,,Kiedyś myślałam, że mnie to nie
dotyczy, że nigdy tego nie poczuję. Wszystkie problemy związane z relacjami
międzyludzkimi są czymś tak dalekim, że wręcz absurdalnym. Miłość przyjaźń,
tęsknota, ból, cierpienie wydawały się być nierealne. Bo przecież dlaczego
miałabym kiedykolwiek doświadczyć ich osobiście? Byłam wtedy odizolowana, na
każdym kroku chroniona przez ojca. Wtedy tak bardzo pragnęłam ich zasmakować,
chciałam poczuć jak to jest kochać kogoś, jak to jest być kochanym, nie
miłością która łączy ojca i córkę lecz miłością romantyczną, która rodzi się
pomiędzy dwójką ludzi, z początku zupełnie sobie obcych, którzy jednak po
pewnym czasie stają się dla siebie najważniejsi, wypełniają całą przestrzeń w
swoich sercach. Miłości będącej niczym żar, niczym płomień... Jak to jest
poczuć prawdziwą przyjaźń? Znaleźć osobę, która rozumie cię w stu procentach,
która stanowi wsparcie w każdej trudnej chwili, która nadaje na tych samych
falach? Teraz już wiem. Przyjaźń i miłość to najlepsze co może nam się w życiu przytrafić.
Dają nam siłę, siłę by pokonać wszystkie przeszkody, przezwyciężyć wszystkie
przeciwstawności losu. Stają się sensem naszego życia. Jednak co stanie się gdy te
osoby od nas odejdą? Wtedy nie ma nic, nic prócz ogromnej pustki, której nic
nie jest w stanie wypełnić. Z naszego życia znikają wszystkie barwy. - Tak, tak
właśnie czułam się przez ostatnie tygodnie. Wszystko do mnie dotarło, a to, że
wszystko działo się tak szybko, sprawiło, że znów się zagubiłam. Ale teraz już
koniec. Nie będę dłużej zastanawiać się nad tym co było. Ważne jest tu i teraz.
Przecież nic nie możemy poradzić, na to co już miało miejsce, nie da się temu w
żaden sposób zapobiec. Jednak, czy aby na pewno?" - zamknęła pamiętnik i
przejechała delikatnie dłonią po jego okładce. Spojrzała w lustro. To wciąż
była ta sama ona, te same brązowe włosy, te same pełne usta, ten sam lekko
zadarty nosek. Jednak coś się zmieniło. Mianowicie oczy. Nie były już takie
same. Były całe spuchnięte od płaczu, pozbawione tego blasku. Jednak teraz wszystko
miało się zmienić, teraz nie chciała już cierpieć. Jeśli on umie być szczęśliwy,
ona też powinna być. Czy na pewno na to
zasługuję? - ostatnio coraz częściej się nad tym zastanawiała.
Siedziała przy stole i popijała
poranną kawę, bez której nie była już w stanie normalnie funkcjonować. Fakt
faktem, była całkowicie przeciwna kofeinie, dlatego nie pozwalała sobie na
więcej niż jedną filiżankę dziennie. Skąd więc brało się w niej tyle energii?
Bo niezaprzeczalnie zawsze, aż nią kipiała. Była niczym chodzący wulkan, mający
w sobie niespożyte ilości. Każdy inny człowiek już dawno byłby wykończony, ale
nie ona. Aczkolwiek, chociaż niektórym mogłoby okazać się to dziwne, w jej
przypadku było to całkiem normalne. Rodzice odkryli jej dryg do tańca, kiedy
była małą dziewczynką. Miała wtedy nie więcej niż siedem lat. Od tej pory
musiała wszystko ze sobą pogodzić. Szkołę i zajęcia taneczne, znajdując przy
tym jeszcze czas na zabawę i spotkania z przyjaciółmi. Zadanie to nie należało do najłatwiejszych,
ale ona mu sprostała, stanęła na jego wysokości. Mało tego. Świetnie sobie z
nim poradziła. Teraz, gdy była już dorosłą kobietą, chętnie wracała do tamtych
czasów. Wtedy wszystko było prostsze, mniej skomplikowane, pozbawione tych
wszystkich zmartwień i zawirowań. Naturalnie, pojawiały się pewne problemy. Tak
jak u każdego. Jednak z perspektywy lat wydawały jej się błahe i kompletnie
bezsensowne. Szczególnie te z okresu młodzieńczego. Wspomnienia dylematów z
serii - nie układające się włosy lub brak odpowiedniej bluzki, wywoływały na
jej twarzy szeroki uśmiech. Jednak przeszłości nie da się zmienić, zresztą
nawet nie chciałaby jej zmieniać. Kochała swoje życie takie, jakim było. A
zwłaszcza teraz, gdy wszystko zaczynało się układać. Skończyła jedną z
najlepszych szkół tańca w całej Ameryce Południowej, dostała wymarzoną pracę, w
której robi to co naprawdę kocha, a na dodatek spotkała mężczyznę, który daje
jej szczęście. Pablo, bezapelacyjnie kimś takim był. Przystojny, czuły, silny,
po prostu ideał. Można by rzec - żyć, nie umierać. Był tylko jeden problem.
Angie. Piękna, wysoka, blondynka o niebieskich oczach i jedwabistym głosie,
którą Galindo znał od dzieciństwa. Chociaż niejednokrotnie zapewniał Jackie, że
pomiędzy nim i Angeles wszystko już zakończone, ona mu nie wierzyła. Widziała
jak na nią patrzył. Przecież nie była ślepa. Kobiety zawsze widzą takie rzeczy.
Nawet jeśli tak bardzo próbują tego nie robić, nie udaje im się to. Ta cholerna kobieca intuicja - zaklęła
pod nosem. Jednak ona nie zamierzała się tak łatwo poddawać. Jacquelin nie
należała do takich osób. Życie nauczyło ją tego, że należy walczyć o własne
szczęście, bo wcale nie jest tak, że wszystko mamy podane na tacy. Jeśli czegoś
naprawdę pragniemy, musimy poświęcić się. Bo coś osiągnąć, można jedynie poprzez
cierpliwość, determinację, i ciężką pracę. Tak właśnie brzmiało jej życiowe
motto. Motto, które doprowadziło ją do tego miejsca.
Wczoraj długo nad tym myślał.
Rozważał wszystkie za i przeciw. Jednak wiedział, że teraz już nie ma odwrotu.
Dał słowo jej ojcu. A on nigdy nie łamał obietnic. Po prostu już taki był.
Rodzice wpajali mu to od dzieciństwa. To właśnie im zawdzięczał to, jakim był
człowiekiem. Zasady moralne były dla niego niezwykle ważne. Zawsze robił to, co
powinien. Nawet jeśli to co słuszne, tak bardzo bolało. On jednak nie zwracał
uwagi na to ile go to kosztuje, bo ważniejsze było dobro innych. Tak, to
prawda, że w jego życiu był moment, w którym zboczył z właściwej drogi.
Aczkolwiek nie trwało to długo. Może jakiś rok, no może półtora. Jednak wtedy
był jeszcze młody, a wszystko było takie świeże. Pierwsze miłostki, schadzki,
pierwsza dziewczyna. Ludmiła była pierwszą kobietą, która pojawiła się w jego
życiu. Poza jego matką, oczywiście. Jednak to wcale nie była miłość. Zwykła
fascynacja, zauroczenie. W pewnym sensie go onieśmielała, nie potrafił
powiedzieć jej ,,nie". Jej długie nogi i piękne blond włosy, sprawiały, że nie umiał
racjonalnie myśleć. I tak to właśnie się zaczęło. Leon zasmakował czegoś
nowego, a z reguły tak jest, że jeśli damy komuś palec, to on chce zaraz całą
rękę. Tak właśnie było w jego przypadku. Najzwyczajniej w świecie się zagubił. Ale
nie na długo. Bo wtedy pojawiła się ona i sprawiła, że jego życie znów wróciło
na właściwy tor. Była taka słodka, dobra, niewinna. Zupełnie inna niż panna
Ferro. Wtedy nie marzył o niczym innym niż to, aby móc ją chronić, bronić przed
całym złem tego świata. Trzeba zaznaczyć, że początkowo chciał się tylko
zemścić na Tomasie, jednak z czasem to się zmieniło. W miarę gdy zaczynał ją
poznawać i odkrywać jej piękne wnętrze, zaczynał się w niej zakochiwać. Ponownie
pokazała mu te wszystkie cudowne wartości, o których na chwilę zapomniał. Nawet
nie spostrzegł momentu, w którym kompletnie stracił dla niej głowę. Wszystko
mogłoby wydawać się piękne, ale wcale takie nie było. Był jeszcze on, który
zawsze musiał wszystko zepsuć. Verdas nienawidził go z całego serca. Leon był
niezwykle inteligentny, dlatego też wiedział, że póki on nie zniknie z
horyzontu, zawsze będzie tym drugim. Mimo to wcale się nie poddał, walczył. I
kiedy już problem sam się rozwiązał, bo pan Heredia, wreszcie postanowił ruszyć
swój szanowny tyłek i wyjechał do Hiszpanii, pojawiła się kolejna przeszkoda.
Diego. Tego niestety było dla szatyna za wiele. Nie mógł znieść już tej ciągłej
walki, nieustannej presji i niepewności. Był zmuszony ustąpić. Pomimo, że
kłóciło się to z jego przekonaniami, z głosem, który wcale nie chciał, żeby się
poddawał. On jednak tak postanowił. Bo wydawało mu się, że tak będzie lepiej
dla wszystkich. Szkoda tylko, że jeszcze wtedy nie wiedział, jak bardzo się
myli...
- Co ty na to Leon? - Lara
zatrzymała się i stanęła na przeciwko chłopaka.
- Na pewno wyszedł Ci świetnie. -
próbował jakoś ukryć to, że przez ostatnie piętnaście minut w ogóle je nie
słuchał. Wyłączył się. Było mu z tego powodu strasznie głupio.
- Co? O czym ty mówisz?
- A ty? - nie chciał dać niczego
po sobie poznać. Z reguły nie zdarzało mu się znajdować w takim położeniu.
Zawsze twardo stąpał po ziemi. Rzadko chodził z głową w chmurach. Dlatego też
nie do końca wiedział jak się zachować, co powiedzieć.
- Opowiadałam Ci o tym filmie,
który grają dzisiaj w kinie. - podeszła bliżej i spojrzała mu w oczy. - Masz
ochotę pójść?
- Oczywiście. - przytulił ją
mocno do siebie. Miał nadzieję odwrócić jej uwagę od swojego wcześniejszego zachowania.
- To dobrze, mam tylko nadzieję,
że podczas seansu nie będziesz myślał o niebieskich migdałach. - wyrwała się z
jego objęć i pokazała mu język. Czasami zachowywała się jeszcze jak dziecko.
Jednak jemu to nie przeszkadzało. Lubił spędzać z nią czas. Ona i motocross
stanowiły dla niego odskocznię od wszystkiego co działo się w Studio, od tego
napięcia, od presji, od problemów. Chciał mieć coś swojego. Kochał swoich
przyjaciół, ale czasami potrzebował czegoś, co nie jest związane ze szkołą.
Czymś takim, w jego przypadku okazały się wyścigi. A Lara była osobą, która
podzielała jego zainteresowanie i miłość do motorów. Jest dla mnie jak siostra. - tego stwierdzenia pożałował, zanim
jeszcze do końca do niego dotarło.
Przemierzali kolejne ulice miasta.
Dzisiejszy poranek był nadzwyczaj wietrzny. Zupełnie inny od wszystkich w
Buenos Aires. Tu zawsze było gorąco, świeciło słońce, a ludzie tryskali
energią. Jednak dzisiaj było inaczej. Ten dzień niby z pozoru nie różnił się od
pozostałych, ale ona wiedziała, że coś wisi w powietrzu. Już od rana jej mózg
wysyłał jej wyraźne sygnały, żeby została w domu, ale serce mówiło co innego. Bo
z rasą ludzką już tak niestety jest. Od dawien dawna pragniemy tego co owiane
jest nutą tajemnicy, niepewne. Ciekawość nas pożera... Ta sama ciekawość, która
jest przysłowiowym, pierwszym stopniem do piekła...
Spojrzała na ich splecione ręce. W
tym momencie przeszedł ją przyjemny dreszczyk. Kiedy był przy niej zdarzało jej
się to coraz częściej. W obecnej sytuacji, bardzo ją to cieszyło. Potrzebowała
tego jak nigdy wcześniej. Tak bardzo chciała znowu poczuć te motyle w brzuchu,
poczuć to ciepło, które czuła zawsze, gdy dotykał jej Leon. Jednak czy z Diego było to w ogóle możliwe?
Tak, niezaprzeczalnie była między nimi chemia, ale tylko chemia. A przecież to
za mało, żeby poczuć się naprawdę szczęśliwym. Do tego potrzebne jest uczucie. Uczucie,
które towarzyszyło jej zawsze, gdy u swojego boku miała jego. Szatyna o
nieziemskim uśmiechu i pięknych zielonych oczach. Ten obraz ostatnio tak często
jej towarzyszył, ale za każdym razem wydawał się coraz bardziej odległy i
nieosiągalny. Zupełnie jakby znikał pośród mgły. A ona tak bardzo tego nie
chciała. Tak bardzo nie chciała go tracić. Bała się, że kiedy on odejdzie,
razem z nim znikną wszystkie kolory. Podemos
pintar, colores al alma... - dopiero teraz w pełni zrozumiała znaczenie
tych słów.
- Ziemia do Violetty. Jesteś z
nami, czy nie? - jej nieobecność nie umknęła uwadze chłopaka. Pomachał jej
dłonią przed oczami. Ostatnio coraz częściej zdarzało jej się odpływać do
własnego świata, co nie ukrywając, nie było brunetowi na rękę. Musiał zbliżyć
się do niej na tyle, na ile było to możliwe. Takie było główne
założenie planu jego i Ludmiły. Jednak, czy aby na pewno chodziło tylko o to?
Czy istnieje choćby mikroskopijna możliwość, że Violetta stała się dla niego
kimś więcej? Czy to możliwe, żeby poczuł coś więcej do jakiejś dziewczyny? Bo
niby czym Castillo różniła się od pozostałych? Z pozoru niby zupełnie
zwyczajna, ale... No właśnie, jak zwykle było to ,,ale". ,,Ale",
które robiło diametralną różnicę. Sprawiało, że nic już nie było takie samo. Wszystkie
dotychczasowe założenia chłopaka obracały się w drobny pył. Kiedy był przy
niej, zapominał o wszystkim, zapominał, że to wszystko to tylko gra, rodzaj
zabawy, której celem jest właśnie zniszczenie Violetty. Paradoks, ironia,
komizm sytuacji. Można byłoby podać tu wiele innych określeń na opisanie
zaistniałych okoliczności. Tylko po co? No właśnie. Nie ma to przecież
najmniejszego sensu. Chociaż Diego, nawet przed samym sobą, nie chciał się do
tego przyznać, to taka właśnie była prawda. Z każdą chwilą, ta sama dziewczyna,
która miała być tylko zabawką, stawała się coraz bliższa jego sercu. A on mimo najszczerszych
chęci, nie umiał na to nic poradzić.
- Yyy...tak? - No pięknie Violu, znów to zrobiłaś. -
zganiła się w myślach. Diego był dla niej taki dobry. Nie chciała go ranić.
- Mam wrażenie, że cały czas
mówię sam do siebie. - zaśmiał się.
- Nie, uwierz, wcale tak nie
jest. - zatrzymali się, byli już przed budynkiem Studio. Dziewczyna chwyciła
obiema rękoma dłoń chłopaka. - Przepraszam.
- Daj spokój, wcale nie jestem
zły. Rozumiem, że wyjazd Francesci jest dla Ciebie trudny. - na jego twarzy
pojawił się uśmiech. - Następnym razem, jak będziesz miała zamiar odpłynąć, to
daj mi znać, bo kiedy idę i wygłaszam monolog, muszę wyglądać...czy ja wiem?
Śmiesznie, a co najmniej zabawnie.
- Obiecuję. - zawtórowała mu.
Jednak nic nie trwa wiecznie. A w
szczególności sielanka. W tym momencie oczy Violetty dostrzegły jego, ale wcale
nie był sam. Ona była razem z nim. Obydwoje roześmiani, trzymali się za ręce.
Od razu widać było, że świetnie się dogadują, dobrze bawią w swoim
towarzystwie. Szatynka dobrze wiedziała, że musi o nim zapomnieć, musi dać mu
wolność. Dlaczego więc było to takie trudne? Dlaczego ten widok tak bardzo ją
bolał? Odpowiedź na to pytanie sama nasuwała jej się na myśl, co nie ukrywając,
odrobinę ją przerażało. Bo przy obecnym stanie rzeczy, nie wróżyło nic poza
cierpieniem.
Wtedy on podniósł wzrok, a ich
spojrzenia skrzyżowały się. Co wyrażały? Chyba żadne z nich nie było pewne. Z
jednej strony było w nich coś w rodzaju żalu. Jednak to wcale nie żal, był
uczuciem, które najbardziej dawało o sobie znać. Tym uczuciem była tęsknota.
Ogromne utęsknienie, które każde z nich, w tej chwili, odczuwało. Tak
bardzo chciał być w tym momencie na jego miejscu, móc jej dotknąć, przytulić,
poczuć zapach jej perfum, które tak bardzo uwielbiał. Tak, wciąż go pamiętał. I
wcale nie dlatego, że nie mógł o nim zapomnieć. On po prostu nie chciał. Przez
ten cały czas, kiedy nie mógł przy niej być, kiedy byli tak daleko, to była
jedyna rzecz, która wciąż dawała mu namiastkę jej osoby. A każda, choćby
najdrobniejsza rzecz, która sprawiała, że chociaż przez chwilę mógł poczuć jej
bliskość, była dla niego tak cenna. Verdas,
opanuj się! - nie mógł już dłużej o niej myśleć. Teraz był z Larą, nie
chciał, żeby cierpiała. Jednak to było silniejsze od niego. Nie mógł dłużej patrzeć
jak Diego jej dotyka, jak muska wargami jej policzek. Zbyt wiele go to
kosztowało.
- Chcesz posłuchać piosenki nad
która pracuję? - to pytanie wyraźnie zdezorientowało dziewczynę, jednak wcale
nie protestowała. Wręcz przeciwnie, kochała słuchać, gdy Leon śpiewał.
- Jeszcze pytasz? - zaśmiała się.
- W taki razie, chodźmy do
środka. - pociągnął dziewczynę za rękę. Już po chwili oboje zniknęli za
drzwiami Studio.
Jeśli Ci na czymś zależy, musisz
o to walczyć. Nic nigdy nie dzieje się samo z siebie, nie przychodzi od tak. Do
wszystkiego trzeba dojść ciężką pracą i wytrwałością. Nie możemy stać przez
całe życie z założonymi rękoma i myśleć, że to czego pragniemy przyjdzie samo. Po
prostu się pojawi. Ot tak sobie. Nie. Tak zdarza się tylko w filmach. W prawdziwym
życiu jest zupełnie inaczej. On dobrze o tym wiedział. Wszystko co do tej pory
osiągnął, osiągnął dzięki temu, że nigdy się nie poddawał, wytrwale dążył do
celu. Stopniowo pokonywał każdą, nowo napotkaną na swojej drodze, przeszkodę.
Tak było i w tym przypadku. Kiedyś
nie zwracał na nią uwagi, traktował jak zwykłą znajomą, no może koleżankę.
Wtedy nie wydawała się być nikim szczególnym, ale teraz... Teraz, z każdym
dniem, kiedy coraz lepiej ją poznawał, odkrywał w niej coś nowego, zaskakującego.
Coś, co sprawiało, że ta niepozorna brunetka, z każdą chwilą stawała się coraz
bliższa jego sercu. Dzięki niej każdy jego dzień nabierał wyjątkowych barw, stawał
się nadzwyczajny. Co było tego powodem? Sam do końca nie wiedział. Może to jej
piękne brązowe oczy? A może ciemne, niesforne loki? Albo to jak się rumieniła? Tak,
te aspekty były niezwykle ważne, jednak nie znaczyłyby nic, jeśli nie szły by w
parze z tym, co kryło się w środku tej niezmiernie uroczej osóbki. To właśnie
jej charakter był tym, co uwielbiał w niej najbardziej. Dlatego też nie
zamierzał zwracać szczególnej uwagi na jej wczorajszą reakcję. Może to za wcześnie? Może nie jest jeszcze
gotowa na taką zmianę? Teraz muszę być przyjacielem. Właśnie tego potrzebuje. -
te myśli same pojawiły się w jego głowie. Nie wiedział nawet skąd pochodzą, ale
coś w środku podpowiadało mu, że warto zaczekać.
Nacisnął dzwonek. Po chwili
usłyszał ciche kroki, które z każdą kolejną sekundą zdawały się być coraz
bliżej. Nagle drzwi się otworzyły. Jednak wcale nie ujrzał za nimi brunetki. Kobieta
miała około czterdziestu kilku lat. Była niewysoka i niezwykle drobna. Burza
blond loków delikatnie opadała jej na ramiona. Jednak jego uwagę przykuły jej
oczy. Zupełnie takie same jak u Natalii. Ciemne,
prawie czarne, miały w sobie ten sam blask.
- Tak? - jej głos miał niezwykle
ciepłą barwę.
- Federico, kolega Naty. Wpadłem
zobaczyć jak się czuje. - na jego twarzy zagościł jeden z jego
charakterystycznych uśmiechów. Tych, którymi zyskiwał sobie sympatię tak dużej
liczby osób.
- Miło mi cię poznać. Jestem mamą
Natalii. Proszę, wejdź. Jest na górze. Pierwsze drzwi po prawej. - cofnęła się
trzy kroki do tyłu, tym samym umożliwiając chłopakowi wejście do środka.
- Dziękuję. - rzucił, pokonując
pierwszy stopień schodów prowadzących na piętro.
Siedziała tak już od piętnastu
minut. Delikatne promienie słońca, które przedzierały się przez grubą warstwę
ciemnych chmur, muskały jej twarz. Uwielbiała to. Czuła się wtedy taka wolna,
czas jakby stawał w miejscu. A ona mogła pozostać sama ze sobą. Wtedy wszystkie
problemy znikały, chociaż na moment. Zupełnie jak wtedy, kiedy była jeszcze
mała dziewczynką. Tęskniła za tamtymi czasami. Tak, to prawda, brakowało jej
wtedy mamy, ale tata kochał ją za nich oboje. Zawsze był przy niej. Mogła
schować się w jego ramionach przed całym złem świata. Jednak teraz już nic nie
było takie samo. Nawet jego uścisk niczego nie zmieniał. A najgorsze w tym
wszystkim było to, że to tylko i wyłącznie jej wina. Gdyby wtedy tak bardzo nie
chciała zaznać wolności, teraz wciąż byłaby tą samą Violettą. Żyła by w
odizolowaniu, nie byłaby narażona na wszystkie te cierpienia. Wszystko byłoby
takie bezpieczne, niemalże...homogenizowane? To słowo, nawet bez wypowiadania
go na głos, wywoływało uśmiech na jej twarzy. Było zabawne, ale idealnie oddawało jej
ówczesną sytuację. Sytuację, do której, chociaż mogłoby to wydawać się
śmieszne, ostatnio tak bardzo chciała powrócić. Jednak wiedziała, że nie jest
to możliwe. Teraz to tu było jej miejsce. Miała tu rodzinę, przyjaciół,
Diego... Czy to, że byli razem nie było paradoksem? Szczególnie jeśli weźmiemy
pod uwagę to, jak zaczęła się ich znajomość. Życie pisze różne scenariusze. - pomimo jej wielkiego zdumienia, to
stwierdzenie wcale nie było przepełnione smutkiem, w takim stopniu, jakby się
tego spodziewała. Ostatnio coraz lepiej się dogadywali, wspierał ją,
pocieszał...
Nagle poczuła na sobie czyjś
wzrok. Odruchowo odwróciła głowę w stronę drzwi. I znów czas jakby się
zatrzymał. Wymienili spojrzenia, jednak żadne z nich nie odważyło się drgnąć nawet
o milimetr. Obydwoje czujni, wpatrujący się w siebie z niezwykłą zawziętością.
Ona świdrowała go tymi swoimi pięknymi, brązowymi oczami. On natomiast
przeszywał ją na wskroś swoim nadzwyczaj przenikliwym wzrokiem. Ktoś, kto
obserwowałby całą tę sytuację z boku, mógłby stwierdzić, że w tym momencie
prowadzą swojego rodzaju bitwę. Bitwę na spojrzenia? Może to zabrzmieć
absurdalnie, ale tak właśnie było. A żadne z nich nie zamierzało dać za
wygraną.
- Jednak zdecydowałeś się
przyjść? - postanowiła przejąć pałeczkę. Musiała przerwać tą niezręczną ciszę. Nie
chciała już dłużej w niej trwać. Zbyt wiele ją to kosztowało. W tej chwili
modliła się tylko o to, by jej głos nie załamał się.
- Tak, przecież mieliśmy mieć
dzisiaj próbę. Nie wiem skąd to pytanie. - oderwał się od framugi drzwi, o
którą był do tej pory oparty, po czym przekroczył próg sali. Wciąż jednak nie
odrywał od niej wzroku. Lustrował jej drobną sylwetkę po raz kolejny.
- Ostatnio unikasz mojego
towarzystwa. Poza tym po ostatniej próbie...
- To nieistotne. Występ jest za
nie cały tydzień. Musimy być profesjonalistami. - próbował zachować obojętny
wyraz twarzy. Nie chciał dać po sobie poznać jak ciężko przebywać mu w jej
towarzystwie, nie mogąc jej przy tym dotknąć, ani nawet uśmiechnąć się do niej.
- Dobrze, więc zacznijmy. -
wstała, ale zaraz tego pożałowała. Nie przewidziała tego, że nogi mogą chcieć
odmawiać jej posłuszeństwa.
- Ale wcześniej... - zawahał się.
- Musimy porozmawiać. Twój ojciec...
- Słucham, teraz chcesz rozmawiać?!
A może chodzi tylko o mojego ojca?! - nie wytrzymała. Całe jej dotychczasowe
opanowanie zniknęło, teraz zawładnęły nią emocje, które już od dłuższego czasu
aż się w niej gotowały.
- Nie, to nie tak... - próbował
być tym, kto zachowa w tej sytuacji trzeźwy umysł.
- A więc jak?! Wytłumacz mi!
Ostatnio wcale nie chciałeś rozmawiać! Nie chciałeś poświęcić mi nawet chwili!
Co się zmieniło od tego czasu?! - łzy, które spłynęły po jej policzkach
wyrażały nie tylko smutku, wyrażały przede wszystkim złość i bezsilność.
- Myślisz, że dla mnie to
wszystko jest takie proste?! Myślisz, że mi jest tak łatwo?! - teraz jego
spojrzenie nie było już takie samo jak kilka minut wcześniej. Stało się takie
jak dzisiaj rano, gdy zobaczył ją z Diego.
- Jest mi teraz tak ciężko, tracę
przyjaciółkę, po występie straciłam głos! To dlatego nic Ci nie odpowiedziałam!
Nie mogłam! Później chciałam ci to wszystko wyjaśnić, ale ty nie chciałeś
słuchać! Nie dałeś mi szansy! Gdzie wtedy byłeś?! Mówiłeś, że zawsze będziesz!
Więc pytam, gdzie byłeś kiedy cię tak bardzo potrzebowałam?! - to ostatnie
pytanie zabolało go najbardziej. To prawda, że wielokrotnie zapewniał ją, że
zawsze może na niego liczyć. Bez względu na wszystko. A teraz co? Nawet nie
chciał z nią rozmawiać, nie mówiąc już o tym, że nie dotrzymał słowa. Już
dłużej nie mógł znieść jej łez. Jednym sprawnym ruchem pokonał dzielącą ich
odległość. Położył ręce na jej talii i mocno przyciągnął do siebie. Spojrzał
jej w oczy, po czym wyszeptał jedno, krótkie słowo - Przepraszam. - w tym
momencie znów poczuł to ciepło, którego nie czuł od tak długiego czasu, poczuł
zapach jej perfum, które tak bardzo uwielbiał. Jego usta napotkały jej
delikatne, pełne wargi. Ten pocałunek różnił się od tego pierwszego. Nie był
delikatny, był przepełniony namiętnością, pełen uczucia. Ona nawet nie
próbowała mu się opierać. Tak bardzo potrzebowała jego bliskości, tak bardzo za
nią tęskniła. Znowu poczuła motyle w brzuchu. To zupełnie tak jakby unosiła się
w powietrzu. Przyjemna fala ciepła ogarniała całe je ciało.
Klatka schodowa przyozdobiona
była fotografiami przedstawiającymi rodzinę państwa Ramos. Jedna przykuła
szczególną uwagę chłopaka. Była na niej dziewczynka. Miała nie więcej niż sześć
lat. Jednak nie trudno było ją rozpoznać. Te same oczy, te same ciemne loki. Prawie się nie zmieniła. - zaśmiał się
sam do siebie. Wciąż była tą samą Natalią, w której oczach wciąż tańczyły te
same płomyki. Takie rzeczy się nie zmieniają. Wszystko inne tak, ale nie to.
Ten charakterystyczny blask, nigdy nie przemija. Albo go w sobie masz, albo
nie. A ona niewątpliwie go posiadała.
Zapukał w lekko uchylone drzwi.
Nie chciał je wystraszyć. Kiedy w odpowiedzi usłyszał ,,proszę", wszedł do
środka. Siedziała na łóżku, zwrócona głową w stronę wejścia. Kiedy go zobaczyła,
poczuła się nieco zmieszana lecz wszystkie jej wątpliwości rozwiały się w
momencie, gdy na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Mam coś dla ciebie. - wyjął zza
pleców papierowy kubek, wypełniony po brzegi ciemnym płynem, starannie zakryty
wieczkiem.
- Chyba żartujesz... - w mgnieniu
oka podniosła się z łóżka i podbiegła do bruneta. Wzięła od niego naczynie. -
Niosłeś ją tutaj aż ze Studia?
- Chciałem Ci jakoś poprawić
samopoczucie. - podrapał się lekko po karku. Uwielbiał kiedy się śmiała. Była
taka niewinna i szczera. Przypominało mu to dzieciństwo. Te lata, w których,
mógł być po prostu sobą, bez tej całej presji i nieustającej gonitwy. Bo
niestety prawda jest taka, że my, bezustannie za czymś goniąc, czasami
przeoczamy pewne rzeczy. Rzeczy, które mogą okazać się tak ważne.
- Federico... - przewróciła
oczami, po czym delikatnie musnęła wargami jego policzek. - Dziękuję. - świat
jak by zwolnił tempa. W miejscu, gdzie przed chwilą spoczęły jej usta, czuł
teraz przyjemne mrowienie. Pierwszy raz to wcale nie ona się zarumieniła. Teraz
przyszła kolej na niego...
.....................................................................................................................
Przed Wami ósemeczka w całej swojej okazałości. Pochwalę się, że to najdłuższy rozdział, który udało mi się dotychczas stworzyć. Mam nadzieję, że następne też będą tej samej długości. Co mogę powiedzieć? Nie wiem, nie lubię oceniać tego co piszę ;) To zadanie pozostawiam Wam. Co jeszcze z mojej strony? Wiem. Długo pracowałam nad rozmową Leona i Violetty, jednak nie wyszła tak jak bym chciała. Zaskoczeni obrotem wydarzeń? Mam nadzieje ;) Co powiecie na czwartek?
Wasza Diana;***
P.S. Aga, wiesz jak trudno było mi się nie wygadać? Nie mam pojęcia jak mi się to udało ;)