niedziela, 3 sierpnia 2014

Capítulo decimosexto - ,,Cuando estamos juntos" (,,Algo se enciende")

Edytce, która wciąż popycha mnie do przodu i pomaga pozbierać się po każdym upadku.
Hani, która jest moim małym promyczkiem.
Kasi, która jest moim dobrym duchem.



,,Istnieją zdarzenia, które uświadamiają nam jak okropnymi egoistami tak naprawdę jesteśmy, będąc tego zupełnie nieświadomymi. Człowiek, nawet bardzo tego nie chcąc, popełnia masę błędów. Począwszy od tych najdrobniejszych, skończywszy na tych, które mają istotny wpływ na jego życie. Los często wrzuca nas w jakiś wir wydarzeń, w którym zupełnie się gubimy, zapominamy o tym, co naprawdę ważne, na rzecz tych pomniejszych spraw, które z biegiem czasu, okazują się tak błahe. Poświęcamy im tak wiele czasu. Czasu, który płynie tak szybko, czasu, który moglibyśmy przeznaczyć, na coś, co tak naprawdę się liczy.
Czy naprawdę Angie musiała trafić do szpitala, żebym zorientowała się, jak poważny jest jej stan? Przecież już wcześniej powinnam była to dostrzec, spróbować z nią porozmawiać, zrobić cokolwiek. A ja? Byłam tak zajęta sobą i własnymi sprawami, że nawet nie zauważyłam, że jedna z najważniejszych osób w moim życiu, ma poważne problemy. Przecież to właśnie ona pomogła mi odkryć moją pasje, jaką jest miłość do muzyki. To dzięki niej miałam szansę poznać swoją rodzinę. Bez niej nigdy nie udałoby mi się odkryć siebie, prawdziwej Violetty. Zjawiła się w moim życiu tak niespodziewanie i pomogła zajrzeć mi w głąb siebie, w głąb swojego serca i odnaleźć w nim melodię. Zawsze starała się mnie chronić, bez względu na to jak wysoką cenę musiała za to płacić. Była przy mnie zawsze, gdy najbardziej jej potrzebowałam. A gdzie byłam ja, kiedy to ona potrzebowała mnie?" - zamknęła pamiętnik i położyła go na jednym z pustych, szpitalnych krzeseł, znajdujących się na korytarzu. Hol był praktycznie pusty, co spowodowane było, zapewne, dość wczesną godziną, wskazywaną przez stary, biały zegar, znajdujący się tuż nad drzwiami z napisem REJESTRACJA. Wyblakłe, poszarzałe ściany, o niegdyś, jak przypuszczała, oliwkowej barwie, nadawały pomieszczeniu jeszcze bardziej osobliwy charakter. Nie lubiła szpitali, a właściwie wzbudzały one w niej, pewnego rodzaju, poczucie niepokoju, jakiś dziwny lęk, którego w żaden sposób nie była w stanie wytłumaczyć. Nic zresztą dziwnego. Bo kto niby odwiedza je, jeśli wszystko jest w porządku? Zawsze zostajemy do tego zmuszeni, trafiamy tu na skutek zrządzenia losu, niefortunnego wypadku, albo zagrożenia życia lub zdrowia, swojego bądź bliskiej nam osoby. Nikt nie trafia tu z własnej woli, pomyślała. Zamknęła oczy, poczym wykonała głęboki wdech. Sztuczny, chemiczny zapach lekarstw połączony z wonią środków odkażających, tysiące ciężkich westchnień i odgłos cichego szlochania, rozbijający się o, wyłożoną jasnymi płytkami, podłogę. Wszystko to sprawia, że chociażby wspomnienie o tym feralnym miejscu, wywołuje w nas niezbyt ciekawe skojarzenia.
Wypuściła powietrze i ukryła twarz w dłoniach. Bezsenna noc silnie dała jej się we znaki. Kciukami roztarła obolałe skronie. Jednak to wcale nie ten ból był najsilniejszy. Był niczym w porównaniu z uczuciem, które przez cały ten czas siedziało gdzieś głęboko w niej, powoli, ale bezwzględnie, wyniszczając ją od środka. Myśl, a właściwie pytanie, które wciąż rozbrzmiewało w jej głowie, jak mantra, którą człowiek powtarza sobie, aby zapanować nad własnymi emocjami, nad umysłem. Tyle, że w jej przypadku, ona wcale nie pomagała, a wręcz przeciwnie, doprowadzała ją do szału. Dlaczego, dlaczego, dlaczego...? Ciągłe i bezustanne.
- Jestem do niczego... - powiedziała, spuszczając głowę jeszcze niżej. Skupiła wzrok na małym pęknięciu, znajdującym się na jednym z kafelków; zdając sobie sprawę ze swojej bezsilności.
- Śmiałbym się z tym nie zgodzić... - ten głos, pomyślała. Wyrwał ją z otchłani ciemnych, niezliczonych myśli, które wciąż toczyły niekończącą się walkę; żadna nie miała zamiaru ustąpić, dać za wygrana, co sprawiało, że z każdą sekundą, ból coraz bardziej się nasilał. Po raz kolejny ją uratował, dając chwilę zapomnienia, kojąc jej zszargane nerwy. Był niczym najpiękniejsza melodia na świecie. Melodia, w rytm której biło jej serce. Łagodny, a zarazem silny, idealny. Podniosła głowę, tym samym odnajdując jego spojrzenie. To zabawne, pomyślała. A owa myśl wywołała na jej twarzy uśmiech. Może nieco nikły i praktycznie niedostrzegalny, ale pierwszy w ciągu ostatniej doby. - Coś się dzieje? - no tak, nie mogło być inaczej. Potrafił wyłapać każdy jej gest, nawet ten, który wydawałby się pozostawać zupełnie niewidocznym.
- Nie, nic. Po prostu... - zrobiła krótka przerwę, robiąc jeden, dłuższy oddech. - Nawet nie wiesz jak dobrze jest cię widzieć. Chyba tego właśnie teraz potrzebowałam, jak tlenu. - ostatnich dwóch słów nie wypowiedziała na głos, jednak to właśnie one były dla niej najważniejsze, miały największą wartość. Jednak on nie mógł ich usłyszeć. Tak samo jak nie mógł poznać myśli, która sprawiła, że się rozpromieniła. A o czym wtedy pomyślała? W zasadzie o czymś zupełnie oczywistym. Fakt, że jego spojrzenie od zawsze było dla niej drogowskazem, pomagało jej odnaleźć właściwą drogę, wcale jej nie zdziwił. Ostatnio coraz bardziej uświadamiała sobie, ile prawdy kryje to stwierdzenie.
- Przyjechałem jak najszybciej mogłem. - rozumiał ją, doskonale wiedział, o co jej chodzi, nawet lepiej niż mogła to sobie wyobrazić. Bo przecież czuł to samo. Wciąż o niej myślał, bezustannie miał przed oczami jej rumianą twarz, jej piękne, duże oczy, w kolorze mlecznej czekolady, fale delikatnie opadające na jej ramiona. Zawsze kiedy coś było nie tak, myślami wracał do zapachu jej włosów, lekko kwiatowego, niezbyt mocnego, idealnie wyważonego. - Co z Angie? - zajął miejsce po prawej stronie dziewczyny, po czym położył swoje kule na pustym siedzeniu, tuż obok siebie.
- Nic jej nie będzie, lekarze mówią, że to zwykłe przemęczenie. Niedługo powinna się obudzić. Przez jakiś czas będzie musiała bardzo się oszczędzać, regularnie sypiać, spożywać dużą ilość płynów i starannie dobranych pokarmów, dieta musi być bogata w owoce i warzywa. - wyjaśniła, obracając się w stronę szatyna.
- Rozumiem. - przyjrzał się jej uważnie. - A Ty jak się trzymasz? - był taki troskliwy. Uwielbiała to, jak bardzo się o nią martwił. Zawsze ona była dla niego priorytetem. Przy nim czuła się naprawdę kochana, traktował ją jak księżniczkę. A on? On był jej aniołem stróżem, który zawsze ją chronił, otaczał opieką, ratował z każdej opresji, rozpędzał wszystkie ciemne chmury, a za sprawą jego uśmiechu, na niebie, znowu pojawiało się słońce.
- Jakoś daję radę. - spuściła wzrok, przybierając dobrą minę do złej gry. Jednak on wcale nie zamierzał dać się zwieść.
- Violetta... - jego głos pełen był zrozumienia. Palcem wskazującym podniósł jej podbródek, tak, że zmuszona była spojrzeć mu prosto w oczy. - ...mnie nie oszukasz.
- Przepraszam, po prostu... - ciężko westchnęła, próbując pozbierać jakoś myśli. - ...po prostu nic nie jest w porządku. Kiedy wczoraj wieczorem dostałam telefon ze szpitala, to było straszne. Pierwsze kilka godzin to było piekło, prawdziwe piekło. Lekarze nic nie mówili, musieli wykonać wszystkie badania. Tak bardzo się bałam, nie chciałam, żeby... Leon, powinnam była się domyśleć, coś zauważyć. - całe jej ciało zaczęło drżeć. - Ostatnio dużo pracowała, cały czas poświęcała Studio, pomagała Antonio. Wiedziałam o tym, ale nie widziałam w tym nic dziwnego. Myślałam, że po prostu... W sumie, sama nie wiem co tak właściwie myślałam. To wszystko moja wina. Może, gdybym wcześniej jakoś zareagowała, porozmawiała z nią, ale nie... Ja byłam zbyt zajęta własnymi sprawami. Jestem egoistką, Leon. Straszną egoistką.
- Vilu, popatrz na mnie... - otarł łzy spływające po jej policzkach. Jego dotyk sprawił, że nieco się uspokoiła. Ponownie spojrzała w jego oczy. Piękne, zielone... A zielony to przecież kolor nadziei. I kto wie, może w symbolice kolorów kryło się ziarnko prawdy? - ...nic nie jest twoją winą. Poza tym każdy z nas mógł to zauważyć, a nie zrobił tego nikt. Dlatego więc, zarówno ja, jak i wszyscy inni, możemy czuć się tak samo winni. Poza tym, Angie nie należy do osób, które otwarcie mówią o swoich problemach. Wie, że każdy ma własne zmartwienia i nikomu nie chce ich dokładać. I nawet, jeśli coś ją dręczy, za wszelką cenę stara się to ukryć. - czubkiem palca dotknął nosa dziewczyny, a ona mimowolnie się zaśmiała. - Uwielbiam jak się śmiejesz. Obiecasz mi, że będziesz robiła to częściej, a przynajmniej się postarasz? - wierzchnią stroną dłoni dotknął jej twarzy. Była taka rozgrzana, taka ciepła. To zadziwiające jak wiele uczuć i emocji może kryć się w jednej, tak niezwykle kruchej i delikatnej osóbce. Bo chociaż przez ostatnie dwa lata stała się dużo silniejsza, dużo bardziej wytrwała, wciąż pozostawała tą samą Violettą. Wciąż pozostawała tą samą słodką dziewczyną, w której zakochał się bez pamięci. I nic nie wskazywało na to, aby kiedykolwiek miało się to zmienić. Nawet, jeśli bardzo by chciał, nie mógł przecież oszukać własnego serca. Zresztą już nie próbował, to nie miało najmniejszego sensu.
- Obiecuję. - obdarowała go jednym ze swoich promiennych uśmiechów, jego ulubionym. Ale zraz jej twarz wyraźnie spochmurniała. - Bardzo boli? - skinieniem głowy wskazała jego lewą nogę.
- Jakoś daję radę. -  zaśmiał się. Ona zaś nic nie odpowiedziała, posłała mu tylko jedno wymowne spojrzenie. - Wybacz, nie mogłem się powstrzymać. - uniósł ręce w ramach przepraszającego gestu. - Czasami, ale tylko trochę. To tylko zwichnięcie, nie ma się czym martwić. Poza tym, przed występem wszystko już powinno wrócić do normy.
- Tak bardzo cię za to przepraszam, to moja wina. Gdybym była bardziej ostrożna, zauważyłabym tych deskorolkarzy. Taka sytuacja miała miejsce już drugi raz, a ty po raz kolejny mnie z niej ratujesz...
- I zawahałbym się, nawet przez chwilę, gdybym miał to powtórzyć. - delikatnie ujął jej dłoń, po czym spojrzał jej prosto w oczy - Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze. Nigdy nie pozwolę, aby ci się coś stało. Rozumiesz? - pokiwała twierdząco. Kocham cię. Bo chociaż te dwa słowa same cisnęły jej się na usta, nie mogła ich wypowiedzieć. Jeszcze nie teraz, upomniała w myślach samą siebie.
Nieco się do niego zbliżyła. Blisko, bliżej, coraz bliżej... Lekko musnęła wargami jego policzek. - Dziękuję. - wyszeptała wprost do ucha chłopaka, na co on lekko zadrżał. Poczuł przyjemne mrowienie w miejscu, gdzie jej usta dotknęły jego skóry.
- Mam pomysł. - kiedy tylko odsunęła się od niego, Leon się podniósł, chwycił leżące obok kule i pociągnął ją za rękę.
- Jaki? - rzuciła kompletnie zdezorientowana.
- Zobaczysz. Musisz mi tylko zaufać. - złapała pamiętnik i o nic już więcej nie pytając, podążyła za szatynem. Ufała mu jak nikomu innemu, nawet bardziej niż samej sobie. Po chwili zniknęli za rogiem jednego ze szpitalnych korytarzy. Mijały kolejne minuty, hol zapełniał się coraz większą ilością pacjentów i odwiedzających ich bliskich. Głuchy odgłos kroków rozbijających się o ceramiczne kafelki z każdą sekundą stawał się głośniejszy. Jednak stary zegar wciąż tykał w tym samym rytmie, bo niektóre rzeczy niezmiennie przecież pozostają takie same. Chociażby ich miłość...


Czas stoi w miejscu.
Piękno jest w niej.
Będę odważny,
Nie pozwolę, by cokolwiek odebrało mi to,
Co jest przede mną.
Każdy oddech,
Każda godzina prowadziła do tego...*

Siedział na jednym z metalowych taboretów znajdującym się przy jej łóżku, bezustannie ściskając jej dłoń. Był tu przez całą noc, nie opuszczając jej nawet na chwilę. Bał się odejść, choćby na krok. Wyglądała tak bezbronnie, leżąc podłączona do tej całej szpitalnej aparatury. Jej blada, z wycieńczenia, cera, niemalże zlewała się z jasną pościelą. Długie blond fale, w lekkim nieładzie, opadały na dużą, kwadratowa poduszkę, która znajdowała się tuż pod jej głową. Jednak nawet w tym stanie nie traciła swojego uroku. Bez względu na sytuację, zawsze pozostawała jego aniołem. I to się nigdy nie zmieni.
Bo z Angie było jak z gwiazdami. Każdy z nas dobrze wie, że one nigdy nie przestają świecić. Chociaż za dnia znikają nam z pola widzenia, po zapadnięciu zmroku wciąż się pojawiają, każdego wieczoru. Czasami widzimy je lepiej, czasami gorzej, ale ich blask nigdy się nie zmienia. Za każdym razem świecą takim samym światłem. Odgrywają w naszym życiu najróżniejsze role. Już od wieków były tematem rozważań i rozmów wielu uczonych. Okryte nutą tajemnicy, niepoznane, tak bardzo odległe. Przez wieki wskazywały drogę żeglarzom, pomagały astronomom lepiej poznać i opisać nasz wszechświat, były wyznacznikiem czasu i przestrzeni, nieodłącznym elementem nocnego nieba. A przede wszystkim, od niepamiętnych czasów, zachwycają nas swoim pięknem, pozwalają nam cieszyć się swoją urodą. Z ich zbiorami, zwanymi również konstelacjami, związana jest niezliczona ilość legend i mitów. Weźmy chociażby ten o Orfeuszu. Znacie go? Według wierzeń starożytnych Greków, był on królem śpiewakiem Tracji, pięknej, historycznej krainy położonej w dolinie rzeki Ewros. Orfeusz słynął z  tego, że był niedoścignionym mistrzem gry na lutni oraz harfie. Kiedy grał, wszystko mu wtórowało: ludzie, zwierzęta, ptaki, a nawet drzewa. Jego żona Eurydka, nimfa drzewna, znana natomiast była ze swojej wyjątkowej urody. I jak to często bywa, to właśnie ów uroda, stała się przyczyną zguby. Młody bartnik, Aristajos, syn Apollina i nimfy Kyreny, zauroczony kobietą, nie wiedząc kim ona jest, zaczął ją gonić. Przerażona Eurydyka, uciekając przed adoratorem, została ukąszona przez żmiję, w rezultacie czego, niedługo po tym, zmarła. Zrozpaczony Orfeusz udał się do Hadesu. Pan świata podziemnego, usłyszawszy rozpaczliwe dźwięki pieśni, zgodził się zwrócić mężczyźnie żonę. Jednak postawił przed nim jeden warunek. Młodzieniec nie mógł spojrzeć na ukochaną, dopóki nie opuszczą wrót królestwa zmarłych. I kiedy wydawać by się mogło, że król Tracji dotrzyma danej obietnicy, kiedy znaleźli się już na samym końcu drogi, nie wytrzymał i obrócił się. A wtedy Hermes, zabrał Eurydykę z powrotem do podziemi. Zrozumiawszy skutki własnego czynu, zdesperowany małżonek, bezskutecznie próbował naprawić swój błąd. Ale i to na nic się nie zdało. Zmarnował jedyną szansę. Rozgoryczony wrócił do swojej krainy, gdzie do końca życia, pośród gór i dolin, śpiewał swoje przepełnione bólem i żalem melodie. Podczas jednej ze swych desperackich podróży, został zabity przez orszak uczestniczący w obchodach ku czci boga Dionizosa, a jego szczątki zostały porozrzucane. Wieść o tej okrutnej zbrodni rozeszła się po całym świecie. Poruszone haniebnym czynem muzy, uprosiły bogów, aby przynajmniej lutnia Orfeusza pozostała na niebie po wsze czasy. Tutaj właśnie ma kończy się smutna historia pięknej lecz nieszczęśliwej miłości dwojga kochanków. Opowieść o prawdziwym uczuciu, które było przezwyciężyć nawet śmierć. A skąd Pablo znał tę opowieść? Usłyszał ją, kiedy był jeszcze małym chłopcem. Razem z Angie i jej tatą lubili patrzeć w gwiazdy. Siadali wtedy we trójkę n miękkiej, pachnącej trawie, a pan Carrara dzięki swoim opowiadaniom, przenosił ich do świata baśni. A przecież w każdej legendzie kryje się ziarnko prawdy.
- Pablo...? - usłyszał głos, który był tak bliski jego sercu, najbliższy. Pospiesznie spojrzał w jej stronę, jakby nie dowierzając. Miejsce zatroskania, które dotychczas malowało się na jego twarzy, zajął promienny uśmiech. Ucałował jej delikatną dłoń. - Gdzie ja jestem? Co się stało? - wyszeptała, wciąż jeszcze nieco oszołomiona, jednak już dużo pewniejszym głosem.
- Spokojnie, wszystko jest już dobrze. - przejechał kciukiem po jej policzku. - Nie musisz się już niczym martwić, jestem przy tobie. - jej buzia nieznacznie się rozpromieniła, jednak dalej widać było na niej wyraźne zdezorientowanie. - Wczoraj wieczorem zasłabłaś, ale zanim zemdlałaś, udało ci się jeszcze do mnie zadzwonić. Kiedy odebrałem, niczego nie usłyszałem. Zaniepokoiłem się i pojechałem do twojego mieszkania. - zrobił krótką przerwę, aby złapać oddech, po czym kontynuował dalej. - Nawet nie wiesz, co przeżyłem, widząc cię nieprzytomną, leżąco na podłodze. To było straszne... W pierwszym momencie pomyślałem, że... Ale na całe szczęście moje obawy się nie potwierdziły, oddychałaś. - wzmocnił uścisk. - Przywiozłem cię tutaj. Lekarze się tobą zajęli. I chwała Bogu, nie było to nic poważnego. Tylko zwykłe przemęczenie, wyczerpanie organizmu.
- Dzię...
- Nie musisz tego robić. Nie mógłbym postąpić inaczej. Wiesz jak bardzo jesteś dla mnie ważna, prawda? - nie zabrzmiało to wcale jak pytanie, a raczej jak stwierdzenie. Bo przecież ona dobrze o tym wiedziała, świetnie zdawała sobie z tego sprawę. Jednak pokiwała twierdząco głową i szerzej się uśmiechnęła. Zapadła cisza lecz wbrew pozorom nie była ona ani trochę niezręczna. Było wręcz przeciwnie. Po tych wszystkich sprzeczkach, nieporozumieniach i zawirowaniach, które ostatnio miały pomiędzy nimi miejsce, tak bardzo jej potrzebowali. Odnaleźli swoje spojrzenia, a przecież to właśnie one są odzwierciedleniem duszy. Po raz pierwszy od dłuższego czasu ich drogi znowu się skrzyżowały. Na zawsze? - To uświadomiło mi... - zaczął, po kilku minutach, mężczyzna. - ...że nie potrafię wyobrazić sobie mojego życia bez ciebie.
- Czy ty właśnie...? - zapytała niepewnym tonem blondynka.
- Chyba tak. - zaśmiał się, wciąż jeszcze nie dowierzając do końca w to, co właśnie robi. - Zanoszę się z tym zamiarem już od kilku lat lecz zawsze czekałem na właściwy moment. Ale zdałem sobie, że taki nigdy nie nadejdzie. Bo jeśli kogoś naprawdę kochamy, każda chwila jest właściwa. Prawdziwej miłości nie można mierzyć tą samą miarą, którą mierzymy czas. A ja cię kocham, Angie, od zawsze. Kocham cię tak bardzo, że aż mnie to przeraża. - klęknął na kolano, nie puszczając jej ręki. - Angeles Carrara, czy uczynisz mi ten zaszczyt i wyjdziesz za mnie? - w jego głosie można usłyszeć wyraźne podenerwowanie. - I chociaż nie mam teraz przy sobie pierścionka, kupiłem go już dawno temu. Jeśli tylko się zgodzisz...

Serce bije szybko.
Kolory i obietnice.
Jak być odważnym?
Jak mogę kochać, jeśli boję się upaść?
Lecz patrząc na ciebie, gdy stoisz sam,
Wszystkie moje wątpliwości
Nagle w jakiś sposób odchodzą...*

- Nie jestem pewna, czy wiesz na co się decydujesz, Pablo Galindo. - teraz była tego pewna. Kochała go, tak samo jak on ją, była tego pewna. Wszystko nagle zniknęło i pozostali tylko oni, a czas jak gdyby zatrzymał się w miejscu.
- Czy to znaczy, że...?
- Tak... - tak długo na to czekał, tak bardzo tego pragnął. Nigdy nie naciskał, nie wywierał presji. Zawsze czekał, zawsze był obok, zawsze wierzył, nigdy nie porzucał nadziei. I to właśnie owe cierpliwość i wiara doprowadziły go do miejsca, w którym teraz się znalazł. Złączył ich usta w czułym pocałunku. Pocałunku,  który był początkiem ich nowej, wspólnej drogi. 

Jeśli czujesz się zagubiony

Lekko odsunęła się od bruneta. Ten głos, pomyślała. Przecież tak dobrze go znała. Delikatny i melodyjny. Spojrzała w stronę, z której dochodził. Violetta. Stała w drzwiach, patrząc w jej stronę wzrokiem przepełnionym miłością i troską.

Podróżując do swojego świata z przeszłości
Jeśli wypowiesz moje imię, pójdę cię szukać...
Wysoki szatyn dołączył do niej; poruszał się lekko pomagając sobie kulami. No tak, przecież Leon miał wypadek, ta myśl sprawiła, że jej twarz wyraźnie posmutniała. Jednak on wysłał w jej stronę promienny uśmiech, który mówił, że wcale nie ma powodów do zmartwień.

Jeśli wierzysz, że wszystko jest zapomniane
Że twoje niebieskie niebo jest zachmurzone
Jeśli wypowiesz moje imię, znajdę cię...

Ludmiła i Diego stanęli  tuż obok nich, wyśpiewując kolejne wersy piosenki.

To, w co wierzę i co czuję jest tak silne
Że już nic nie powstrzyma tego momentu

Urocza Hiszpanka i przystojny Włoch, spojrzeli sobie w oczy. Angie mimowolnie się uśmiechnęła. Odkąd Federico pojawił się w życiu Natalii, ta diametralnie się zmieniła. Dzięki niemu uwierzyła w siebie i swoje możliwości, odkryła muzykę, która była w niej od zawsze. I teraz, kiedy już nie kryła się w cieniu Ludmiły, kiedy znalazła odwagę, aby wydobyć melodię na zewnątrz, świeciła pełnym blaskiem. Nawet, jeśli brunetka sama tego jeszcze nie widziała, stawała się prawdziwym diamentem. 

Przeszłość jest wspomnieniem
Marzenia rosną, zawsze urosną.

Rudowłosa zaśpiewała poprawiając czapkę Maxi'ego. Ta dwójka była istnym dowodem na to, że przyjaźń damsko-meska naprawdę istnieje.

Zaraz zobaczysz, ze coś rozpala się na nowo
Miej poczucie próbowania
kiedy jesteśmy razem
Coś rozpala się na nowo
kiedy jesteśmy razem
kiedy jesteśmy razem...

Brakowało już tylko jednej osoby. Ale niestety los zdecydował za nich, nie mogli nic na to poradzić. I chociaż Francesca wyjechała, czuła jej obecność, bo przecież Włoszka już na zawsze pozostanie w ich sercach.
Kiedy patrzyła na te dzieciaki, przypominała sobie, dlaczego tak bardzo kocha swoją pracę. To właśnie dzięki takim momentom, dzięki nim, każdego dnia wstawała z uśmiechem. Pełna nadziei i pozytywnej energii, codziennie angażując w to, co robi, całą siebie. Violetta oddaliła się od grupki przyjaciół i skierowała się w stronę ciotki. Objęła ją mocno, śpiewając ostatnie słowa refrenu:

...kiedy jesteśmy razem.


Każdy z nas bezustannie poszukuje własnego miejsca. Aby tego dokonać podróżuje niezliczonymi ścieżkami, obiera różne kierunki, próbuje w jakiś sposób dojść do celu. Nieprzerwanie błądzi między nieskończonymi alejkami labiryntu, którym jest nasze życie, wciąż prąc do przodu. Czego tak właściwie szukamy? No właśnie. Często zdarza się tak, że po prostu zapominamy, dokąd tak naprawdę zmierzamy? Wtedy zaczynamy się zastanawiać się nad tym, czy gdzieś po drodze czegoś nie przeoczyliśmy, czy nie ominęliśmy jakiejś bocznej drogi, która w rzeczywistości mogła okazać się tą właściwą? Tą, która doprowadziła by nas wprost do miejsca, którego tak długo szukamy. Tak samo jest z ludźmi. Przez nasze życie przewija się tak wiele osób, na które, czasami po prostu nie zwracamy uwagi. Żyjąc w ciągłym biegu i pośpiechu możemy nie zauważyć tej właściwej.  I co w takiej sytuacji? Co, jeśli zmarnujemy szansę, która już nigdy może się nie powtórzyć? Nie, to nie możliwe. Bo kiedy natrafiamy na tą osobę, czujemy, że to właśnie ona. Kiedy znajduje się obok nas, świat staje się bardziej kolorowy. Za jej sprawą w naszym życiu pojawiają się barwy, o których istnieniu nie mieliśmy do tej pory pojęcia. Wszystko wokół staje się piękniejsze. Dzięki niej, zaczynamy zauważać to, czego do tej pory wcale nie dostrzegaliśmy. Uczymy się czerpać przyjemność ze wszystkich, nawet tych najmniejszych i z pozoru nic nieznaczących, rzeczy. Każda z nich daje nam radość. Jej obecność daje nam siłę, sprawia, że po każdym upadku, potrafimy się podnieść. Wystarczy jej spojrzenie, a my przestajemy się bać, porzucamy wszystkie nasze obawy. W jej uśmiechu odnajdujemy nadzieję i wiarę. Wszystkie ciemne chmury nagle znikają. Słyszymy melodię, której dotychczas nie słyszeliśmy. Melodię, która pochodzi prosto z naszego serca.
Spojrzała w niebo, które dzisiejszego wieczoru było wyjątkowo piękne. Miliony migoczących gwiazd błyszczały tuż nad ich głowami. Zdawać by się mogło tak bliskie, jednak w rzeczywistości tak odległe. Przeniosła wzrok na bruneta, który znajdował się obok niej. Szedł tuż przy niej, krok w krok. Z nim u boku wszystko wydawało jej się możliwe. Kiedy był blisko niej, czuła, że jest w stanie dokonać wszystkiego, dogonić wszystkie swoje marzenia. A nawet dosięgnąć gwiazd. Nikt nigdy nie wierzył w nią tak mocno jak on, nikt nigdy nie wspierał jej tak jak robił to Federico. Tak, bo to właśnie on jako pierwszy w nią uwierzył, zobaczył w niej to, czego nie widział dotychczas nikt inny. To właśnie dzięki niemu, uwierzyła również ona. Dał jej to, czego tak bardzo jej brakowało. Wiarę w samą siebie i we własne możliwości.
- Zimno ci? - zauważył, gdy dziewczyna lekko zadrżała.
- Nie... - natychmiast zaoponowała. Przyjrzał się jej badawczo, po czym się zatrzymał i wybuchnął gromkim śmiechem. - Z czego się śmiejesz? - stanęła naprzeciwko niego, tak blisko.
- Chyba nie myślałaś, że ci uwierzę? - zapytał, a szeroki uśmiech wciąż nie schodził mu z ust. Zastanowiła się chwilę lecz, gdy tylko zdała sobie sprawę, że chłopak wcale nie ma zamiaru tak łatwo dać się nabrać, pokręciła przecząco głową.
- To nie ma sensu, niedługo będziemy na miejscu. - pospiesznie zaprotestowała, widząc jak chłopak zdejmuje bluzę. Jednak on jakby wcale jej nie słyszał. Założył bluzę na ramiona dziewczyny. I chociaż wciąż jeszcze go poznawała, o niektórych jego cechach zdążyła się już dobrze przekonać. Jedną z nich było to, że chłopak był uparty. Cholernie uparty. Kiedy coś sobie założył, nic nie było w stanie zmienić jego zdania. Zrezygnowana lecz z nieukrywanym rozbawieniem, spojrzała mu prosto w oczy - Wiesz, że jesteś niedorzeczny?

- Wiem, ale przecież za to mnie uwielbiasz. - rozłożył bezradnie ręce. Nic więcej nie powiedziała, jedynie lekko się zaśmiała. Wzięła chłopaka pod ramię i oboje udali się w stronę jej domu. Ale przecież miał rację, w stu procentach. Uwielbiała jego poczucie humoru, jego nastawienie do życia. Od niego nauczyła się patrzeć na świat bardziej optymistycznie, wszędzie odnajdywać jakieś pozytywy. To on nauczył ją żyć. A może nie tylko żyć?
.........................................................................................................

Witam, Słoneczka ^^ Oto i szesnasteczka ;3 Gdyby nie Edziak, pewnie jeszcze trochę musielibyście na nią poczekać. Ale, że ten kochany ciul, każdego dnia kazał mi pisać i dopominał się o rozdział, jest on teraz ;) Nie będę się rozpisywać na jego temat, chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle... Szkoda słów. Dobrze, dłużej nie przynudzam. Następnego możecie spodziewać się w przeciągu kolejnych dwóch tygodni. Kocham Was <3

Wasza Diana  ;*

P.S. Kochane, wybaczcie, że dedykuję Wam coś takiego :( Jest mi za siebie tak bardzo wstyd.

* Christina Perry - ,,A thousand years"