakłe, poszarzałe ściany, o niegdyś, jak przypuszczała, oliwkowej barwie, nadawały pomieszczeniu jeszcze bardziej osobliwy charakter. Nie lubiła szpitali, a właściwie wzbudzały one w niej, pewnego rodzaju, poczucie niepokoju, jakiś dziwny lęk, którego w żaden sposób nie była w stanie wytłumaczyć. Nic zresztą dziwnego. Bo kto niby odwiedza je, jeśli wszystko jest w porządku? Zawsze zostajemy do tego zmuszeni, trafiamy tu na skutek zrządzenia losu, niefortunnego wypadku, albo zagrożenia życia lub zdrowia, swojego bądź bliskiej nam osoby. Nikt nie trafia tu z własnej woli, pomyślała. Zamknęła oczy, poczym wykonała głęboki wdech. Sztuczny, chemiczny zapach lekarstw połączony z wonią środków odkażających, tysiące ciężkich westchnień i odgłos cichego szlochania, rozbijający się o, wyłożoną jasnymi płytkami, podłogę. Wszystko to sprawia, że chociażby wspomnienie o tym feralnym miejscu, wywołuje w nas niezbyt ciekawe skojarzenia.
Wypuściła powietrze i ukryła twarz w dłoniach. Bezsenna noc silnie dała jej się we znaki. Kciukami roztarła obolałe skronie. Jednak to wcale nie ten ból był najsilniejszy. Był niczym w porównaniu z uczuciem, które przez cały ten czas siedziało gdzieś głęboko w niej, powoli, ale bezwzględnie, wyniszczając ją od środka. Myśl, a właściwie pytanie, które wciąż rozbrzmiewało w jej głowie, jak mantra, którą człowiek powtarza sobie, aby zapanować nad własnymi emocjami, nad umysłem. Tyle, że w jej przypadku, ona wcale nie pomagała, a wręcz przeciwnie, doprowadzała ją do szału. Dlaczego, dlaczego, dlaczego...? Ciągłe i bezustanne.
- Jestem do niczego... - powiedziała, spuszczając głowę jeszcze niżej. Skupiła wzrok na małym pęknięciu, znajdującym się na jednym z kafelków; zdając sobie sprawę ze swojej bezsilności.
- Śmiałbym się z tym nie zgodzić... - ten głos, pomyślała. Wyrwał ją z otchłani ciemnych, niezliczonych myśli, które wciąż toczyły niekończącą się walkę; żadna nie miała zamiaru ustąpić, dać za wygrana, co sprawiało, że z każdą sekundą, ból coraz bardziej się nasilał. Po raz kolejny ją uratował, dając chwilę zapomnienia, kojąc jej zszargane nerwy. Był niczym najpiękniejsza melodia na świecie. Melodia, w rytm której biło jej serce. Łagodny, a zarazem silny, idealny. Podniosła głowę, tym samym odnajdując jego spojrzenie. To zabawne, pomyślała. A owa myśl wywołała na jej twarzy uśmiech. Może nieco nikły i praktycznie niedostrzegalny, ale pierwszy w ciągu ostatniej doby. - Coś się dzieje? - no tak, nie mogło być inaczej. Potrafił wyłapać każdy jej gest, nawet ten, który wydawałby się pozostawać zupełnie niewidocznym.
- Nie, nic. Po prostu... - zrobiła krótka przerwę, robiąc jeden, dłuższy oddech. - Nawet nie wiesz jak dobrze jest cię widzieć. Chyba tego właśnie teraz potrzebowałam, jak tlenu. - ostatnich dwóch słów nie wypowiedziała na głos, jednak to właśnie one były dla niej najważniejsze, miały największą wartość. Jednak on nie mógł ich usłyszeć. Tak samo jak nie mógł poznać myśli, która sprawiła, że się rozpromieniła. A o czym wtedy pomyślała? W zasadzie o czymś zupełnie oczywistym. Fakt, że jego spojrzenie od zawsze było dla niej drogowskazem, pomagało jej odnaleźć właściwą drogę, wcale jej nie zdziwił. Ostatnio coraz bardziej uświadamiała sobie, ile prawdy kryje to stwierdzenie.
- Przyjechałem jak najszybciej mogłem. - rozumiał ją, doskonale wiedział, o co jej chodzi, nawet lepiej niż mogła to sobie wyobrazić. Bo przecież czuł to samo. Wciąż o niej myślał, bezustannie miał przed oczami jej rumianą twarz, jej piękne, duże oczy, w kolorze mlecznej czekolady, fale delikatnie opadające na jej ramiona. Zawsze kiedy coś było nie tak, myślami wracał do zapachu jej włosów, lekko kwiatowego, niezbyt mocnego, idealnie wyważonego. - Co z Angie? - zajął miejsce po prawej stronie dziewczyny, po czym położył swoje kule na pustym siedzeniu, tuż obok siebie.
- Nic jej nie będzie, lekarze mówią, że to zwykłe przemęczenie. Niedługo powinna się obudzić. Przez jakiś czas będzie musiała bardzo się oszczędzać, regularnie sypiać, spożywać dużą ilość płynów i starannie dobranych pokarmów, dieta musi być bogata w owoce i warzywa. - wyjaśniła, obracając się w stronę szatyna.
- Rozumiem. - przyjrzał się jej uważnie. - A Ty jak się trzymasz? - był taki troskliwy. Uwielbiała to, jak bardzo się o nią martwił. Zawsze ona była dla niego priorytetem. Przy nim czuła się naprawdę kochana, traktował ją jak księżniczkę. A on? On był jej aniołem stróżem, który zawsze ją chronił, otaczał opieką, ratował z każdej opresji, rozpędzał wszystkie ciemne chmury, a za sprawą jego uśmiechu, na niebie, znowu pojawiało się słońce.
- Jakoś daję radę. - spuściła wzrok, przybierając dobrą minę do złej gry. Jednak on wcale nie zamierzał dać się zwieść.
- Violetta... - jego głos pełen był zrozumienia. Palcem wskazującym podniósł jej podbródek, tak, że zmuszona była spojrzeć mu prosto w oczy. - ...mnie nie oszukasz.
- Przepraszam, po prostu... - ciężko westchnęła, próbując pozbierać jakoś myśli. - ...po prostu nic nie jest w porządku. Kiedy wczoraj wieczorem dostałam telefon ze szpitala, to było straszne. Pierwsze kilka godzin to było piekło, prawdziwe piekło. Lekarze nic nie mówili, musieli wykonać wszystkie badania. Tak bardzo się bałam, nie chciałam, żeby... Leon, powinnam była się domyśleć, coś zauważyć. - całe jej ciało zaczęło drżeć. - Ostatnio dużo pracowała, cały czas poświęcała Studio, pomagała Antonio. Wiedziałam o tym, ale nie widziałam w tym nic dziwnego. Myślałam, że po prostu... W sumie, sama nie wiem co tak właściwie myślałam. To wszystko moja wina. Może, gdybym wcześniej jakoś zareagowała, porozmawiała z nią, ale nie... Ja byłam zbyt zajęta własnymi sprawami. Jestem egoistką, Leon. Straszną egoistką.
- Vilu, popatrz na mnie... - otarł łzy spływające po jej policzkach. Jego dotyk sprawił, że nieco się uspokoiła. Ponownie spojrzała w jego oczy. Piękne, zielone... A zielony to przecież kolor nadziei. I kto wie, może w symbolice kolorów kryło się ziarnko prawdy? - ...nic nie jest twoją winą. Poza tym każdy z nas mógł to zauważyć, a nie zrobił tego nikt. Dlatego więc, zarówno ja, jak i wszyscy inni, możemy czuć się tak samo winni. Poza tym, Angie nie należy do osób, które otwarcie mówią o swoich problemach. Wie, że każdy ma własne zmartwienia i nikomu nie chce ich dokładać. I nawet, jeśli coś ją dręczy, za wszelką cenę stara się to ukryć. - czubkiem palca dotknął nosa dziewczyny, a ona mimowolnie się zaśmiała. - Uwielbiam jak się śmiejesz. Obiecasz mi, że będziesz robiła to częściej, a przynajmniej się postarasz? - wierzchnią stroną dłoni dotknął jej twarzy. Była taka rozgrzana, taka ciepła. To zadziwiające jak wiele uczuć i emocji może kryć się w jednej, tak niezwykle kruchej i delikatnej osóbce. Bo chociaż przez ostatnie dwa lata stała się dużo silniejsza, dużo bardziej wytrwała, wciąż pozostawała tą samą Violettą. Wciąż pozostawała tą samą słodką dziewczyną, w której zakochał się bez pamięci. I nic nie wskazywało na to, aby kiedykolwiek miało się to zmienić. Nawet, jeśli bardzo by chciał, nie mógł przecież oszukać własnego serca. Zresztą już nie próbował, to nie miało najmniejszego sensu.
- Obiecuję. - obdarowała go jednym ze swoich promiennych uśmiechów, jego ulubionym. Ale zraz jej twarz wyraźnie spochmurniała. - Bardzo boli? - skinieniem głowy wskazała jego lewą nogę.
- Jakoś daję radę. -  zaśmiał się. Ona zaś nic nie odpowiedziała, posłała mu tylko jedno wymowne spojrzenie. - Wybacz, nie mogłem się powstrzymać. - uniósł ręce w ramach przepraszającego gestu. - Czasami, ale tylko trochę. To tylko zwichnięcie, nie ma się czym martwić. Poza tym, przed występem wszystko już powinno wrócić do normy.
- Tak bardzo cię za to przepraszam, to moja wina. Gdybym była bardziej ostrożna, zauważyłabym tych deskorolkarzy. Taka sytuacja miała miejsce już drugi raz, a ty po raz kolejny mnie z niej ratujesz...
- I zawahałbym się, nawet przez chwilę, gdybym miał to powtórzyć. - delikatnie ujął jej dłoń, po czym spojrzał jej prosto w oczy - Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze. Nigdy nie pozwolę, aby ci się coś stało. Rozumiesz? - pokiwała twierdząco. Kocham cię. Bo chociaż te dwa słowa same cisnęły jej się na usta, nie mogła ich wypowiedzieć. Jeszcze nie teraz, upomniała w myślach samą siebie.
Nieco się do niego zbliżyła. Blisko, bliżej, coraz bliżej... Lekko musnęła wargami jego policzek. - Dziękuję. - wyszeptała wprost do ucha chłopaka, na co on lekko zadrżał. Poczuł przyjemne mrowienie w miejscu, gdzie jej usta dotknęły jego skóry.
- Mam pomysł. - kiedy tylko odsunęła się od niego, Leon się podniósł, chwycił leżące obok kule i pociągnął ją za rękę.
- Jaki? - rzuciła kompletnie zdezorientowana.
- Zobaczysz. Musisz mi tylko zaufać. - złapała pamiętnik i o nic już więcej nie pytając, podążyła za szatynem. Ufała mu jak nikomu innemu, nawet bardziej niż samej sobie. Po chwili zniknęli za rogiem jednego ze szpitalnych korytarzy. Mijały kolejne minuty, hol zapełniał się coraz większą ilością pacjentów i odwiedzających ich bliskich. Głuchy odgłos kroków rozbijających się o ceramiczne kafelki z każdą sekundą stawał się głośniejszy. Jednak stary zegar wciąż tykał w tym samym rytmie, bo niektóre rzeczy niezmiennie przecież pozostają takie same. Chociażby ich miłość...


Czas stoi w miejscu.
Piękno jest w niej.
Będę odważny,
Nie pozwolę, by cokolwiek odebrało mi to,
Co jest przede mną.
Każdy oddech,
Każda godzina prowadziła do tego...*

Siedział na jednym z metalowych taboretów znajdującym się przy jej łóżku, bezustannie ściskając jej dłoń. Był tu przez całą noc, nie opuszczając jej nawet na chwilę. Bał się odejść, choćby na krok. Wyglądała tak bezbronnie, leżąc podłączona do tej całej szpitalnej aparatury. Jej blada, z wycieńczenia, cera, niemalże zlewała się z jasną pościelą. Długie blond fale, w lekkim nieładzie, opadały na dużą, kwadratowa poduszkę, która znajdowała się tuż pod jej głową. Jednak nawet w tym stanie nie traciła swojego uroku. Bez względu na sytuację, zawsze pozostawała jego aniołem. I to się nigdy nie zmieni.
Bo z Angie było jak z gwiazdami. Każdy z nas dobrze wie, że one nigdy nie przestają świecić. Chociaż za dnia znikają nam z pola widzenia, po zapadnięciu zmroku wciąż się pojawiają, każdego wieczoru. Czasami widzimy je lepiej, czasami gorzej, ale ich blask nigdy się nie zmienia. Za każdym razem świecą takim samym światłem. Odgrywają w naszym życiu najróżniejsze role. Już od wieków były tematem rozważań i rozmów wielu uczonych. Okryte nutą tajemnicy, niepoznane, tak bardzo odległe. Przez wieki wskazywały drogę żeglarzom, pomagały astronomom lepiej poznać i opisać nasz wszechświat, były wyznacznikiem czasu i przestrzeni, nieodłącznym elementem nocnego nieba. A przede wszystkim, od niepamiętnych czasów, zachwycają nas swoim pięknem, pozwalają nam cieszyć się swoją urodą. Z ich zbiorami, zwanymi również konstelacjami, związana jest niezliczona ilość legend i mitów. Weźmy chociażby ten o Orfeuszu. Znacie go? Według wierzeń starożytnych Greków, był on królem śpiewakiem Tracji, pięknej, historycznej krainy położonej w dolinie rzeki Ewros. Orfeusz słynął z  tego, że był niedoścignionym mistrzem gry na lutni oraz harfie. Kiedy grał, wszystko mu wtórowało: ludzie, zwierzęta, ptaki, a nawet drzewa. Jego żona Eurydka, nimfa drzewna, znana natomiast była ze swojej wyjątkowej urody. I jak to często bywa, to właśnie ów uroda, stała się przyczyną zguby. Młody bartnik, Aristajos, syn Apollina i nimfy Kyreny, zauroczony kobietą, nie wiedząc kim ona jest, zaczął ją gonić. Przerażona Eurydyka, uciekając przed adoratorem, została ukąszona przez żmiję, w rezultacie czego, niedługo po tym, zmarła. Zrozpaczony Orfeusz udał się do Hadesu. Pan świata podziemnego, usłyszawszy rozpaczliwe dźwięki pieśni, zgodził się zwrócić mężczyźnie żonę. Jednak postawił przed nim jeden warunek. Młodzieniec nie mógł spojrzeć na ukochaną, dopóki nie opuszczą wrót królestwa zmarłych. I kiedy wydawać by się mogło, że król Tracji dotrzyma danej obietnicy, kiedy znaleźli się już na samym końcu drogi, nie wytrzymał i obrócił się. A wtedy Hermes, zabrał Eurydykę z powrotem do podziemi. Zrozumiawszy skutki własnego czynu, zdesperowany małżonek, bezskutecznie próbował naprawić swój błąd. Ale i to na nic się nie zdało. Zmarnował jedyną szansę. Rozgoryczony wrócił do swojej krainy, gdzie do końca życia, pośród gór i dolin, śpiewał swoje przepełnione bólem i żalem melodie. Podczas jednej ze swych desperackich podróży, został zabity przez orszak uczestniczący w obchodach ku czci boga Dionizosa, a jego szczątki zostały porozrzucane. Wieść o tej okrutnej zbrodni rozeszła się po całym świecie. Poruszone haniebnym czynem muzy, uprosiły bogów, aby przynajmniej lutnia Orfeusza pozostała na niebie po wsze czasy. Tutaj właśnie ma kończy się smutna historia pięknej lecz nieszczęśliwej miłości dwojga kochanków. Opowieść o prawdziwym uczuciu, które było przezwyciężyć nawet śmierć. A skąd Pablo znał tę opowieść? Usłyszał ją, kiedy był jeszcze małym chłopcem. Razem z Angie i jej tatą lubili patrzeć w gwiazdy. Siadali wtedy we trójkę n miękkiej, pachnącej trawie, a pan Carrara dzięki swoim opowiadaniom, przenosił ich do świata baśni. A przecież w każdej legendzie kryje się ziarnko prawdy.
- Pablo...? - usłyszał głos, który był tak bliski jego sercu, najbliższy. Pospiesznie spojrzał w jej stronę, jakby nie dowierzając. Miejsce zatroskania, które dotychczas malowało się na jego twarzy, zajął promienny uśmiech. Ucałował jej delikatną dłoń. - Gdzie ja jestem? Co się stało? - wyszeptała, wciąż jeszcze nieco oszołomiona, jednak już dużo pewniejszym głosem.
- Spokojnie, wszystko jest już dobrze. - przejechał kciukiem po jej policzku. - Nie musisz się już niczym martwić, jestem przy tobie. - jej buzia nieznacznie się rozpromieniła, jednak dalej widać było na niej wyraźne zdezorientowanie. - Wczoraj wieczorem zasłabłaś, ale zanim zemdlałaś, udało ci się jeszcze do mnie zadzwonić. Kiedy odebrałem, niczego nie usłyszałem. Zaniepokoiłem się i pojechałem do twojego mieszkania. - zrobił krótką przerwę, aby złapać oddech, po czym kontynuował dalej. - Nawet nie wiesz, co przeżyłem, widząc cię nieprzytomną, leżąco na podłodze. To było straszne... W pierwszym momencie pomyślałem, że... Ale na całe szczęście moje obawy się nie potwierdziły, oddychałaś. - wzmocnił uścisk. - Przywiozłem cię tutaj. Lekarze się tobą zajęli. I chwała Bogu, nie było to nic poważnego. Tylko zwykłe przemęczenie, wyczerpanie organizmu.
- Dzię...
- Nie musisz tego robić. Nie mógłbym postąpić inaczej. Wiesz jak bardzo jesteś dla mnie ważna, prawda? - nie zabrzmiało to wcale jak pytanie, a raczej jak stwierdzenie. Bo przecież ona dobrze o tym wiedziała, świetnie zdawała sobie z tego sprawę. Jednak pokiwała twierdząco głową i szerzej się uśmiechnęła. Zapadła cisza lecz wbrew pozorom nie była ona ani trochę niezręczna. Było wręcz przeciwnie. Po tych wszystkich sprzeczkach, nieporozumieniach i zawirowaniach, które ostatnio miały pomiędzy nimi miejsce, tak bardzo jej potrzebowali. Odnaleźli swoje spojrzenia, a przecież to właśnie one są odzwierciedleniem duszy. Po raz pierwszy od dłuższego czasu ich drogi znowu się skrzyżowały. Na zawsze? - To uświadomiło mi... - zaczął, po kilku minutach, mężczyzna. - ...że nie potrafię wyobrazić sobie mojego życia bez ciebie.
- Czy ty właśnie...? - zapytała niepewnym tonem blondynka.
- Chyba tak. - zaśmiał się, wciąż jeszcze nie dowierzając do końca w to, co właśnie robi. - Zanoszę się z tym zamiarem już od kilku lat lecz zawsze czekałem na właściwy moment. Ale zdałem sobie, że taki nigdy nie nadejdzie. Bo jeśli kogoś naprawdę kochamy, każda chwila jest właściwa. Prawdziwej miłości nie można mierzyć tą samą miarą, którą mierzymy czas. A ja cię kocham, Angie, od zawsze. Kocham cię tak bardzo, że aż mnie to przeraża. - klęknął na kolano, nie puszczając jej ręki. - Angeles Carrara, czy uczynisz mi ten zaszczyt i wyjdziesz za mnie? - w jego głosie można usłyszeć wyraźne podenerwowanie. - I chociaż nie mam teraz przy sobie pierścionka, kupiłem go już dawno temu. Jeśli tylko się zgodzisz...

Serce bije szybko.
Kolory i obietnice.
Jak być odważnym?
Jak mogę kochać, jeśli boję się upaść?
Lecz patrząc na ciebie, gdy stoisz sam,
Wszystkie moje wątpliwości
Nagle w jakiś sposób odchodzą...*

- Nie jestem pewna, czy wiesz na co się decydujesz, Pablo Galindo. - teraz była tego pewna. Kochała go, tak samo jak on ją, była tego pewna. Wszystko nagle zniknęło i pozostali tylko oni, a czas jak gdyby zatrzymał się w miejscu.
- Czy to znaczy, że...?
- Tak... - tak długo na to czekał, tak bardzo tego pragnął. Nigdy nie naciskał, nie wywierał presji. Zawsze czekał, zawsze był obok, zawsze wierzył, nigdy nie porzucał nadziei. I to właśnie owe cierpliwość i wiara doprowadziły go do miejsca, w którym teraz się znalazł. Złączył ich usta w czułym pocałunku. Pocałunku,  który był początkiem ich nowej, wspólnej drogi. 

Jeśli czujesz się zagubiony

Lekko odsunęła się od bruneta. Ten głos, pomyślała. Przecież tak dobrze go znała. Delikatny i melodyjny. Spojrzała w stronę, z której dochodził. Violetta. Stała w drzwiach, patrząc w jej stronę wzrokiem przepełnionym miłością i troską.

Podróżując do swojego świata z przeszłości
Jeśli wypowiesz moje imię, pójdę cię szukać...
Wysoki szatyn dołączył do niej; poruszał się lekko pomagając sobie kulami. No tak, przecież Leon miał wypadek, ta myśl sprawiła, że jej twarz wyraźnie posmutniała. Jednak on wysłał w jej stronę promienny uśmiech, który mówił, że wcale nie ma powodów do zmartwień.

Jeśli wierzysz, że wszystko jest zapomniane
Że twoje niebieskie niebo jest zachmurzone
Jeśli wypowiesz moje imię, znajdę cię...

Ludmiła i Diego stanęli  tuż obok nich, wyśpiewując kolejne wersy piosenki.

To, w co wierzę i co czuję jest tak silne
Że już nic nie powstrzyma tego momentu

Urocza Hiszpanka i przystojny Włoch, spojrzeli sobie w oczy. Angie mimowolnie się uśmiechnęła. Odkąd Federico pojawił się w życiu Natalii, ta diametralnie się zmieniła. Dzięki niemu uwierzyła w siebie i swoje możliwości, odkryła muzykę, która była w niej od zawsze. I teraz, kiedy już nie kryła się w cieniu Ludmiły, kiedy znalazła odwagę, aby wydobyć melodię na zewnątrz, świeciła pełnym blaskiem. Nawet, jeśli brunetka sama tego jeszcze nie widziała, stawała się prawdziwym diamentem. 

Przeszłość jest wspomnieniem
Marzenia rosną, zawsze urosną.

Rudowłosa zaśpiewała poprawiając czapkę Maxi'ego. Ta dwójka była istnym dowodem na to, że przyjaźń damsko-meska naprawdę istnieje.

Zaraz zobaczysz, ze coś rozpala się na nowo
Miej poczucie próbowania
kiedy jesteśmy razem
Coś rozpala się na nowo
kiedy jesteśmy razem
kiedy jesteśmy razem...

Brakowało już tylko jednej osoby. Ale niestety los zdecydował za nich, nie mogli nic na to poradzić. I chociaż Francesca wyjechała, czuła jej obecność, bo przecież Włoszka już na zawsze pozostanie w ich sercach.
Kiedy patrzyła na te dzieciaki, przypominała sobie, dlaczego tak bardzo kocha swoją pracę. To właśnie dzięki takim momentom, dzięki nim, każdego dnia wstawała z uśmiechem. Pełna nadziei i pozytywnej energii, codziennie angażując w to, co robi, całą siebie. Violetta oddaliła się od grupki przyjaciół i skierowała się w stronę ciotki. Objęła ją mocno, śpiewając ostatnie słowa refrenu:

...kiedy jesteśmy razem.


Każdy z nas bezustannie poszukuje własnego miejsca. Aby tego dokonać podróżuje niezliczonymi ścieżkami, obiera różne kierunki, próbuje w jakiś sposób dojść do celu. Nieprzerwanie błądzi między nieskończonymi alejkami labiryntu, którym jest nasze życie, wciąż prąc do przodu. Czego tak właściwie szukamy? No właśnie. Często zdarza się tak, że po prostu zapominamy, dokąd tak naprawdę zmierzamy? Wtedy zaczynamy się zastanawiać się nad tym, czy gdzieś po drodze czegoś nie przeoczyliśmy, czy nie ominęliśmy jakiejś bocznej drogi, która w rzeczywistości mogła okazać się tą właściwą? Tą, która doprowadziła by nas wprost do miejsca, którego tak długo szukamy. Tak samo jest z ludźmi. Przez nasze życie przewija się tak wiele osób, na które, czasami po prostu nie zwracamy uwagi. Żyjąc w ciągłym biegu i pośpiechu możemy nie zauważyć tej właściwej.  I co w takiej sytuacji? Co, jeśli zmarnujemy szansę, która już nigdy może się nie powtórzyć? Nie, to nie możliwe. Bo kiedy natrafiamy na tą osobę, czujemy, że to właśnie ona. Kiedy znajduje się obok nas, świat staje się bardziej kolorowy. Za jej sprawą w naszym życiu pojawiają się barwy, o których istnieniu nie mieliśmy do tej pory pojęcia. Wszystko wokół staje się piękniejsze. Dzięki niej, zaczynamy zauważać to, czego do tej pory wcale nie dostrzegaliśmy. Uczymy się czerpać przyjemność ze wszystkich, nawet tych najmniejszych i z pozoru nic nieznaczących, rzeczy. Każda z nich daje nam radość. Jej obecność daje nam siłę, sprawia, że po każdym upadku, potrafimy się podnieść. Wystarczy jej spojrzenie, a my przestajemy się bać, porzucamy wszystkie nasze obawy. W jej uśmiechu odnajdujemy nadzieję i wiarę. Wszystkie ciemne chmury nagle znikają. Słyszymy melodię, której dotychczas nie słyszeliśmy. Melodię, która pochodzi prosto z naszego serca.
Spojrzała w niebo, które dzisiejszego wieczoru było wyjątkowo piękne. Miliony migoczących gwiazd błyszczały tuż nad ich głowami. Zdawać by się mogło tak bliskie, jednak w rzeczywistości tak odległe. Przeniosła wzrok na bruneta, który znajdował się obok niej. Szedł tuż przy niej, krok w krok. Z nim u boku wszystko wydawało jej się możliwe. Kiedy był blisko niej, czuła, że jest w stanie dokonać wszystkiego, dogonić wszystkie swoje marzenia. A nawet dosięgnąć gwiazd. Nikt nigdy nie wierzył w nią tak mocno jak on, nikt nigdy nie wspierał jej tak jak robił to Federico. Tak, bo to właśnie on jako pierwszy w nią uwierzył, zobaczył w niej to, czego nie widział dotychczas nikt inny. To właśnie dzięki niemu, uwierzyła również ona. Dał jej to, czego tak bardzo jej brakowało. Wiarę w samą siebie i we własne możliwości.
- Zimno ci? - zauważył, gdy dziewczyna lekko zadrżała.
- Nie... - natychmiast zaoponowała. Przyjrzał się jej badawczo, po czym się zatrzymał i wybuchnął gromkim śmiechem. - Z czego się śmiejesz? - stanęła naprzeciwko niego, tak blisko.
- Chyba nie myślałaś, że ci uwierzę? - zapytał, a szeroki uśmiech wciąż nie schodził mu z ust. Zastanowiła się chwilę lecz, gdy tylko zdała sobie sprawę, że chłopak wcale nie ma zamiaru tak łatwo dać się nabrać, pokręciła przecząco głową.
- To nie ma sensu, niedługo będziemy na miejscu. - pospiesznie zaprotestowała, widząc jak chłopak zdejmuje bluzę. Jednak on jakby wcale jej nie słyszał. Założył bluzę na ramiona dziewczyny. I chociaż wciąż jeszcze go poznawała, o niektórych jego cechach zdążyła się już dobrze przekonać. Jedną z nich było to, że chłopak był uparty. Cholernie uparty. Kiedy coś sobie założył, nic nie było w stanie zmienić jego zdania. Zrezygnowana lecz z nieukrywanym rozbawieniem, spojrzała mu prosto w oczy - Wiesz, że jesteś niedorzeczny?

- Wiem, ale przecież za to mnie uwielbiasz. - rozłożył bezradnie ręce. Nic więcej nie powiedziała, jedynie lekko się zaśmiała. Wzięła chłopaka pod ramię i oboje udali się w stronę jej domu. Ale przecież miał rację, w stu procentach. Uwielbiała jego poczucie humoru, jego nastawienie do życia. Od niego nauczyła się patrzeć na świat bardziej optymistycznie, wszędzie odnajdywać jakieś pozytywy. To on nauczył ją żyć. A może nie tylko żyć?
.........................................................................................................

Witam, Słoneczka ^^ Oto i szesnasteczka ;3 Gdyby nie Edziak, pewnie jeszcze trochę musielibyście na nią poczekać. Ale, że ten kochany ciul, każdego dnia kazał mi pisać i dopominał się o rozdział, jest on teraz ;) Nie będę się rozpisywać na jego temat, chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle... Szkoda słów. Dobrze, dłużej nie przynudzam. Następnego możecie spodziewać się w przeciągu kolejnych dwóch tygodni. Kocham Was <3

Wasza Diana  ;*

P.S. Kochane, wybaczcie, że dedykuję Wam coś takiego :( Jest mi za siebie tak bardzo wstyd.

* Christina Perry - ,,A thousand years"

sobota, 12 lipca 2014

Capítulo quince - ,,Perdiendo el control" (,,Yo soy asi")

Marcie,
której uśmiech sprawia, że na niebie znowu pojawia się słońce ;*



,,Jeśli kogoś naprawdę kochasz, daj mu wolność... Teraz wiem, że tak właśnie muszę postąpić. Każde z nas musi zacząć od nowa, zakończyć pewien rozdział w swoim życiu. Nawet jeśli wspólnie spędzone chwile były najlepszym, co mnie kiedykolwiek spotkało, teraz... pozostają jedynie wspomnieniami, najpiękniejszymi wspomnieniami. Przeszłością, a ona nie może stawać na przeszkodzie teraźniejszości. I chociaż na zawsze zachowam ją w sercu, teraz muszę iść naprzód, zrobić ten kolejny krok. Nie należy zapominać o tym co było, jednak żyć tym co jest tu i teraz. I chociaż moje serce mówi, że nigdy już nikogo nie pokocham tak bardzo jak kocham jego, wciąż próbuję. Z każdym dniem budzę się z nową nadzieją na to, że kiedyś uda mi się obdarzyć Diego chociaż w połowie tak mocnym uczuciem, jak darzę Leona. Może sama próbuję oszukać swoje uczucia, jednak myślę, że to jedyna możliwość, aby znów zaznać szczęścia. Zacząć od nowa... A tego właśnie pragnę. Czy aby na pewno? Żyć tak jak dawniej, umieć cieszyć się tym, co daje mi los. On mnie tego nauczył. Nie chcę już dłużej trwać w nieustannej tęsknocie, oszukiwać się, że kiedyś jeszcze będziemy razem. Teraz jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nie mam zamiaru tego stracić, zbyt ciężko na to pracowałam. Zbyt ciężko pracowaliśmy na to oboje. Od teraz wszystko będzie inne, prostsze, mniej skomplikowane. Od teraz licz się tylko on, Leon Diego..." - chociaż próbowała walczyć, jej serce wiedziało lepiej. Od zawsze był tylko on, Leon. Szkoda tylko, że tak późno zdała sobie z tego sprawę. Teraz było już po wszystkim.
Zamknęła pamiętnik, po czym przejechała opuszkami palców po jego okładce. Zamknęła oczy i ciężko westchnęła, trochę głośniej niż zamierzała. Oparła się wygodniej o drewniane deski. Delikatny podmuch wprawił w ruch brązowe kosmyki jej włosów, tańczyły w rytm melodii. Promienie słońca, które dopiero zaczynało swoją codzienną wędrówkę po niebie, lekko ogrzewały jej twarz. Błogi spokój opanował jej ciało, po raz kolejny przeniosła się do innego świata. Tak bardzo pragnęła w nim pozostać. Nie chciała wracać. Już nigdy. Nagle stało się coś dziwnego. Poczuła na swojej twarzy dotyk czyichś rąk, zasłaniających jej oczy, co jednak wcale nie odcięło dopływu światła. Było wręcz przeciwnie. Więcej, jeszcze więcej światła. I ciepła. Doskonale znała ten spokojny, miarowy oddech, który w tym momencie czuła na swoim lewym policzku.
- Leon... - wyszeptała, a cała otaczająca ich rzeczywistość jakby zatrzymała się w miejscu. Zawsze tak było, zawsze kiedy był blisko niej. Był jedyną osobą, której udało się wejść do jej świata. I w nim pozostać. Już na zawsze.
- Skąd wiedziałaś? - zadrżała na dźwięk jego głosu.
Usiadł koło niej, a przyjemne ciepło ogarnęło jej drobną sylwetkę. Obróciła głowę w jego stronę. Spojrzała w jego piękne zielone oczy, które za każdym razem wydawały jej się jeszcze bardziej wyjątkowe. Zależnie od tego jak padało światło, przybierały różne odcienie zieleni. Teraz akurat przyodziane w kolor szmaragdu, lustrowały jej idealnie symetryczną twarz, każdy jej, nawet najdrobniejszy, szczegół. Mogła w nich tonąć, bezustannie. Nie bała się, nie kiedy on był blisko. Wiedziała, że za każdym razem, on ją uratuje. Nigdy nie pozwoli jej odejść. Jego spojrzenie, tak przenikliwe, to w nim odnajdowała nadzieję. Kiedyś, kiedy była tak bardzo zagubiona, to właśnie ono wskazało jej właściwą drogę, pokazało, którędy powinna pójść. Za każdym razem, gdy doznawała nowych, niepoznanych dotąd, doświadczeń, ono jej towarzyszyło. Zawsze było blisko. Było jej drogowskazem.  
- Przeczucie. - uśmiechnęła się lekko, a na jej policzkach zagościł delikatny rumieniec. Przecież nie mogła przyznać mu się to tego, że wyczuwa jego obecność każdą komórką swojego ciała. I chociaż nie chciała przyznać się do tego, nawet przed samą sobą, pragnęła jego bliskości, jak niczego innego na świecie. Kochała go. Tę myśl odgniła od siebie zanim na dobre jeszcze zakiełkowała w jej głowie. Jednak, nawet jeśli udało jej się oszukać samą siebie, nigdy zdoła oszukać własnego serca. Ono wiedziało, że tylko on jest w stanie zagwarantować jej szczęście. Nikt poza nim.
- Punkt dla ciebie. - zażartował, posyłając jej promienny uśmiech, jeden z tych, które odganiały wszystkie ciemne chmury. Ale teraz przecież wcale nie zanosiło się na burzę. Prawda? Dzisiejszego dnia niebo było wyjątkowo piękne i bezchmurne, jego błękit przypominał toń niezmierzonego, bezkresnego oceanu. Słońce świeciło pełnym blaskiem, a delikatny wiatr niósł cichy śpiew ptaków, który cichł dopiero gdzieś w zielonych koronach drzew. - Coś się stało? - zauważył niepewność, która przez ułamek sekundy zagościła na jej twarzy, nawet to nie umknęło jego uwadze. Tak dobrze mnie zna, pomyślała.
- Nie nic... - sekunda, ułamek sekundy. Ugryzła się w język, tak mało brakowało. To było przecież bezsensowne, chory wytwór wyobraźni, która po prostu płatała jej figle. - Właściwie muszę się już zbierać.
- Dobrze, jeśli nie chcesz, nie mów. Ale pozwól się chociaż odprowadzić. - jednym sprawnym ruchem podniósł się z ławki i wyciągnął rękę w stronę dziewczyny. Nigdy na nią nie naciskał, zawsze dawał jej swobodę i przestrzeń, których tak długo szukała. A przy tym gwarantował jej bezpieczeństwo.
- Ale... - zaczęła, jednak, po chwili zdała sobie sprawę, że odmowa jest w tym przypadku zupełnie bezcelowa. Był tak dobrze wychowany, ale przecież między innymi za to go uwielbiała. Za te jego cholerne zasady moralne, jak on zwykł był je nazywać. - Zgoda. - przewróciła jedynie, prawie niezauważalnie, swoimi dużymi, brązowymi oczami. Podała mu dłoń, po czym uczyniła to samo, co chłopak kilkadziesiąt sekund temu.
- Widziałem to. - niezwłocznie wychwycił jej gest.
- Miałeś to widzieć. - chwyciła go pod ramię. On natomiast jedynie na nią spojrzał i pokręcił z niedowierzaniem głową. Nic nie powiedział, tylko jeszcze szerzej się uśmiechnął. Chciała zapytać, nie spytała. W ostatnim momencie usłyszała w swojej głowie głosik, który mówił, że nie ma potrzeby zakłócać tak wyjątkowej chwili. Nie musiała więc pytać, wystarczała jej sama jego obecność.


Czy zastanawialiście się nad tym, dlaczego słońce każdego dnia wschodzi i zachodzi? Dlaczego każdego wieczora chowa się za horyzontem tylko po to, aby rankiem znów rozpocząć swoją bezustanną wędrówkę po niebie? Jaki to w ogóle ma sens? Czy nie lepiej, żeby pozostało na nim przez cały czas? Ale ono ustępuje. Jego miejsce zajmuje księżyc. Po dniu, zawsze nastaje noc. Współgrają, żyją w nienaruszalnej harmonii. Dzień i noc, yin i yang, słońce i deszcz, światło i mrok, szczęście i cierpienie. Cierpienie? Czym ono właściwie jest? Czy to tylko uczucie spowodowane jakimś niefortunnym zdarzeniem bądź ich ciągiem? A może to coś więcej? Cierpienie jest przyczyną szczęścia, a szczęście skutkiem cierpienia, to głupie. A może nie? Człowiek nie potrafi być naprawdę szczęśliwym, jeśli nie nigdy nie zaznał smaku cierpienia i bólu. Dopiero wtedy uczy się czerpać przyjemność z małych rzeczy, cieszyć tym co ma. Aby wzbić się wysoko w przestworza, trzeba najpierw sięgnąć dna, żeby móc się podnieść, trzeba najpierw upaść. Raduje się moje serce [...], że może cierpieć Cierpieniem, z którego rodzi się Miłość...*
Podciąga kolana pod brodę i upija kolejny łyk gorącej herbaty. Mocniej ściska dłonią kubek. Granatowy, pokryty beżowymi kwiatami - prezent, który przywiózł jej on, po ostatnim pobycie w Barcelonie. Swój wzrok skupia na ciemnej cieczy, która znajduje się w środku naczynia. Przypomina jej kolor jego oczu. Brązowe, tak niezwykle głębokie, może utonąć. Mija chwila, później kolejna. Jednak ona nie odwraca wzroku. Nieprzyjemne gorąco nagrzanej porcelany parzy jej delikatne, jasne dłonie. Nie czuje bólu? Robi to specjalnie, sama wybiera ten jego rodzaj. Ten, którego może łatwo pozbyć, który może opanować. Pozawala jej chociaż na chwilę zapomnieć. Napój powoli zaczyna stygnąć, wracają wspomnienia. Próbuje skupić się na resztkach odpływającego ciepła, nadchodzi zima. Niewłaściwy rodzaj bólu jest coraz bliżej zawładnięcia jej ciałem. Stopniowo, małymi kroczkami ogarnia każdą jego komórkę. Jest niczym zabójca, który krok po kroku przejmuje kontrolę nad swoją ofiarą, rozkoszując się jej porażką. Wygrywa?
Ciężko podnosi się z fotela, zrzucając ciemnofioletowy koc. Kawałek materiału ląduje na podłodze. Powolnym krokiem zmierza w stronę drzwi, przekręca klucz. Naciska klamkę, tak dla pewności. Są zamknięte, jak jej dusza. Biegnie w stronę łóżka, rzuca się na nie, całym swoim ciężarem. Kiedy opada, satynowa pościel lekko się unosi. Głęboko się w niej zakopuje. Głębiej, coraz głębiej... Naciska przycisk, ciemny ekran jej laptopa staje się jasny. Nazwa użytkownika, hasło, wypełnia te pola w mgnieniu oka, zupełnie automatycznie. Szybciej, pogania. Mówi do kawałka plastiku. Źle ze mną, śmieje się sama do siebie. Jednak brzmi to jak drwina, dużo bardziej kąśliwie niż mogłaby się tego spodziewać. Kolejna szpilka wbita zostaje w i tak już poranione serce. Jedna w tę, czy w tę, też różnica. Rani sama siebie, coraz bardziej. Nerwowo stuka palcami o drewnianą krawędź łóżka, to i tak niczego nie zmieni. Trwa logowanie. Sekundy dłużą się niemiłosiernie. J e s t. Niecierpliwe przegląda skrzynkę odbiorczą, szukając tej jednej, jedynej wiadomości. Przegląda wszystkie maile z dzisiejszą datą. Nie znajduje, serce pęka. Wpada w panikę, czuje jak dłonie pocą jej się ze strachu. Czego się boi? Nicości, nie chce odejść w zapomnienie. Odświeża stronę, chwyta się ostatniej deski ratunku. Ładowanie serwera. Dwa nowe powiadomienia, oferta wakacyjna dla uczniów szkół średnich i wiadomość. Otwiera wiadomość, klikając bez opamiętania link z napisem "WYŚWIETL". Jej oczom ukazuje się to, na co tak długo czekała.

DO: Francesca Cauviglia
OD: Marco Tavelli
DATA: 19.05.2014 r.

Kochana Francesco,

dzisiaj, dokładnie dzisiaj mijają dwa tygodnie odkąd wyjechałaś. Dwa tygodnie bez widoku Twojej uśmiechniętej twarzy, to zupełnie tak jakby przez całe dwa tygodnie nie widzieć słońca. I chociaż wiem, że to niemożliwe, czasami mam wrażenie, że słyszę Twój głos, słyszę go wszędzie. Kiedy nie ma Cię przy mnie, zaczynam wariować. Jesteś mi potrzebna, aby mój organizm mógł prawidłowo funkcjonować, zupełnie jak powietrze... Wiesz, któregoś dnia zobaczyłem na ulicy dziewczynę. Drobna brunetka, Twojego wzrostu. Podbiegłem do niej, a ona odwróciła się w moją stronę. I wtedy, po raz kolejny, wszystko zniknęło. Została tylko pustka, której nie jest w stanie wypełnić nikt, nikt poza Tobą. Kiedyś myślałem, że to niemożliwe. Nawet nie miałem pojęcia, że kiedykolwiek znajdę kogoś, kto stanie się dla mnie tak ważny, kogoś bez kogo moje życie nigdy nie będzie już takie samo. A wtedy pojawiłaś się Ty. Gdy po raz pierwszy Cię zobaczyłem, zobaczyłem jak śpiewasz, coś we mnie zamarło, a czas jakby się zatrzymał. Już wtedy wiedziałem, że zrobię wszystko, żeby Cię poznać.
Czy nie uważasz, że nie było przypadkiem, że znaleźliśmy się w tym barze karaoke tego samego dnia, o tej samej porze? Czy nie sądzisz, że to był znak? Bo przecież na świecie istnieją tysiące, a może i setki tysięcy takich barów, a los sprawił, że my znaleźliśmy się w tym samym. To zabawne, jak okrutny może on być. Ten sam los, który najpierw wiąże ludzi, tylko po to, aby zaraz ich rozdzielić. Ironia. Pieprzona ironia. Dlaczego? Codziennie zadaję sobie to pytanie. I chociaż tak cholernie się staram, nie potrafię znaleźć odpowiedzi.
To czternasty list, który wysyłam do Ciebie w przeciągu od momentu Twojego wyjazdu. Może pomyślisz, że coś jest ze mną nie tak, ale ja inaczej nie umiem. Nie potrafię z Tobą nie rozmawiać, nie potrafię zapomnieć. I chociaż może nigdy nie dostanę odpowiedzi, może nigdy nawet nie przeczytasz żadnego z nich, wystarczy mi sama nadzieja. Jednak musisz wiedzieć, że poruszę całe niebo i ziemię, żeby Cię odszukać. Nie pozwolę Ci odejść, Fran. N i g d y . . .

Twój na zawsze,
Marco.

Czuje jak gorące łzy spływają po jej policzkach. Patrzy w ekran, cicho szlochając. I chociaż pragnie być blisko, z każdym momentem się od niego oddala. Chce odpisać, dać mu jakikolwiek znak, nie może. To zniszczy nas oboje, myśli. Wie, że musi być silna, dla niego. Podnosi się. Próbuje uspokoić swoje roztrzęsione ciało, wyrównać przyspieszony oddech. Wyciera łzy rękawem swojego szarego sweterka. Po kilkunastu minutach, łkanie ucicha. Po raz kolejny nastaje głucha cisza, mącona jedynie tykaniem starego zegara. Stawia pierwszy krok, łapie równowagę. Podchodzi do lusterka, przegląda się. Przeciera twarz rękoma, już nie widać, że płakała. Dasz radę, mówi sama do siebie. Słowa ociekają kłamstwem, kolejna porażka. Bierze do ręki kubek, staje obok drzwi, przekręcając klucz. Trzy wdechy, na jej twarzy pojawia się promienny uśmiech, obrzydliwie sztuczny. Przybiera maskę. Naciska klamkę, rozgląda się ponownie po pokoju. Ani śladu, myśli. Nikt przecież nie może się dowiedzieć, że znajduje się w kompletnej rozsypce, nie może tego okazać. Już jest na zewnątrz, zamyka drzwi.


Średniego wzrostu brunet stał oparty o jedną ze ścian, ubrany w czarne jeansy i szary, opięty podkoszulek. Lekko potupywał nogą w rytm piosenki, która właśnie rozbrzmiewała w jego myślach. Wzrok miał spuszczony w dół, na jego ustach natomiast malował się dziwny, nieokreślony uśmiech, tak cholernie seksowny. Bezwiednie przestąpiła z nogi na nogę, delikatnie napierając na zielona framugę drzwi. Przyglądała się mu z pewnego rodzaju fascynacją. Przechyliła lekko głowę w lewą stronę, aby lepiej widzieć jego twarz. Było w nim coś innego. I chociaż znała go już tyle lat, praktycznie odkąd tylko pamiętała, czuła, że istnieje jeszcze wiele rzeczy, które wciąż stanowią dla niej zagadkę. A ona przecież kochała zagadki. Nie lubiła kiedy coś było zbyt proste, wtedy stawało się, delikatnie rzecz ujmując, nudne. Najzwyczajniej na świecie, nudziło ją. A przecież w jej życiu nie mogło być miejsca na nudę. On zaś... Jego dusza stanowiła skomplikowany labirynt, pełen ślepych uliczek, nieodkrytych dotąd, przez nikogo, korytarzy. Silny, zdecydowany, tak bardzo pociągający. To dziwne, pomyślała. Nigdy wcześniej nie zdarzało jej się myśleć o nim w ten sposób. Zawsze zdawała sobie sprawę, z tego, że jej przyjaciel jest piekielnie przystojny. Widziała również spojrzenia, którymi obdarowywały go przedstawicielki tak zwanej płci pięknej, ale nigdy jej to nie przeszkadzało, nie przykładała do tego zbytniej uwagi. A teraz? Było inaczej. To dziwne uczucie, pomyślała. Coraz częściej odczuwała potrzebę bycia blisko niego. Blisko, bliżej, coraz bliżej...
- Coś nie tak? - jego głos wyrwał ją z zamyślenia. Ciekawe jak długo to trwało? Potrząsnęła lekko głową, po czym spojrzała na niego. Teraz już nie patrzył w ziemię, jego wzrok skierowany był prosto na nią. Swoim spojrzeniem, na wskroś, lustrował jej drobną sylwetkę. Przyglądał jej się wnikliwie, aż nazbyt. Zupełni jakby czegoś szukał. Tylko czego? Czego, czego, czego? - echo powoli rozchodziło się w jej myślach.
- Ja tylko... - na jej ustach pojawił się jeden z uśmiechów, tak dobrze mu zresztą znany. Przybrała maskę, pomyślał. Od zawsze cenił w niej jej zdecydowanie, determinację i pewność siebie, to właśnie one sprawiały, że byli do siebie tak bardzo podobni. Bratnie dusze? Możliwe, że jeśli wierzyłby w te wszystkie bzdety na temat przeznaczenia, astrologii, astronomii, czy jak to tam się zwie, byłby skłonny tak właśnie pomyśleć. Ale przecież nie wierzył, prawda? Nie w tym życiu, tak właśnie myślał do momentu tamtej rozmowy. Ale od tej pory... Wtedy właśnie po raz pierwszy zobaczył jak płakała. Wydała mu się w tamtym momencie taka krucha i delikatna. Zupełnie jak porcelanowa laleczka, które w dzieciństwie kolekcjonowała jego młodsza kuzynka. Tylko z tą drobna różnicą, że ona była prawdziwa. Łatwiej było ją zranić.  - ...zastanawiam się nad tym, co robi teraz nasza kochana Violetta? Nie sądzisz, że to dziwne, że tak długo się nie pojawia? Zważywszy na to, że przesłuchania do roli zraz się zaczną. Co było na tyle ważne, aby ją zatrzymać? Co? A może powinnam raczej zapytać, kto?
- Ufam jej. - nie takiego obrotu spraw się spodziewała. Miała nadzieję, że uderzając w jego czuły punkt, uda się jej go zbić z tropu, jednak nie tam razem. Czyżby jej sztuczka przestała działać? Ale przecież do tej pory sprawdzała się nienagannie, bez zarzutów. Sztuczny uśmiech, który uprzednio przybrała, w mgnieniu oka zniknął z jej twarzy, tym samym ustępując miejsca wyraźnemu zdezorientowaniu. Powiedz coś, podpowiadał cichy głosik w jej głowie. Tylko co? Zaczęła nerwowo bawić się dłońmi, szukając wzrokiem jakiegokolwiek punktu odniesienia. Przegrała, ona, Ludmiła Ferro przegrała. Diego był teraz górą, miał nad nią przewagę. A ona? Po raz kolejny stała się małą, bezradną dziewczynką, która się zagubiła. No dalej, mówże wreszcie... Próbowała wytężyć szare komórki lecz nie na za wiele się to zdało.
- Diego... -  po raz pierwszy w życiu ucieszyła się słysząc ten głos. Choć szczerze nie znosiła jego posiadaczki, w tym momencie była zadowolona z jej widoku.
- To ja już wam nie przeszkadzam, gołąbeczki. Bawcie się dobrze. - obróciła na pięcie i najzwyczajniej na świecie, odeszła. Zupełnie jak gdyby nigdy nic. Cała Ludmiła, pomyślał brunet przejeżdżając lewym kciukiem po policzku szatynki.
- Trochę ci się zeszło. -  podszedł bliżej dziewczyny. Jego ciepły oddech delikatnie musnął jej ucho. Mimowolnie się uśmiechnęła.
- Wybacz, problemy z tatą. - skłamała, nie miała przecież innego wyjścia. Nie chciała po raz kolejny stawiać go w mało komfortowej sytuacji. Przecież nie mogła ponownie go zranić, nie po tym wszystkim.
- A temu co? - nagle coś odwróciło uwagę Hiszpana. Powędrowała za jego wzrokiem i tak jak on, zatrzymała się  na Leonie, który właśnie przemierzał szkolny korytarz. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że szedł o kulach. Wzruszyła tylko ramionami w geście niewiedzy, udawanej. Bo tak naprawdę dobrze znała przyczynę stanu szatyna. Aż nazbyt dobrze.


Opadła bezwładnie na stary, nieco zniszczony fotel, wykonany z jasnej skóry. Przechyliła delikatnie głowę, po czym zlustrowała badawczo pokój. Nie za duży salon połączony z aneksem kuchennym. Urządzony bardzo przytulnie, w nieco przestarzałym stylu. Ściany pokryte farbą, w kolorze magnolii, która miejscami zaczynała odchodzić. Nic zresztą dziwnego, ostatni raz malowane było dobre cztery lata temu. Ładne, rzeźbione meble wykonane z sosnowego drewna, które również wymagały renowacji lub nawet wymiany. Spojrzała na przedpotopowy telewizor, który podarowali jej rodzice, zaraz po tym jak się tu wprowadziła. Tyle wspomnień, przemknęło jej przez myśl. Powoli podniosła się z fotela lecz już przed zakończeniem tej czynności, zorientowała się, że ten pomysł nie należał do najlepszych. Poczuła niemiłosierny ból, którego ognisko znajdowało się gdzieś w górnej części jej kręgosłupa. Lekko rozmasowała kark i ramiona. Ulga, niestety tylko chwilowa. Spróbowała rozluźnić mięśnie, niestety na nic się to nie zdało. Była zbyt spięta.
Ostatnio bardzo dużo pracowała. Zostawała w Studiu po godzinach, Antonio poprosił ją o pomoc przy tak zwanej papierkowej robocie. A jemu przecież nie mogła odmówić. Często też zabierała dokumenty do domu. Jednak nie wynikało to tylko z obowiązku. Przez minione kilka tygodni, praca stała się dla niej jedyną odskocznią od problemów, pomagała jej zapomnieć i pozwalała, chociaż przez chwilę, zająć czymś myśli. Tak, była jeszcze Violetta. Spędzały ostatnio więcej czasu razem, ale przecież nie mogła wymagać od siostrzenicy, aby ta poświęcała jej każdą wolną chwilę. Poza tym dziewczyna była już prawie dorosła, miała własne życie. Leć do przyjaciół, to ciekawsze niż przebywanie ze starą ciotką, często śmiała się do szatynki, po czym składała na jej czole całusa. A Violetta, chociaż niechętnie, wykonywała jej polecenie, uprzednio jednak zaprzeczając stwierdzeniu, jakoby Angie miała zaliczać się do starych osób. Ona, w odpowiedzi, kiwała jedynie głową, tym samym dając znak, że wszystko w porządku. Ironia. Bo przecież w rzeczywistości, nic tak naprawdę nie było w porządku. Zresztą już od dłuższego czasu. Coraz częściej zastanawiała się nad swoją przyszłością, a to co widziała wcale jej nie zadawalało. Nie zadawalało? Ba! Było wręcz przeciwnie. Widziała jedynie pustkę, a właściwie nie widziała zupełnie nic. Miała w głowie mętlik, nie wiedziała dokąd zmierza jej życie, ciągnie się bez celu. Czasem siadała w fotelu, podwijała pod siebie nogi, nakrywała się jasnym, beżowym kocem i przepadała gdzieś w otchłani. Bo takie właśnie odnosiła wrażenie, jakby grunt pod jej stopami osuwał się, a ona wciąż spadała w dół, zmierzając ku samemu dnu wielkiej przepaści. Coraz niżej i niżej. Wiedziała, że się oddala. A przecież tak bardzo nie chciała go stracić, był jej ostoją, portem, do którego wracała, zawsze gdy coś było nie tak. No właśnie, w tym tkwił jej największy problem. On zawsze był przy niej, w każdym momencie jej życia. Nie tylko wtedy, gdy świeciło słońca, ale i wtedy, gdy zbierały się ciemne chmury, nawet w najgorsze ulewy. Był zawsze, wiosną, jesienią, latem i zimą... Mogła na niego liczyć o każdej porze dnia i nocy, w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. Był wtedy, gdy zginęła Maria, gdy odszedł jej ojciec... To on ją wtedy wpierał, pocieszał. Mogła rozmawiać z nim godzinami, on zawsze jej wysłuchał, nigdy nie osądzał. A ona? Kiedyś nie potrafiła tego docenić. Nie umiała dostrzec skarbu, który zawsze znajdował się tak blisko, był na wyciągnięcie ręki. Z ludźmi niestety już tak jest, doceniają coś, dopiero, gdy to tracą.
Powolnym krokiem podeszła do kuchennych szafek. Otworzyła jedną z nich i wyjęła plastikową ampułkę, w której znajdowały się niewielkie, białe tabletki w owalnym kształcie. Proszki przeciwbólowe, które lekarz przepisał jej kiedyś na ból głowy. Połknęła dwie pastylki, popijając je wodą. Według zaleceń. Nastawiła ekspres do kawy, a na jej twarzy, po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru, zagościł nikły uśmiech. Prezent od Pablo, pomyślała. Dostała go od niego jako podarek do nowego mieszkania. Miał więc już dobre kilka lat, a wciąż tak dobrze się sprawował.  Doskonale pamiętała słowa, które wtedy od niego usłyszała. Abyś już zawsze tryskała energią. Bo dzięki temu, gdziekolwiek jesteś, pojawia się słońce. Sama nie wiedziała dlaczego, ale to wspomnienie zawsze wywoływało w niej niezwykle pozytywne uczucia. Usłyszała wyraźne pyknięcie, które miało oznaczać, że kawa jest już gotowa. Ciemnobrązowa ciecz wypełniła filiżankę prawie do pełna.
Otworzyła okno znajdujące się w salonie. Następnie, opierając się o jego ramę, upiła pierwszy łyk kawy. Poczuła jak przyjemne ciepło rozchodzi się po całym jej ciele. Po całym dniu ciężkiej pracy, zasłużyła na chwilę relaksu. Ostatnio tak rzadko znajdowała na nie czas. Spojrzała w niebo, które swoją drogą, było dzisiaj niezwykle piękne. Zupełnie bezchmurne, rozgwieżdżone. Gdy była mała, w takie wieczory, wraz z ojcem, zawsze chodzili do ogrodu, kładli się na trawie i obserwowali gwiazdy. Mogli robić to całymi godzinami, po prostu leżeć i patrzeć w gwiazdy. Tata często jej o nich opowiadał, a ona uwielbiała słuchać jego historii. One od zawsze ją fascynowały. Miliardy maleńkich, migoczących światełek, które w rzeczywistości były ogromnymi skupiskami materii. Tajemnicze, tak bardzo nieprzeniknione. Bo przecież tak naprawdę nikt nigdy nie zbadał gwiazd. Wciąż pozostawało jeszcze tyle tych, które wciąż czekają na to, żeby ktoś je kiedyś odkrył. Kolejne wspomnienie, zupełnie niespodziewanie, pojawiło się w jej głowie.
Chciałabym dostać taką gwiazdkę z nieba, powiedziała dziewczynka o pięknych niebieskich oczach i cudownych, złocistych falach, swobodnie opadających na ramiona.
Jak będziemy duzi, podaruję ci jedną z nich, obiecuję, chłopczyk szeroko się do niej uśmiechnął, puszczając przy tym oczko.
W tym momencie aż się skrzywiła, pod wpływem okropnego bólu, który poczuła w skroniach. A zaraz po tym wszystko wokół zaczęło wirować. Rzecz jasna, tylko w jej głowie. Bezwładnie osunęła się na podłogę, kończyny odmówiły jej posłuszeństwa. Ostatkiem sił sięgnęła do tylnej kieszeni jeansowych spodni i wyciągnęła z nich telefon komórkowy. Wykręciła numer.

Jeden sygnał, jej powieki zaczynają opadać.
Drugi sygnał, zamykają się.
Trzeci sygnał, odlatuje.

Halo, rozbrzmiewa głos po drugiej stronie.
Brak odpowiedzi.
Angie? Pyta.
Ponownie brak odpowiedzi.
Angie?!...

.........................................................................................................

Witajcie, moje kochane Słoneczka ^^ Na początku pragnę przeprosić Was za moją długą nieobecność. Hańba mi, hańba i jeszcze raz hańba. Wiem, że powinnam gęsto się tłumaczyć, ale to nie ma najmniejszego sensu, niczego nie zmieni... Chcę jedynie, żebyście wiedzieli, że naprawdę jest mi strasznie wstyd. Nie wiem, co jeszcze mogłabym powiedzieć. Po prostu, przepraszam... :(
Co do samego rozdziału. Mam co do niego mieszane uczucia, ale jakoś nie bardzo mi się podoba. Może nie jest totalną klapą, ale daleko mu do bycia, chociażby, przyzwoitym. Coś tu nie gra, nie za bardzo trzyma się kupy, no ale... Nie chciałam, żebyście czekali jeszcze dłużej ;) Teraz postaram się wpadać częściej. Istnieje możliwość, że kolejny pojawi się nawet już w przyszłym tygodniu :D Niczego nie obiecuję, ale postaram się poprawić, przyrzekam.  

Wasza Diana ;*

P.S.1. Skunksie, to taki prezent urodzinowy xD Spóźniony i beznadziejny, ale w stu procentach szczery ;) Kocham Cię, nigdy o tym nie zapominaj. I choćby nie wiem co, zawsze możesz na mnie liczyć. Tak bardzo kocham i dziękuję <3
P.S.2. Jak widzicie, po raz kolejny, zmieniłam szablon. Jednak tamten jakoś nie pasował mi do historii. Tak więc powracamy do różów, znowu ;)

* Jan Kasprowicz ,,Hymn św. Franciszka z Asyżu"

niedziela, 18 maja 2014

Juntos somos mas

Witam Was moje Słoneczka ^^
Chciałabym Was serdecznie zaprosić na nowego bloga: >>KLIK<<
Autorkami tego przedsięwzięcia są doskonale Wam znane, niezmiernie utalentowane Marta i Edytka <3
To właśnie w ich cudownych i mądrych główkach zrodził się ten pomysł. Na blogu będą pojawiały się One Shoty o najróżniejszych parach, więc myślę, że każdy z Was znajdzie tam coś dla siebie. Siedemnaście różnych parringów, siedemnaście różnych autorek, siedemnaście różnych stylów... Co tu dużo mówić? Zapraszam serdecznie i życzę miłej lektury ^^

Wasza Diana <3

niedziela, 20 kwietnia 2014

Capítulo catorce - ,,Eres mi canción" (,,Verte de lejos")

Rozdział dedykuję Adze,
która sprawia, że każdy mój dzień nabiera barw ;*


,,Drwi z blizn, kto nigdy nie zaznał ran..."

,,Ból - trzy litery, jedno, z pozoru zupełnie niewinne, słowo. Zarówno wszyscy jak i każdy z osobna, ranimy ludzi. Najczęściej tych, których najbardziej kochamy, którzy są dla nas najważniejsi... Zatem dlaczego to robimy? Jeśli ich kochamy, dlaczego więc stajemy się powodem ich cierpienia? Jeśli kogoś naprawdę kochasz, jego szczęście powinno być dla ciebie ważniejsze nawet od własnego... Jednak, czy na pewno tak jest? Czy w świecie, który od nas tego wymaga, potrafimy przestać być egoistami? Czy potrafimy zobaczyć coś więcej niż czubek swojego nosa? Otaczające nas społeczeństwo sprawia, że instynkt samozachowawczy każdego z nas wyraźnie się wzmacnia. W rzeczywistości boimy się... Czego? Boimy się zostać zranieni, bo tak naprawdę wszyscy jesteśmy wrażliwi, uciekamy przed cierpieniem. Nie pozwalamy nikomu zbliżyć się do siebie...
Ale jeśli już komuś uda się odnaleźć klucz i w jakiś sposób wejść do naszego królestwa... No właśnie, co wtedy? Wtedy po prostu łatwiej jest mu nas zranić. Może zburzyć wszystkie mury, zniszczyć wszystko, co my tak skrupulatnie budowaliśmy, to na co tak długo pracowaliśmy... A wtedy nie pozostaje już nic, cały nasz idealny świat legł w gruzach. Ruina - to słowo idealnie opisuje nasz stan, po tym jak osoba, która była dla nas ważna, dokonuje egzekucji, zadaje ostateczny cios. Wbija ostrze miesza prosto w nasze serce. A ono krwawi. Ciepła, czerwona stróżka powoli wypływa na zewnątrz. Obraz przed oczami zaczyna się zamazywać. To łzy. Jedna po drugiej spływają po naszych policzkach." - usłyszała dźwięk dzwonka. To dziwne. - pomyślała. Nie spodziewała się przecież gości. Powolnym krokiem pokonała schody prowadzące na dół. Uchyliła drzwi, a promienie popołudniowego słońca wdarły się do środka, delikatnie muskając jej twarz. Zamarła, a czas jakby zatrzymał się w miejscu. Stał wprost przed nią, w lekko potarganych włosach i czarnym, obcisłym podkoszulku, który idealnie eksponował jego umięśniony tors. Poczuła jak miękną jej nogi. Jednym, prawie niezauważalnym, ruchem oparła się o futrynę. Popatrzyła na niego badawczo, próbując zachować obojętny wyraz twarzy. Lecz były to tylko pozory. No właśnie, pozory. A one tak bardzo myliły. Bała się odezwać. Nie ufała swojemu głosowi, w każdej chwili mógł się załamać. To było jedynie kwestią czasu. A przecież nie mógł wiedzieć jak bardzo cierpiała. Całe jej ciało krzyczało, krzyczała każda jego komórka. Jej ból był tak silny, że odczuwała go niemal fizycznie. W głowie natomiast kłębiły się tysiące pytań. Pytań, na które tylko on był w stanie odpowiedzieć. Przestąpiła z nogi na nogę. Do tej pory myślała, ze może mu ufać, że on pomoże jej zapomnieć, stanie się jej odskocznią. Myślała, że ją kocha... Tak bardzo się o nią starał, a ona starała się go pokochać. I wreszcie tego dokonała. Obdarowała go uczuciem. I chociaż nie było to uczucie nawet w połowie tak silne jak te, którym darzyła Leona, pokochała go. Na swój sposób go pokochała, zaufała mu. Otworzyła przed swój świat. A on? On ją zranił. Zagryzła mocniej wargi.
- Violetta, ja... - przejechał dłonią po zewnętrznej stronie jej ręki, ale ona natychmiast ją odsunęła, poczym skrzyżowała je na piersi.
- Nie dotykaj mnie. - wysyczała przez mocno zaciśnięte zęby. Była bliska płaczu, jednak postanowiła być silna. Nie mogła się teraz rozkleić, nie na jego oczach.
- Chciałem porozmawiać. - na jego twarzy dostrzegła cos w rodzaju obawy. - Przejdziemy się? - poczuł jak zimny pot oblewa jego ciało. Nie chciał jej stracić. Nie mógł sobie na to pozwolić. Nawet nie wiedział kiedy dziewczyna stała się dla niego tak ważna. Było w niej coś, co sprawiało, że chciał być lepszym człowiekiem. Potrafiła zobaczyć w nim to, czego nie widzieli inni. Przy niej czuł się inaczej.
- Wydaje mi się, że nie mamy o czym rozmawiać... - jeszcze nigdy nie widział jej tak zdecydowanej. W jej dużych, czekoladowych oczach malowała się wyraźna determinacja i pewność siebie. Miał wrażenie, że nie jest to już ta sama krucha szatynka, którą do tej pory znał. Wyglądała tak samo jak ona, ale w niczym nie przypominała już zagubionej dziewczynki.
- Proszę... - to była ostatnia deska ratunku. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że jego statek powoli schodzi na dno. Jeszcze raz na nią spojrzał. Lustrowała jego sylwetkę bardzo dokładnie, zatrzymując się na twarzy. Czuł jak jej wzrok przeszywa go na wskroś. Miał wrażenie, że jest w stanie przeczytać każdą jego myśl. Przez dłuższą chwilę panowała niezręczna cisza, mącona jedynie przez głośne tykanie zegara, dochodzące z salonu.  
- Zgoda... - na jego twarzy zagościł uśmiech, a świat znowu odzyskał barwy. Miał tylko jedną szansę, nie mógł jej zmarnować. Miał zbyt wiele do stracenia...

Przez większość drogi żadne z nich nie odważyło się odezwać. Szli tak obok siebie, w zupełnym milczeniu, co chwilę na siebie zerkając. Kiedy jedno patrzyło, drugie uciekało wzrokiem. Każde z nich próbowało chciało się odezwać, ale żadne nie potrafiło w sobie zebrać. Bo jak niby zacząć rozmowę, kiedy w głowie plączą się tysiące myśli? Jedna obija się o drugą, wirując w dziwnym, niezrozumiałym tańcu, pragnąc wydostać się na zewnątrz. Oboje wiedzieli, ze kiedyś muszą przerwać stan, w którym do tej pory trwali, ale żadne nie mogło się na to zdobyć. Dlaczego? Przecież wystarczyło kilka słów, zwyczajnych słów... Ale, czy na pewno? Nie, wcale tak nie było. Ich dobór wcale nie był tak prosty, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Ba, był cholernie trudny. A przecież to miała być zwykła rozmowa, jedna z wielu. Z pozoru niczym nie różniąca się od innych, jednak w gruncie rzeczy tak inna. Dlaczego więc żadne z nich nie potrafiło jej zacząć? Odpowiedź jest prosta. Żadne nie było bez winy, każde miało coś na sumieniu.
On od początku grał nie fair. Przecież zaczęło się od spisku, zwyczajnej umowy między nim, a Ludmiłą. Szatynka miała być dla niego zwyczajną marionetką, którą miał się zabawić, a później zostawić. Zupełnie samą. Miała cierpieć. Miała cierpieć tylko po to, aby on mógł uzyskać informacje na temat swojego ojca. Była  jedynie pionkiem, jednym z elementów jego planu, który miał zbliżyć go do osiągnięcia celu. Co więc się zmieniło? Przecież nigdy żadnej dziewczyny nie traktował poważnie, wszystkie były jedynie sposobem rozrywki, ucieczką przed problemami. Do tego ucieczką jedynie chwilową. Wychodził z założenia, że tego kwiatu jest pół światu... Ale ona. Ona była inna, wyjątkowa. I chociaż do tej pory bał się tego stwierdzenia, wreszcie musiał przyznać to przed samym sobą. Kochał ją. Nie wiedział na ile silne jest to uczucie, ale wiedział przynajmniej, że jest ono prawdziwe. I to mu wystarczało.  A Violetta. Przecież ona również go okłamała. Mówiła, że go kocha - nie kochała. Mówiła, że zapomniała o Leonie - nie zapomniała. Mówiła, że w jej sercu jest tylko on - był tam również Leon. Przede wszystkim Leon. Tak naprawdę to jego zawsze kochała. A Diego? On miał jej pomóc zapomnieć, miał być lekarstwem na jej zranione serce. I chociaż bardzo się starał, nie był w stanie tego zrobić. Prawdziwa miłość nigdy nie umiera, nawet jeśli zakochani od siebie odchodzą. - i tak było w przypadku jej i szatyna. Chociaż nie wie jak by się nie starała, nie potrafiła wymazać go z pamięci. On zawsze był. Mimo, że było jej tak trudno, wciąż próbowała. Każdego dnia, bezustannie. Była zdeterminowana, nie poddawała się. I właśnie ta determinacja, doprowadziła ją do miejsca, w którym teraz się znajdowała. Był moment, sama nawet nie wiedziała kiedy, w którym również bruneta zaczęła darzyć uczuciem. Uczuciem, które z dnia na dzień stawało się coraz silniejsze. Zaufała mu. A teraz? Teraz jej serce po raz kolejny zostało złamane. Po raz kolejny rozpadło się na milion drobnych kawałeczków, których sama nie była w stanie pozbierać.
- Violu, przepraszam...
- Proszę cię, nie przeciągaj tego. Chciałabym jak najszybciej wrócić do domu. - była w stosunku do niego obojętna, zupełnie jak gdyby cofnęli się do początku ich znajomości. Poczuł w sercu ukłucie. Jakby ktoś wbił w nie szpilkę.
- Wysłuchaj mnie, po raz ostatni. Jeśli, po tym co usłyszysz wciąż nie będziesz chciała mieć ze mną do czynienia, odejdę. Proszę... - nic nie odpowiedziała. Po chwili zastanowienia kiwnęła jedynie głową. Nie czekał dłużej, nie zamierzał już więcej marnować czasu - ...Violu, nie zamierzałem cię okłamać. Wcale nie miałem wczoraj spotykać się z Ludmiłą, tak po prostu wyszło. Natknąłem się na nią, nic więcej. A, że szliśmy w tę samą stronę, postanowiliśmy wrócić razem. - wyraz twarzy szatynki nieco złagodniał. - Moja mama złapała w pracy jakiegoś okropnego wirusa i już od trzech dni leży w łóżku. Nie rusza się dalej niż do łazienki. To dlatego nie mogłem się z tobą zobaczyć. Musiałem z nią zostać, a że właśnie skończyły jej się tabletki, poprosiła mnie, żebym poszedł do apteki. Nie uważasz, że powinienem był to zrobić?
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? Zrozumiałabym... - zrobiła się blada, a cała jej zawziętość nagle wyparowała, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Spojrzała na niego, trochę jakby z wyrzutem.
- Nie chciałem cię martwić, to nic poważnego. - popatrzył na nią z nadzieją. Ona jedynie lekko spuściła wzrok. Znowu zapanowała cisza. Sekundy po raz kolejny dłużyły się w nieskończoność, a on czuł, że z każdą kolejną, Violetta coraz bardziej się od niego oddala.
- Następnym razem nie ukrywaj przede mną takich rzeczy, dobrze? - obdarowała go szczerym uśmiechem. Badawczo się jej przyjrzał, po czym również on się rozpromienił. I znowu usłyszał melodię. Melodię, która rozbrzmiewała w jego sercu. Podszedł do dziewczyny i mocno do siebie przytulił, na co ona wybuchnęła gromkim śmiechem. - Tylko obiecaj mi jedno, już nigdy mnie nie okłamiesz... Jeśli jesteśmy razem to na sto procent. Nie da się robić niczego na pół gwizdka. Chcę wiedziesz o tobie wszystko, dosłownie wszystko. - położyła wyraźny nacisk na ostatnie słowo. Przejechała kciukiem po jego policzku, a on delikatnie ujął jej dłoń. Poczuł przyjemne mrowienie, które powoli rozeszło się po jego ciele.
- Dobrze. - przez chwilę w jego wzroku dostrzec można było nutkę zawahania bądź obawy, jednak, cokolwiek to było, szybko zniknęło. A na jego twarzy zagościł figlarny uśmiech. - Muszę cię jednak uprzedzić, że trochę tego jego jest. - objął ją jedną ręką w talii.
- Zapowiada się obiecująco. - postanowiła dać mu jeszcze jedną szansę. Przecież każdy na nią zasługuje. - pomyślała. Czuła coś do niego, to nie ulegało najmniejszym wątpliwościom. I chociaż może to uczucie było niezwykle nikłe w porównaniu z tym co czuła do szatyna, postanowiła spróbować. Kto wie co może z tego wyniknąć. Nikt nie zna własnego przeznaczenia. A z losem tak już jest, że lubi nas zaskakiwać i to wtedy, kiedy się tego najmniej spodziewamy. Niezmierzone są jego koleje.


Każdy z nas potrafi marzyć. W przypadku niektórych są to rzeczy zwyczajne, których osiągnięcie wydaje się być całkiem możliwe. Jednak są także ci, których pragnienia zdają się być niemożliwe do spełnienia. Nierealne, można by wręcz rzec utopijne. Ale chwila, w tym miejscu należałoby zastanowić się czym tak naprawdę jest utopia. Samo słowo pochodzi z języka greckiego, outopos - miejsce, którego nie ma. Miejsce funkcjonujące na trzech podstawowych zasadach - sprawiedliwości, solidarności i równości. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą już ze starożytności. Przykładem tego może być Państwo, dzieło jednego z najwybitniejszych przedstawicieli antyku, Platona. Jednak sam termin pochodzi od utworu Tomasza Morusa. Ale przecież rzeczy idealne nie istnieją, niemożliwością jest zagwarantowanie wszystkim szczęścia. Nasz świat zdecydowanie odbiega od ideału. Przepełniony egoizmem, okrucieństwem i kłamstwem.
W samolubnym świecie, samolubni wygrywają. Niestety, taka właśnie jest prawda. Wszystkie ważne wartości takie jak braterstwo, uczciwość, czy honor postrzegane są jako słabości, przez co po prostu zanikają. Ludzie, żyjąc w ciągłym biegu, nie zauważają wielu rzeczy. Wciąż tylko prą do przodu, goniąc za pieniędzmi, za sławą. Chcą osiągnąć obrany przez siebie cel nie zważając przy tym na środki. Po trupach do celu - tak brzmi dewiza wielu z nas. Zapominamy o rzeczach, które tak naprawdę się liczą. Ranimy innych, ale z biegiem czasu przestajemy zauważać również ból. Ból malujący się na twarzach tych, których krzywdzimy. Ludzkie cierpienie staje się dla nas czymś zwyczajnym, codziennym. Ale czy o to w tym wszystkim chodzi? Czy nie warto czasami przystanąć, chociaż na chwilę? I spojrzeć na ludzi, których zraniliśmy, albo tych, których dopiero mamy zamiar ranić. Tak to prawda. Każdy ani, ale czy nie powinniśmy próbować tego zwalczać, już w zarodku. Do czego to prowadzi? Wspólnota buduje, nienawiść rujnuje... Jednak to ta druga zaczyna powoli stawać się wszechobecna i królować w ówczesnym świecie. Czy możemy pozwolić sobie na to, aby do tego dopuścić?
Ale przecież jeśli potrafimy o czymś marzyć, jesteśmy w stanie to osiągnąć. Musimy jedynie mierzyć wysoko, bo nawet jeśli nie trafimy w księżyc, zatrzymamy się pośród gwiazd. A kto z nas nie chciałby się tam znaleźć, stać się jedną z nich? Już na zawsze pozostać wśród nich i świecić pełnym blaskiem...
Wzięła do ręki ciemnogranatowy długopis pokryty srebrnymi wzorkami, po czym podeszła bliżej białej pustej kartki, którą Pablo umieścił na tablicy ogłoszeń kilka minut temu. Całe jej ciało zadrżało. Czy była na to gotowa? Czy chciała brać na siebie tak ogromną odpowiedzialność? Czy to był odpowiedni moment? Czy teraz właśnie nadszedł jej czas? Tego przecież nie mogła wiedzieć, nie wiedział tego nikt. Bo właściwy moment tak w zasadzie nigdy nie nadchodzi, są tylko chwile... Chwile lepsze i gorsze... Ale przecież czasami jedna chwila, przypadkowe zdarzenie może zdecydować o wszystkim. Jeśli czegoś naprawdę pragniemy, nie możemy czekać na znak, musimy sami o to zawalczyć, wziąć sprawy w swoje ręce. Nikt nie poda nam tego na tacy. Życie nie jest bajką. Ale, czy, aby na pewno? Bo jej życie przez kilka ostatnich tygodni przypominało właśnie taką bajkę...
- Czyżbyś się zgubiła? - jej głos uszy brunetki niczym zimne ostrze sztyletu. Spojrzała na dziewczynę i lekko się cofnęła. Po raz kolejny ugięła się pod wpływem jej wzroku. Pewność siebie, która emanowała z jej oczu sprawiała, że Natalia czuła się onieśmielona. Znowu stawała się tą samą niepewną Naty, którą była do niedawna.
- Nie...
- Przepraszam, mówiłaś coś? Bo chyba nie dosłyszałam. - szyderczy uśmiech zagościł na twarzy blondynki. Wiedziała, że udało jej się zyskać psychiczną przewagę nad ofiarą. Ofiarą? Tak, jeśli ktoś nie był po jej stronie, był przeciwko niej. A przeciwników należy eliminować kolejno, jednego po drugim. Bez żadnych skrupułów nie oglądając się za siebie. Najważniejszy jest cel, a nie sposób w jaki go osiągniemy. - Wiesz Naty... - zrobiła krótką pauzę - ...kiedyś myślałam, że jest dla ciebie jeszcze nadzieja, że możesz być jeszcze kimś. Będąc przy mnie, mogłaś być kimś. Ale ty... Ty wolałaś przyjaźnić się z nimi, z tymi pozerami...
- Oni wcale nie są pozerami...
- Tak, naprawdę tak myślisz? Wiem, że nawet ty jesteś w stanie dostrzec ich przeciętność. Zresztą nie bez powodu. Dobrze ją znasz. - uwielbiała to robić, odbierać innym resztki pewności siebie. Była jak zabójca, który bawi się swoją ofiarą, owija ją sobie wokół palca. Bezwzględna i nieugięta. - Powiedz mi, jak to jest być zerem?
- Ludmiła, ty chyba nie masz lepszych zajęć, co? Czy jesteś już tak zepsuta, że satysfakcję daje ci jedynie gnębienie innych? - chłopak objął Hiszpankę ramieniem w celu dodania jej otuchy. Jej ciało przeszył przyjemny dreszcz, a w jej oczach znowu pojawiła się nadzieja. To zabawne jak wiele może zmienić się dzięki jednej osobie. - pomyślała brunetka. Jej oddech wyrównał się.
- Proszę, proszę. Któż to postanowił zaszczycić nas swoją osobą? - po raz kolejny przybrała sztuczny uśmiech. Mimo, że zabolały ją słowa Włocha, nie dała po sobie niczego poznać. Nie mogła pozwolić sobie na żadne potknięcia, nawet te najdrobniejsze. Nie mogli przecież znać jej słabych punktów. Życie to nieustanna walka, wszystko może zostać wykorzystane przeciwko tobie.
- Nie mam ochoty na twoje gierki. Jeśli nie masz nic więcej do powiedzenia...
- Jasne, rozumiem. Nie lubię być tam, gdzie mnie nie chcą. - przeszyła wzrokiem jego sylwetkę. - Ale powiem ci jedno, Federico. Marnujesz się. Gdybyś tylko chciał, mógłbyś wiele osiągnąć. Musiałbyś jedynie przestać tracić czas na osoby, które najzwyczajniej nie są tego warte... Zresztą nieważne. Wiesz, gdzie mnie szukać. Przemyśl moją propozycję. - odchodząc blondynka przejechała opuszkami palców po ramieniu chłopaka, na co ten się wzdrygnął. Dobrze wiedziała w jaki sposób działa na chłopców. Była mistrzynią w wykorzystywaniu swoich atutów i nie bała się tego robić. A w nim dostrzegła coś wyjątkowego. Widziała w jego oku błysk, którego dotychczas nie widziała u nikogo innego. A może tak jej się tylko zdawało?
- Fede... - głos Naty przywrócił go do rzeczywistości. Ile mógł stać w bezruchu? Dwadzieścia, trzydzieści sekund? Jednak to nie miało dla niego żadnego znaczenia. Bo kiedy tylko go usłyszał, od razu odnalazł drogę. Odkąd wrócił do Buenos Aires wiedział wyraźnie dokąd zmierza. I na pewno nie zamierzał się poddawać, bo cel jego podróży był już tak blisko.
- Wszystko w porządku? - dziewczyna nic nie odpowiedziała, kiwnęła jedynie potwierdzająco głową posyłając mu jeden ze swoich uśmiechów, które tak bardzo uwielbiał. Każdym z nich potrafiła tchnąć w jego życie nowe pokłady nadziei. To ona mu ją dawała. Każdego dnia, kiedy przy nim była. Był wdzięczny losowi, że postawił na jego drodze tak wspaniała osobę. I chociaż innym mogła wydawać się zupełnie zwyczajna, dla niego była wyjątkowa.


Jak wyjaśnić,
że nie mogę przestać myśleć o tobie, o nas.
Jak uciec od piosenki, która mówi mi o tobie,
jeśli jesteś moją piosenką.

Nie potrafił uciec. Mimo wielu prób, po prostu nie był w stanie tego zrobić. Byłą częścią niego, melodią w rytm, której biło jego serce. A przecież nie można uciec od samego siebie. Kiedy była blisko niego wszystko nabierało sensu, a świat nabierał barw. Była artystką, potrafiła malować jego duszę wszystkimi kolorami tęczy. A kiedy śpiewała, wszystko inne znikało. Była wtedy tylko ona. Była całym jego światem. Widział ją wszędzie, we wschodzie i zachodzie słońca, w blasku księżyca i gwiazd, w całych ich konsternacjach, które układały się w kształt jej twarzy. Słyszał jej głos w śpiewie ptaków. Cichy, delikatny, melodyjny, a zarazem silny jak pierwszy powiew wiosennego wiatru. Niósł ze sobą radość i szczęście. Był odmianą po długiej zimie, która tak długo panowała w jego życiu. Wtedy myślał, że jego serce już na zawsze zostało skute lodem...

Mogę żyć jak w opowieści, jeśli jestem z Tobą,
ożywać na każdej stronie miłości.
Mimo, że próbowałem, nie mogę już dłużej,
patrzeć z daleka.

Ich wspólna droga była długa i w niczym nie przypominała prostej ścieżki. Kręta i pokryta wybojami. A oni? Oni razem pokonywali każdą napotkaną przeszkodę, co sprawiało jedynie, ze uczucie, które ich łączyło, stawało się coraz silniejsze. To wszystko co razem przeżyli składało się na piękną opowieść, każda chwila spędzona razem była nieodłącznym elementem ich historii. Swoją miłością zapisali grubą księgę, którą każde z nich schowało głęboko na dnie własnego serca, która już na zawsze miała pozostać częścią nich. A żadne z nich nie potrafiło jej zamknąć. Nie potrafiło? A może po prostu nie chciało? Nie chciało napisać ostatniego rozdziału tej książki. Obydwoje chcieli dalej podążać razem, u swego boku. Bo przecież to wcale nie musiał być koniec. Mogli stworzyć jej dalszy ciąg. Przecież stali dopiero u początku wspólnej podróży, którą każde z nich pragnęło kontynuować. A on nie mógł dłużej postępować wbrew samemu sobie, nie mógł stać z boku i patrzeć z daleka. Chciał być blisko niej. Pragnął otoczyć ją ramieniem i chronić przed całym złem tego świata. Przecież była taka krucha, w każdym momencie narażona na cierpienie.

Moje oczy nie mogą ukryć tego sekretu.
Obejmuje mnie niebo
i lecę jednym tchem ku Twojemu spotkaniu.

Nie można uciec przed miłością, świetnie zdawał sobie z tego sprawę. Przekonywał się o tym na każdym kroku. Z każdym dniem, z każdą minutą coraz bardziej pragnął jej bliskości. Chciał po raz kolejny poczuć dotyk jej skóry, zapach jej perfum, zasmakować jej ciepłych, pełnych warg, dzięki którym o wszystkim zapominał. Ona była jego niebem, zawsze powracał do wspólnie spędzonych chwil. To one dawały mu wiarę. Wiarę w to, że kiedyś wszystko znowu się odnajdą, pośród wszystkich tych krętych dróg i tłoku myśli oraz przeciwieństw losu. Ich drogi znowu się skrzyżują, a wtedy wszystko się ułoży.

Nadszedł czas, że już cię nie ma,
ktoś zajął moje miejsce.
Przypomnij sobie, że pewnego dnia się spotkaliśmy,
a ja cię straciłem.
Powiem też, że nieunikniony jest los,
nie zatrzymam cię.

A jej już nie było. Odeszła. Teraz należała do kogoś innego, już nie była jego. Ktoś inny zajął jego miejsce, ktoś inny zagościł w jej sercu, kogoś innego teraz kochała. A on musiał się z tym pogodzić. Stracił ją, przez zazdrość, której tak łatwo uległ. Tak łatwo dał sobą manipulować, tak łatwo się poddał. Ale nie miał wtedy siły dalej walczyć. Poddał się. Każdego kolejnego dnia pluł sobie z tego powodu w twarz, ale przecież teraz nie było już odwrotu. Jeśli ktoś pozwoliłby mu jeszcze raz dokonać tego wyboru, na pewno postąpiłby inaczej. W każdy możliwy sposób, byle móc być blisko niej. Teraz nie dbałby o własne szczęście. To tak naprawdę nie miało dla niego żadnego znaczenia, jeśli w zamian mógł oglądać uśmiech na jej twarzy, jeśli tylko ona byłaby szczęśliwa.

Mogłaś żyć jak w opowieści, ze mną.
Pocałowałem cię i obudziłem miłość..

- Uwielbiam słuchać jak śpiewasz, wiesz? - dźwięk jej głosu sprawił, że na jego twarzy momentalnie pojawił się uśmiech. Nie musiał nawet patrzeć, nie pomylił by go z żadnym innym. Zbyt dobrze go znał. Zajęła miejsce tuż koło niego, lekko muskając dłonią jego lewego przedramienia. Przyjemne ciepło rozeszło się po całym jego ciele.
- Długo tu stoisz? - spojrzał w jej duże brązowe oczy i po raz kolejny zatracił się w jej spojrzeniu. A świat znowu jakby stanął w miejscu, zupełnie nie bacząc na konsekwencje.
- Wystarczająco długo. - odsłoniła przed nim szereg swoich śnieżnobiałych zębów, a jej oczach znowu zagościły te same tańczące iskierki. Uniosła głowę do góry, wprawiając tym samym w ruch swoje brązowe fale, które lekko zatańczyły na wietrze. Kiedy był obok niej mimowolnie się uśmiechała. Przy nim mogła być sobą, nie musiała nikogo udawać. Mogła wreszcie zdjąć maskę, którą zmuszona była nosić na codzień.
- Lubisz tę piosenkę? - sam nie wiedział skąd wzięło się to pytanie. Pojawiło się samo, zupełnie niespodziewanie.
- Lubię, ale jest jedna, którą lubię bardziej...
- Jaka?
- Może kiedyś się dowiesz. - pokazała mu język, po czym jednym sprawnym ruchem podniosła się ze schodków, na których oboje dotychczas siedzieli. - Muszę już iść, w przeciwnym wypadku spóźnię się na kolację. - zrobiła krótką przerwę - Chcesz mnie odprowadzić? - Leon nic nie odpowiedział, kiwnął jedynie lekko głową. Szli w milczeniu przez dłuższą chwilę, ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało. W tym momencie nie potrzebowali już niczego innego, wystarczała im bliskość tej drugiej osoby.
- Postanowiłam dać Diego drugą szansę. - skierowała swój wzrok prosto w jego oczy. Dlaczego? Chyba po prostu szukała potwierdzenia słuszności swojej decyzji. Jednak i tym razem wyczytała w nich jedynie troskę i miłość. Nigdy jej nie potępiał.
- Proszę cię tylko o to, żebyś była ostrożna. - odwzajemnił jej uśmiech, chociaż nie było dla niego to łatwe. Nie ufał Hiszpanowi, miał co do niego złe przeczucia. Nie wierzył w jego czyste zamiary. Musiał przecież coś knuć. Pytanie tylko, co? - Pamiętasz to miejsce? To tutaj uczyłem cię jeździć na rowerze. - postanowił zmienić temat.
- Jak mogłabym zapomnieć? Dziewczyna w wieku szesnastu lat, która dopiero uczy się jeździć, to przecież jakiś kompletny paradoks. - parsknęła głośnym śmiechem. Tak wiele mu zawdzięczała, a tak mało dała w zamian. On zawsze przy niej był, zawsze kiedy go potrzebowała, gwarantował jej poczucie bezpieczeństwa. A ona? Ona ciągle go raniła, swoim niezdecydowanie, łatwowiernością. Nie zasługuję na niego i nigdy nie będę zasługiwać. - i chociaż był to tylko myśl, sprawiła, że dziewczyna wyraźnie posmutniała.
- Rozchmurz się, proszę... - podniósł do góry jej podbródek - Nic nie jest takie szare jakby się wydawało. Nasz los jest tylko i wyłącznie w naszych rękach i tylko od nas zależy, co z nim zrobimy. - przejechał palcem wskazującym po czubku jej lekko zadartego noska. Teraz wiedziała, że dla niego chce być lepszym człowiekiem i, że kiedyś, mimo, że sama nie wiedziała jeszcze jak, znowu go odnajdzie. A wtedy już nie pozwoli mu odejść. Wtedy to ona będzie o niego walczyła. Nie podda się. Już nigdy więcej nie popełni tego błędu. Musnęła lekko wargami policzek chłopaka, co wywołało na jego twarzy delikatny uśmiech.

.........................................................................................................

Czternasteczka... Tylko jedno słowo, P R Z E P R A S Z A M :( Tak źle to chyba jeszcze nie było, naprawdę. To zdecydowanie najgorszy rozdział jaki do tej pory napisałam :( Pozostawię to bez komentarza. Tak chyba będzie najlepiej, bo tego czegoś u góry nawet nie można nazwać rozdziałem... Wybaczcie :(
Aga, Vilociu, Ciebie przepraszam w szczególności... Dzisiaj mija dokładnie pół roku jak się znamy, 182 dni naszego małżeństwa... A ja? Ja na naszą półrocznicę dedykuję Ci coś tak okropnego... Jest mi za siebie tak cholernie wstyd... Przepraszam, po stokroć przepraszam, nigdy nie chciałam Cię zawieść... Dobra, zostawmy ten temat w spokoju, bo to nie ma sensu, po prostu zawaliłam na całej linii. Kochanie dzisiaj jest nasz wielki dzień, ja pamiętam, bardzo dobrze pamiętam. Podziwiam Cię, wiesz? Nie wiem jak mogłaś ze mną tyle wytrzymać... Przecież to grozi ciężką depresją, na serio ;) Ale przede wszystkim, dziękuję Ci. Dziękuję za to, że byłaś od samego początku, za to, że jesteś i za to, że zawsze będziesz. Bo będziesz, prawda? Nigdy nie spodziewałam się, ze dzięki blogspotowi poznam tak wspaniałą osobę jak Ty. Dzięki Tobie każdy mój dzień nabiera barw. Zawsze mnie wspierasz, jesteś przy mnie zawsze, kiedy Cię potrzebuję. Dzień, czy noc - to bez różnicy. Wiem, że w każdej chwili mogę na Ciebie liczyć. Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak bardzo Cię kocham, jak bardzo ważna dla mnie jesteś. Chcę również, żebyś zawsze pamiętała jak wspaniałą jesteś osobą. Proszę, nigdy o tym nie zapominaj. Zresztą, ja nie pozwolę Ci zapomnieć. Wiedz również, że cokolwiek by się nie działo, ja zawsze będę przy Tobie. Tak jak Leon przy Violce. A wiesz dlaczego? Bo tak cholernie Cię kocham i nie wyobrażam sobie teraz mojego życia bez Ciebie. Ty wiesz, że mogłabym tak o mojej miłości pisać w nieskończoność, ale to, co jest między nami, niech zostanie między nami. Dzięki temu jest bardziej wyjątkowe <3
Marcioszku, kochanie, nie myśl, że o Tobie zapomniałam, bo wcale tak nie jest. Kocham Cię bardzo, bardzo mocno. Zawsze o tym pamiętaj. Jesteś moją Paruffką z pulpetem w środku <3
Wam wszystkim, moi kochani, chciałabym życzyć wszystkiego najlepszego z okazji świąt. Spełnienia Waszych najskrytszych marzeń, dużo zdrowia, szczęścia, miłości. Świąt spędzonych w rodzinnym gronie, smacznego jajka i wesołego Alleluja ;) Żeby te święta były magiczne ;*

Kocham Was, Wasza Diana <3