czwartek, 24 października 2013

Capítulo octavo - ,,Donde quiera yo voy" (,,Soy mi mejor momento")



,,Kiedyś myślałam, że mnie to nie dotyczy, że nigdy tego nie poczuję. Wszystkie problemy związane z relacjami międzyludzkimi są czymś tak dalekim, że wręcz absurdalnym. Miłość przyjaźń, tęsknota, ból, cierpienie wydawały się być nierealne. Bo przecież dlaczego miałabym kiedykolwiek doświadczyć ich osobiście? Byłam wtedy odizolowana, na każdym kroku chroniona przez ojca. Wtedy tak bardzo pragnęłam ich zasmakować, chciałam poczuć jak to jest kochać kogoś, jak to jest być kochanym, nie miłością która łączy ojca i córkę lecz miłością romantyczną, która rodzi się pomiędzy dwójką ludzi, z początku zupełnie sobie obcych, którzy jednak po pewnym czasie stają się dla siebie najważniejsi, wypełniają całą przestrzeń w swoich sercach. Miłości będącej niczym żar, niczym płomień... Jak to jest poczuć prawdziwą przyjaźń? Znaleźć osobę, która rozumie cię w stu procentach, która stanowi wsparcie w każdej trudnej chwili, która nadaje na tych samych falach? Teraz już wiem. Przyjaźń i miłość to najlepsze co może nam się w życiu przytrafić. Dają nam siłę, siłę by pokonać wszystkie przeszkody, przezwyciężyć wszystkie przeciwstawności losu. Stają się sensem naszego życia. Jednak co stanie się gdy te osoby od nas odejdą? Wtedy nie ma nic, nic prócz ogromnej pustki, której nic nie jest w stanie wypełnić. Z naszego życia znikają wszystkie barwy. - Tak, tak właśnie czułam się przez ostatnie tygodnie. Wszystko do mnie dotarło, a to, że wszystko działo się tak szybko, sprawiło, że znów się zagubiłam. Ale teraz już koniec. Nie będę dłużej zastanawiać się nad tym co było. Ważne jest tu i teraz. Przecież nic nie możemy poradzić, na to co już miało miejsce, nie da się temu w żaden sposób zapobiec. Jednak, czy aby na pewno?" - zamknęła pamiętnik i przejechała delikatnie dłonią po jego okładce. Spojrzała w lustro. To wciąż była ta sama ona, te same brązowe włosy, te same pełne usta, ten sam lekko zadarty nosek. Jednak coś się zmieniło. Mianowicie oczy. Nie były już takie same. Były całe spuchnięte od płaczu, pozbawione tego blasku. Jednak teraz wszystko miało się zmienić, teraz nie chciała już cierpieć. Jeśli on umie być szczęśliwy, ona też powinna być. Czy na pewno na to zasługuję? - ostatnio coraz częściej się nad tym zastanawiała.

Siedziała przy stole i popijała poranną kawę, bez której nie była już w stanie normalnie funkcjonować. Fakt faktem, była całkowicie przeciwna kofeinie, dlatego nie pozwalała sobie na więcej niż jedną filiżankę dziennie. Skąd więc brało się w niej tyle energii? Bo niezaprzeczalnie zawsze, aż nią kipiała. Była niczym chodzący wulkan, mający w sobie niespożyte ilości. Każdy inny człowiek już dawno byłby wykończony, ale nie ona. Aczkolwiek, chociaż niektórym mogłoby okazać się to dziwne, w jej przypadku było to całkiem normalne. Rodzice odkryli jej dryg do tańca, kiedy była małą dziewczynką. Miała wtedy nie więcej niż siedem lat. Od tej pory musiała wszystko ze sobą pogodzić. Szkołę i zajęcia taneczne, znajdując przy tym jeszcze czas na zabawę i spotkania z przyjaciółmi.  Zadanie to nie należało do najłatwiejszych, ale ona mu sprostała, stanęła na jego wysokości. Mało tego. Świetnie sobie z nim poradziła. Teraz, gdy była już dorosłą kobietą, chętnie wracała do tamtych czasów. Wtedy wszystko było prostsze, mniej skomplikowane, pozbawione tych wszystkich zmartwień i zawirowań. Naturalnie, pojawiały się pewne problemy. Tak jak u każdego. Jednak z perspektywy lat wydawały jej się błahe i kompletnie bezsensowne. Szczególnie te z okresu młodzieńczego. Wspomnienia dylematów z serii - nie układające się włosy lub brak odpowiedniej bluzki, wywoływały na jej twarzy szeroki uśmiech. Jednak przeszłości nie da się zmienić, zresztą nawet nie chciałaby jej zmieniać. Kochała swoje życie takie, jakim było. A zwłaszcza teraz, gdy wszystko zaczynało się układać. Skończyła jedną z najlepszych szkół tańca w całej Ameryce Południowej, dostała wymarzoną pracę, w której robi to co naprawdę kocha, a na dodatek spotkała mężczyznę, który daje jej szczęście. Pablo, bezapelacyjnie kimś takim był. Przystojny, czuły, silny, po prostu ideał. Można by rzec - żyć, nie umierać. Był tylko jeden problem. Angie. Piękna, wysoka, blondynka o niebieskich oczach i jedwabistym głosie, którą Galindo znał od dzieciństwa. Chociaż niejednokrotnie zapewniał Jackie, że pomiędzy nim i Angeles wszystko już zakończone, ona mu nie wierzyła. Widziała jak na nią patrzył. Przecież nie była ślepa. Kobiety zawsze widzą takie rzeczy. Nawet jeśli tak bardzo próbują tego nie robić, nie udaje im się to. Ta cholerna kobieca intuicja - zaklęła pod nosem. Jednak ona nie zamierzała się tak łatwo poddawać. Jacquelin nie należała do takich osób. Życie nauczyło ją tego, że należy walczyć o własne szczęście, bo wcale nie jest tak, że wszystko mamy podane na tacy. Jeśli czegoś naprawdę pragniemy, musimy poświęcić się. Bo coś osiągnąć, można jedynie poprzez cierpliwość, determinację, i ciężką pracę. Tak właśnie brzmiało jej życiowe motto. Motto, które doprowadziło ją do tego miejsca.

Wczoraj długo nad tym myślał. Rozważał wszystkie za i przeciw. Jednak wiedział, że teraz już nie ma odwrotu. Dał słowo jej ojcu. A on nigdy nie łamał obietnic. Po prostu już taki był. Rodzice wpajali mu to od dzieciństwa. To właśnie im zawdzięczał to, jakim był człowiekiem. Zasady moralne były dla niego niezwykle ważne. Zawsze robił to, co powinien. Nawet jeśli to co słuszne, tak bardzo bolało. On jednak nie zwracał uwagi na to ile go to kosztuje, bo ważniejsze było dobro innych. Tak, to prawda, że w jego życiu był moment, w którym zboczył z właściwej drogi. Aczkolwiek nie trwało to długo. Może jakiś rok, no może półtora. Jednak wtedy był jeszcze młody, a wszystko było takie świeże. Pierwsze miłostki, schadzki, pierwsza dziewczyna. Ludmiła była pierwszą kobietą, która pojawiła się w jego życiu. Poza jego matką, oczywiście. Jednak to wcale nie była miłość. Zwykła fascynacja, zauroczenie. W pewnym sensie go onieśmielała, nie potrafił powiedzieć jej ,,nie". Jej długie nogi i piękne blond włosy, sprawiały, że nie umiał racjonalnie myśleć. I tak to właśnie się zaczęło. Leon zasmakował czegoś nowego, a z reguły tak jest, że jeśli damy komuś palec, to on chce zaraz całą rękę. Tak właśnie było w jego przypadku. Najzwyczajniej w świecie się zagubił. Ale nie na długo. Bo wtedy pojawiła się ona i sprawiła, że jego życie znów wróciło na właściwy tor. Była taka słodka, dobra, niewinna. Zupełnie inna niż panna Ferro. Wtedy nie marzył o niczym innym niż to, aby móc ją chronić, bronić przed całym złem tego świata. Trzeba zaznaczyć, że początkowo chciał się tylko zemścić na Tomasie, jednak z czasem to się zmieniło. W miarę gdy zaczynał ją poznawać i odkrywać jej piękne wnętrze, zaczynał się w niej zakochiwać. Ponownie pokazała mu te wszystkie cudowne wartości, o których na chwilę zapomniał. Nawet nie spostrzegł momentu, w którym kompletnie stracił dla niej głowę. Wszystko mogłoby wydawać się piękne, ale wcale takie nie było. Był jeszcze on, który zawsze musiał wszystko zepsuć. Verdas nienawidził go z całego serca. Leon był niezwykle inteligentny, dlatego też wiedział, że póki on nie zniknie z horyzontu, zawsze będzie tym drugim. Mimo to wcale się nie poddał, walczył. I kiedy już problem sam się rozwiązał, bo pan Heredia, wreszcie postanowił ruszyć swój szanowny tyłek i wyjechał do Hiszpanii, pojawiła się kolejna przeszkoda. Diego. Tego niestety było dla szatyna za wiele. Nie mógł znieść już tej ciągłej walki, nieustannej presji i niepewności. Był zmuszony ustąpić. Pomimo, że kłóciło się to z jego przekonaniami, z głosem, który wcale nie chciał, żeby się poddawał. On jednak tak postanowił. Bo wydawało mu się, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Szkoda tylko, że jeszcze wtedy nie wiedział, jak bardzo się myli...
- Co ty na to Leon? - Lara zatrzymała się i stanęła na przeciwko chłopaka.
- Na pewno wyszedł Ci świetnie. - próbował jakoś ukryć to, że przez ostatnie piętnaście minut w ogóle je nie słuchał. Wyłączył się. Było mu z tego powodu strasznie głupio.
- Co? O czym ty mówisz?
- A ty? - nie chciał dać niczego po sobie poznać. Z reguły nie zdarzało mu się znajdować w takim położeniu. Zawsze twardo stąpał po ziemi. Rzadko chodził z głową w chmurach. Dlatego też nie do końca wiedział jak się zachować, co powiedzieć.
- Opowiadałam Ci o tym filmie, który grają dzisiaj w kinie. - podeszła bliżej i spojrzała mu w oczy. - Masz ochotę pójść?
- Oczywiście. - przytulił ją mocno do siebie. Miał nadzieję odwrócić jej uwagę od swojego wcześniejszego zachowania.
- To dobrze, mam tylko nadzieję, że podczas seansu nie będziesz myślał o niebieskich migdałach. - wyrwała się z jego objęć i pokazała mu język. Czasami zachowywała się jeszcze jak dziecko. Jednak jemu to nie przeszkadzało. Lubił spędzać z nią czas. Ona i motocross stanowiły dla niego odskocznię od wszystkiego co działo się w Studio, od tego napięcia, od presji, od problemów. Chciał mieć coś swojego. Kochał swoich przyjaciół, ale czasami potrzebował czegoś, co nie jest związane ze szkołą. Czymś takim, w jego przypadku okazały się wyścigi. A Lara była osobą, która podzielała jego zainteresowanie i miłość do motorów. Jest dla mnie jak siostra. - tego stwierdzenia pożałował, zanim jeszcze do końca do niego dotarło.

Przemierzali kolejne ulice miasta. Dzisiejszy poranek był nadzwyczaj wietrzny. Zupełnie inny od wszystkich w Buenos Aires. Tu zawsze było gorąco, świeciło słońce, a ludzie tryskali energią. Jednak dzisiaj było inaczej. Ten dzień niby z pozoru nie różnił się od pozostałych, ale ona wiedziała, że coś wisi w powietrzu. Już od rana jej mózg wysyłał jej wyraźne sygnały, żeby została w domu, ale serce mówiło co innego. Bo z rasą ludzką już tak niestety jest. Od dawien dawna pragniemy tego co owiane jest nutą tajemnicy, niepewne. Ciekawość nas pożera... Ta sama ciekawość, która jest przysłowiowym, pierwszym stopniem do piekła...
Spojrzała na ich splecione ręce. W tym momencie przeszedł ją przyjemny dreszczyk. Kiedy był przy niej zdarzało jej się to coraz częściej. W obecnej sytuacji, bardzo ją to cieszyło. Potrzebowała tego jak nigdy wcześniej. Tak bardzo chciała znowu poczuć te motyle w brzuchu, poczuć to ciepło, które czuła zawsze, gdy dotykał jej Leon. Jednak czy z Diego było to w ogóle możliwe? Tak, niezaprzeczalnie była między nimi chemia, ale tylko chemia. A przecież to za mało, żeby poczuć się naprawdę szczęśliwym. Do tego potrzebne jest uczucie. Uczucie, które towarzyszyło jej zawsze, gdy u swojego boku miała jego. Szatyna o nieziemskim uśmiechu i pięknych zielonych oczach. Ten obraz ostatnio tak często jej towarzyszył, ale za każdym razem wydawał się coraz bardziej odległy i nieosiągalny. Zupełnie jakby znikał pośród mgły. A ona tak bardzo tego nie chciała. Tak bardzo nie chciała go tracić. Bała się, że kiedy on odejdzie, razem z nim znikną wszystkie kolory. Podemos pintar, colores al alma... - dopiero teraz w pełni zrozumiała znaczenie tych słów.
- Ziemia do Violetty. Jesteś z nami, czy nie? - jej nieobecność nie umknęła uwadze chłopaka. Pomachał jej dłonią przed oczami. Ostatnio coraz częściej zdarzało jej się odpływać do własnego świata, co nie ukrywając, nie było brunetowi na rękę. Musiał zbliżyć się do niej na tyle, na ile było to możliwe. Takie było główne założenie planu jego i Ludmiły. Jednak, czy aby na pewno chodziło tylko o to? Czy istnieje choćby mikroskopijna możliwość, że Violetta stała się dla niego kimś więcej? Czy to możliwe, żeby poczuł coś więcej do jakiejś dziewczyny? Bo niby czym Castillo różniła się od pozostałych? Z pozoru niby zupełnie zwyczajna, ale... No właśnie, jak zwykle było to ,,ale". ,,Ale", które robiło diametralną różnicę. Sprawiało, że nic już nie było takie samo. Wszystkie dotychczasowe założenia chłopaka obracały się w drobny pył. Kiedy był przy niej, zapominał o wszystkim, zapominał, że to wszystko to tylko gra, rodzaj zabawy, której celem jest właśnie zniszczenie Violetty. Paradoks, ironia, komizm sytuacji. Można byłoby podać tu wiele innych określeń na opisanie zaistniałych okoliczności. Tylko po co? No właśnie. Nie ma to przecież najmniejszego sensu. Chociaż Diego, nawet przed samym sobą, nie chciał się do tego przyznać, to taka właśnie była prawda. Z każdą chwilą, ta sama dziewczyna, która miała być tylko zabawką, stawała się coraz bliższa jego sercu. A on mimo najszczerszych chęci, nie umiał na to nic poradzić.
- Yyy...tak? - No pięknie Violu, znów to zrobiłaś. - zganiła się w myślach. Diego był dla niej taki dobry. Nie chciała go ranić.
- Mam wrażenie, że cały czas mówię sam do siebie. - zaśmiał się.
- Nie, uwierz, wcale tak nie jest. - zatrzymali się, byli już przed budynkiem Studio. Dziewczyna chwyciła obiema rękoma dłoń chłopaka. - Przepraszam.
- Daj spokój, wcale nie jestem zły. Rozumiem, że wyjazd Francesci jest dla Ciebie trudny. - na jego twarzy pojawił się uśmiech. - Następnym razem, jak będziesz miała zamiar odpłynąć, to daj mi znać, bo kiedy idę i wygłaszam monolog, muszę wyglądać...czy ja wiem? Śmiesznie, a co najmniej zabawnie.
- Obiecuję. - zawtórowała mu.
Jednak nic nie trwa wiecznie. A w szczególności sielanka. W tym momencie oczy Violetty dostrzegły jego, ale wcale nie był sam. Ona była razem z nim. Obydwoje roześmiani, trzymali się za ręce. Od razu widać było, że świetnie się dogadują, dobrze bawią w swoim towarzystwie. Szatynka dobrze wiedziała, że musi o nim zapomnieć, musi dać mu wolność. Dlaczego więc było to takie trudne? Dlaczego ten widok tak bardzo ją bolał? Odpowiedź na to pytanie sama nasuwała jej się na myśl, co nie ukrywając, odrobinę ją przerażało. Bo przy obecnym stanie rzeczy, nie wróżyło nic poza cierpieniem.

Wtedy on podniósł wzrok, a ich spojrzenia skrzyżowały się. Co wyrażały? Chyba żadne z nich nie było pewne. Z jednej strony było w nich coś w rodzaju żalu. Jednak to wcale nie żal, był uczuciem, które najbardziej dawało o sobie znać. Tym uczuciem była tęsknota. Ogromne utęsknienie, które każde z nich, w tej chwili, odczuwało. Tak bardzo chciał być w tym momencie na jego miejscu, móc jej dotknąć, przytulić, poczuć zapach jej perfum, które tak bardzo uwielbiał. Tak, wciąż go pamiętał. I wcale nie dlatego, że nie mógł o nim zapomnieć. On po prostu nie chciał. Przez ten cały czas, kiedy nie mógł przy niej być, kiedy byli tak daleko, to była jedyna rzecz, która wciąż dawała mu namiastkę jej osoby. A każda, choćby najdrobniejsza rzecz, która sprawiała, że chociaż przez chwilę mógł poczuć jej bliskość, była dla niego tak cenna. Verdas, opanuj się! - nie mógł już dłużej o niej myśleć. Teraz był z Larą, nie chciał, żeby cierpiała. Jednak to było silniejsze od niego. Nie mógł dłużej patrzeć jak Diego jej dotyka, jak muska wargami jej policzek. Zbyt wiele go to kosztowało.
- Chcesz posłuchać piosenki nad która pracuję? - to pytanie wyraźnie zdezorientowało dziewczynę, jednak wcale nie protestowała. Wręcz przeciwnie, kochała słuchać, gdy Leon śpiewał.
- Jeszcze pytasz? - zaśmiała się.
- W taki razie, chodźmy do środka. - pociągnął dziewczynę za rękę. Już po chwili oboje zniknęli za drzwiami Studio.

Jeśli Ci na czymś zależy, musisz o to walczyć. Nic nigdy nie dzieje się samo z siebie, nie przychodzi od tak. Do wszystkiego trzeba dojść ciężką pracą i wytrwałością. Nie możemy stać przez całe życie z założonymi rękoma i myśleć, że to czego pragniemy przyjdzie samo. Po prostu się pojawi. Ot tak sobie. Nie. Tak zdarza się tylko w filmach. W prawdziwym życiu jest zupełnie inaczej. On dobrze o tym wiedział. Wszystko co do tej pory osiągnął, osiągnął dzięki temu, że nigdy się nie poddawał, wytrwale dążył do celu. Stopniowo pokonywał każdą, nowo napotkaną na swojej drodze, przeszkodę.
Tak było i w tym przypadku. Kiedyś nie zwracał na nią uwagi, traktował jak zwykłą znajomą, no może koleżankę. Wtedy nie wydawała się być nikim szczególnym, ale teraz... Teraz, z każdym dniem, kiedy coraz lepiej ją poznawał, odkrywał w niej coś nowego, zaskakującego. Coś, co sprawiało, że ta niepozorna brunetka, z każdą chwilą stawała się coraz bliższa jego sercu. Dzięki niej każdy jego dzień nabierał wyjątkowych barw, stawał się nadzwyczajny. Co było tego powodem? Sam do końca nie wiedział. Może to jej piękne brązowe oczy? A może ciemne, niesforne loki? Albo to jak się rumieniła? Tak, te aspekty były niezwykle ważne, jednak nie znaczyłyby nic, jeśli nie szły by w parze z tym, co kryło się w środku tej niezmiernie uroczej osóbki. To właśnie jej charakter był tym, co uwielbiał w niej najbardziej. Dlatego też nie zamierzał zwracać szczególnej uwagi na jej wczorajszą reakcję. Może to za wcześnie? Może nie jest jeszcze gotowa na taką zmianę? Teraz muszę być przyjacielem. Właśnie tego potrzebuje. - te myśli same pojawiły się w jego głowie. Nie wiedział nawet skąd pochodzą, ale coś w środku podpowiadało mu, że warto zaczekać.
Nacisnął dzwonek. Po chwili usłyszał ciche kroki, które z każdą kolejną sekundą zdawały się być coraz bliżej. Nagle drzwi się otworzyły. Jednak wcale nie ujrzał za nimi brunetki. Kobieta miała około czterdziestu kilku lat. Była niewysoka i niezwykle drobna. Burza blond loków delikatnie opadała jej na ramiona. Jednak jego uwagę przykuły jej oczy. Zupełnie takie same jak u Natalii. Ciemne, prawie czarne, miały w sobie ten sam blask.
- Tak? - jej głos miał niezwykle ciepłą barwę.
- Federico, kolega Naty. Wpadłem zobaczyć jak się czuje. - na jego twarzy zagościł jeden z jego charakterystycznych uśmiechów. Tych, którymi zyskiwał sobie sympatię tak dużej liczby osób.
- Miło mi cię poznać. Jestem mamą Natalii. Proszę, wejdź. Jest na górze. Pierwsze drzwi po prawej. - cofnęła się trzy kroki do tyłu, tym samym umożliwiając chłopakowi wejście do środka.
- Dziękuję. - rzucił, pokonując pierwszy stopień schodów prowadzących na piętro.

Siedziała tak już od piętnastu minut. Delikatne promienie słońca, które przedzierały się przez grubą warstwę ciemnych chmur, muskały jej twarz. Uwielbiała to. Czuła się wtedy taka wolna, czas jakby stawał w miejscu. A ona mogła pozostać sama ze sobą. Wtedy wszystkie problemy znikały, chociaż na moment. Zupełnie jak wtedy, kiedy była jeszcze mała dziewczynką. Tęskniła za tamtymi czasami. Tak, to prawda, brakowało jej wtedy mamy, ale tata kochał ją za nich oboje. Zawsze był przy niej. Mogła schować się w jego ramionach przed całym złem świata. Jednak teraz już nic nie było takie samo. Nawet jego uścisk niczego nie zmieniał. A najgorsze w tym wszystkim było to, że to tylko i wyłącznie jej wina. Gdyby wtedy tak bardzo nie chciała zaznać wolności, teraz wciąż byłaby tą samą Violettą. Żyła by w odizolowaniu, nie byłaby narażona na wszystkie te cierpienia. Wszystko byłoby takie bezpieczne, niemalże...homogenizowane? To słowo, nawet bez wypowiadania go na głos, wywoływało uśmiech na jej twarzy. Było zabawne, ale idealnie oddawało jej ówczesną sytuację. Sytuację, do której, chociaż mogłoby to wydawać się śmieszne, ostatnio tak bardzo chciała powrócić. Jednak wiedziała, że nie jest to możliwe. Teraz to tu było jej miejsce. Miała tu rodzinę, przyjaciół, Diego... Czy to, że byli razem nie było paradoksem? Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę to, jak zaczęła się ich znajomość. Życie pisze różne scenariusze. - pomimo jej wielkiego zdumienia, to stwierdzenie wcale nie było przepełnione smutkiem, w takim stopniu, jakby się tego spodziewała. Ostatnio coraz lepiej się dogadywali, wspierał ją, pocieszał...
Nagle poczuła na sobie czyjś wzrok. Odruchowo odwróciła głowę w stronę drzwi. I znów czas jakby się zatrzymał. Wymienili spojrzenia, jednak żadne z nich nie odważyło się drgnąć nawet o milimetr. Obydwoje czujni, wpatrujący się w siebie z niezwykłą zawziętością. Ona świdrowała go tymi swoimi pięknymi, brązowymi oczami. On natomiast przeszywał ją na wskroś swoim nadzwyczaj przenikliwym wzrokiem. Ktoś, kto obserwowałby całą tę sytuację z boku, mógłby stwierdzić, że w tym momencie prowadzą swojego rodzaju bitwę. Bitwę na spojrzenia? Może to zabrzmieć absurdalnie, ale tak właśnie było. A żadne z nich nie zamierzało dać za wygraną.
- Jednak zdecydowałeś się przyjść? - postanowiła przejąć pałeczkę. Musiała przerwać tą niezręczną ciszę. Nie chciała już dłużej w niej trwać. Zbyt wiele ją to kosztowało. W tej chwili modliła się tylko o to, by jej głos nie załamał się.
- Tak, przecież mieliśmy mieć dzisiaj próbę. Nie wiem skąd to pytanie. - oderwał się od framugi drzwi, o którą był do tej pory oparty, po czym przekroczył próg sali. Wciąż jednak nie odrywał od niej wzroku. Lustrował jej drobną sylwetkę po raz kolejny.
- Ostatnio unikasz mojego towarzystwa. Poza tym po ostatniej próbie...
- To nieistotne. Występ jest za nie cały tydzień. Musimy być profesjonalistami. - próbował zachować obojętny wyraz twarzy. Nie chciał dać po sobie poznać jak ciężko przebywać mu w jej towarzystwie, nie mogąc jej przy tym dotknąć, ani nawet uśmiechnąć się do niej.
- Dobrze, więc zacznijmy. - wstała, ale zaraz tego pożałowała. Nie przewidziała tego, że nogi mogą chcieć odmawiać jej posłuszeństwa.
- Ale wcześniej... - zawahał się. - Musimy porozmawiać. Twój ojciec...
- Słucham, teraz chcesz rozmawiać?! A może chodzi tylko o mojego ojca?! - nie wytrzymała. Całe jej dotychczasowe opanowanie zniknęło, teraz zawładnęły nią emocje, które już od dłuższego czasu aż się w niej gotowały.
- Nie, to nie tak... - próbował być tym, kto zachowa w tej sytuacji trzeźwy umysł.
- A więc jak?! Wytłumacz mi! Ostatnio wcale nie chciałeś rozmawiać! Nie chciałeś poświęcić mi nawet chwili! Co się zmieniło od tego czasu?! - łzy, które spłynęły po jej policzkach wyrażały nie tylko smutku, wyrażały przede wszystkim złość i bezsilność.
- Myślisz, że dla mnie to wszystko jest takie proste?! Myślisz, że mi jest tak łatwo?! - teraz jego spojrzenie nie było już takie samo jak kilka minut wcześniej. Stało się takie jak dzisiaj rano, gdy zobaczył ją z Diego.
- Jest mi teraz tak ciężko, tracę przyjaciółkę, po występie straciłam głos! To dlatego nic Ci nie odpowiedziałam! Nie mogłam! Później chciałam ci to wszystko wyjaśnić, ale ty nie chciałeś słuchać! Nie dałeś mi szansy! Gdzie wtedy byłeś?! Mówiłeś, że zawsze będziesz! Więc pytam, gdzie byłeś kiedy cię tak bardzo potrzebowałam?! - to ostatnie pytanie zabolało go najbardziej. To prawda, że wielokrotnie zapewniał ją, że zawsze może na niego liczyć. Bez względu na wszystko. A teraz co? Nawet nie chciał z nią rozmawiać, nie mówiąc już o tym, że nie dotrzymał słowa. Już dłużej nie mógł znieść jej łez. Jednym sprawnym ruchem pokonał dzielącą ich odległość. Położył ręce na jej talii i mocno przyciągnął do siebie. Spojrzał jej w oczy, po czym wyszeptał jedno, krótkie słowo - Przepraszam. - w tym momencie znów poczuł to ciepło, którego nie czuł od tak długiego czasu, poczuł zapach jej perfum, które tak bardzo uwielbiał. Jego usta napotkały jej delikatne, pełne wargi. Ten pocałunek różnił się od tego pierwszego. Nie był delikatny, był przepełniony namiętnością, pełen uczucia. Ona nawet nie próbowała mu się opierać. Tak bardzo potrzebowała jego bliskości, tak bardzo za nią tęskniła. Znowu poczuła motyle w brzuchu. To zupełnie tak jakby unosiła się w powietrzu. Przyjemna fala ciepła ogarniała całe je ciało.

Klatka schodowa przyozdobiona była fotografiami przedstawiającymi rodzinę państwa Ramos. Jedna przykuła szczególną uwagę chłopaka. Była na niej dziewczynka. Miała nie więcej niż sześć lat. Jednak nie trudno było ją rozpoznać. Te same oczy, te same ciemne loki. Prawie się nie zmieniła. - zaśmiał się sam do siebie. Wciąż była tą samą Natalią, w której oczach wciąż tańczyły te same płomyki. Takie rzeczy się nie zmieniają. Wszystko inne tak, ale nie to. Ten charakterystyczny blask, nigdy nie przemija. Albo go w sobie masz, albo nie. A ona niewątpliwie go posiadała.
Zapukał w lekko uchylone drzwi. Nie chciał je wystraszyć. Kiedy w odpowiedzi usłyszał ,,proszę", wszedł do środka. Siedziała na łóżku, zwrócona głową w stronę wejścia. Kiedy go zobaczyła, poczuła się nieco zmieszana lecz wszystkie jej wątpliwości rozwiały się w momencie, gdy na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Mam coś dla ciebie. - wyjął zza pleców papierowy kubek, wypełniony po brzegi ciemnym płynem, starannie zakryty wieczkiem.
- Chyba żartujesz... - w mgnieniu oka podniosła się z łóżka i podbiegła do bruneta. Wzięła od niego naczynie. - Niosłeś ją tutaj aż ze Studia?
- Chciałem Ci jakoś poprawić samopoczucie. - podrapał się lekko po karku. Uwielbiał kiedy się śmiała. Była taka niewinna i szczera. Przypominało mu to dzieciństwo. Te lata, w których, mógł być po prostu sobą, bez tej całej presji i nieustającej gonitwy. Bo niestety prawda jest taka, że my, bezustannie za czymś goniąc, czasami przeoczamy pewne rzeczy. Rzeczy, które mogą okazać się tak ważne.
- Federico... - przewróciła oczami, po czym delikatnie musnęła wargami jego policzek. - Dziękuję. - świat jak by zwolnił tempa. W miejscu, gdzie przed chwilą spoczęły jej usta, czuł teraz przyjemne mrowienie. Pierwszy raz to wcale nie ona się zarumieniła. Teraz przyszła kolej na niego...

.....................................................................................................................

Przed Wami ósemeczka w całej swojej okazałości. Pochwalę się, że to najdłuższy rozdział, który udało mi się dotychczas stworzyć. Mam nadzieję, że następne też będą tej samej długości. Co mogę powiedzieć? Nie wiem, nie lubię oceniać tego co piszę ;) To zadanie pozostawiam Wam. Co jeszcze z mojej strony? Wiem. Długo pracowałam nad rozmową Leona i Violetty, jednak nie wyszła tak jak bym chciała. Zaskoczeni obrotem wydarzeń? Mam nadzieje ;) Co powiecie na czwartek?

Wasza Diana;***  
                                                                                                                                  P.S. Aga, wiesz jak trudno było mi się nie wygadać? Nie mam pojęcia jak mi się to udało ;)


poniedziałek, 14 października 2013

Capítulo séptimo - ,,Rompe tu laberinto" (,,Ven y canta")


Rozdział dedykuję mojej kochanej Ag.,
która zna moje prawdziwe imię ;)


,,Bywają w życiu momenty, które sprawiają, że czujesz się kompletnie bezradny i bezbronny. Cała bariera, która miała chronić Cię przed złem i cierpieniem, nagle pada. Obraca się w nicość. A Ty odczuwasz tylko to dręczące uczucie bezsilności, pożerające Cię od środka. Niszczące każdą cząstkę Twojego ciała. Jednak Ty, mimo wszystko musisz być silny. Sytuacja zmusza Cię do tego, żeby przybrać maskę. Maskę, która sprawia, że jeszcze bardziej się dusisz, tłumiąc w sobie te wszystkie emocje. Przez to wszystko tak bardzo szukasz samotności, bo wcale nie chcesz już udawać. Dopiero kiedy zostajesz sam, pośród czterech ścian, możesz tak naprawdę się otworzyć. Zamykasz się w pokoju i płaczesz, a razem z łzami wypływa na wierzch cały żal i smutek. Wtedy myślisz, że będzie lepiej, ale po kilku chwilach orientujesz się, że to tylko złudzenie. Wszystko wraca i to ze zdwojoną siłą..." - Violetta spojrzała na stos zużytych chusteczek leżących na szafce. Było jej tak źle. Czuła w sercu ogromną pustkę, której nie mogło wypełnić nic, nikt prócz niego. A on w tym momencie wydawał jej się tak bardzo daleki i nieosiągalny. Zupełnie jakby nie należał już do jej świata, pozostając przy tym głównym sensem jej życia. Zastanawiała się, czy to w ogóle możliwe. Odpowiedź niby była oczywista, ale zarazem tak trudna. Nie chciała już więcej nikogo zranić, ale nie chciała też sama cierpieć. Jednak wiedziała, że bez niego nie jest to możliwe...

Nie rozmawiała z nim już od tygodnia, od tamtego pamiętnego wieczora. Nie wiedziała jak się zachować. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej zachowanie było nie na miejscu, ale nie miała wtedy na to wpływu. To był impuls, jeden moment, chwila zapomnienia. Stało się i już. Ot tak. On natomiast, po całym tym zdarzeniu najzwyczajniej w świecie, zupełnie bez słowa wyszedł. Jakby nigdy nic. Z jednej strony mu się nie dziwiła, był teraz z Jackie, nie chciał jej ranić. Z drugiej natomiast była trochę zdezorientowana. W prawdzie wyszedł, ale nie opierał się pocałunkowi, odwzajemnił go. Czy gdyby naprawdę ją kochał, postąpił by tak? - ta myśl wciąż nurtowała Angie. Wszystko to sprawiało, że sytuacja stawała się coraz bardziej skomplikowana. Z każdą kolejną sekundą mętlik w jej głowie był coraz większy. Sama nie wiedziała już co czuje. Niewątpliwie Pablo był dla niej kimś ważnym. Kiedy przy niej był czuła się bezpieczna, szczęśliwa. Na jego widok na je twarzy pojawiał się uśmiech. Znali się praktycznie od zawsze, wiedział o niej wszystko, znał ją lepiej niż ona sama. Zawsze pocieszał, wspierał w trudnych chwilach. Po śmierci jej ojca stali się sobie jeszcze bliżsi. Spędzali ze sobą więcej czasu. Pomógł jej przejść przez te trudne chwile. Tak bardzo go wtedy potrzebowała, potrzebowała wsparcia, silnych ramion, w które mogłaby się w tulić, kogoś kto pogłaskałby ją po głowie i powiedział, że wszystko będzie dobrze. A on właśnie kimś takim był. Był jej ostoją, światłem, które wskazało właściwą drogę. Poświęcał jej tyle uwagi, tyle czasu. Dawał jej nadzieję na nowe, lepsze jutro. Mówił, że z każdym nowym dniem, rodzi się nowa nadzieja, a czas leczy rany. I tak było. Było dokładnie tak jak mówił. Chociaż tak bardzo kochała ojca i tęskniła za nim, nauczyła się żyć dalej. To właśnie on ją tego nauczył. Pokazał, że ludzie tak naprawdę od nas nie odchodzą, bo na zawsze pozostają w naszych sercach. I to właśnie ta pamięć o nich sprawia, że nigdy nie musimy się z nimi rozstawać. To właśnie wtedy zrozumiała, że jest kimś więcej niż tylko przyjacielem, zbliżyli się do siebie. Poczuła jak zaczyna tlić się w niej uczucie. Uczucie, które z każdym dniem, stawało się coraz silniejsze. Jednak wtedy pojawił się on, German. Angeles zaczęła poznawać go na nowo, przekonała się do niego, a w pewnym momencie, sama dokładnie nie była świadoma w którym, jego również zaczęła darzyć uczuciem. To było kompletnie niespodziewane i niezamierzone. Po prostu się stało. Zmieniła swoje nastawienie wobec mężczyzny, zobaczyła w nim zagubionego człowieka, który wciąż nie umiał się w tym wszystkim odnaleźć, który pozostał sam z małą córeczką. Uznał więc, że najlepszym rozwiązanie będzie ucieczka, ucieczka od problemów, pozostawienie ich za sobą, daleko w tyle. Jednak w rzeczywistości, nie można było uciec od przeszłości, bo przeszłość wciąż jest z nami i w końcu i tak nas dogoni. I tak było również w jego przypadku. Wszystko co robił w pewnym momencie go dosięgło, całą prawda wyszła na jaw. A tego było dla niego za wiele. To wszystko go przerosło. Zagubił się. I to właśnie ją w nim urzekło, to, że poznała jego inną, wrażliwą stronę, stronę, która do tej pory była jej zupełnie obca. Jednak ostatnio  sytuacja znów przyjęła całkiem inny obrót, nabrała nowych barw. W tym przypadku przełomowym momentem było to, gdy zobaczyła swojego przyjaciela, Pablo razem z Jackie. Myślała, że jej uczucie względem niego, które wcześniej w niej się tliło, już wygasło. Nic bardziej mylnego. Ono tylko na chwilę przygasło, żeby to nagle wybuchnąć ogromnym płomieniem. Rozpalić się na nowo żarem. Tylko, czy nie było już za późno? Dlaczego doceniamy ludzi, dopiero wtedy, gdy ich tracimy?

To sobotnie przedpołudnie dłużyło jej się wyjątkowo niemiłosiernie. Została sama w domu. Rodzice i Lena wyszli na długo planowany seans do kina, a ona nie mogła z nimi pójść. Jak na złość musiała się rozchorować, właśnie dzisiaj. Mama przed wyjściem chyba ze sto razy pytała dziewczynę, czy, aby na pewno powinni iść, ale ta zapewniała ją, że tak. Nie chciała, żeby oni odmawiali sobie chwili wytchnienia po ciężkim tygodniu pracy przez jej nieostrożność. Wiedziała ile wysiłku kosztuje ich, zapewnienie jej i siostrze wygodnego życia. Może nie opływali w luksusach, ale zawsze miały to co było im potrzebne, nigdy niczego im nie brakowało. Natalia wiedziała jak wielkie szczęście ma, posiadając taką cudowną rodzinę. Byli ze sobą bardzo zżyci, wiele rzeczy robili razem, między innymi te sobotnie wyjścia do kina. Stały się już ich tradycją. Ale najważniejsze było to ogromne uczucie, które łączyło ich czwórkę w jedną wielką całość. To była miłość. Byli dla siebie, zawsze się wspierali, mogli na siebie liczyć w każdej trudnej sytuacji. A teraz tak bardzo ją dopingowali. Cieszyli się z szansy, którą dostała ich córka. Nie narzekali nawet wtedy, kiedy musieli w kółko słuchać tej samej piosenki w wykonaniu Naty. Mało tego. Oni wciąż ją chwalili. Cały czas.
Podniosła się z kanapy i powolnym krokiem ruszyła w stronę kuchni. Otworzyła lodówkę i wyjęła z niej karton niskotłuszczowego mleka. Teraz brakowało jej tylko płatków. Zajrzała do pierwszej szafki. Nic. W drugiej też. No pięknie. Chyba jednak będę głodować. - zaśmiała się w myślach. W tym momencie usłyszała dzwonek do drzwi. Dziwne. Nie spodziewała się dzisiaj żadnych gości. Na powrót rodziców również nie liczyła. Seans nawet się jeszcze nie zaczął. Podeszła do drzwi, aby je otworzyć. Jej oczom ukazał się ten piękny uśmiech, który ostatnio tak często widywała.
- Chyba czytasz mi w myślach. - uśmiechnęła się na widok torby z zakupami w jego dłoni.
- Pomyślałem, że przyda ci się towarzystwo. Poza tym, gdy jestem chory babcia zawsze przyrządza mi jedną z tradycyjnych włoskich potraw. - nagle przybrał zrezygnowany wyraz twarzy. - Ja niestety potrafię robić tylko risotto.
- Masz szczęście, bo tak się składa, że je uwielbiam. - chwyciła jego wolną dłoń i wciągnęła go do środka. Każdego dnia odkrywała w nim coś nowego. Coś co pozytywnie ją zaskakiwało. Usiadła na jednym z siedzeń znajdujących się przy blacie, obserwując sprawne, a przy tym niezwykle płynne ruchy chłopaka. Nie minęła więcej niż godzina, a wszystko było już gotowe.
- Mam nadzieję, że będzie ci smakowało.
- Wygląda przepysznie. - włożyła do ust pierwszy kęs. - To jest przepyszne! Gdzie się tego nauczyłeś?
- Od dziecka lubiłem się przyglądać jak babcia gotuje. To stary rodzinny przepis, który trochę udoskonaliła. - zaśmiał się podając dziewczynie serwetkę.
- Dziękuję. - spuściła wzrok, a jej policzki zalały się rumieńcem. Zrobiło jej się głupio, że nawet nie zauważyła, że jest brudna. W jego towarzystwie nie zwracała uwagi na takie rzeczy, nie krępowała się. Dawał jej totalną swobodę bycia sobą. Ostatnio spędzali ze sobą wiele czasu, przez co niewątpliwie się do siebie zbliżyli. Nie miała pojęcia dlaczego ktoś taki jak on w ogóle spędzał z nią czas. Przecież miał tylu innych przyjaciół.  A on wolał wolne chwile poświęcić właśnie jej. Pomagał je przy piosence, odprowadzał do domu, a teraz jeszcze to. Nikt nigdy nie zachowywał się tak w stosunku do niej. Poza rodziną rzecz jasna.
- Znowu to robisz. - podszedł do niej i usiadł na przeciwko. Podniósł jej podbródek.
- Co znowu robię? - zapytała nieco zdezorientowana.
- Rumienisz się.
- Przepraszam. - wyjąkała.
- Chyba już ci mówiłem, że nie musisz mnie przepraszać. Poza tym nie o to chodzi. - zawahał się. - Po prostu wyglądasz wtedy tak uroczo... - ostatnie zdanie wypowiedział nieco ściszonym głosem. Jednak ona doskonale je słyszała. Dotarło do niej ze zdwojoną siłą. W tym momencie było ono analizowane przez każdy neuron jej mózgu. W pewnym sensie, nie do końca jeszcze wierzyła w to co usłyszała. Spojrzała ponownie w oczy chłopaka w celu potwierdzenia jego słów. I wtedy po raz pierwszy zobaczyła coś jeszcze, coś innego niż zwykła sympatia. Brunet delikatnie chwycił jej dłoń. Znów poczuła to przyjemne ciepło, które rozchodziło po jej całym ciele. Czuła je zawsze, kiedy jej dotykał.

Już jakiś czas temu dostrzegł, że coś się z nią dzieje. Wydawała się być jakaś nieobecna, rozkojarzona. Niby zawsze, gdy pytał, czy wszystko w porządku, ona uśmiechała się i odpowiadała twierdząco, ale on wiedział, że coś jest nie tak. Zapewniała go, że to tylko z powodu wyjazdu Francesci. Jednak on jej nie wierzył. Znał ją na tyle, żeby stwierdzić, że jest coś jeszcze, coś co przed nim ukrywa. Była przecież jego córką. A rodzice po prostu wiedzą takie rzeczy. Problemem natomiast było to, że pomimo usilnych starań, nie wiedział co to może być. Nie mógł już dłużej siedzieć bezczynnie, z założonymi rękami. Musiał coś zrobić.
Naprawiał ten motor już trzecią godzinę i wciąż nic. Normalnie poczekałby na Larę, ale nie dzisiaj. Dzisiaj musiał się czymś zająć, zając czymś swoje myśli. Myśli, które wciąż krążyły wokół jednej osoby. Cały czas miał przed oczami jej wizerunek, jej brązowe włosy, jej uśmiech i jej piękne, duże oczy... Wtedy, gdy przyszła na tor wcale nie chciał tego wszystkiego mówić, biorąc pod uwagę nawet fakt, że było to prawdą. Tak naprawdę jedyne, czego wtedy pragnął to wziąć ją w swoje objęcia i mocno do siebie przyciągnąć. Chciał znów poczuć jej delikatny dotyk, jej zapach, jej bliskość. Jednak nie mógł tego zrobić. Sytuacja mu na to nie pozwalała. Violetta była teraz z Diego, a on był z Larą. A ostatnim czego w tym momencie chciał to zranić dziewczynę. Była dla niego taka dobra, przy niej czuł się ważny, czuł, że wreszcie ktoś go docenia, wkłada w ich związek całe serce. Tylko, czy ja tak potrafię?- odpowiedź na to pytanie nasunęła się tak samo szybko jak ono. I w dodatku, wcale nie była taka, jaką chciałby aby była. Bo przecież nie da się kochać kogoś na siłę. Możemy próbować tłumić nasze uczucia, zachować je w środku, ale nigdy nie uda nam się oszukać naszego serca. A ono wyraźnie mówiło mu, że tylko jedna osoba jest w stanie sprawić, że będzie w pełni szczęśliwy.
- Leon, możemy porozmawiać? - chłopak nawet nie patrząc zorientował się do kogo należy głos.
- Oczywiście panie Castillo. - wstał i podszedł do mężczyzny. Chciał wyciągnąć w jego kierunku dłoń, ale kiedy tylko zorientował się, że jest ubrudzona od smaru, szybko porzucił ten zamiar. Schował rękę do kieszeni kombinezonu. - Słucham.
- Chodzi o Violettę...
- Obawiam się, że w tej sprawie nie mogę niczego zrobić. - szatyn nie zwykł był wchodzić innym w słowo, ale w tej sytuacji nie miał innego wyjścia. Nie był gotowy na rozmowę na ten temat, a zwłaszcza z jej ojcem.
- Proszę cię tylko o to, żebyś z nią porozmawiał, o nic więcej. Ty jako jedyny potrafiłeś do niej dotrzeć. Ja już nie wiem co robić. Ona ostatnio nie jest sobą. Proszę Cię... - German zawsze był osobą zdecydowaną, pewną siebie, stanowczą. A teraz? Teraz najzwyczajniej w świecie się bał. Bał się, że straci jedyną osobę, jaka mu pozostała, która była dla niego wszystkim. Leon nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie.
- Zgoda, ale niczego nie obiecuję...

Uwielbiała spacerować. Wtedy najlepiej jej się myślało. Lubiła obserwować ludzi, ich zachowania, reakcje. Już jako dziecko była niezwykle ciekawa świata. Chciała go poznawać, zgłębiać jego tajemnice. Jednak to właśnie relacje miedzy ludzkie interesowały ją najbardziej. Człowiek jest istotą niezwykle skomplikowaną i złożoną, którą czasami trudno jest rozszyfrować. Camila często zastanawiała się nad jakimkolwiek sensem związków. Rozważała ich główne aspekty. Na podstawie obserwacji, dochodziła do wniosku, że w gruncie rzeczy, przynoszą same cierpienie. Bo weźmy na przykład taką Francescę i takiego Marco. Niby są świetną parą, idealnie się dogadują i dopełniają, ale co z tego jeśli ona musi teraz wyjechać? Albo na przykład Leon i Violetta. Kochają się, ale nie mogą być razem. Nie mówiąc już o jej związku z Broduey'em. Wtedy wciąż się kłócili, nie mogli dojść do porozumienia. Jeśli nie jedno to drugie i tak na okrągło. A teraz gdy są przyjaciółmi wszystko wydaje się być łatwiejsze. Mogą zawsze ze sobą porozmawiać, liczyć na siebie w trudnych sytuacjach, bez niepotrzebnego napięcia. Czy gra jest w ogóle warta świeczki? Czy nie lepiej byłoby nie plątać się w tak skomplikowane relacje? Dziewczyna coraz częściej o tym myślała. Jednak, wtedy pojawiało się kolejne pytanie. Czy bez drugiej osoby nasze życie miałoby jakikolwiek sens? I wtedy wszystkie dotychczasowe przemyślenie obracały się w drobny pył. Bo czymże było by życie, gdybyśmy nie mieli go z kim dzielić? Nie moglibyśmy się z niego w pełni cieszyć. Bo przecież my stanowimy tylko połowę, połowę całości. Chociaż nie chciała się do tego przyznać, nawet przed samą sobą, brakowało jej kogoś takiego. Patrząc na nią, na jej zachowanie mogłoby nam wydawać się, że jest inna od reszty dziewczyn. Twarda i samodzielna. Jednak to były tylko pozory. Pozory, które sama stworzyła, tylko dlatego, żeby nikt nie mógł jej zranić. Nikomu nie dawała przekroczyć pewnej granicy, granicy bezpieczeństwa. Wszystkich trzymała na pewien dystans. A wszystko to robiła, bo tak naprawdę, w środku, niczym nie różniła się od pozostałych. Pod ta twardą skorupą, ukrywała się niezwykle wrażliwa dusza. Osoba dostrzegająca piękno świata, obawiająca się przyszłości, kochająca muzykę. Problem natomiast tkwił w tym, że dotychczas nikomu jeszcze nie udało się do końca odkryć jej wnętrza. A ten, komu się to uda, niewątpliwie, będzie miał wielkie szczęście.

W życiu jest tylko jedna rzecz, której możemy być w stu procentach pewni. A mianowicie śmierć. Wszystko inne jest tak kruche i tak ulotne, że w jednej chwili może okazać się tylko złudzeniem. Wszystkie nasze nadzieje, marzenia, założenia mogą obrócić się w nicość. A wtedy pozostaje tylko szara rzeczywistość, która bez pewnego punktu odniesienia, jest w stanie doprowadzić nas do zguby. Bo niby jaki sens ma nasze życie, jeśli nie możemy czerpać z niego pełnym garściami?
Federico zamknął za sobą drzwi, po czy powolnym krokiem udał się do swojego pokoju. W tym momencie jego głowa, niemalże pękała od natłoku przeróżnych myśli. Dlaczego nic nie odpowiedziała? Dlaczego tak po prostu zmieniła temat? Może to za wcześnie? Może wcale nie była na to gotowa? A może wcale nie czuje tego co ja? - od kiedy opuścił dom dziewczyny, te pytania wciąż nie dawały mu spokoju. Był tak bardzo zdezorientowany jej zachowaniem. Myślał, że ona również widzi to pewnego rodzaju połączenie, które nawiązało się pomiędzy nimi, po jego powrocie, czuje ten przyjemny dreszcz, który on odczuwał zawsze gdy jej dotykał. To uczucie było dla niego tak nowe, tak odmienne. Co prawda wcześniej w jego życiu pojawiały się jakieś dziewczyny, jednak do żadnej z nich nie czuł czegoś takiego. Natalia była inna, niewątpliwie się od nich różniła. Co właściwie było w niej takiego wyjątkowego? Sam do końca nie był pewien. Może chodziło o jej niesforne, ciemne loki? Raz, kiedy śpiewała jeden z nich, zupełnie przez przypadek, zabłąkał się gdzieś na jej twarzy. Tak bardzo chciał móc go wtedy poprawić, schować go za jej ucho. Nie chciał jej jednak wystraszyć. A może chodziło o jej piękne, brązowe oczy, w które mógł patrzeć się bez końca. Czasami nawet łapał się na tym, jak bezwiednie, po prostu się w nie wpatrywał. Tak, niezaprzeczalnie zarówno jej włosy jak i oczy były wyjątkowe. Ale tym co najbardziej go w niej urzekło, było jej wnętrze. Była niczym nieoszlifowany brylant, który tylko czekał na to, aby móc świecić swoim pełnym blaskiem. A on tak bardzo pragnął być tym, który wydobędzie jej piękno na wierzch. Jednak, czy ona też tego chce? Do tej pory myślał, że tak... Lecz teraz? Teraz czuł się zagubiony. Jej dzisiejsza reakcja wprawiła go w zakłopotanie, sprawiła, że niczego nie był już pewien.
- Masz ochotę na gorące kakao? - głos Violetty sprowadził go na ziemię. Dziewczyna podeszła do łóżka, po czy zajęła miejsce obok chłopaka. On nic nie odpowiedział, tylko ciężko westchnął i wziął od niej kubek ciepłego napoju. - Ciężki dzień? - kontynuowała.
- Nawet nie pytaj. - upił łyk. Nie miał teraz siły, żeby o tym rozmawiać.

Siedziała tak już od dłuższego czasu. Czuła się taka zagubiona. Nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. To co powiedział wprawiło ją w osłupienie. Z jednej strony miała ochotę skakać z radości, z drugiej natomiast bała się. Bała się, że coś im nie wyjdzie. A nie chciała go tracić. Teraz kiedy wreszcie znalazła osobę, która świetnie ją rozumie, która jest przy niej, która wspiera, nie mogła ryzykować. Poza nim nie miała żadnych innych przyjaciół. Gdy ,,przyjaźniła" się z Ludmiłą, wszyscy raczej trzymali się od niej z daleka. On był pierwszą osobą, która wyciągnęła do niej rękę. Tak wiele mu zawdzięczała, ale wciąż tak bardzo go potrzebowała. Wszystko działo się tak szybko. Tak, to prawda, że po jego przyjeździe bardzo się do siebie zbliżyli. Ale do tej pory myślała, że traktuje ją tylko i wyłącznie jak przyjaciółkę, albo nawet dobrą znajomą. A on nagle wyskakuje jej z czymś takim. Chociaż jeśli głębiej by się nad tym zastanowić, ona też coś do niego czuła. Pewien rodzaj chemii. W chłopaku było coś, co sprawiało, że tak bardzo pragnęła jego bliskości, jego dotyku. Dotyk. - przyjemne mrowienie, która czuła za każdym razem. Jednak myślała, że to wszystko jest tylko jedno stronne. Nawet w najśmielszych snach, nie marzyła, że jest chociażby cień nadziei na to, że on również może coś do niej czuć. Aczkolwiek, przecież to co powiedział mogło przecież nic nie znaczyć. Może to było tylko puste, nic nie znaczące stwierdzenie? Może po prostu żartował, a ja nie powinnam się tym przejmować?
- Jak tam? Lepiej się czujesz?- szybko odwróciła głowę. Lena stała oparta o jej biurko.
- Tak, zdecydowanie. - przytaknęła.
- Czułaś się bez nas bardzo samotna? - wiedziała jak poprawić Natalii humor. Zawsze, gdy było jej źle, umiała sprawić, że na jej twarzy znów pojawiał się uśmiech. Sprawiała, że zapominała o problemach i tak po prostu mogła być sobą.
- Nie aż tak bardzo. - spojrzała na siostrę. - Poza tym nie byłam sama. Przyszedł Federico... - ups! Powinna była ugryźć się w język.
- Ostatnio spędzacie razem dużo czasu...
- Daj spokój, tylko się przyjaźnimy. - nie wiedziała, czy to stwierdzenie do końca było prawdziwe.
- Ha! Coś ukrywasz. - blondynka od razu zauważyła nutę niepewności, która wkradła się do jej wypowiedzi.
- Nie...
- Naty! Powiedz, proszę, proszę, proszę! - podbiegła do łóżka i usiadła obok niej. Chwyciła jej dłoń w swoje ręce. Teraz nie miała już innego wyjścia, wiedziała, że nie da jej spokoju.
- Ale to naprawdę nic ważnego. Chodzi tylko o to, że dzisiaj coś powiedział. - zawahała się. - Powiedział, że kiedy się rumienię wyglądam...uroczo...
..............................................................................................

Jestem totalnie beznadziejna :'( Dzisiaj mijają dokładnie dwa miesiące od założenia mojego bloga. Chciałam napisać z tej okazji parta, ale się nie wyrobiłam. Mam w szkole taki natłok nauki, że czasami sama nie wiem jak się nazywam. Rozszerzona fizyka - nikomu nie polecam. Chciałam więc napisać wreszcie dobry rozdział, a wyszedł tragiczny. Chyba gorzej już być nie może. Zawiodłam na całej linii. Błagam Was o przebaczenie. Postaram się Wam to jakoś wynagrodzić. Mam nadzieję, że ta blokada jest tylko chwilowa.

P.S.1. Ag., wybacz, że dedykuję Ci tak kiepski rozdział, ale po Twoim ostatnim komentarzu, po prostu nie mogłam się powstrzymać. Totalnie mnie nim rozwaliłaś. Ty wiesz jak poprawić mi humor ;) Zawsze gdy czytam komentarze do Ciebie, robi mi się tak ciepło na serduchu, a na mojej twarzy pojawia się ogromny banan. Jeszcze raz przepraszam <3

P.S. 2. Nadal jaram się finałem drugiego sezonu ^^ Było tyle emocji. Tak bardzo czekałam na beso Leonetty i się w końcu doczekałam xD Popłakałam się ze szczęścia ;) No i oczywiście piękne piosenki, pocałunki innych par, występ Vilu i Germana. Było wszystko.

Wasza Diana ;***

piątek, 4 października 2013

Capítulo sexto - ,,Es conexión entre tú y yo" (,,Entre tú y yo")


Rozdział dedykuję Tears_in_Heaven, 
 której opowiadanie jest dla mnie inspiracją ;*

,,Czasami nawet nie wyobrażamy sobie jak bardzo przewrotny jest los. Zdarza się tak, że osoby, które wydawałoby się, nie odgrywają żadnej istotnej roli w naszym życiu, okazują się być nam dużo bliższe, niż się spodziewamy. Jedna chwila, jeden moment może pokazać nam jak wiele mamy z tą osobą wspólnego, jak wiele nas z nią łączy. Tak było i w tym przypadku. Kiedy wczoraj zobaczyłam Natalię w swoim domu, byłam zdezorientowana. Nie miałam pojęcia, co ją tu sprowadziło. Jednak kiedy tylko zobaczyłam jej spojrzenie, wszystko zrozumiałam. W pewnym sensie, ujrzałam w niej samą siebie. Była taka zagubiona, taka bezbronna... Tak jak ja, gdy przyjechałam do Buenos Aires. Tak jak ja wtedy, ona teraz rozpoczyna nowy etap w swoim życiu. Próbuje się w tym wszystkim odnaleźć i potrzebuje osób, które jej w tym pomogą. Do mnie los się uśmiechnął,  znalazłam takie osoby. Osoby, które nadały mojemu życiu barw, które pokazały mi, że świat wcale nie jest taki szary, jaki mógłby się na pierwszy rzut oka wydawać. Dlatego zamierzam jej pomóc. Chcę, żeby Naty wiedziała, że może na mnie liczyć, że ma we mnie oparcie..." - szatynka zamknęła pamiętnik, po czym wsunęła go do torby. Podeszła do szafki, wzięła do ręki fotografię, która na niej stała. Przedstawiała ją i jej przyjaciół. Po jej policzku spłynęła łza. Wiedziała, że miała ogromne szczęście spotykając ich na swojej drodze. Dawali jej siłę, aby pokonywać każdą napotkaną przeszkodę. Pokazali jej jak można cieszyć się życiem, ile radości można odnaleźć w nawet najdrobniejszych rzeczach. Kochała ich. Niestety teraz wszystko się rozpadało, Francesca lada chwila miała wyjechać. To właśnie Włoszka jako pierwsza wyciągnęła do niej pomocną dłoń, dzięki niej poznała smak prawdziwej przyjaźni. Znały się stosunkowo niedługo, bo przecież tylko półtora roku, ale przez ten czas bardzo się ze sobą zżyły. Były dla siebie jak siostry. Na domiar złego, Violetta powoli zaczynała rozumieć, że właśnie bezpowrotnie straciła jedną z najważniejszych osób w jej życiu. Jeśli nie najważniejszą. - to stwierdzenie samo pojawiło się w jej głowie. Najgorszy jednak był fakt, że straciła go przez własne błędy, niezdecydowanie. Mimo wszystko on jednak zawsze był przy niej, zawsze służył pomocnym ramieniem, potrafił ją pocieszyć. Nigdy na nią nie naciskał, wspierał w trudnych sytuacjach. Czy tak właśnie wygląda miłość? - tak, teraz była tego pewna, była pewna swojego uczucia. Tylko, czy teraz nie było już za późno...?
- Violu, co jest? - głos Angie wyrwał ją z rozmyślań.
- Angie... - dziewczyna nic już więcej nie mówiąc, podbiegła do blondynki i mocno się w nią wtuliła. Łzy same napływały jej do oczu. Nie mogła się powstrzymać. To było silniejsze od niej. Wiedziała, że jej może zaufać, przy niej czuła się pewniej, mogła się przed nią całkowicie otworzyć. Zawsze starała się ją zrozumieć. Była dla niej jak matka. Zresztą nic dziwnego, były bardzo podobne. Angeles miała takie same oczy jak Maria.
- Nie przejmuj się słonko. Wszystko się ułoży. - pogłaskała ją delikatnie po włosach, na co brązowooka nieco się uspokoiła. Przestała drżeć, a jej łkanie robiło się coraz cichsze.
- Dziękuję. Dziękuję, że jesteś. - to chyba najpiękniejsze co można usłyszeć. Kobieta poczuła jak wzrasta w niej duma i radość. Kochała Violettę, w końcu była jej siostrzenicą. Uwielbiała ją za to jaką osobą była, za jej dobre serce. Serce, które odziedziczyła po matce. Była taka podobna do Marii. Jej oczy zeszkliły się. Aczkolwiek nie były to wcale łzy smutku, czy bólu. Były to łzy radości. Była wdzięczna losowi za to, że postawił na jej drodze osobę jaką była Violetta. Cieszyła się, że po tak wielu latach może w końcu być przy niej, móc ją przytulić.

Weszła do Studio, nogi coraz bardziej odmawiały jej posłuszeństwa. Chciała odwrócić się i biec, jak najdalej stąd. Wiedziała jednak, że nie może. Kochała śpiewać i tańczyć. Robiła to od małego. Muzyka była dla niej niezwykle ważna. Prawie jak powietrze. - ta myśl sprawiła, że na twarzy dziewczyny po raz pierwszy tego dnia, zagościł uśmiech. Zebrała się w sobie. Wykonała kilka kolejnych kroków lecz, gdy tylko zobaczyła twarze pozostałych kandydatów, straciła resztki pewności siebie. Widziała w nich lęk i przerażenie.  W tym momencie poczuła jak oba te uczucia ogarniają jej całe ciało, jego każdy, nawet najmniejszy skrawek. Te emocje były dla niej czymś nowym, innym. Lena zawsze była raczej pewną siebie i swoich umiejętności osobą, kiedy się czegoś bała, musiała mieć ku temu wcale nie błahe powody. Dlaczego więc z każdą sekundą jej niepokój wciąż wzrastał? Na to pytanie cały czas szukała odpowiedzi. Ta jednak nasunęła się w najmniej spodziewanym momencie.
- To normalne, że się boisz. Te przesłuchania są dla Ciebie bardzo ważne. Zależy Ci na nich. - Natalia mocno uścisnęła dłoń siostry.
- Normalne, że się boję?
- Tak głuptasie. Ale nie przejmuj się tak bardzo, bo zrobiłaś się blada jak ściana. Jeszcze chwilę, a mi tutaj zemdlejesz. - wypowiadając te słowa brunetka serdecznie się uśmiechnęła, w celu dodania siostrze otuchy.
- Naty, to nie pora na żarty! - jeśli można byłoby zabić kogoś wzrokiem, Lena właśnie by to uczyniła.
- Wybacz, może to nie najlepszy moment. - podrapała się po głowie. - Nie martw się, ćwiczyłyśmy to tyle razy, że po prostu musi wyjść idealnie. Poza tym wiesz przecież, że jesteś świetna. - przytuliła mocno siostrę. - Teraz muszę lecieć, bo inaczej spóźnię się na zajęcia. Daj znać jak Ci poszło.
- Dzięki, nie wiem, co bym bez Ciebie zrobiła.  - odwzajemniła uścisk. Po chwili już została sama. Włożyła słuchawki w uszy i puściła jedną z jej ulubionych piosenek. Wyluzuj. - próbowała jakoś uspokoić swoje myśli.
Czas dłużył się jednak nieubłagalnie, z sali wychodziły poszczególne osoby. Na twarzach niektórych malowało się wyraźne zadowolenie i duma, inni natomiast wychodzili ze spuszczonymi głowami, przeklinając pod nosem. Lustrowała wzrokiem każdego po kolei. Zastanawiała się jak będzie w jej przypadku. Były tylko dwie możliwości. Mogła wrócić z tarczą jako zwycięzca, lub na tarczy jako przegrany. Na samą myśl o drugiej perspektywie robiło jej się słabo.
- Lena Ramos! - teraz nie było już odwrotu; nadeszła jej kolej. Udała się do klasy.

Stała już tak przez dłuższy moment, oparta lekko o ścianę, przekładając między palcami zawieszkę swojego wisiorka, wykonaną zresztą z jakiegoś drogocennego kamienia. Musiała wyglądać interesująco, bo wzrok każdego przechodzącego chłopaka, przez dłuższą chwilę, zatrzymywał się właśnie na niej. Nie sprawiało jej to jednak żadnego problemu, było wręcz przeciwnie. Lubiła budzić zainteresowanie. Była świadoma swoich atutów i podkreślała je. Tak było i dzisiaj. Włosy upięte miała w wysoki koński ogon, lekko opadający na jej prawe ramię. Na białą bluzkę z rękawem trzy czwarte włożyła czarne krótkie futerko. Długie, smukłe nogi zakryte były ciemnymi dopasowanymi rurkami. Natomiast cały efekt dopełniały czarne szpilki.
Obserwowała każdego z osobna i wszystkich razem. Wydawali się być tacy bezbronni i tacy bezradni. W pewnym sensie bawili ją. Można by rzec wręcz, że była niczym drapieżnik, czerpiący energię z lęku swoich ofiar. Napawający się ich strachem i zagubieniem. No cóż, świat był bezlitosny, a oni musieli nauczyć się jakoś sobie z nim radzić, a lepiej teraz niż później. W samolubnym świecie, samolubni wygrywają. - to stwierdzenie nawet jej wydawało się okrutne, jednak taka była prawda. Życie to ciągła szkoła przetrwania, więc, aby coś osiągnąć, trzeba nauczyć się walczyć o swoje. W czym jak w czym, ale w tym akurat, Ludmiła była mistrzynią. Była świetnie przystosowana i zawsze otrzymywała to, czego chciała. Była urodzonym zwycięzcą.  Były momenty, że nawet robiło jej się żal tych wszystkich ludzi, którzy wciąż wierzyli jeszcze w dobro, sprawiedliwość, przyjaźń i resztę tych niedorzecznych wartości, które rzekomo były tak ważne. Ona jednak wiedziała, że liczy się tylko wygrana. Dlatego jak już wcześniej zostało wspomniane, były to tylko momenty. Przez resztę czasu zaś po prostu ją śmieszyli.
Nagle jej uwagę przykuło coś zupełnie niespodziewanego. W zasadzie nie coś lecz ktoś. W tłumie rozpoznała znajomą twarz. Powolnym, ale przy tym niezwykle eleganckim krokiem podeszła bliżej.
- Czyżby nasza gwiazda wróciła na stare śmieci? - w jej tonie słychać było wyraźną ironię.
- Tak jakoś wyszło. Wiesz jak mówią, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Zmęczyłem się już trasą. Ciągłe podróże, koncerty, spotkania z fanami potrafią nieźle dać człowiekowi w kość. - nie pozostawał jej dłużny.
- Domyślam się, że musiało być Ci ciężko. - jej mina wyraźnie zrzedła. Tak bardzo mu zazdrościła, tak bardzo chciała wygrać, znaleźć się na jego miejscu. Jednak los zadecydował inaczej.
- Jeśli to wszystko, to muszę lecieć. Mam coś do załatwienia, jeszcze przed przesłuchaniem. - posłał jej jeden ze swoich uśmiechów i odszedł.
- To jeszcze nie koniec Federico, to jeszcze nie koniec... - nikt tak po prostu, bezkarnie nie zbywa Ludmiły Ferro. To było nie do przyjęcia. Sama nie wiedziała, czy to co powiedziała było tylko stwierdzeniem faktu, czy raczej czymś w rodzaju obietnicy. Jednego była pewna, w chłopaku było coś interesującego. Jego obojętność, a może nawet pewnego rodzaju niechęć w stosunku do jej osoby była dla niej czymś innym, niespotykanym. Był dla niej zagadką. Stanowił dla niej wyzwanie, a ona lubiła wyzwania.

Naciskała przycisk już kolejny raz i znowu nic. Tego było już za wiele. Nie wytrzymała. Zaczęła uderzać ręką w automat. Raz, drugi i trzeci... Jednak nie przynosiło to żadnych skutków. Nie zamierzała się jednak poddawać. Była zdeterminowana. Nigdzie się stąd nie ruszę bez mojej czekolady, tak łatwo mnie nie pokonasz. - wiedziała, że tak łatwo nie da za wygraną. Zamachnęła się kolejny raz. Niemal, że czuła zimno metalu pod swoją dłonią, jednak w ostatnim momencie coś ją powstrzymało. Ktoś chwycił jej rękę.
- Czym aż tak bardzo podpadła Ci ta biedna maszyna? - nie słyszała jego głosu od wczorajszego wieczoru. I chociaż mogłoby to wydawać się dziwne, tak jakby się za nim stęskniła.
- Przepraszam, ja tylko... - była zdezorientowana.
- Hej, przecież ja tylko żartowałem. Nigdy nie musisz mnie przepraszać za takie rzeczy, pamiętaj. Emocje są rzeczą ludzką. Jeśli się wkurzyłaś, na pewno musiałaś mieć ku temu jakiś powód. Ten automat musiał nieźle zaleźć Ci za skórę. - wypowiadając ostatnie zdanie przybrał śmiertelnie poważny ton, co sprawiło, że sytuacja jeszcze bardziej ją rozśmieszyła.
- Tak, masz rację. Chciałam się napić czegoś ciepłego...
- To o to chodzi, mogłem się domyślić. - chłopak wykonał kilka lekkich uderzeń, po czym wybrał napój. Już po chwili podał Naty kubek gorącej czekolady. - Proszę bardzo.
- Dzięki. - upiła łyk. - Z mlekiem. Skąd wiedziałeś?
- Nie wiedziałem, zgadywałem. Sam ją bardzo lubię i pomyślałem, ze może Ty też. - uśmiechnął się do niej. Lubiła jego ciepły uśmiech, dodawał jej otuchy. To dziwne jak swobodnie czuła się w jego towarzystwie. Mogła być przy nim sobą.
- Federico Pasquarelli! - głos Gregorio oznaczał tylko jedno. Nadeszła kolej bruneta.
- Powodzenia! - rzuciła dziewczyna, gdy chłopak zbliżał się do drzwi. On jednak nic nie odpowiedział, tylko jeszcze raz na nią spojrzał i puścił do niej oko. Na policzkach Natalii znów zagościły rumieńce. Natomiast jej wzrok zatrzymał się na plastikowym kubku, wypełnionym do połowy, ciepłym napojem. Do połowy pełnym. - wielu ludzi w tym stwierdzeniu nie znalazłoby nic nadzwyczajnego, jednak dla niej było bardzo istotne. Do tej pory dziewczyna rzekła by, że naczynie jest do połowy puste. Ale nie, nie teraz. Teraz było do połowy pełne. Dziewczyna sama nie mogła uwierzyć w to co działo się z nią po tym jak odsunęła od siebie Ludmiłę. Wszystko zaczęło się układać. A ona sama zaczęła dostrzegać w życiu nawet najdrobniejsze szczegóły, które okazywały się znaczyć więcej niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Powoli uczyła się żyć na nowo.

Widziała w jego oczach smutek, za każdym razem kiedy na niego patrzyła. Próbował to ukrywać, jednak ona nie dała się nabrać, za dobrze go znała. Nie mogła patrzeć na to jak cierpi, za bardzo go kochała. Chciała coś z tym zrobić, jednak nie mogła. To uczucie bezsilności wyżerało ją od środka, ogarniało jej całe ciało. Tak bardzo tego nienawidziła, nienawidziła tej bezradności, bierności. Nie chciała go stracić, nie chciała, aby cierpiał i sama też nie chciała cierpieć. Byli jeszcze tacy młodzi, ich związek dopiero co na dobre się zaczął, z każdym dniem dowiadywali się o sobie nowych rzeczy, odkrywali coś nowego, zaskakującego. Uwielbiała jego towarzystwo, jego dotyk, jego bliskość... Tak bardzo będzie mi tego brakowało. - nagle poczuła, że jej oczy robią się wilgotne od łez. Jednak nie mogła się teraz rozpłakać, musiała być silna, dla niego, ale też dla siebie. Wiedziała przecież, że niczego to nie zmieni, więc co za tym idzie nie ma najmniejszego sensu, a może jedynie pogorszyć sytuację. A ta i tak była beznadziejna. Wzięła trzy głębokie wdechy, w taki sposób, żeby chłopak jej nie usłyszał. Uspokoiła się, ale tylko na zewnątrz. Przybrała maskę, która była zupełnym przeciwieństwem jej uczuć. Tak, bo w tym momencie jej uczucia i emocje były nie do opanowania, a ona tak po prostu dusiła je w sobie. Mimo tego ile ją to kosztowało, ale robiła to dla niego. Spojrzała na niego po raz kolejny. Jego wzrok natomiast spoczął na niej. Ten moment, ta chwila, w której ich spojrzenia skrzyżowały się, tylko utwierdziły ją w tym, że Marco jest niewątpliwie tego wart, wart całego jej poświęcenia. Chłopak przyciągnął ją mocniej do siebie. W jego ramionach odnajdywała wszystko czego szukała, odnajdywała samą siebie.

Przyglądała się przesłuchaniom z wyjątkowym zaciekawieniem. Bacznie obserwowała każdego z kandydatów. Jedni byli pewni siebie, drudzy natomiast zagubieni, na twarzach niektórych malowało się zadowolenie i radość, na innych niepokój. Każdy był inny, na swój sposób różnił od pozostałych. Jednak niewielu z nich posiadało to coś, coś co niewątpliwie wyróżniało go z tłumu, sprawiało, że był oryginalny, niepowtarzalny. A tylko Ci, którzy to posiadali, mogli cokolwiek osiągnąć, spełnić swoje marzenia. Czy ja do nich należę? - to pytanie wciąż nie dawało jej spokoju. Wszystkie jej myśli krążyły wokół niego. Sama była już po przesłuchaniu. Zrobiła wszystko co mogła, tak bardzo się starała, teraz pozostawało jej tylko czekać. Podczas występu była tak zestresowana, że teraz nie była nawet w stanie obiektywnie ocenić tego jak jej poszło, co sprawiało, że czekanie było takie trudne. Po raz pierwszy straciła kontrolę. Dlaczego tak bardzo się tym przejęła? Dlaczego było to dla niej tak bardzo ważne? W gruncie rzeczy, sama nie była pewna. Tak długo zastanawiała się nad odpowiedzią, która w zasadzie była tak absurdalnie prosta. Kochała muzykę, stanowiła ona nieodłączna część jej życia. Za co tak właściwie ją kochała? Co tak bardzo w niej uwielbiała? Na te pytania jednak już nie tak łatwo było udzielić odpowiedzi. Było tak wiele rzeczy, które w niej ceniła. Nie była w stanie jednoznacznie określić, co kocha w niej najbardziej. Nabór był szansą, żeby wreszcie sprawdzić swoje umiejętności, to czy była dobra w tym co robi. Nogi same się pod nią uginały. Nic zresztą dziwnego. Stała w tej pozycji już trzecią godzinę, nie odrywając nosa od szyby. Dziwny odgłos dochodzący z jej żołądka przerwał jej rozmyślania i przywrócił do rzeczywistości. Mam nadzieję, że nikt tego nie słyszał. Na jej szczęście tak właśnie było, wszyscy byli zbyt zaabsorbowani egzaminami wstępnymi. Nie było też szans na to, żeby dzisiaj wywiesili listy. Stanie tu i czekanie, nie miało więc najmniejszego sensu. Tym bardziej, że z każdą kolejną minutą głód coraz bardziej dawał jej się we znaki. Zważywszy szczególnie na to, że nie miała w ustach nic od wczorajszego wieczora. Nie mogła jeść, ani spać, była zbyt bardzo zdenerwowana. Najwyższy czas wrzucić coś na ząb. - chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyła się z okazji posiłku. Wsunęła torbę na ramię. Kiedy przekroczyła próg Studio, niespodziewanie, z kimś się zderzyła. Ten ktoś był od niej wyraźnie większy, dlatego też wylądowała na podłodze.
- Przepraszam, tak bardzo Cię przepraszam. Ja naprawdę nie chciałem, nie zauważyłem Cię... - chłopak zaczął gorączkowo się tłumaczyć.
- Spokojnie, nic mi nie jest. - Lena rozmasowała bolący łokieć, po czym przeniosła wzrok na bruneta.
- Ja spieszyłem się, zaraz mam próbę... - kontynuował.
- Andres! Wszystko w porządku. - jej głos sprawił, że na chwilę zamilkł. Jego wzrok powoli przeanalizował jej całą sylwetkę, zatrzymując się na jej twarzy.
- Lena, to Ty! Nie poznałem Cię. Zmieniłaś się. - wyciągnął w jej stronę rękę. Dziewczyna chwyciła jego dłoń. Podniosła się z ziemi, lekko otrzepując spodnie.
- Aż tak źle wyglądam? - jej pytanie wyraźnie go zdezorientowało. Zrobiło mu się tak głupio, że nawet nie zauważył, że żartowała.
- Nie, nie. Wręcz przeciwnie...
- Wyluzuj, tak się tylko mówi. Jest okej. - posłała mu promienny uśmiech, co sprawiło, że chłopak przybrał trochę spokojniejszy wyraz twarzy. - Chyba się gdzieś spieszyłeś?
- Tak, tak. Mam próbę zespołu. To ja już będę leciał. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy.
- Ja też. Na razie! - zanim odszedł odsłonił przed nią jeszcze szereg swoich śnieżnobiałych zębów. Chwilę po tym zniknął gdzieś za rogiem korytarza. Lena spojrzała na swoją dłoń. Wciąż jeszcze czuła dziwne ciepło, które przyjemnie rozchodziło się po jej całym ciele.

Studio było już prawie puste. Egzaminy dobiegły końca, a uczniowie i kandydaci rozeszli się do domów. Dla niektórych dzień okazał się sukcesem, dla innych porażką. To straszne jak okrutny może być los. W jednym momencie potrafi zrównać nasze marzenia z ziemią, obrócić je w nicość. Taka jednak była kolej rzeczy i nic nie można było na to poradzić. Tylko nielicznym uda się coś osiągnąć.
Rodzice od dziecka wmawiali jej, że jedyną drogą do celu jest ciężka praca i wytrwałość. Tak też robiła. Zbliżał się wieczór, a ona wciąż ćwiczyła. Co jakiś czas pozwalała sobie tylko na kilkuminutowe przerwy. To było dla niej tak ważne. Właśnie dlatego wkładała w to tyle serca. Jeśli popełniła chociaż jeden, nawet najmniejszy błąd, zaczynała od początku. A, że zmęczenie, z każdą chwilą, coraz bardziej dawało o sobie znać, pomyłki zdarzały jej się coraz częściej. Sprawiało to, że ona coraz bardziej się denerwowała. Jeszcze raz spojrzała z rezygnacją na kartkę z nutami, podeszła do biurka znajdującego się w sali położyła na nim nuty. Sama delikatnie się o nie oparła. Nagle poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła głowę w stronę drzwi. Federico stał oparty o ich framugę.
- Zaskakujesz mnie... - zrobił kilka kroków w jej stronę.
- Czym? - na dźwięk jego głosu, na twarzy Naty znów zagościł uśmiech. Sama nie wiedziała dlaczego działo się tak za każdym razem kiedy był blisko. Ale tak było, a ona nie umiała nic na to poradzić, zresztą nawet nie chciała tego zmieniać.
- Swoją determinacją. - stanął na przeciwko niej i pochylił się, aby wziąć z biurka kartki, które ona, chwilę temu tam położyła. W momencie, gdy ich ciała znajdowały się blisko, przeszedł ją przyjemny dreszcz. On chyba też go poczuł. - Co Ty na to? - podszedł do keyboardu i posłał jej pytające spojrzenie. Ona tylko pomachała potwierdzająco głową. Już po chwili spod jego palców zaczęły wypływać dźwięki piosenki. - Zamknij oczy, skup się na słowach, mają płynąć z Twojego wnętrza. - zaczęła śpiewać.

Jeśli nie ma nic do powiedzenia,
Ani nic do rozmawiania,
Nie trzeba tłumaczyć,
Jeżeli ochronisz wszystkie sekrety mojego życia,
I moje sny, to się dowiesz...

Jesteś jedyną piosenką,
Która zawsze opisuje,
Jak moje serce bije,
Każde słowo, każdy zapisek, który mi dajesz
Sprawia, że czuje, że jestem razem z tobą

Otworzyła oczy. Poczuła się pewniej. Jego bliskość dodawała jej odwagi. Podeszła do instrumentu. Jej wzrok jednak wciąż utkwiony był w oczach chłopaka. Widziała w nich troskę, sympatię... Ostatnio coraz częściej je czuła. Tak bardzo ich potrzebowała. Brunet dołączył do dziewczyny.

Między nami jest chemia,
W każdym wersie tej piosenki,
Twój głos i mój...
W każdym akordzie, w każdym rymie
Między nami jest chemia.
W każdym wersie tej piosenki
To jest przeznaczenie,
Jestem jaki jestem jeśli tu jesteś.

Ich głosy tak idealnie współgrały, pasowały do siebie jak dwa elementy układanki. Tworzyły jedną całość. Jeszcze nigdy nie śpiewało jej się tak dobrze. Słowa płynęły z jej ust z tak niespotykaną lekkością. W tym momencie po raz pierwszy wszystko wyszło idealnie, a nawet lepiej. Nigdy nie pomyślałaby, że ta piosenka może brzmieć w jej wykonaniu tak prawdzie, ale tak właśnie było. Przy nim czuła, że może być sobą. Niewątpliwie była pomiędzy nimi jakaś więź, pewien rodzaj połączenia.

..............................................................................................................

Publikuję szósteczkę. Przyznam, że spędziłam nad nią trochę więcej czasu. Starałam się, żeby wyszła jak najlepsza. Czy mi się to udało? Szczerze wątpię. Aczkolwiek, prawdę mówiąc, rozdział jest w pewien sposób bliski mojemu sercu. ,,Entre tú y yo" to jedna z moich ulubionych piosenek z serialu, stąd właśnie tytuł rozdziału. Bardzo cieszy mnie fakt, że tym razem nie zawiodłam, jeśli chodzi o termin.
P.S.1. Dziękuję za wszystkie miłe słowa, które pojawiły się pod poprzednim rozdziałem. Każdy komentarz jest dla mnie niezwykle cenny. Nawet nie wiecie jak bardzo są motywujące i ile dla mnie znaczą. Uwielbiam Was <3
P.S.2. Chciałabym polecić Wam cudownego bloga: http://kochac-bardziej.blogspot.com. Należy do Tears_in_Heaven. Autorka świetnie pisze. Zachęcam do zaglądania. Naprawdę warto ^^

Wasza Diana ;***