Rozdział dedykuję Adze,
która jest moim osobistym Słońcem...
,, Dzisiaj... Dokładnie dzisiaj
mija trzynaście lat od kiedy Cię z nami nie ma. Trzynaście lat bez widoku
uśmiechu, który pojawiał się na Twojej twarzy, zawsze gdy na mnie patrzyłaś. Trzynaście
lat od kiedy ostatni raz czułam na sobie Twój wzrok. I wtedy znikały wszystkie
problemy. Pod wpływem, którego świat stawał się lepszy. Trzynaście lat bez
dźwięku Twojego głosu, który odganiał wszystkie koszmary. Mogłam godzinami
słuchać jak śpiewasz. Trzynaście lat bez Twojego dotyku i zapachu Twoich perfum,
które mnie uspokajały. Wystarczyło, że byłaś blisko. Nie potrzebowałam niczego
więcej. Wystarczyła mi tylko Twoja obecność, a wszystko stawało się proste.
Dzięki Tobie byłam silna, potrafiłam pokonać każdą przeszkodę. A teraz? Teraz
Cię nie ma. Serce pęka mi na milion drobnych kawałeczków zawsze, kiedy pomyślę,
że już nigdy Cię ze mną nie będzie. Nigdy już nie zobaczę płomyków tańczących w
Twoich oczach, gdy śpiewasz. Nigdy nie ujrzę Twojego ciepłego uśmiechu, nie
usłyszę Twojego głosu. Nigdy nie będę mogła schować się w Twoich ramionach...
Mamo... Tak bardzo za Tobą tęsknię. Tak bardzo chciałabym, żebyś była teraz
przy mnie, dodała mi otuchy, powiedziała co mam zrobić. Francesca wyjechała. To
się naprawdę stało. Teraz już nic nigdy nie będzie takie samo. Jest moją najlepszą
przyjaciółką. Rozumie jak nikt inny na świecie. Nikt z wyjątkiem Leona. Dzielą
nas tysiące kilometrów. Mamo, dlaczego tracę osoby, które są dla mnie
najważniejsze? Dlaczego one odchodzą? To boli. Bardzo boli. Odchodząc
pozostawiają w moim sercu pustkę. Pustkę, której nikt, ani nic nie jest w
stanie wypełnić. Razem z nimi tracę część siebie. Najpierw Ty, później Leon,
teraz Francesca... Kto będzie następny?" - po jej policzku spłynęła
pojedyncza łza, którą szybko otarła. Zamknęła pamiętnik, po czym włożyła go do
torebki. Nie mogła teraz płakać, chciała być silna, dla niej, dla Marii. Pragnęła
być taka jak ona. Żyć pełnią życia, wciąż się uśmiechać, spełniać swoje
marzenia... Jednak była jedna zasadnicza różnica. Jej matka miała u swojego
boku rodzinę, przyjaciół i mężczyznę, którego kochała. A ona? Ona go straciła.
Straciła go na zawsze i bezpowrotnie. Zbyt późno się ocknęła i zrozumiała, kogo
tak naprawdę kocha i zawsze kochała, kto nadaje jej życiu sens, sprawia, że
każdy dzień staje się piękniejszy. Przy nim mogła po prostu być sobą, prawdziwą
Violettą, bez żadnych ograniczeń. Nie musiała nikogo udawać. Mogła całkowicie
zdjąć maskę. On i tak wszystko widział. Widział to w jej oczach. Stanowiła dla
niego otwartą księgę. Kiedy się śmiała, on śmiał się razem z nią, kiedy było
jej źle, zamykał ją w swoich silnych ramionach. Kiedy się do niej uśmiechał
wszystko nabierało barw. Każdy dzień, każda chwila, każda minuta spędzona z nim
była czymś niesamowitym. Jednym drobnym gestem potrafił sprawić, że na jej
twarzy znów pojawiał się szeroki uśmiech, a wszystkie wątpliwości nagle znikały.
W jednym momencie rozpływały się w powietrzu, nie pozostawiając po sobie
żadnego, nawet najmniejszego, śladu. Zupełnie jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. Bo taka była prawda. Wniósł w jej życie magię. Z nim
wszystko było prostsze, każdy problem sam znajdował rozwiązanie. W jego
cudownych, zielonych oczach odnajdowała wszystko, czego szukała. Ukojenie,
bezpieczeństwo, a przede wszystkim miłość. Czułość w jego spojrzeniu, którą ją
obdarowywał była nie do opisania. Wtedy nie potrzebowała nikogo więcej, tylko
jego. Schowała twarz w dłoniach. Jak
mogłam być taka głupia? - zapytała sama siebie.
- Nie bądź dla siebie taka
surowa, Violu. - doskonale znała ten głos. Delikatny i melodyjny, niczym szept
anioła. Podniosła głowę i spojrzała przed siebie. Stała tam. W białej zwiewnej
sukience, oparta o framugę drzwi. Jej długie, złote fale połyskiwały w świetle
wschodzącego słońca. Nie tylko wyglądała jak anioł, ona nim była. Była jej osobistym
aniołem stróżem. Angie, Angeles... Od kiedy pojawiła się w jej życiu, tak wiele
się zmieniło. To dzięki niej odkryła swoją pasję. Pasję, którą była muzyka. To
właśnie ona wskazała jej drogę, której tak długo szukała, drogę, którą teraz
podążała.
- Angie.- spróbowała pokusić się
o uśmiech, lecz zamiast tego na jej twarzy pojawił się dziwny grymas. Gratulacje Violetta. - nawet w myślach
ta ironia zabrzmiała dość uszczypliwie.
- Co się dzieje Violu? - była dla
niej taka dobra, a ona nie dawała jej nic w zamian. Bo przecież jak mogła
odwdzięczyć się jej za wszystko, co dla niej zrobiła? Za to, ze wniosła w jej
życie światło i pokazała jej, że należy wierzyć? Bez względu na wszystko. Kobieta
podeszła do łóżka i zajęła miejsce tuż obok siostrzenicy.
- Tak bardzo mi jej brakuje
Angie. - skinieniem głowy wskazała na
zdjęcie Marii znajdujące się na szafce. - Chciałabym, żeby teraz była obok
mnie... Wysłuchała, przytuliła, powiedziała jak mam postąpić...
- Wszystkim nam jej brakuje. -
ponownie zerknęła na fotografię. - Była niesamowitą osobą. Pełną ciepła,
radości. Otaczała ją niesamowita aura. Przyciągała do siebie ludzi i
zaskarbiała sobie miejsca w ich sercach. Miała tak niesamowitą łatwość w
kontaktach z innymi. - przerwała na chwilę, po czym ciągnęła dalej. -
Pamiętam... Raz, kiedy byłam mała, zabrała mnie do parku. Mogłam mieć wtedy
pięć, no może sześć lat... - uśmiechnęła się nie tyle do Violetty, co sama do
siebie. - Chciałam iść się bawić i tak się wciągnęłam w tą zabawę, że nawet
sama nie wiem kiedy, zgubiłam się. Zaczęłam się rozglądać, ale na próżno. Nie
miała pojęcia, gdzie jestem. Usiadłam na ławce i się rozpłakałam. Nie
wiedziałam co innego mogłabym w tamtym momencie zrobić. I wtedy pojawiła się
Maria. Była jeszcze bardziej zdenerwowana ode mnie. Cała czerwona i zdyszana.
Złapała mnie w ramiona i mocno do siebie przytuliła. - spojrzała dziewczynie w
oczy. - Wiesz, nie miała do mnie żadnych pretensji, nie robiła mi żadnych
wyrzutów. Zapytała jedynie, czy wszystko ze mną w porządku. Nie obchodziło jej,
że zignorowałam jej prośbę, żeby się zbytnio nie oddalać. Interesowało ją tylko
to, czy nic złego mi się nie przydarzyło. Ja na jej miejscu chyba wyszłabym z
siebie i stanęła obok. Jednak nie ona. Była cudowna.
- Chciałabym móc chociaż w części
jej dorównać...
-
Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo podobna do niej jesteś. -
otoczyła szatynkę ramieniem. - Wiesz, ludzie, których kochamy, nigdy tak
naprawdę od nas nie odchodzą. Oni wciąż przy nas są, obserwują nas, czuwają nad
nami... Wciąż są obecni w naszych sercach, w nas samych. - urwała na chwilę. -
Jestem pewna, że twoja mama patrzy teraz na ciebie i jest z ciebie dumna. Jest
dumna z osoby, na jaką wyrosłaś.
- Dziękuję Angie. Dziękuję, że
jesteś... - schowała głowę z zagłębieniu na jej szyi. Była dla niej prawie jak
matka. Mogła liczyć na nią w każdej sytuacji, powiedzieć o wszystkim, co nie
dawało jej spokoju. A ona? Ona pomagała odnaleźć jej odpowiedź na każde
nurtujące ją pytanie. Angles - jej imię idealnie odzwierciedlało jej osobowość.
Ale przecież dobór imienia to czysty przypadek. Jednak, czy aby na pewno? Bo
jeśli chodzi o blondynkę, ta teoria ani trochę się nie sprawdzała...
Nasze życie ulega ciągłym
zmianom. Wciąż nabieramy nowych doświadczeń, jesteśmy stawiani w nowych,
nieznanych dotąd sytuacjach. Poznajemy nowych ludzi, nowe miejsca... Otoczenie
bezustannie wywiera na nas presję, zmusza do tego, abyśmy stawali się
elastyczni, potrafili się dostosować, niezależnie od sytuacji. Pod wpływem
nacisku, a może też trochę i przyzwyczajenia, ulegamy. Przestajemy się
przywiązywać. Dlaczego? Odpowiedź jest prostsza niż mogłoby nam się wydawać. Strach.
Lęk przed utratą osób, na których nam zależy. Powoli zaczyna nam to wchodzić w
krew, stawać się naszym nawykiem. Z obawy, cały czas, malutkimi kroczkami
zmierzamy w stronę samotności, nawet o tym nie wiedząc. Samotność - pułapka,
którą sami na siebie zastawiamy, bezwiednie wpadając w jej sidła. Sidła, z
których tak trudno się wydostać. Ona się nie ujawnia. Nie, ona czeka. Czeka?
Tylko na co? Na właściwy moment. Kryje się za rogiem i bacznie nas obserwuje,
każdy nasz ruch. I uśmiecha się. Dlaczego się uśmiecha? Bo jest coraz bliżej.
Nawet nie tyle ona, co my... Ale jej kleszcze się zaciskają. Coraz mocniej i
mocniej... Aż w końcu tracimy orientację. Sami nawet nie wiemy kiedy. Zostajemy
sami, zupełnie sami. Uodparniamy się na uczucia, zamykamy na świat, na ludzi...
Znajdujemy się w szponach samotności, w ciasnej metalowej klatce, nawet tego
nie zauważając. Ponieważ to właśnie jest nasza nowa rzeczywistość. Szara,
pozbawiona kolorów, nudna i nieciekawa. Dlaczego? Dlatego, że to właśnie ludzie
sprawiają, że nasz świat staje się piękny, nabiera barw... A jeśli znikają oni,
znikają też one. Zaczynają się rozmazywać, łączyć w jedną, aż w końcu pozostaje
tylko ten dobijający odcień szarości. Rutyna, codzienność, proza - tak wiele
określeń i jedno znaczenie. I kiedy myślimy, że schemat już na zawsze
pozostanie niezmienny, pojawia się iskierka, płomyczek nadziei. Mały,
niepozorny... Zdawać by się mogło - nic nadzwyczajnego. Jednak on się zbliża. Tańcząc
na wietrze, pozostawia kolorową smugę. Tworzy najróżniejsze wzory. Wiruje...
Wiruje w rytm piosenki. Ale skąd ta melodia? Cicha, delikatna, subtelna... Coś
nam przypomina... Tylko co? Idealne
dopełnienie nieidealnego świata. Nasze serce przyspiesza. Jego rytm. Tak,
to on. Jest taki sam jak melodia. A może to melodia rozbrzmiewa w jego takt?
Rytm i melodia, rytm i melodia...
Siedziała tuż obok niego,
opierając głowę na jego ramieniu. Jej ciemne, niesforne loki delikatnie
łaskotały jego policzek. Czasami kiedy wykonywała ruch, nawet najdrobniejszy,
jeden z kosmyków gubił się gdzieś na jego twarzy, ale jemu to wcale nie
przeszkadzało. Było wręcz przeciwnie. Uwielbiał momenty, kiedy była blisko
niego. Kochał dotyk jej skóry, zapach jej perfum... Przywodziły mu na myśl
widoki Hiszpanii, którą miał okazję odwiedzić kilka lat temu. Gorące lato pod
błękitnym niebem rozpościerającym się nad słoneczną Katalonią. Piękne widoki,
cudowne zabytki, bogata kultura, ale przede wszystkim uprzejmość. Zwyczajna
ludzka uprzejmość i serdeczność. Uśmiechnięte twarze przechodniów mijanych na
niezwykle malowniczych uliczkach Barcelony, które dopiero po zapadnięciu zmroku
zaczynają tętnić życiem. Zapalały się uliczne latarnie, miejscowe kawiarnie
zapełniały się ludźmi. Pojawiali się uliczni grajkowie, najczęściej studenci,
których muzyka nadawała temu miejscu magiczny klimat. Magia, zwyczajnie
niezwykła...
A ona? Ona była uosobieniem tego
wszystkiego. Stanowiła dla niego zagadkę, której rozwiązanie stanowiło jego
największy cel. Każdego dnia próbował poznać ją lepiej, każdego dnia dowiadywał
się czegoś nowego. Miała w sobie coś takiego, coś co go do niej przyciągało,
coś czymś zjednywała sobie ludzi, a co najważniejsze - ich serca. Jednak w czym
tkwił jej sekret? W pięknych, brązowych oczach, w których coraz częściej
gościły małe, tańczące ogniki? Czy może w jej uśmiechu, w którym odnajdował
nadzieję na nowe, lepsze jutro? Tak, to też, ale najważniejsza była jej dusza.
Wnętrze, które wciąż stanowiło dla niego nie odkryte jeszcze dotąd lądy,
bezkresny, niezmierzony ocean... Królestwo, do którego pozwalała wejść jedynie
nielicznym. A jemu się to udawało. Powoli, małymi kroczkami otwierał kolejne
zamki, był coraz bliżej odnalezienia klucza.
- Chcielibyśmy wam coś ogłosić...
- głos Antonio przywrócił chłopaka do rzeczywistości - ...podczas waszego
ostatniego występu, swoją obecnością zaszczycili nas moi przyjaciele z Włoch.
Są oni właścicielami jednego z rzymskich teatrów... - zrobił pauzę - byli tak
zachwyceni waszym występem, że zaproponowali naszemu Studio współpracę... -
Natalia jednym sprawnym ruchem podniosła głowę, wprawiając tym samym w zawirowanie burzę swoich ciemnych
loków - ...chcieliby, abyśmy przygotowali przedstawienie i wystawili je na
deskach Cogliere l'attimo. Co wy na
to? - wśród uczniów zapanowało wyraźne ożywienie, mimo stosunkowo późnej pory.
- Sztuka już została przez nas
wybrana. - głos zabrał Pablo - Musi to być coś klasycznego, a zarazem nie
oklepanego, coś co nie zanudzi widza, a jednocześnie przeszło do klasyki
gatunku. - ciągnął dalej - Po wielu naradach, wybraliśmy "Upiora w
operze". - dyrektor uniósł ręce w celu zapobiegnięcia pytaniom - Przesłuchania
zaczną się na początku przyszłego tygodnia. Wszystkich chętnych serdecznie
zapraszamy. Należy zaprezentować jeden z wybranych przez siebie utworów.
Poczuł zaciśnięte dłonie
Hiszpanki na swoim lewym przedramieniu. Spojrzał na jej twarz.
Była cała rozpromieniona. Można
było wyczytać z niej wyraźną ekscytację i zaciekawienie. Lubił patrzeć jak się
uśmiecha. Kiedy ona była szczęśliwa, on też był szczęśliwy. Zmieniła się. - pomyślał. Nie była już
tą samą dziewczyną, co jakiś czas temu. Przestraszoną, niepewną, wciąż
uciekającą wzrokiem... Z każdym dniem
uśmiech coraz częściej gościł na jej twarzy. Posłała mu porozumiewawcze
spojrzenie, po czym odsłoniła szereg swoich śnieżnobiałych zębów. I wtedy to
poczuł. Melodia. Ich serca biły tym samym rytmem. Widział to w jej oczach.
Mówiło mu to jego serce. Ona była jego m e l o d i ą...
Drobna szatynka szybkim krokiem
przemierzała parkowe alejki. Prosta, błękitna sukienka o klasycznym kroju z
wcięciem w talii podkreślała jej cudowną figurę. Natomiast dół zrobiony z
półklosza sięgał nie dalej niż do połowy ud, odsłaniając przy tym jej długie
nogi. Nagle, zupełnie niespodziewanie, zatrzymała się, a jej wzrok powędrował w
kierunku idącej kilkadziesiąt metrów od niej pary. Brunet w ciemnym podkoszulku
i przetartych jeansach oraz śliczna blondynka o dużych, brązowych oczach. Obydwoje
uśmiechnięci i zadowoleni, pochłonięci rozmową, świetnie czuli się w swoim
towarzystwie.
Bukiet świeżo ściętych,
czerwonych róż, które dotychczas trzymała w swojej delikatnej dłoni, w jednym
momencie upadł na ziemię. Nie mogła uwierzyć w to co widzi. Miał być dzisiaj zajęty. - tak jej
powiedział. Łzy same zaczęły spływać po jej policzkach. Nie zastanawiała się
ani sekundy dłużej. Zaczęła biec przed siebie, zupełnie nie wiedząc w jakim
kierunku zmierza. W tym momencie o tym nie myślała. W jej głowie kłębiły się
tysiące innych, wcale nie mniej nieprzyjemnych myśli. Teraz chciała być jak
najdalej stąd. Ten widok za bardzo ją bolał. To zupełnie tak jakby ktoś wbił w
jej serce sztylet. Czuła chłód jego stali. Chłód i samotność - dwa uczucia,
które sprawiały, że ból stawał się coraz silniejszy. A przecież postawiła
wszystko na jedną kartę. Myślała, że może mu zaufać, ze może na nim polegać, a
tymczasem spotkało ją rozczarowanie... Kolejny raz cierpiała. Dlaczego akurat
ona? Dlaczego nie mogła tak po prostu być szczęśliwa? Jak wszyscy inni. A ona?
Ona kolejny raz się zawiodła. Myślała, że jeśli spróbuje zapomnieć, wszystko
się ułoży, że z czasem go pokocha... Jednak nie mogła zapomnieć. Chciała
chociaż poczuć się kochana i bezpieczna. Chciała wierzyć, że tak jest.
Wierzyła. Starała się. Pragnęła go uszczęśliwić. Włożyła w to serce,
zaangażowała się w związek. A teraz? Teraz jej świat po raz kolejny legł w
gruzach.
Nagle na kogoś wpadła. Gdyby nie
jego silne ramiona, które ją podtrzymały, niewątpliwie wylądowałaby na ziemi. Otworzyła
oczy, po czym wtuliła się mocniej w chłopaka. On natomiast zamknął ją w swoim
uścisku. Po raz kolejny poczuła to niesamowite ciepło, które od niego biło.
Przynosiło jej ulgę i poczucie bezpieczeństwa. Czuła jak jej oddech powoli się
wyrównuje, staje się coraz bardziej miarowy. Serce natomiast znów zaczyna bić
swoim rytmem. Pogłaskał ją delikatnie po włosach, a kiedy szloch ustąpił,
odsunął od siebie na odległość wyciągniętych ramion. Teraz dokładnie widział
każdy szczegół jej idealnej rumianej twarzy.
- Co się stało księżniczko? -
zapytał, a jego głos przepełniony był troską. Otarł pojedyncze łzy, które wciąż
spływały po jej policzkach. Nie mógł patrzeć jak płakała. Bo, gdy ona
cierpiała, on cierpiał razem z nią. Na
tym właśnie polega miłość. - ta myśl sama pojawiła się w jego głowie.
Zupełnie niespodziewanie. I chociaż natychmiast ją od siebie odpędził,
wiedział, że taka właśnie jest prawda. Czegokolwiek by nie zrobił, nie uda mu
się oszukać własnego serca. A ono wiedziało najlepiej... - To dlatego, że
dzisiaj jest rocznica śmierci twojej mamy?
- Nie... Znaczy tak... Znaczy
też, ale... Pamiętałeś? - spojrzała na niego, a w jej oku pojawił się błysk.
- Jak mógłbym zapomnieć? Przecież
wiem jakie to dla ciebie ważne. A jeśli coś jest ważne dla ciebie, jest ważne
też dla mnie. - długo nie musiał czekać na odpowiedź. Dziewczyna rzuciła mu się
na szyję i wyszeptała do ucha cichutkie "Dziękuję".
- Jeśli więc nie masz nic przeciwko, mógłbym z tobą pójść. Oczywiście jeśli
chcesz...
- Tak... - musnęła wargami jego
policzek. I znowu oboje przeszedł ten przyjemny dreszcz. Impuls, który rozszedł
się po całym ich ciele, docierając do każdej, nawet najmniejszej komórki.
- W takim razie chodźmy. Po
drodze wszystko mi opowiesz. - objął ją ramieniem, po czym udali się w stronę
cmentarza.
Kiedy był przy niej, wszystkie
jej wątpliwości i obawy nagle ustępowały. Zmartwienia i smutek odchodziły.
Pozostawało tylko poczucie bezpieczeństwa i miłość. Z nikim innym nie czuła się
tak dobrze jak z nim, nikt inny nie był w stanie dać jej szczęścia. Tak
naprawdę, zawsze był tylko on. Problem w tym, że ona zbyt późno zdała sobie z
tego sprawę...
- Zapytałam go, czy znajdzie
dzisiaj chwilę i, że to dla mnie ważne, ale on powiedział, że jest bardzo
zajęty. - na chwilę zatrzymała się - Zrozumiałam, że może mieć do zrobienia coś
naprawdę istotnego. Każdy ma swoje sprawy i czasami, mimo najszczerszych chęci,
po prostu nie da rady, ale on... - ciągnęła dalej - ...wolał wyjść z Ludmiłą. Może
nie powiedziałam mu o co dokładnie chodzi, ale gdyby naprawdę było tak jak
mówił... Sam rozumiesz. Po prostu boli mnie to, że mnie okłamał. Rozumiesz
Leon, ja nie mogę znieść już więcej kłamstw. Szesnaście lat moje życie
przepełnione było sekretami, kłamstwami... Ja nie mogę już dłużej, nie potrafię.
- oparła głowę o jego klatkę piersiową.
- Wszystko się ułoży. - pocałował
ją w czoło, po czym podniósł jej podbródek i spojrzał w oczy. - Obiecuję ci, że
kiedyś wszystko znów stanie się proste, a ty będziesz mogła po prostu być
szczęśliwa. Nie pozwolę, żebyś cierpiała. Zaufaj mi, dobrze? - pokiwała
twierdząco głową. Wiedziała, że może mu ufać, nie miała co do tego żadnych
wątpliwości. Uśmiechnęła się sama do siebie. Podobno kolorem symbolizującym
nadzieję jest właśnie kolor zielony. Ona była tego pewna. A dlaczego? Ponieważ
właśnie taką barwę miały jego oczy, a to właśnie w nich ją odnajdywała.
- To były jej ulubione kwiaty. -
położyła na grobie matki bukiet czerwonych róż.
- Musiała być niezwykłą osobą...
- otoczył ją ramieniem i mocno do siebie przycisnął.
- I była. - usłyszeli zza pleców
znajomy głos. Mężczyzna podszedł i stanął z drugiej strony Violetty. Wziął ją
za rękę. Oboje bardzo ją kochali, dla obojga była bardzo ważna, oboje bardzo
przeżyli jej śmierć. Gdyby nie to, że mieli siebie nawzajem, już dawno by się
poddali. A jednak. Oni wciąż trwali. Wiedzieli, że muszą być silni. On dla
niej, a ona dla niego. Wyjęła z torebki białą kartkę pokrytą zgrabnym pismem. To dla ciebie, mamo. - pomyślała.
Jest pewne,
że słyszałaś mnie mówiącą,
o tym, co można
zrobić.
O magii
śpiewania,
i byciu tym
kim chcesz.
Już nieważne,
co mogłoby się stać,
tylko to, co
masz do zrobienia.
Kolor,
którego użyjesz do malowania,
to, co
myślisz, maluj.
Słowa zaczęły wypływać z jej ust
niczym rzeka. Rzeka melodii, która płynęła prosto z jej serca. Napisała tą
piosenkę dla niej, z myślą o niej... Tak bardzo ją kochała. Zawsze, gdy
wątpiła, myślała właśnie o swojej mamie. O jej oczach, w których jako dziecko
odnajdowała ukojenie, o jej pięknym uśmiechu, który sprawiał, że wszystko co
złe, znikało. Rozpływało się w powietrzu. Dzięki niej świat stawał się
kolorowy. I chociaż odeszła, wciąż przy niej była. Znajdowała się w jej sercu,
dawała siłę. Była jej aniołem stróżem...
Wiem, że
istnieją elfy i wróżki,
i, że
próbowanie jest lepsze niż nic.
Nie zatrzymuj
się, nie masz niczego,
Wzleć wyżej i
zobacz.
Idę tam,
gdzie wieje wiatr.
Dziś powiem
to, co czuję.
Jestem w moim
lepszym momencie.
Dokąd
chciałabym, idę...
Musiała... Chciała w to wierzyć.
Bo przecież jeśli potrafimy o czymś marzyć, jesteśmy w stanie to osiągnąć. Potrafimy
wzbić się i wzlecieć wysoko. Potrafimy spełnić swoje marzenia. Kochać i marzyć, znaczy żyć... -
pomyślała. Spojrzała w jego oczy. Piękne, zielone, przepełnione troską.
Uśmiechał się do niej. Czuła jak przenika ją wzrokiem. Wtuliła się w niego
mocniej, zupełnie jak gdyby bała się, że zaraz może go stracić, że może
rozpłynąć się w powietrzu. A ona tak bardzo tego nie chciała. Chciała, żeby już
zawsze tu był, był przy niej. Bijące od niego ciepło ogarniało całą jej drobną
sylwetkę. Kiedy był obok, to tak jakby unosiła się nad ziemią. Wiedziała, że
nie potrzebuje już niczego więcej. Miała u swojego boku dwóch najważniejszych w
jej życiu mężczyzn. Uniosła wzrok ku niebu, a w tym momencie zza pojedynczych
chmur, zaczęło wychodzić słońce. Znak.
- przemknęło jej przez myśl...
Moje serce szuka bezustannie gwiazdy nad
powierzchnią morza...
Czy jej serce naprawdę szukało? A
jeśli tak, to czego? Czego? A może raczej kogo? Zaraz! Chwila! Przecież to ona
jest najjaśniejszą gwiazdą, świeci najwspanialszym blaskiem. Blaskiem, którym
przyćmiewa całą resztę. Bo przecież nikt nie może się z nią równać. Tylko
głupcy wciąż twierdzą, że kiedyś uda im się być takimi jak ona. Tak to już
niestety jest. Tylko nielicznym udaje się wspiąć tak wysoko i rozbłysnąć na
niebie...
Jeśli możesz oświetlić mi drogę, możliwe, że
Cię odnajdę...
Ale ona nie chciała nikogo
odnaleźć. Uwielbiała w samotności przemierzać niczym niezmierzoną przestrzeń.
Kochała wirować, tańczyć i latać. Latać jak najwyżej. Bez żadnych ograniczeń. A
może jednak nie? Może miała już dość tej samotnej wędrówki? Może potrzebowała
kogoś do wspólnego tańca?
Każdego ranka myślę o twoim głosie i momencie, w którym dosięgnę Cię wzrokiem...
Czy to w ogóle było możliwe? Czy
istniało coś, co było poza jej zasięgiem? Coś n i e o s i ą g a l n e g o dla
niej? O kim myślała? Kto był obecny w jej życiu? Nikt! Przecież ona nigdy
nikogo nie potrzebowała. Zawsze świetnie sobie sama radziła, bez niczyjej
pomocy. Była przecież S u p e r n o w ą. A one wzbogacają przestrzeń
międzygwiazdową o rozmaite pierwiastki, które nie mogłyby w większych ilościach
powstać w żadnych okolicznościach.
Jeśli to życie jest zakochane w naszej
pasji, pewnego dnia może nas połączyć...
Życie miało ją z kimś połączyć, a
ona nawet nie wiedziała kim może być ta osoba? Tak nieoczekiwanie, bez żadnej
zapowiedzi? Nie, przecież w życiu nic nie dzieje się przez przypadek... A
przynajmniej nie w jej życiu. Ona zawsze brała sprawy w swoje ręce. Nigdy nie
czekała. A może warto zaczekać?
Zaczekać? Ale na co? To bez sensu. Nie można stać z założonymi rękoma. Jeśli
chce się coś osiągnąć, należy działać. Nie można rozważać tego, co mogłoby się
wydarzyć, to nie istotne. Trzeba myśleć o tym co jest tu i teraz. Nie należy
czekać na przeznaczenie. Przeznaczenie... Przeznaczenie? Przecież nigdy nie
wierzyła w takie rzeczy. A co jeśli ono
naprawdę istnieje?
Czym tak naprawdę są wspomnienia?
Przecież każdy z nas je ma. Jedne wywołują w naszych sercach smutek,
rozczarowanie i rozpacz, drugie natomiast przywodzą nam na myśl szczęście i
radość. Każde z nich jest inne, a zarazem wyjątkowe. Każde upamiętnia jakąś
chwilę, ukazuje jakiś moment... Coś, co miało miejsce w przeszłości, coś, co
może już nigdy nie powrócić. Ukazują ludzi, miejsca, sytuacje. No właśnie, są
przeszłością, czymś co na zawsze z nami pozostanie. Bo przecież nie można przed
nią uciec. Można jedynie na chwilę ją od siebie odsunąć, ale nie można od niej
uciec. Ale kiedyś przyjdzie jednak moment, w którym będziemy musieli się z nią zmierzyć.
Dlatego też w każdej chwili należy być gotowym na tę konfrontację...
Czy ona należała do przeszłości?
Nie, zdecydowanie nie. I choćby nie wiem jak bardzo próbował, nie umiał o niej
zapomnieć. Siedziała gdzieś głęboko w jego głowie, w jego sercu... Nie potrafił
jej stamtąd wyrzucić. Była dla niego zbyt ważna. Kiedy pojawiła się w jego
życiu, sprawiła, że wykonało ono obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Dzięki niej
stał się inną osobą, odnalazł prawdziwego siebie. Na powrót wniosła w nie
światło i miłość. Była zupełnie inna niż wszystkie dziewczyny. Miała w sobie
coś wyjątkowego, za sprawą czego chciał ją chronić. Bronić przed całym złem
tego świata. Była przecież taka krucha i delikatna. Dostrzegała w ludziach to,
czego nie dostrzegał nikt inny. Przenikała ludzkie serca i wydobywała z nich
to, co najlepsze. Tak było również w jego przypadku. Dzięki niej, stał się
lepszym człowiekiem. Wskazała mu drogę. Kochał ją. Tak cholernie ją kochał. Bez
względu na wszystko. Pomimo tego, że kazała mu czekać, pomimo jej
niezdecydowania. Nie potrafił pokochać nikogo innego. Tylko ona była w stanie
zagwarantować mu szczęście.
Szedł właśnie jedną z portowych
uliczek, gdy pośród zmroku rozpoznał jego sylwetkę. Mimo, że był ciemno, a
droga oświetlona byłą jedynie bladym światłem latarni, wiedział, że to on. Nie
mógł go przecież z nikim pomylić. Widywał go aż nazbyt często.
- Hernandez! - zatrzymał się i
krzyknął w stronę chłopaka, którego właśnie minął. Zdezorientowany Hiszpan
spojrzał na niego, po czym zmrużył lekko oczy.
- Kogóż to ja widzę? Leon Verdas
we własnej osobie? Czym sobie zasłużyłem na ten zaszczyt? - podszedł bliżej
szatyna, a w jego głosie bez problemu można by usłyszeć wyraźną ironię.
- Daruj sobie, dobrze? - brunet
nic nie odpowiedział, tylko skrzyżował ręce na piersi. - Ty i Ludmiła, knujecie
coś. Violetta was widziała. - postanowił
przejść od razu do sedna.
- Wiesz Verdas... - na jego
twarzy pojawił się kpiący uśmieszek. - ...może po prostu przyznaj, ze jesteś
zazdrosny. O to, że wybrała mnie, a nie ciebie. Nie możesz się z tym pogodzić.
Ale powiem ci jedno, odczep się wreszcie od nas... Jeśli ją naprawdę kochasz,
pozwól jej być szczęśliwą. - Leon przewrócił tylko oczami i odwrócił się w
przeciwną stronę. - Jesteś żałosny... - Diego nie zdążył dokończyć, gdyż poczuł
na swoim policzku pięść chłopaka. Uderzenie było tak mocne, że aż zachwiał się
lekko na nogach, po czym złapał się za bolącą część twarzy.
- Teraz to ty mnie posłuchaj... -
warknął - ...jeśli jeszcze raz zobaczę, że przez ciebie płacze, nie skończy się
na jednym siniaku. Zrozumiałeś? Nie pozwolę na to, żeby cierpiała. A już na
pewno nie przez takiego zasranego gnojka jak ty. Jesteś zwyczajnym palantem z
nad wyraz przerośniętym ego. Nikim więcej. Violetta jest po prostu zbyt dobra,
ale ze mną nie pójdzie ci tak łatwo. Dowiem się o co w tym wszystkim chodzi,
przyrzekam ci to... - nie czekał na ruch przeciwnika. Odszedł. Najzwyczajniej
na świecie odszedł, zostawiając go tam, zupełnie zdezorientowanego. Zaraz po
chwili już go nie było. Zniknął wśród strug ziarnistego deszczu...
Oto i trzynasteczka ;) Miejmy jednak nadzieję, że nie aż tak bardzo pechowa. Znowu, po raz kolejny mam kolosalne opóźnienie. Przepraszam, naprawdę tak bardzo Was przepraszam. Wiem, że zawiodłam. Jest mi naprawdę wstyd. Nie wiem, co powiedzieć. Nie mam nic na swoje wytłumaczenie. Po prostu brak weny wciąż daje mi się we znaki... Chciałabym to zmienić, ale nie potrafię. Obiecuję, że spróbuję jakoś to zmienić. Nie wiem jak to zrobię, ale spróbuję...
Wasza Diana <3
P.S.1. Aga, Violciu, Kochanie, Ty od dawna wiedziałaś... Wiem jak bardzo chciałaś to już przeczytać, ale cały czas cierpliwie czekałaś. Pomysł na ostatnią scenę tego rozdziału siedział w mojej głowie już od tak długiego czasu, a właściwie od początku. Od niego wszystko się zaczęło. W gruncie rzeczy to dzięki niemu zaczęłam to opowiadanie, dlatego powstał mój blog. Po obejrzeniu czułam pewien niedosyt, dlatego właśnie musiałam to napisać. Wiem, że wyszło marnie, ale najważniejsze, że jest. Specjalnie dla Ciebie, jesteś moją inspiracją ;* Wybacz, że tak zawaliłam :( Musisz jednak wiedzieć jak bardzo mocno Cię kocham <3
P.S.2. Dziękuję również wszystkim, którzy wciąż przy mnie są, którzy zawsze mnie wspierają. A szczególnie Marcie, która jest moim Aniołem <3 Dziękuję Wam za każdą odsłonę, każdy komentarz, każde miłe słowo. Nawet nie wiecie ile one dla mnie znaczą. Dziękuję, kocham Was ;*