niedziela, 29 września 2013

Capítulo quinto - ,,Te hace feliz" (,,Habla si puedes")



,,Mamo, próbuję, próbuję o nim zapomnieć, z całych sił, ale nie umiem. Jest osobą, której nie da się tak po prostu wymazać z pamięci. Ostatnia próba była okropna. Uświadomiłam sobie jak bardzo go zraniłam. Przez moje niezdecydowanie, głupie wybory. I to uczucie bezsilności... Nie wiem jak zniosę dystans, który dzieli nas w tym momencie. Najgorsze, że to wszystko moja wina. Sama siebie nienawidzę, nie potrafię sobie tego wybaczyć. Czy można być aż tak okropną osobą, nie będąc tego zupełnie świadomym? Najwyraźniej tak. Nigdy na niego nie zasługiwałam, to jest prawdą. Jednak dlaczego pomimo to tak bardzo pragnę jego bliskości, dotyku? To wszystko nie ma sensu... - zamknęła pamiętnik, po czym pogładziła dłonią wierzch jego okładki. Spojrzała przez okno. Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej. Słońce właśnie znikało za horyzontem, żeby ustąpić miejsca swojemu następcy. Czasami potrzebowała samotności, bo w końcu lepiej być samotnym tylko i wyłącznie w swojej obecności, niż przy innych. A tak właśnie się czuła w ostatnim czasie. Nawet wśród przyjaciół. Nienawidziła tego uczucia, ale w żaden sposób nie umiała mu zaradzić. Bez niego jej świat tracił sens i barwy. Stawał się szary. Podemos pintar, colores al alma... - te słowa najlepiej odzwierciedlały jego rolę w jej życiu. Nic zresztą dziwnego. To właśnie on napisał tę piosenkę i napisał ją właśnie dla niej.

Od miejsca, do którego podążała dzieliło ją zaledwie kilka przecznic. Jednak biorąc pod uwagę jej tępo, dotarcie tam mogło zabrać jej dobrą godzinę. Wciąż się cofała, zastanawiała, czy w ogóle powinna tam iść. Stanie przed jej drzwiami i powie...? No właśnie, co powie? Po tym wszystkim co razem z Ludmiłą jej zrobiły, właściwie blondynka jej zrobiła. Ale Natalia też nie była bez winy, pomagała jej. Mogła się jej przeciwstawić, powiedzieć dziewczynie o planach ,,przyjaciółki" lecz tego nie zrobiła. Dlaczego? Dlatego, że się bała. Tak bardzo nie chciała zostać sama, że nie była w stanie obiektywnie ocenić rzeczywistości. Wiec niby z jakiego powodu Violetta miałaby teraz jej pomóc? Przecież ona nigdy nie wysunęła do niej pomocnej dłoni. Problem polegał jednak na tym, że tylko ona była w stanie jej pomóc, do Ludmiły nie mogła się teraz zwrócić, nie po tym wszystkim, a ona była jednym z najlepszych głosów w Studio, miała największe doświadczenie sceniczne. W końcu nie bez przyczyny dostawała główne role w prawie każdym szkolnym przedstawieniu.
Nawet nie zorientowała się, gdy stanęła przed domem państwa Castillo. Powolnym ruchem otworzyła bramkę. Znajdowała się zaledwie kilka metrów od drzwi budynku. Teraz nie było już odwrotu, poświęciła tyle czasu, aby się tu znaleźć. Musiała to zrobić. Pokonanie dystansu zajęło jej około dziesięciu minut. Raz kozie śmierć - pomyślała. Nacisnęła dzwonek. Usłyszała kroki. Poczuła jak serce podchodzi jej do gardła. Drzwi się otworzyły. Jednak ku jej wielkiemu zdziwieniu, wcale nie ujrzała za nimi Violetty.
- Federico! - krzyknęła rzucając się chłopakowi na szyję.
- Ciebie też miło widzieć Naty! - chłopak odwzajemnił uścisk. - Co tu robisz? - wypuścił ją z objęć. Nie krył zdumienia, jakie wzbudziła w nim wizyta Natalii. Z tego co pamiętał, dziewczyny nigdy za sobą nie przepadały. Czy coś zmieniło się po jego wyjeździe?
- Przyszłam do Violi, chciałam prosić ją o pomoc. - brunetka poczuła zakłopotanie, opuściła wzrok i wbiła go w czubki swoich butów. Ostatnio zdarzało jej się to tak często.
- Wybacz, gdzie się podziały moje maniery? - zgiął się w pół i wykonał ręką ruch, który miał zachęcić dziewczynę do wejścia.
- Dzięki. Długo tu jesteś? Kiedy przyjechałeś? - roześmiała się, po czym przekroczyła próg. Miała do niego tak wiele pytań. Była ciekawa jego trasy. Przecież teraz był gwiazdą. Osiągnął już tak wiele, a niedawno, był jeszcze zupełnie zwykłym chłopakiem. Jak wiele może zmienić się w tak krótkim czasie. - to stwierdzenie samo pojawiło się w jej głowie.
- Przyjechałem jakiś tydzień temu, miałem się z Wami zobaczyć, ale byłem tak pochłonięty sprawami związanym z domem, że... - jednak nie dane było mu dokończyć.
- To znaczy, że zostaniesz tu na dłużej?
- Tak, tak myślę. Mama dostała tu posadę.  Niedługo ma przyjechać. - w oczach chłopaka zagościły ogniki.
Pogrążyli się w rozmowie. Opowiadał jej jak wyglądała trasa, kogo poznał, gdzie występował. Nie ma co tu kryć. Reality dało mu szansę, jaką dostaje niewielu. Szansę jedną na milion. A on ją wykorzystał, wykorzystał w stu procentach. Co w jego przypadku nie było trudne. Fedrico miał niesamowity głos. Natalia nie znała wielu osób, które by taki posiadały. Był tak melodyjny i czysty. Do tego jego charyzma, umiejętność porywania publiczności i pewność siebie, które niezwykle ułatwiały mu zadanie. Pewność siebie, której jej natomiast tak bardzo brakowało. W tym momencie uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Chcesz posłuchać piosenki, którą przygotowałem na jutrzejsze przesłuchanie w Studio? - zauważył tę zmianę. Nie chciał, żeby była smutna. Lubił, gdy się śmiała, wyglądała wtedy tak uroczo.
- Jasne!
Po odpowiedzi dziewczyny szybko podniósł się z kanapy, na której siedzieli i podszedł do fortepianu. Ona uczyniła to samo. Już po chwili jego sprawne palce zaczęły poruszać się po klawiszach instrumentu.

Jest potrzebne, by móc ryczeć
Nieuniknione, by umieć krzyczeć
Jest ważne żeby poczuć
Niezbędne żeby śpiewać

Leczy gorączkę i ci służy
Na scenie i przy korzystaniu
Rusz miednicą, w jej kołysaniu
Włącz zawroty i przy tańczeniu.

Słowa płynęły z jego ust, niczym rzeka, rzeka melodii. Muzyka bezapelacyjnie była jego żywiołem. Kiedy śpiewał czuł się jak ryba w wodzie. Wtedy mógł być sobą. Nie przejmował się nikim, ani niczym innym. Liczyła się tylko ona. Była jego największą pasją.

Światło, kamera i akcja
Światło, kamera i akcja
Bardzo cenne ruchy
Ze stopami podnosi się podłoga

Światło, kamera i akcja
Światło, kamera i akcja
Niczym księżyc, chcę błyszczeć
Nawet kamienie chcą tańczyć.

Jednym sprawnym ruchem wstał i porwał ja do tańca. Chciała się temu oprzeć, ale nie mogła, była zbyt zaskoczona i rozbawiona. Wirowali po salonie przez kolejne zwrotki piosenki. Oczywiście Federico nie mógł pozwolić sobie na nic innego jak wielkie zakończenie. Jego głos ucichł. Obrócił dziewczynę kilka razy wokół jej osi, po czym klęknął przed nią na jedno kolano, delikatnie muskając jej dłoń swoimi ustami. Po chwili, usłyszeli brawa. Spojrzeli w górę schodów. Stała na nich Violetta, uśmiechnięta od ucha do ucha. Cała ta sytuacja musiała wyglądać przekomicznie. Obydwoje szybko się od siebie oderwali. Brunet zaczął się kłaniać, zaś na jej policzkach momentalnie pojawiły się rumieńce.
- Nie zwracajcie na mnie uwagi, wezmę szklankę soku i już zmykam na górę. - szatynka była już w kuchni. Wyjęła z szafki karton nektaru pomarańczowego. Znowu spojrzała na dwójkę stojącą w salonie, puszczając do nich przy tym oko.
- Ja właściwie przyszłam do Ciebie... - odparła nieśmiało Naty.
- Do mnie?
- Tak, mam taką małą prośbę. - jej spojrzenie było na tyle niewinne, że Violetta postanowiła nie zadawać więcej pytań.
- W takim razie chodźmy do mojego pokoju. - pociągnęła dziewczynę za sobą. Natalia nie mogła uwierzyć w to co się właśnie działo. Mimo tego wszystkiego, co spotkało ją z jej strony, ona wcale nie żywiła do niej urazy. Chciała jej pomóc, bezinteresownie. Najzwyczajniej w świecie pomóc, o nic przy tym nie pytając. Zrobiło jej się głupio. Jednak to uczucie wdzięczności było silniejsze. Musiała się mocno powstrzymywać, żeby się nie rozpłakać. Całe jej ciało ogarnęło dziwne, ale przy tym niezwykle przyjemne ciepło. To samo, które poczuła wtedy, gdy Maxi obronił ją przed Ludmiłą. Czy tak zachowują się prawdziwi przyjaciele? - zapytała sama siebie.

Wieczór był ulubioną porą doby Angie. Miała wtedy chwilę tylko dla siebie. Nie musiała przejmować się sprawami i trudami życia codziennego. Kochała Studio, wszyscy jego uczniowie byli dla niej niemalże jak rodzina, jednak czasami chciała odpocząć też od wszystkiego co było związane z jej pracą. Szczególnie teraz, gdy jubileusz był tak blisko. Miała przez to na głowie tyle spraw. Wszystko musiało pójść perfekcyjnie, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Nie mogli pozwolić sobie na żaden, nawet najdrobniejszy błąd. To był wielki dzień dla szkoły, dla Antonio. Antonio... Był dla niej jak ojciec. Po śmierci jej taty bardzo pomógł jej i jej matce. Zaopiekował się nimi. Był wspaniałym człowiekiem. Na myśl o nim, na twarzy Angeles pojawił się promienny uśmiech. Wtedy jednak w jej głowie pojawił się inny obraz, dokładniej dwa obrazy. Każdy przedstawiał innego mężczyznę. Jednym z nich był German, jej szwagier, ojciec Violetty. Niewątpliwie był dla niej ważną osobą. Po jego przyjeździe do Buenos Aires była do niego uprzedzona lecz z każdym dniem poznawała go na nowo. To co widziała było dla niej miłym zaskoczeniem. Wbrew pozorom wcale nie był okrutnym człowiekiem bez skrupułów, za jakiego miała go do tamtej pory. Był po prostu zagubiony. Bardzo przeżył śmierć Marii. Tak bardzo ją kochał, że nie umiał sobie poradzić z faktem, że ją stracił. W pewnym sensie rozumiała jego decyzję, przecież przeżywała to samo. Maria był jej siostrą. Były ze sobą tak blisko. Choć, gdy była mała niechętnie się do tego przyznawała, siostra była dla niej autorytetem, podziwiała ją. To był jeden z powodów, dla którego nie była z Germanem. Kolejnym był... Dzwonek do drzwi przerwał jej rozmyślania, przywrócił do rzeczywistości. Wysunęła nogi spod koca, którym była przykryta. Szybko podniosła się z kanapy. Była niezwykle ciekawa kto to może być. Nie spodziewała się przecież żadnych gości. Kiedy otworzyła drzwi ujrzała jego...
- Zaczynam się o Ciebie martwić. Nie sprawdziłaś nawet kto to. Co jeśli byłby to jakiś seryjny morderca? - mężczyzna próbował przybrać poważny ton. Poczucie humoru była cechą, którą zawsze tak bardzo w nim ceniła. Zawsze potrafił ją rozśmieszyć, poprawić jej humor. Sprawiał, że najgorszy dzień nabierał barw.
- Daj spokój, jestem wykończona. - oparła się o drewnianą framugę.
- To znaczy, że nie masz ochoty na moje towarzystwo dzisiejszego wieczoru? - wyjął zza siebie butelkę jej ulubionego czerwonego wina. Tak dobrze ją znał.
- No nie wiem sama... - zaczęła się z nim droczyć.
- Skoro nie chcesz to nie, nic na siłę. Najwyżej wypiję je w samotności. - nadal starał się zachować ten sam ton.
- Dobrze, już dobrze. Będę tak wielkoduszna i zlituję się nad Tobą. Wejdź. - to właśnie on był kolejnym i najważniejszym powodem, dla którego nie była z Germanem. Przyjaźnili się odkąd tylko pamiętała, Pablo zawsze był przy niej. Kochała go, jednak, czy tylko jak przyjaciela? Czy to było coś więcej? Ostatnio miała w głowie coraz większy mętlik. Chciałaby, żeby wszystko było prostsze, nie tak bardzo skomplikowane. Ale życie nie było wcale usłane różami. Przekonywała się o tym coraz częściej.

Wpatrywała się w sufit już dobre pół godziny. Próbowała zasnąć, nie mogła doczekać się kolejnego dnia, tego by móc znów go zobaczyć. Jednak wszystko sprzysięgło się przeciwko niej. Lara zawsze była nocnym Markiem. Zawsze chodziła spać bardzo późno. Należała do tych ludzi, którzy twierdzili, że nie warto marnować ani chwili, wykorzystywać dzień na tyle, na ile było to możliwe. Jej organizm był  jeszcze pobudzony, kompletnie nie potrzebował w tym momencie snu. Przekręciła się na lewy bok i wsunęła głębiej pod kołdrę. Zamknęła oczy. Jedna owieczka, druga owieczka, trzecia owieczka... - zaczęła wymieniać kolejne numery. Zrezygnowała po pięciu minutach, gdy zobaczyła, że liczenie owiec wcale w niczym jej nie pomoże. Jej myśli krążyły tylko wokół niego. Jego ciemnych włosów i zielonych oczu. Wpadła jak śliwka w kompot. Nie mogła nic na to poradzić. Uwielbiała przebywać w jego towarzystwie, czuć zapach jego perfum, jego bliskość. Zapominała wtedy o całym otaczającym ją świecie. Liczył się tylko on. A ona wcale nie chciała tego zmieniać. Czuła się przy nim swobodnie, bezpiecznie. Był tylko jeden problem. Castillo - pomyślała. W sumie, gdyby nie to, że nie była pewna uczuć Leona co do jej osoby, mogłaby ją nawet polubić. Jednak zaistniała sytuacja diametralnie zmieniała postać rzeczy. Violetta była jej rywalką, dobrze o tym wiedziała. Aczkolwiek Lara wcale nie zamierzała tak łatwo odpuścić, dać za wygraną. Jeśli będzie musiała, będzie walczyć. Chłopak niewątpliwie był tego wart. Była tego w pełni świadoma, dlatego nie może pozwolić sobie na to, aby go stracić. Nagle w jej myślach rozbrzmiał kawałek Voy por ti, które dla niej zaśpiewał. To wspomnienie przywołało uśmiech na jej twarzy. Chwilę po tym zmorzył ją sen, którego tak niecierpliwie wyczekiwała.

Siedziała tak już przez dłuższy czas, wpatrując się daleko w przestrzeń. Uwielbiała to robić. Lubiła czasem zostawać sama ze sobą, robiąc ,,swoje rzeczy". Od zawsze była typem indywidualistki. Zawsze chciała być inna, nigdy nie chciała wtopić się w tłum. Normalność nudzi. - tak brzmiało jedno z jej mott. Niewątpliwie jej to wychodziło. Od kiedy pamiętała miała swój styl, swoje zasady, przekonania, wartości za którymi skrupulatnie podążała. Jej największym marzeniem było to, żeby coś osiągnąć, zostawić po sobie jakiś ślad. Wiedziała, że aby spełnić swoje założenia musi ciężko pracować, musi mieć jakiś ciekawy pomysł na siebie, czymś się wyróżnić. Miała talent, niezaprzeczalnie. Problemem jednak było to, że nie do końca była pewna swoich możliwości i umiejętności. To chyba była jedna z jej największych słabości. Nigdy tak do końca nie poznała jeszcze siebie, nie miała ku temu okazji. Zawsze znajdował się ktoś kto zgarniał jej główną rolę lub solówkę sprzed nosa. Powoli zaczynało ją to irytować. Kiedy już prawie straciła nadzieję, pojawiło się jednak zielone światło. Ma zaśpiewać duet. Razem z Maxi'm. Algo se enciende, bo tak brzmiał tytuł piosenki, którą mieli razem wykonać, było piosenką napisaną przez Angie, specjalnie na potrzeby ich występu. Cieszyła się, że to właśnie ona będzie osobą, która po raz pierwszy zaśpiewa ja przed szerszym gronem publiczności. Była wdzięczna losowi, że w końcu dał jej szansę, aby się wykazać. Piosenka niezmiernie jej się podobała. Mówiła o więzi, więzi pomiędzy dwoma bliskimi sobie osobami, które mogą liczyć na siebie w każdej sytuacji, osobami, które zawsze się odnajdą , nieważne jak byłyby zagubione i, które jeśli są razem mogą wszystko. Camila była prawdziwą szczęściarą, bo w swoim życiu znalazła takie osoby. Francesca i Violetta - na samą myśl o nich na jej twarzy malował się promienny uśmiech. Były cudowne, niezawodne, w każdej sytuacji mogła na nie liczyć. Nieważne, czy jej problemy były poważniejsze, czy bardziej błahe, dotyczyły rozterek sercowych, czy może wyboru ubrań, zawsze jej wysłuchały, zrozumiały, pomogły. Kochała je. A teraz jedna z nich miała tak po prostu wyjechać. Miały się tak po prostu rozstać. Cami wiedziała, że nie może do tego dopuścić. Wiedziała, że tracąc Fran, straci cząstkę samej siebie. Tak, tak właśnie było. Dziewczyny były częścią niej, a ona była częścią nich. Razem mogły więcej. Wieź, jaka je łączyła była czymś wyjątkowym, czymś co dawało im siłę by pokonywać każdą napotkaną przeszkodę.

Trwali w tej ciszy odkąd opuścili dom Violetty. Żadne nie odezwało się nawet słowem. Co chwila zerkali na siebie ukradkiem. Jednak, gdy tylko ich spojrzenie się spotykały, natychmiast odwracali wzrok. Obydwoje czuli dziwne zakłopotanie. Dlatego dziewczyna nie chciała, żeby ją odprowadzał. Wiedziała, że tak będzie. On jednak uparł się aby to zrobić. Powiedział, że nie puści jej samej o tej porze. Na każdym kroku coraz bardziej ją oczarowywał. Od początku ceniła go za poczucie humoru, charyzmę, inteligencję... A teraz jeszcze te jego nienaganne maniery. Niewątpliwie było w nim coś wyjątkowego, coś co tak bardzo ją do niego przyciągało. Czy jej stosunek do niego mógł zmienić się w tak krótkim czasie? To pytanie cały czas siedziało w jej głowie. Czy to możliwe? Najgorsze było to, że nie umiała nic na to poradzić, a nie chciała znowu cierpieć, dlatego nie mogła myśleć o nim w ten sposób. Wiedziała, że i tak nic z tego nie wyjdzie. W jej przypadku zawsze tak było. Chłopcy rzadko okazywali jej zainteresowanie. Kiedy ,,przyjaźniła" się z Ludmiłą, większość z nich skupiała się właśnie na blondynce, nie zauważając przy tym Naty, która przez cały czas pozostawała tylko w jej cieniu. A jeśli zdarzało się już tak, że któryś zwrócił na nią uwagę, Ferro skutecznie go odstraszała, psując jej każdy potencjalny związek. Dlatego też hiszpanka nie chciała robić sobie żadnych większych nadziei. Dopiero co jej życie wracało na właściwy tor, nie mogła teraz pozwolić sobie na jakiekolwiek ryzyko. Chciała, żeby wszystko było teraz prostsze, łatwiejsze.
- To już tutaj. - rzuciła, gdy byli już na miejscu. Jednak wcale na niego nie patrzyła. Już kolejny raz tego dnia utkwiła swój wzrok na czubkach balerin. Tak bardzo chciała być chociaż o drobinę bardziej pewna siebie.
- Miło było Cię zobaczyć. Będę już leciał.- chłopak posłał jej promienny uśmiech, po czym obrócił się na pięcie.
- Federico...
- Tak?
- Dzięki za odprowadzenie. - jej głos nadal był ledwo słyszalny. Jednak jemu to wystarczyło. Podszedł do niej i uniósł jej podbródek, w taki sposób, że chcąc lub nie chcąc, musiała spojrzeć mu w oczy.
- Nie ma za co. Uwierz. Cała przyjemność po mojej stronie. - w tym momencie delikatnie musnął jej policzek, który natychmiast zalał się rumieńcem. - Kolorowych snów.
Dziewczyna uśmiechnęła się, żeby już po chwili zniknąć za drzwiami. Kiedy już była pewna, że chłopak nie może jej zobaczyć, ujęła dłonią miejsce, w którym kilkadziesiąt sekund temu, znalazły się jego wargi. Poczuła przyjemne mrowienie, a jej ciało ogarnęło, dziwne, niespotykane ciepło. Na pewno będą kolorowe. - była tego w stu procentach pewna.

W pomieszczeniu panował półmrok. Jedynym światłem było to bijące z niewielkiej lampki nocnej. Gdzieś w tle można było dosłyszeć cichą muzykę, którą zagłuszały śmiech i żarty. Można było rozpoznać, że jeden z głosów należał do kobiety. Był niezwykle melodyjny i miły dla ucha. Posiadaczem drugiego natomiast był mężczyzna. Po ich zachowaniu nie trudno było zauważyć, że oboje świetnie się bawią i czują w swoim towarzystwie. I taka też była prawda. Znali się od najmłodszych lat, wiedzieli o sobie wszystko, nie mieli przed sobą żadnych tajemnic, rozumieli się bez słów. Jednak dzisiejszy wieczór był pierwszy, od dłuższego czasu, który mogli spędzić razem. Ostatnio coraz rzadziej mieli ku temu okazję.
Siedzieli przy kanapie, opierając się o nią. Upiła kolejny łyk wina, po czym położyła głowę na jego ramieniu. Już zapomniała jak bardzo to lubi, jak bardzo lubi zagłębienie na jego szyi. On natomiast oparł swoją głowę o jej i delikatnie pogłaskał jej włosy. Kochała gdy to robił, zawsze ją to uspokajało, było lekarstwem nawet na najgorsze zmartwienie. Zapominała wtedy o całej otaczającej ją rzeczywistości. Czuła się wtedy jak gdyby znowu była małą dziewczynką, bez tej masy problemów, która nie musiała podejmować trudnych decyzji i dokonywać wyborów. Wtedy wszystko wydawało się takie proste. Angie uwielbiała powracać wspomnieniami do tamtych czasów.
- Pablo, co się z nami stało? -  w jej głosie słychać było rozczarowanie i uczucie bezsilności.
- Nie mam pojęcia. Chyba po prostu gdzieś po drodze się zagubiliśmy. Sam nie wiem kiedy, ale musieliśmy w pewnym momencie coś przeoczyć, jakiś szczegół... - uwielbiała w nim to, że nigdy jej za nic nie obwiniał, nie osądzał. Nawet wtedy, kiedy wina niezaprzeczalnie leżała po jej stronie, tak jak teraz. Zawsze próbował ją zrozumieć.
- Nie mam już siły. - zrezygnowanie było kolejnym uczuciem które coraz częściej jej towarzyszyło.
- Nie przejmuj się, wszystko się ułoży. Obiecuję Ci to... - w tym momencie poczuła impuls, który kazał jej to zrobić. Nie mogła się powstrzymać, to było silniejsze od niej. Pocałowała go. A pocałunek nie był zwyczajny, był pełen namiętności, tęsknoty, uczucia. On również się nie opierał, już po chwili odwzajemnił gest przyjaciółki.

..............................................................................................................



Jest i rozdział numer pięć. Byłby wcześniej, gdyby nie ten natłok nauki, szkoła odbiera mi całą radość życia xD Po raz kolejny raz bardzo Was przepraszam, że dodaję go tak poźno, ale naprawdę się nie wyrabiam. Dopada mnie też chyba jakaś jesienna chandra, ta pogoda jest dobijająca. Muszę jednak przyznać, że takie nastawienie sprzyja pisaniu, ta melancholia w pewnym sensie pozwala lepiej skupić się na emocjach i uczuciach. 

P.S.1. Mam nadzieję, że rozdział się podobał i nie obrazicie się na mnie, że trochę namieszałam, ale ostatnio mam pewną wizję, której staram się trzymać. Chcę, żeby ta historia była moja od początku do końca ;) Mam jednak nadzieję, że się podobało.

P.S.2. Chciałabym też poruszyć jeszcze jeden temat. W dodatku bardzo ważny. Ostatnio Xenia, Maddy, Ag. i Maja spotkały się z pewną nieprzyjemnością. Tak, zapewne dobrze wiecie, o co mi chodzi. Wszyscy jesteśmy jedną wielką społecznością, każdy z nas chce zachować swoją niepowtarzalność i indywidualność. Pozwólmy mu na to. Wszyscy w prowadzenie naszych blogów, niezależnie, czy jest to pisanie opowiadań, tworzenie grafiki, przekazywanie informacji, czy coś zupełnie innego, wkładamy dużo pracy, czasu, a przede wszystkim serca. Spróbujmy zrozumieć drugą osobę, uszanujmy jej wysiłek. Zachęcam wszystkich do tego. To naprawdę ważne. 

Wasza Diana <3

sobota, 14 września 2013

,,Jestem tylko sobą"



Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma dolinami żył pewien książę. Książę ten był niezwykle przystojny. Wysoki o brązowych włosach i zielonych oczach, które zawróciły w głowie nie jednej z młodych dziewcząt, zamieszkujących ów królestwo. Jednak książę nie zwracał na nie uwagi. Był zbyt zaabsorbowany królewną z pobliskiej krainy. Nic w tym zresztą dziwnego. Była to piękna dziewczyna o mlecznej cerze, pełnych, czerwonych jak krew ustach i długich blond włosach. Większość młodych dam mogło jedynie pozazdrościć jej urody . Jeśli spojrzeć na nią powierzchownie, można byłoby rzec, że jest ona idealna. Tak też myślała sama królewna. Jednak bardziej wnikliwy obserwator zauważyłby, że nie była ona taka jak wydawałoby się na pierwszy rzut oka. Królewna była bardzo kapryśna i arogancka. Obnosiła się ze swoim bogactwem i urodą. Swoje damy dworu, w tym nawet tą, z którą wychowywała się od maleńkiego, traktowała jak służące. Chciała, aby były na każde jej zawołanie, spełniały każdą jej zachciankę. Królewna była jedynaczką przez co król i królowa całą swoją uwagę poświęcali właśnie jej.

Z każdym dniem, pod wpływem królewny, królewicz stawał się coraz bardziej podobny do niej. Przestawał być tym miłym, wesołym chłopcem, który zawsze gotów był do pomocy. Wcześniej nie straszna była mu żadna praca. Lubił chadzać na polowania, był dobrze wychowany. Z upływem czasu przestał opuszczać zamek. Jego jedynym zajęciem było spacerowanie po królewskich ogrodach u boku blondwłosej. Przestał interesować się królestwem i jego mieszkańcami. Zaniedbywał również przyjaciół z dziecięcych lat.
Król i królowa zaczęli bardzo martwić się o syna. Nie mogli zrozumieć, dlaczego młodzieniec tak bardzo się zmienił. Czuli, że zaczynają tracić swoje dziecko. Nie mogli do tego dopuścić. Problemem było jednak to, że byli kompletnie bezradni, nie wiedzieli co mogą uczynić.

W tym samym czasie do ów królestwa powrócił jeden z baronów wraz ze swoją córką. Dziewczyna była prześliczna. Miała różaną cerę, duże brązowe oczy i takiego samego koloru włosy. Jej niespotykanie delikatna uroda w połączeniu z niezwykle dobrym sercem sprawiały, że można było porównać ją do anioła. Nawet jeśli nazwalibyśmy ją aniołem, wcale nie byłoby to mylnym stwierdzeniem.
Już  od pierwszego dnia, w którym pojawiła się w królestwie zyskała sympatię i życzliwość innych mieszkańców. Nie ma się też czemu dziwić. Była uprzejmą, taktowną, młodą damą, gotową zawsze służyć innym pomocą. Bawiła się z dziećmi sąsiadów, czytywała im książki, bo należy wspomnieć, że była ona niezwykle inteligenta, już w młodym wieku opanowała umiejętność pisania i czytania. Codziennie przechadzała się uliczkami miasteczka nucąc pod nosem przepiękne melodie, a jej głos był tak cudowny i czysty, że bez problemu docierał do ludzkich serc. Niósł ze sobą miłość, szczęście i ukojenie. Odziedziczyła go po matce, która niestety zmarła, gdy dziewczyna była mała. Kobieta bardzo kochała córkę, były ze sobą bardzo związane. To zaskakujące ile dobra, mogła sprawiać jedna mała osóbka, która tak wiele wycierpiała w swoim, krótkim dotychczasowym życiu. Gdyby nie jej ojciec na pewno teraz byłaby zupełnie inna. On jednak dawał jej tyle miłości, kochał ją za obydwoje rodziców.

Pewnego dnia, gdy książę wracał do zamku jego uszu dobiegła piękna melodia. Zatrzymał się. Próbował zlokalizować jej źródło, jednak pomimo usilnych starań jego wysiłek okazał się próżny. Za każdym razem, gdy myślał, że jest już blisko, dźwięk piosenki cichł. Młodzieniec ze smutkiem i rozczarowaniem porzucił dalsze, bezsensowne poszukiwania. Jednak po tym zdarzeniu odczuwał w sercu pewnego rodzaju pustkę. Słowa piosenki cały czas rozbrzmiewały w jego głowie.

Nie jestem ptakiem, który lata,
I nie maluję obrazów.
Nie jestem rzeźbiarzem, poetą.
Jestem tylko, kim jestem...

Tak bardzo chciał poznać jej dalszy ciąg, oraz osobę, do której należał ten piękny, melodyjny głos. Chciał już zawsze go słyszeć. Wiedział, że musi odnaleźć jego właścicielkę. Był pewien, że inaczej nie zazna szczęścia.

Baron i jego córka przybyli na audiencję u króla, gdyż ten postanowił przywitać nowo przybyłych. Zasłużonych dla swego królestwa monarcha godnie nagradzał. Tak też było w przypadku barona. Należy tu wspomnieć, że baron ów miał nie lada zasługi w kwestii dyplomacji. W sali czekali na nich władca wraz z żoną i synem. Po uroczystym odznaczeniu, przyszedł czas na ucztę. Stoły zostały zastawione najznakomitszymi przysmakami. Po poczęstunku, królowa poprosiła księcia, aby oprowadził dziewczynę po zamku. Młodzieniec uczynił to z wielką przyjemnością.
- Posiadłość waszej wysokości jest przepiękna. - powiedziała, gdy usiedli na jednej z ławek znajdujących się w ogrodzie.
- Muszę przyznać panience rację. Nie łatwym zadaniem jest utrzymać wszystko w takim stanie. Wielu ludzi musi nad tym ciężko pracować. - sam nie wiedział skąd wzięło się w nim tyle uprzejmości w stosunku do niej. Jednak było w niej coś takiego, co kompletnie go oczarowało.
- Naturalnie. Rozumiem. - uśmiechnęła się. Była zaskoczona jego postawą. Po tym co usłyszała od ludzi, nie spodziewała się, że będzie tak miły. Nagle jej oczom ukazała się przepiękna fontanna.
- Nad czym, panienka tak myśli? - książę zauważył błysk, który pojawił się w jej oku.
Ona jednak nie odpowiedziała. Chwyciła jego dłoń i pobiegła w kierunku wcześniej wspomnianej fontanny. Był wyraźnie zdezorientowany jej zachowaniem. Mimo to, nie opierał się. Pobiegł za nią.

Od tej pory książę spędzał z dziewczyną coraz więcej czasu. Wspólnie chadzali na spacery, pomagali ludziom, czytali dzieciom. Na nowo odkryła w nim osobę, którą był przedtem. Taki obrót spraw jednak bardzo nie podobał się blonwłosej księżniczce. Była już prawie pewna, że książę zostanie jej mężem, a tu nagle pojawia się zwykła dziewczyna, która  może popsuć jej szyki. Nie zamierzała tak łatwo się poddać. Miała zamiar zrealizować swój plan. Idealną ku temu okazją okazał się bal, organizowany na osiemnaste urodziny księcia. Zostały zaproszone na niego wszystkie młode damy. Król i królowa sądzili, że już pora, aby książę znalazł sobie żonę. Jednak serce królewicza było już zajęte. Kłopot tkwił tylko w tym, że sam nie wiedział kim jest jego wybranka. Pamiętał tylko jej głos, piękny, melodyjny, czysty, niczym najpiękniejsza muzyka świata. I jeszcze słowa tej piosenki, piosenki, która tak bardzo zapadła w jego pamięci.

Nadszedł dzień balu. Wszyscy goście zaczęli się zjeżdżać. Książę osobiście powitał każdego z nich. Skrycie liczył na to, że pojawi się też dziewczyna, którą słyszał tamtego pamiętnego dnia. Nie miał jednak pojęcia jak ją rozpoznać.
W drzwiach stanęła królewna o blond włosach. Wyglądała wyjątkowo pięknie. Długie włosy lekko opadały na jej ramiona, a cudowna, pomarańczowa suknia mieniła się, pod wpływem odbijających się od niej świateł.  Posłała królewiczowi promienny uśmiech, po czym dostojnym krokiem udała się w jego stronę.
- Witaj książę. Pozwolisz tutaj tak stać pięknej młodej damie, kiedy gra tak wspaniała muzyka i wszyscy bawią się w najlepsze? - spytała.
- Przepraszam Waszą wysokość, gdzież moje maniery. Czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i ze mną zatańczysz? - królewicz wyciągnął rękę w jej stronę. Zaczęli tańczyć. Należy przyznać, że oboje prezentowali się bardzo dobrze.

Dziewczyna już od dłuższego czasu szukała księcia. Chciała złożyć mu urodzinowe życzenia. Wreszcie go znalazła. Jednak wcale nie była zadowolona z widoku, który zobaczyła. Młodzieniec w najlepsze bawił się w towarzystwie księżniczki. No tak, bo kim ona niby była, żeby móc równać się z osobą z królewskiego rodu? Była zwykłą dziewczyną, w której żyłach wcale nie płynęła błękitna krew. Nie mogła już dłużej na to patrzeć. Zaczęła szybko podążać w stronę wyjścia. Jak oni ładnie razem wyglądają. Na pewno już niedługo będziemy świadkami połączenia obu królestw. - słyszała szepty bawiących się ludzi.

Królewicz wyszedł na zewnątrz. Postanowił zaczerpnąć świeżego powietrza. Przez cały wieczór nie udało mu się znaleźć tego kogo szukał. Gdy już całkowicie tracił nadzieję, zdarzyło się coś zupełnie niespodziewanego. Usłyszał ją.

Nie jestem ptakiem, który lata,
I nie maluję obrazów.
Nie jestem rzeźbiarzem, poetą.
Jestem tylko, kim jestem

Z gwiazd nie umiem czytać,
I księżyca nie zniżę,
Nie jestem niebem, ani słońcem...
Jestem tylko sobą.

Niezwłocznie udał się w stronę, z której dochodził dźwięk. Ten głos śnił mu się każdej nocy. Pędził ile sił w nogach. Nie mógł znowu pozwolić jej odejść. Tylko ona mogła wypełnić pustkę w jego sercu. Zatrzymał się przy fontannie. Jego oczom ukazał się najpiękniejszy widok na świecie. W najśmielszych snach nie marzył o tym, że ją wreszcie odnajdzie, a tymczasem ona była tak blisko. Widywał ją każdego dnia, nie zdając sobie sprawy, że to ona jest tą, której szuka.

Ale są rzeczy, które wiem.
Chodź tu, a pokażę Ci.
W twoich oczach mogę zobaczyć
Co możemy osiągnąć
spróbuj sobie to wyobrazić.

Dziewczyna usłyszała jego głos. Odwróciła się. Stał tuż za nią. Dzieliły ich jakieś trzy metry. Oboje podeszli bliżej siebie.

Możemy malować, kolorami duszy
Możemy krzyczeć
Możemy latać, nie mając skrzydeł
Bądź słowami mojej piosenki
I rzeźbij mnie w swoim głosie

Nie jestem słońcem kryjącym się w morzu
Nic na to nie poradzę
Nie jestem księciem księciem

Tylko sobą.

Te wersy zaśpiewali już wspólnie. Książę spojrzał na dziewczynę.
- To Ty, to Ciebie szukałem. - powiedział, chwytając ją za rękę.
- Ależ Wasza wysokość, ja nie jestem z królewskiego rodu. - w jej oczach pojawiły się łzy.
- To nie ma najmniejszego znaczenia. Nie obchodzi mnie, czy jesteś księżniczką, czy nią nie jesteś. Ważne jest to, że wreszcie Cię odnalazłem. Tylko Ciebie kocham i  to właśnie z Tobą chcę być. Zakochałem się dwa razy, raz w głosie, którego właścicielki nawet nie widziałem, a później w dziewczynie, która na nowo pokazała mi świat. Teraz okazuje się, że one to Ty, jedna osoba. - po tych słowach ich usta złączyły się w pocałunku. Byli dla siebie całym światem.  Nie liczyło się nic poza nimi. Razem mogli wszystko.

Już niedługo całe królestwo świętowało ślub dwójki młodych ludzi, których połączyła muzyka. Ta historia pokazuje nam, że nieważne z jakiego otoczenia pochodzimy, z jakiego stanu, bo istotne jest tylko to, jacy jesteśmy, to co mamy w środku.

Teraz rola w tym moja jako narratora, aby wypowiedzieć to magiczne zdanie i zakończyć opowiadanie:
ŻYLI DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE!

....................................................................................................................

A to taka mała niespodzianka z okazji miesięcznicy :D Dedykuję ją wszystkim, którzy wciąż są ze mną, czytają moje wypociny, cierpliwie czekają na każdy nowy rozdział. Wiem, że już to mówiłam, ale powiem jeszcze raz. Kocham Was <3

P.S.1. Nie wyszło to tak jak bym chciała, ale się starałam. Przepraszam Was za to bardzo. Niestety nie zostanę bajkopisarką. No nic, mówi się trudno ;)

Wasza Diana ;***

Capítulo cuarto - ,,Ahora te toca a ti" (,,Euforia")



,,Teraz wszystko się zmieni, wszystko będzie inne, prostsze. Pozbawione trudnych wyborów, decyzji, cierpienia. Takie jak powinno być od początku. Nie mam zamiaru już dłużej rozpamiętywać przeszłości. To co było, już minęło. Stało się wspomnieniami, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci, w moim sercu, jednak tylko wspomnieniami. Ważne jest tu i teraz. Teraźniejsza rzeczywistość, niekoniecznie idealna, ale prawdziwa. Muszę bardziej doceniać to co mam, a nie to co mogłam mieć lecz straciłam przez własne niezdecydowanie i błędy. Przecież mam tak wiele. Kochającego ojca, ciotkę, przyjaciół, wspaniałego chłopaka, który tak bardzo o mnie dba. Diego jest naprawdę cudowny. Bardzo dobrze mnie traktuje, zależy mu na mnie. Na wczorajszym spotkaniu świetnie się bawiłam, dopóki...dopóki w mojej głowie nie pojawił się on, Leon. Mimo wszystko nie potrafię tak po prostu wymazać go z pamięci, usunąć z mojego serca. Nie zmienia tego nawet to co mi powiedział. Jednak skoro tak myśli, muszę wreszcie odpuścić. To jedyny sposób, aby w końcu być szczęśliwym..." - Odpuścić. - to słowo jeszcze na długi czas pozostało w jej głowie. Odłożyła pamiętnik na szafkę, po czym podeszła do okna. Ostatnie promienie zachodzącego słońca  delikatnie muskały jej twarz. Uśmiechnęła się sama do siebie. Świat jest taki piękny, a my, zagubieni w naszych problemach i troskach, często nie potrafimy tego docenić.  - pomyślała. Obiecała sobie, że od tego momentu będzie dostrzegała te wszystkie, mogłoby się wydawać drobne, szczegóły, które czasami mogą dawać tyle radości. Drobny gest, jeden uśmiech, jedno spojrzenie, mogą tyle zmienić, dodać pewności siebie. Jej uwagę przykuły dzieci bawiące się po drugiej stronie ulicy. Były takie beztroskie, szczęśliwe. Przypomniała sobie siebie w ich wieku. Razem z tatą popołudniami spacerowali po plaży. Natomiast kiedy tylko słońce znikało za horyzontem, kładli się na jeszcze ciepłym piasku i obserwowali pierwsze gwiazdy pojawiające się na niebie. Uwielbiała to robić. Wtedy wszystko było inne. Zawsze gdy tęskniła za mamą, właśnie to wspomnienie dodawało jej otuchy, sprawiało, że na jej twarzy pojawiał się uśmiech.

Pewnym krokiem weszła do Studio. Oczy wszystkich skierowane były prosto na nią. Wyglądała nieziemsko. Ubrana była w białą bluzkę i czarną, dopasowaną spódniczkę. Burza blond włosów upięta została w gruby warkocz opadający na jej lewe ramię. Cały efekt dopełniały jedne z jej ulubionych czarnych botków na wysokim obcasie. Niektóre dziewczyny patrzyły na nią z podziwem, chciały być takie jak ona, pozostałe natomiast najzwyczajniej w świecie jej zazdrościły. Miała wszystko, o czym one mogły tylko pomarzyć. Była piękna, miała ogromny talent, pieniądze. Bez najmniejszych problemów mogła zdobyć większość chłopaków w szkole. Tak, wystarczyło, że tylko do któregoś podeszła, uśmiechnęła się bądź zatrzepotała swoimi długimi rzęsami, a gotowy był rzucić jej do stóp cały świat. Jednak dla większości z nich była niemalże nieosiągalna, przez co wydawała się tak intrygująca i pociągająca. Lubiła taka być. Nie przeszkadzało jej to, że wszyscy śledzą jej każdy ruch. Uwielbiała być w centrum uwagi. Czuła się wtedy jak gwiazda, którą w swoim mniemaniu, niewątpliwie była. Destinada Brilliar! - pomyślała. Zawsze wszystko przychodziło jej z taką łatwością, zawsze dostawała to czego chciała...zawsze dopóki w Studio nie pojawiła się ta mała Castillo. Wtargnęła w jej życie z tym swoimi niecnymi zamiarami odebrania jej tego wszystkiego na co Ludmiła tak długo pracowała Nienawidziła jej od pierwszego momentu, w którym ją zobaczyła. Najpierw odebrała jej Leona, co prawda blondynka nigdy go nie kochała, ale świetnie razem wyglądali. To był pierwszy błąd, który popełniła Violetta, kolejnym natomiast było to, że pokonała ją w rywalizacji o serce Tomasa. Uczuć do tego chłopaka nigdy nie była do końca pewna, sama nie wiedziała co tak naprawdę do niego czuła. Kiedy się nad tym głębiej zastanawiała, dochodziła do wniosku, że to też nie była miłość, fascynacja, zwykłe zauroczenie - tak, ale nie miłość.  Ludmi już taka była, żeby zasłużyć na jej uczucie trzeba było się naprawdę napracować, trzeba było mieć w sobie to coś, coś co ona w sobie miała. Nigdy dotąd jednak nie spotkała takiej osoby, albo po prostu jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy. Aczkolwiek tym za co dziewczyna najbardziej nienawidziła szatynki był jej talent, jej niesamowity głos. Tylko ona w Studio mogła jej ,,zagrozić", odebrać to czego najbardziej chciała. A to, czego najbardziej chciała Ludmiła to być najlepszą.

Wszystko wokoło było takie piękne. Wiatr delikatnie rozwiewał jej włosy. Śpiew ptaków był jak cicha muzyka stworzona przez naturę. Przemierzała teraz jedną z ulic prowadzących do Studio. Miała tutaj wszystko czego potrzebowała,  wszystko co tak bardzo kochała - przyjaciół, szkołę, no i oczywiście jego. Nie mogła pogodzić się z myślą, że wkrótce to wszystko straci. Ścisnęła mocniej dłoń chłopaka. Nie uszło to jego uwadze. Spojrzał na nią, a w jego spojrzeniu ujrzała tyle miłości, ciepła... Nie wytrzymała, łzy same napłynęły jej do oczu. W tym momencie odwróciła się i już miała zacząć biec, ale on nie zamierzał jej na to pozwolić. Chwycił ją za ramię i ponownie obrócił w swoją stronę. Mocno się w niego wtuliła.
- Fran, co się dzieje? - w głosie bruneta wyraźnie słychać było troskę i niepokój. Była dla niego niezwykle ważna. Dobrze o tym wiedziała i właśnie dlatego tak bardzo nie chciała go opuszczać.
- Marco, ja nie chcę...ja nie mogę... - jej słowa były ledwie słyszalne. Nadal łkała, chociaż jego bliskość nieco ją uspokoiła.
- Spokojnie, wszystko się ułoży, zobaczysz. Obiecuję Ci to. - uniósł jej podbródek w taki sposób, że ich twarze dzieliły jedynie centymetry. Był dla niej taki dobry, znalazła w nim wszystko, czego tak długo szukała, wszystko o czym marzyła. Tak długo na to czekała. Czekała właśnie na niego.

Próba trwała już dobrą godzinę. Angie i Pablo wciąż ją przerywali, poprawiając bezustannie mylących się uczniów. Po wyrazie twarzy mężczyzny można było stwierdzić, że jest już zmęczony i sfrustrowany niepoważnym podejściem  swoich podopiecznych do tak ważnej uroczystości, jaką był dla Studio jubileusz. Co chwila albo zapominali tekstu, albo zaczynali się wygłupiać. Jak oni mogą nie zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji? - to pytanie cały czas nasuwało mu się na myśl. Rozumiał, że są jeszcze młodzi, niedoświadczeni, ale to wcale nie zmieniało stanu rzeczy. Spojrzał na przyjaciółkę. Ona też nie wyglądała na zachwyconą. Co chwila łapała się za głowę bądź tłumaczyła coś uczniom, wymachując przy tym rękoma.
- Dość tego! ,,On beat" będziemy ćwiczyć jutro, dzisiaj wcale nie jesteście skupieni na tym co robicie, więc to nie ma sensu. - Galindo nie wytrzymał. - Violetta, Leon zostańcie, przećwiczymy wasz duet. Reszcie dziękujemy.
Dziewczyna niepewnym krokiem podeszła na środek sceny. Unikała jego wzroku przez cały dzień. Nie chciała znów zobaczyć tej pustki. To było zbyt bolesne. Próbowała o nim zapomnieć, ale nie umiała. Założyła więc, że lepiej będzie go unikać. To było teraz jedyne rozwiązanie. Chłopak ustał jakieś trzy metry od niej, ale nawet na nią nie spojrzał. Jego oczy skierowane były w stronę nauczycieli.
- Zaczynajcie. - usłyszeli słowa Angeles, gdy w sali pozostała już tylko ich czwórka.

Nie jestem ptakiem, który lata,
I nie maluję obrazów.
Nie jestem rzeźbiarzem, poetą.
Jestem tylko, kim jestem.

Z gwiazd nie umiem czytać,
I księżyca nie zniżę,
Nie jestem niebem, ani słońcem...
Jestem tylko sobą.

Wyglądał tak samo jak Leon, ale wcale tak nie brzmiał. Jego głos pozbawiony był tego uczucia, które zawsze towarzyszyło mu gdy śpiewał. Wtedy był sobą, otwierał się, zatracał w muzyce. A teraz? Teraz, postawił wokół siebie mur, mur, który tylko on sam był w stanie zburzyć.

Ale są rzeczy, które wiem.
Chodź tu, a pokażę Ci.
W twoich oczach mogę zobaczyć
Co możemy osiągnąć
spróbuj sobie to wyobrazić.

Jej głos też brzmiał zupełnie inaczej, brakowało w nim pasji, którą wcześniej zawsze było słychać. Czując na sobie jego spojrzenie, pełne bólu i cierpienia,  nie była w stanie zaśpiewać tego w inny sposób. Wiedziała, że to właśnie ona jest temu wszystkiemu winna i nie mogła nic z tym zrobić. Najgorsze było to uczucie bezsilności, które teraz ogarniało jej całe ciało.
- Stop, stop! Wystarczy! - na słowa Pablo oboje ucichli. - Chyba jeszcze nigdy gorzej tego nie zaśpiewaliście. W ogóle nie było pomiędzy Wami kontaktu wzrokowego, jakiegokolwiek porozumienia, zgrania. Co się z Wami dzieje? - na to pytanie jednak nie dostał odpowiedzi. - Powiem Wam, że bardzo się na Was zawiodłem. Na dzisiaj to koniec, lepiej już idźcie. - dorzucił po chwili.
Violetta spojrzała na Angie, która dała jej wyraźny znak, żeby poszła i, że porozmawiają na ten temat później. Dziewczyna nie czekając już dłużej chwyciła torebkę, która wisiała na jednym z krzeseł, po czym wyszła z sali. Chłopak również udał się do wyjścia. Jednak nie zrobił tego tak szybko jak jego poprzedniczka. Jego krok był znacznie wolniejszy i bardziej opanowany. Ta próba dla obojga była niezwykle ciężka, uświadomiła im, że dystans, który dzieli ich w tym momencie, jest dla nich nie do zniesienia. Problem jednak w tym, że żadne nie chciało się do tego przyznać, nawet przed samym sobą.

Lara nigdy nie była dziewczyną za którą chłopcy się uganiali, o której względy zabiegali w jakiś szczególny sposób. Z resztą nigdy nie chciała kimś takim być. Od kiedy pamiętała zamiast słodkich spódniczek i balerin wolała luźne jeansy i trampki. Zawsze stawiała na wygodę. Różnica pomiędzy nią, a jej rówieśniczkami nie dotyczyła tylko kwestii ubioru, czy makijażu. Przejawiała się w wielu aspektach jej życia. Zawsze miała więcej kolegów niż koleżanek, wcale nie dlatego, że one jej nie lubiły, było wręcz przeciwnie. To ona nie za bardzo lubiła z nimi przebywać. Nie interesowały jej tematy, które poruszały, zwyczajnie ją nudziły. Z chłopakami było zupełnie inaczej. Z nimi mogła rozmawiać na temat sportu, czy motoryzacji, która była jej pasją od najmłodszych lat. Tak, nigdy nie zapomni pierwszego wyścigu motocrossowego, na który zabrał ją ojciec. To właśnie on zaszczepił w niej miłość do motorów. Miała wtedy cztery lata. Od tej pory przynajmniej raz w tygodniu udawała się z tatą na tor. W jej pokoju miejsce lalek zajęły modele różnego rodzaju pojazdów, a ściany zaczęły przyozdabiać plakaty przedstawiające jej ulubionych kierowców. Dlatego chłopcy nigdy nie postrzegali jej jako ewentualnej dziewczyny, zawsze była kimś z kim świetnie się dogadywali, w kogo towarzystwie dobrze się czuli. Była przyjaciółką, prawdziwą przyjaciółką. Ona również nie zwracała na nich zbytniej uwagi. Do momentu, w którym w jej życiu pojawił się on, wysoki szatyn o zielonych oczach. W jednej chwili wywrócił jej świat do góry nogami. W jego obecności czuła się zupełnie inaczej. Czuła motyle w brzuchu. Było w nim coś takiego, co tak bardzo ją do niego przyciągało, coś czemu mimo najszczerszych chęci nie mogła się oprzeć. W dodatku łączyła ich wspólna pasja. Ten chłopak bezapelacyjnie spełniał jej wszystkie wymagania. Na jej drodze do szczęścia stała tylko jedna przeszkoda, a mianowicie Violetta. Lara w swoich przetartych ogrodniczkach i brudnych od oleju tenisówkach nie mogła równać się z delikatną, posiadającą anielski głos osóbką, którą była Castillo. Dlatego właśnie tak długo ukrywała swoje uczucia do Leona. Jednak wtedy stało się coś, czego wcale się nie spodziewała. Leon i Violetta rozstali się. Od tej pory razem z chłopakiem bardzo się do siebie zbliżyli. W końcu jej marzenie stało się rzeczywistością. Zostali parą. Zawsze, gdy o tym myślała, na jej twarzy pojawiał się uśmiech. Tak było i tym razem. Kopnęła kamyczek, który niespodziewanie znalazł się w odległości kilku centymetrów od jej buta. Przeturlał się parę metrów do przodu. W tym momencie zobaczyła zmierzającego w jej stronę chłopaka. On natomiast na jej widok odsłonił szereg swoich śnieżnobiałych zębów.

Nie wiedziała, czy sobie poradzi. Nigdy jeszcze nie dostała tak poważnego zadania. Tak bardzo nie chciała zawieść. Pragnęła pokazać, że jest kimś więcej niż tylko tą głupiutką Naty, która wiecznie kryje się w cieniu Ludmiły. Robiła to przez tyle lat. Dlaczego? Sama nie wiedziała, przecież kochała śpiewać. Uwielbiała to robić. Mogła wtedy wreszcie całkowicie się otworzyć. Muzyka była jej sposobem na wyrażenie siebie, swoich uczuć, emocji, była odskocznią od tej szarej rzeczywistości, która często nie była taka, jaką dziewczyna chciałaby ją widzieć. Teraz mogła to zrobić, mogła udowodnić wszystkim, że ma talent. To był ten moment. Problem tylko w tym, że nie wiedziała, czy jest gotowa. Ta myśl dręczyła ją już od dłuższego czasu. Od kiedy tylko zobaczyła swoje imię i nazwisko na liście wykonawców partii solowych, bezustannie ćwiczyła swoją piosenkę. Rano, gdy wstawała, podczas śniadania, w drodze do Studio, na każdej przerwie, nuciła ją pod nosem. Kiedy wracała do domu, zamykała się w pokoju, brała gitarę. Zaczynała grać, a słowa same wydobywały się z jej ust. Ust? Nie, tak naprawdę wypływały prosto z jej serca. Bo prawda była taka, że bezapelacyjnie wkładała w to całe serce. Jednak ciągle czuła niedosyt, czuła, że to nie jest jeszcze to. Chciała, żeby wszystko było idealnie, każde słowo, każda nuta. Każdy najmniejszy szczegół był dopięty na ostatni guzik. Inaczej po prostu nie mogło być.
Poczuła w ustach suchość. Nic z resztą dziwnego, ćwiczyła juz dobre trzy godziny. Wyjęła z torebki butelkę wody. Upiła łyka. Po czym wróciła do uprzednio wykonywanej czynności. Nie miała czasu do stracenia. Wciąż jeszcze się myliła, a przecież występ zbliżał się wielkimi krokami. Nie mogła pozwolić sobie nawet na najdrobniejszy błąd. Ciążyła na niej wielka odpowiedzialność, odpowiedzialność, z którą wcześniej się nie zetknęła. Zamknęła oczy. Zaczęła piosenkę od nowa.

Jeśli nie ma nic do powiedzenia,
Ani nic do rozmawiania,
Nie trzeba tłumaczyć,
Jeżeli ochronisz wszystkie sekrety mojego życia,
I moje sny, to się dowiesz...

Jesteś jedyną piosenką,
Która zawsze opisuje,
Jak moje serce bije,
Każde słowo, każdy zapisek, który mi dajesz
Sprawia, że czuje, że jestem razem z tobą.

Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Wcześniej nie zastanawiała się nad tekstem. Teraz dopiero zauważyła jak piękne są te słowa, jak prawdziwe. Mówią o tym, jak jedna osoba może być ważna dla drugiej. Ile może dla niej znaczyć. Ile szczęścia może jej dawać.

Między nami jest chemia,
W każdym wersie tej piosenki,
Twój głos i mój...
W każdym akordzie, w każdym rymie
Między nami jest chemia.
W każdym wersie tej piosenki

To jest przeznaczenie,
Jestem jaki jestem jeśli tu jesteś.

Jednak z każdym kolejnym słowem refrenu, wyraz jej twarzy diametralnie się zmieniał. Już nie tryskała szczęściem. Oczy straciły blask. Jego miejsce zajął smutek. Poczuła pustkę. Dotarło do niej, że w jej życiu nie ma takiego kogoś, kogoś kto byłby dla niej, w każdym wersie, akordzie, rytmie. To ją naprawdę zabolało. Przez tyle czasu była tak zaabsorbowana Ludmiłą, że zupełnie zapomniała o sobie, o swoim szczęściu. Bliskość drugiej osoby jest potrzebna każdemu.
- Cudownie...- nawet nie zauważyła, kiedy Angie pojawiła się w sali. Tak bardzo zatraciła się w muzyce, że zapomniała o otaczającej ją rzeczywistości.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się lekko.
- Nie ma za co. Włożyłaś w to tyle uczucia. Jestem zachwycona. Teraz zmykam. Nie będę Ci już przeszkadzać. Ćwicz dalej. - nauczycielka wzięła z biurka jakieś kartki z nutami, po czym skierowała się w stronę wyjścia.
- Angie, zaczekaj... - dziewczyna zaczęła niepewnym głosem. Była tak bardzo nieśmiała i niepewna siebie. Dawało to o sobie znać w jak najmniej odpowiednich momentach.
- Tak?
- Jesteś pewna, że dobrze wybrałaś? Może jednak lepiej byłoby dać tę partię Ludmile, albo Violetcie. One lepiej by sobie z tym poradziły. - jej spojrzenie zatrzymało się na czubkach granatowych balerin, które miała dzisiaj na sobie.
- Tak, jestem w stu procentach pewna swojego wyboru. Naty, masz wielki talent, zrozum to wreszcie. Jedynym co Cię ogranicza, jesteś Ty sama. Znieś barierę, uwolnij swój głos. Wystarczy, że w siebie uwierzysz, tak jak ja w Ciebie uwierzyłam.  - kobieta podeszła do brunetki i chwyciła jej dłoń. Tak jak ja uwierzyłam w Ciebie. - to stwierdzenie wciąż rozbrzmiewało w głowie Natalii. Tak bardzo było jej potrzebne, tak wiele dla niej zanczyło.

Wystarczyło jej to, że mogła na niego patrzeć, czuć jego bliskość, jego oddech na swojej skórze, zapach jego perfum. Kochała sposób w jaki ją przytulał, całował. Wtedy zapominała o całym otaczającym ją świecie, każdym problemie, trosce. Czuła się bezpieczna. Czuła, że może wszystko. Gdy się budziła i zasypiała, był pierwszą bądź ostatnią osobą, której wizerunek pojawiał się przed jej oczami. Tak bardzo go kochała. Co prawda byli razem niedługo, ale ten czas wystarczył, żeby kompletnie straciła dla niego głowę. On nie pozostawał jej dłużny. Była dla niego najważniejsza. Nie była jak inne dziewczyny. Była wyjątkowa, unikatowa, jedyna w swoim rodzaju. Nawet w beznadziejnej sytuacji potrafiła  znaleźć jakieś pozytywy. Zawsze starała się postrzegać świat w dużo piękniejszych barwach. Gotowa była nieść pomoc i zmieniać go na lepsze. To tylko dwie z jej licznych zalet.
Byli sobie przeznaczeni, dopełniali się. To było pewne. Dlaczego więc los postanowił ich rozdzielić? Zabrać każdemu z nich to co najbardziej kochał, a mianowicie siebie.  Dlaczego wystawiał ich na taką próbę? Dlaczego wszystko musi być tak skomplikowane?  Chociaż żadne nie chciało nic mówić, obydwoje zadręczali się tymi pytaniami. Trwali w tej ciszy już od dłuższego czasu, a nic nie zapowiadało, aby coś miał się zmienić. Wieczór zbliżał się nieubłagalnie. Właśnie mijał kolejny z dni, które im pozostały, które mogli spędzić razem. Już niedługo ona wyjedzie. Wszystko się skończy. Pryśnie, jak ogromna mydlana bańka. Wiedział, że nie może do tego dopuścić, nie może dać jej odejść. Musi wymyślić jakiś sposób, aby ją tu zatrzymać. Jednak problem polegał na tym, że nie miał żadnego pomysłu.
Marco spojrzał na dziewczynę. Była taka piękna, była spełnieniem jego marzeń. W tym momencie ich spojrzenia skrzyżowały się. Wyrażały więcej niż tysiąc słów.

..................................................................................................

Dzisiaj wypada miesięcznica mojego bloga. Z tej okazji chciałabym Wam serdecznie podziękować za to, że cały czas ze mną jesteście i czytacie moje wypociny. Jestem Wam za to ogromnie wdzięczna. Dziękuję Wam również za wszystkie pozostawione komentarze. Są dla mnie bardzo ważne, motywują mnie do dalszej pracy (a raczej przyjemności, bo pisanie dla Was  niewątpliwie jest przyjemnością). Jesteście wspaniali. Kocham Was <3
P.S.1. Chciałabym też bardzo, bardzo serdecznie podziękować Nathalii Verdas, z szabloniarni ,,Szablony na Wesoło", za wykonanie fantastycznego szablonu na mojego bloga. Niezmiernie mi się podoba, jest idealny, zupełnie taki, o jaki  mi chodziło. Dziewczyna ma ogromny talent.
P.S.2. Chciałabym, aby rozdziały pojawiały się częściej,  jednak jest to niemożliwe. Przy takim natłoku nauki nie mam w ogóle czasu, czasami cudem uda mi się znaleźć jakieś pół godziny, żeby coś sklecić.
                                                                                                      
Wasza Diana ;***


poniedziałek, 2 września 2013

Capítulo tercero - ,,Piensalo en color es hoy" (,,Ven y canta")

Rozdział dedykuję Xeni,
która cały czas o mnie pamiętała ;*

,, Bez względu na konsekwencje, wiem jedno. Muszę wyjaśnić wszystko Leonowi. Nie umiem znieść dystansu, który nas dzieli. Nawet jeśli już nigdy nie będziemy razem, chcę żeby znał prawdę. Jest dla mnie bardzo ważny i wiem, że na zawsze już będzie obecny w moim sercu. Wiem też, że chociaż namiastka jego bliskości, jego uśmiech, każde słowo wypowiedziane przez niego pod moim adresem jest lepsze od braku jakiegokolwiek kontaktu z nim.  Jeśli jest szczęśliwy z Larą, zrozumiem to. Nie pozostanie mi nic innego jak cieszyć się razem z nim..."
- Witaj Violu! - powiedziała Włoszka, na co dziewczyna odruchowo zamknęła pamiętnik i włożyła go do torby.
- Cześć! - zawtórowała jej ruda.
- Hej dziewczyny! Chodźcie tu do mnie, niech Was przytulę... - Violetta objęła je tak, jakby bała się, że za chwilę straci je już na zawsze. Tak po części było. Francesca lada moment miała wyjechać. Zostało im już tak mało czasu. Co prawda znały się tylko rok, ale miały wrażenie, że znają się od urodzenia. Świetnie się dogadywały, mogły liczyć na siebie w każdej sytuacji, zawsze się wspierały. To było coś więcej niż przyjaźń, były dla siebie jak siostry, to właśnie dlatego rozstanie było takie trudne.
- To co, idziemy na te zakupy, czy będziemy tutaj tak stały jak idiotki? - obydwie bardzo lubiły poczucie humoru Camili.
- Jasne! - odparły zgodnie. Spojrzały na siebie, po czym wybuchły gromkim śmiechem. Były tak różne, ale właśnie to trzymało je razem. Każda wnosiła do tej relacji coś od siebie, coś co sprawiało, że nigdy nie nudziły się w swoim towarzystwie i rozumiały najlepiej na świecie.

Dochodziło południe. Promienie słońca wpadały przez niewielkie okienko ogrzewając posadzkę. Dziewczyna powolnym krokiem weszła do łazienki. Ręcznik zakrywał jej długie nogi nie dalej niż do połowy uda. W powietrzu unosił się charakterystyczny aromat. Wanilia. - pomyślała, zamykając za sobą drzwi. Na jej twarzy momentalnie zagościł uśmiech. Ten zapach przypominał jej mamę. Dlaczego? Albowiem jej mama od lat używała tych samych perfum. Ludmiła dobrze o tym wiedziała, gdyż co roku właśnie te perfumy stanowiły prezent, którym obdarowywała panią Ferro podczas urodzin. To już była ich taka niepisana tradycja. Zanim jej rodzice otworzyli drugą firmę spędzali razem mnóstwo czasu. Później to się zmieniło, zaczęli poświęcać jej znacznie mniej uwagi. Nie miała im tego jednak za złe. Niektórym mogłoby się wydawać, że jest ona tylko pustą blondynką, jednak nic bardziej mylnego. Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że żeby zapewnić jej taki standard życia do jakiego przywykła, muszą pracować przez długie godziny. Jednak pomimo tylu obowiązków nigdy jej nie zaniedbywali, zawsze znaleźli dla niej chwilę.  Wiedziała, że bardzo ją kochają, przypominali jej o tym, przy każdej nadarzającej się okazji. Byli dla niej autorytetem. Chciała być taka jak oni, dlatego zawsze tak bardzo zależało jej na tym by być najlepszą. Prawda, robiła to też dla siebie, ale przede wszystkim dla nich. Najszczęśliwsza była wtedy, gdy w ich oczach oprócz ogromnej miłości widziała też dumę. Państwo Ferro zawsze byli świadomi talentu córki i nigdy nie kryli podziwu wobec niego. Była ich księżniczką, zawsze dostawała to czego chciała. Ludmiła podeszła do dużej wanny stojącej na przeciwko drzwi. W tym momencie była już pełna. Dziewczyna zakręciła wodę i zrzuciła z siebie ręcznik. Gorąca kąpiel to to czego mi teraz trzeba. - w tym momencie zapomniała o otaczającym ją świecie i w całości oddała się rozkoszy.

Dzisiaj wstał wyjątkowo późno, nawet jeśli pod uwagę weźmiemy fakt, że nigdy nie był rannym ptaszkiem. Mozolnie zwlókł się z łóżka i udał do kuchni. Po piętnastu minutach był zupełnie innym człowiekiem. Czasami aż ciężko uwierzyć jakie cuda może zdziałać kubek gorącej kawy i miska płatków. Z Violettą był umówiony dopiero o 17. Miał więc jeszcze mnóstwo czasu. Wziął do ręki gazetę. Szybko przeleciał wzrokiem rubrykę z newsami, jednak nie było tam niczego na tyle istotnego, żeby przykuć jego uwagę. To samo w dziale sportowym. Zrezygnowany rozłożył się wygodnie na kanapie i włączył telewizję. Zaczął przerzucać kanały, jednak nie znalazł niczego ciekawego. Postanowił się nie poddawać. Przełączył na film, który wydał mu się najmniej bezsensowny. Wbrew pozorom okazał się nie być totalną porażką, co było dla chłopaka miłym zaskoczeniem.

Galindo powolnym krokiem przemierzał właśnie jedną z parkowych alejek. Na jego twarzy widać było promienny uśmiech. Tego dnia był wyjątkowo szczęśliwy. Wszystko wreszcie zaczęło się układać, wreszcie poznał osobę, której zależy na ich relacji tak samo jak jemu, osobę, która angażuje się w ich zawiązek tak samo jak on. Zawiązek? Czy to co działo  się pomiędzy nim, a Jackie można było nazwać związkiem? Tak, był tego pewien. W jej towarzystwie czuł się świetnie, dobrze się dogadywali, nie mieli przed sobą żadnych tajemnic. Tylko, czy ja ją kocham? - ta myśl znikąd pojawiła się w jego głowie, sprawiając bezlitośnie, że jego twarz  wyraźnie posmutniała, a oczy straciły blask. W tym momencie przed oczami ujrzał obraz Angie. Wróciły te wszystkie wspólnie spędzone chwile, a było ich tak dużo. Znał Angeles praktycznie od urodzenia. Od kiedy pamiętał byli najlepszymi przyjaciółmi. Kiedy byli mali wszystko wydawało się takie proste. Byli jak trzej muszkieterowie...z tą różnicą, że była ich dwójka. Byli nierozłączni, zawsze razem. Z biegiem lat niektóre rzeczy zaczęły się komplikować, ich spojrzenia na świat zaczęły się zmieniać. Pablo zaczął dostrzegać w niej dziewczynę. Dla wielu byłaby to dziewczyna jak każda inna, ale nie dla niego. To była Anigie, jego Angie. Była jego pierwszą i jedyną miłością, niczego nie był nigdy tak pewien jak swoich uczuć względem niej, które jak sądził ona odwzajemnia. Jednak wtedy pojawił się German i wszystko zniszczył. Obrócił w drobny mak coś, na co on tak długo pracował, coś co było wynikiem ich długotrwałej przyjaźni, coś co miało tak solidne fundamenty. Wiele razy zastanawiał się czy możliwe, że przegapił jakiś kluczowy moment, który zadecydował o późniejszym przebiegu spraw. Nie mógł wymyślić niczego co miałoby sens. W dodatku, po tym wszystkim wciąż był przy niej, słuchał jak mówiła o swoich uczuciach do innego. Był dla niej, pomimo tego jak wiele go to kosztowało. Nie mógł wtedy postąpić inaczej, ze względu na ich przyjaźń.
Jednak teraz chciał zamknąć za sobą ten rozdział, chciał wreszcie zaznać szczęścia, na które niewątpliwie zasługiwał. A teraz nadarzyła się ku temu okazja. Dlaczego miałby z niej nie skorzystać? Przecież Jackie była idealnym rozwiązaniem, bezpiecznym, takim, które nie narażałoby go na cierpienie. Co więc stawało na przeszkodzie? Odpowiedź była oczywista, dlatego tak bardzo starał się nie dopuścić jej do siebie.

Oczy podobno są zwierciadłem duszy. Dlaczego podobno? Ponieważ w tym przypadku to co wyrażały zupełnie nie zgadzało się z tym co mówiła ich właścicielka. Violetta wielokrotnie zapewniała dziewczyny, że wszystko jest w porządku, że z Diego jest szczęśliwa, a jedynym powodem jej rozkojarzenia i smutku jest wyjazd Francesci. Jednak one wiedziały, że to wcale nie jest prawdą. Widziały to właśnie w jej oczach.
- Cami, coś jest z nią nie tak. Coś przed nami ukrywa. - zaczęła Włoszka, gdy dziewczyna znalazła się w odległości z której nie mogła ich usłyszeć.
- Wiem Fran, ja też myślę, że nie chodzi tu tylko o Ciebie. Jest coś jeszcze i chyba wiem nawet co. - Rudowłosa spojrzała wymownie na przyjaciółkę.
- Tak, domyślam się o co, a raczej o kogo Ci chodzi. Nie mogę dłużej patrzeć jak cierpi. Musimy coś z tym zrobić. Oni nigdy sami tego nie załatwią. Nie mogą bez siebie żyć, ale żadne z nich nie chce się do tego przyznać. Dlaczego wszystko tak bardzo utrudniają? - zapytała brunetka.
- Nie mam pojęcia, ale wiem jedno. Ona nigdy nie będzie szczęśliwa bez niego, ani z Diego, ani z nikim innym. Nawet chociażby nie wiem jak się starała, nigdy o nim nie zapomni... Problem w tym, że nie wiem co możemy zrobić. - Camila może i była nieco wybuchowa i uparta, ale jeśli chodziło o jej przyjaciół, była w stanie zrobić dla nich wszystko.

Wiedziała, że musi jeszcze raz spróbować z nim porozmawiać, wyjaśnić mu wszystko lecz jej każdy kolejny krok był coraz bardziej niepewny. Bała się jego reakcji, bała się, że jej nie wysłucha. Bo przecież dlaczego miałoby być inaczej niż wtedy w sali muzycznej? Dlaczego teraz miałby chcieć z nią rozmawiać? Przecież nic się nie wydarzyło od tamtego czasu, nic co mogłoby wpłynąć na jego decyzję. Kiedy zdała sobie z tego sprawę chciała już nawet zawrócić, ale zorientowała się, że jest już na torze. W tym momencie poczuła na plecach czyjś wzrok. Ktoś bacznie obserwował jej każdy ruch. Dobrze znała to spojrzenie. Bała się odwrócić, gdyż wiedziała, że w tym momencie nie ma już odwrotu. Tak, co prawda mogła ruszyć przed siebie jakby nigdy nic, udając, że znalazła się tu niby całkiem przez przypadek, ale wtedy jeszcze bardziej straciłaby w jego oczach. Serce podeszło jej do gardła, a kolana pod nią ugięły się, jednak wreszcie zdobyła się na ten ruch. Jednym sprawnym ruchem, obróciła się o 180 stopni. On jednak ani drgnął. Wpatrywał się w nią tak wnikliwe iż miała wrażenie, że widzi jej myśli, jej emocje, które teraz sięgają zenitu. Czekała aż coś powie. On natomiast milczał. Atmosfera powoli zaczynała robić się tak gęsta, że jeszcze trochę, a można by ją było kroić nożem.
- Leon... - postanowiła przerwać niezręczną ciszę, która jak mogłoby się wydawać trwała niemiłosiernie długo, w rzeczywistości nie osiągając nawet zaledwie kilku minut. Jednak widząc brak jego jakiejkolwiek reakcji, ciągnęła dalej. - Leon, ja chciałam Ci wszystko wytłumaczyć.
- Violu, wybacz, ale wydaje mi się, że nie mamy już o czym rozmawiać. - wreszcie postanowił się odezwać.
- Proszę Cię, wysłuchaj mnie... - jej ton stawał się wręcz błagalny.
- Nie Violetto, mam już serdecznie dosyć tego wszystkiego...
- Tylko chwila, proszę. Nie ze względu na mnie, ale na nas. - teraz to ona mu przerwała.
- Nie ma już żadnych nas! Czasami się zastanawiam, czy coś takiego jak ,,my"  w ogóle istniało! Zawsze był ktoś jeszcze, najpierw Tomas, później Diego. Zawsze musiałem dzielić Twoje serce z kimś jeszcze. Zawsze musiałem o Ciebie walczyć, ale teraz już z tym koniec. Miałem już po dziurki w nosie tej bezustannej walki. Teraz znalazłem kogoś, kto w pełni mnie docenia, kogoś dla kogo jestem najważniejszy. Nie utrudniaj tego wszystkiego. - spojrzała w jego oczy, jednak w tym momencie zamarła. Jego wzrok pozbawiony był tego charakterystycznego ciepła, ciepła, które widziała za każdym razem kiedy na nią patrzył. Aż do teraz. Nie była w stanie wypowiedzieć już ani słowa. Język uwiązł jej w gardle. Zdała sobie sprawę z tego jak wiele straciła.
- Leon, wszystko w porządku? - głos Lary przywrócił ją do rzeczywistości.
- Tak, Violetta już idzie. - oschle odpowiedział chłopak.
Nie zastanawiając się, odeszła bez słowa. Nie mogła się przy nich rozpłakać. Jednak, gdy tylko zniknęła za rogiem najbliższego budynku, zaczęła biec. Nie chciała, żeby ktoś ją widział w takim stanie. Pragnęła być teraz sama. Łzy lały się po jej policzkach strumieniami. Jedyne o czym w tym momencie marzyła to zamknąć się w swoim pokoju, rzucić na łóżko i schować pod kołdrą. Chociaż mogłoby to wydawać się niemożliwe, zaczęła żałować wszystkich zmian, które zaszły w jej życiu przez ostatnie półtora roku.

Pora kolacji zbliżała się nieubłagalnie. Dziewczyna spojrzała w lustro. To co ujrzała niezaprzeczalnie jej się podobało. Jej długie blond włosy opadały swobodnie na ramiona, twarz pokrywał dość mocny makijaż, natomiast śliczna pomarańczowa sukienka, którą ostatnio dostała od ojca wspaniale podkreślała duże, brązowe oczy, niewątpliwe będące jej atutem. Teraz brakowało już tylko butów. Udała się do garderoby. Kiedy z  niej wyszła jej nogi wydawały się jeszcze dłuższe za sprawą złotych botków na wysokim obcasie. Jeszce raz poprawiła włosy. Perfekcyjnie! - pomyślała. Była gotowa.

Wysokie mahoniowe schody prowadziły prosto do salonu. Dziewczyna stanęła na ich szczycie, po czym spokojnym lecz pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Każdy kolejny stopień pokonywała z niezwykłą gracją i elegancją. Kiedy znalazła się na dole podeszła do rodziców obdarowując ich promiennym uśmiechem. Zajęła miejsce przy stole. Sobotnia kolacja była kolejną tradycją w domu państwa Ferro. Ludmiła cały tydzień czekała na ten moment. Wtedy to rodzice całą swoją uwagę poświęcali tylko i wyłącznie jej. Co prawda codziennie znajdowali dla niej chwilę, ale przy tak wielu obowiązkach, nie mieli zbyt dużo czasu. Zdawała sobie sprawę, że jest im ciężko lecz czasami najzwyczajniej w świecie jej ich brakowało, potrzebowała ich, tęskniła za nimi jak każde dziecko. Może gdyby miała rodzeństwo sprawa wyglądałby nieco inaczej. W trudnych sytuacjach, gdy nie mogli być przy niej, nie miała się do kogo zwrócić, nie było kogoś kto przeżywałby i czuł to samo co ona. Wszystko to nauczyło ją, że w życiu trzeba być twardym i silnym, nigdy nie można się poddawać, bez względu na to jakie przeszkody los stawiałby na naszej drodze. Dzięki przestrzeganiu tych zasad zawsze otrzymywała to co chciała...no może prawie zawsze. Tej wytrwałości i determinacja nauczyła się właśnie od nich.
- Pięknie wyglądasz gwiazdko. Czy to sukienka, którą dostałaś ode mnie na urodziny? - ojciec zawsze tak się do niej zwracał, była jego gwiazdką, najcenniejszym skarbem jaki posiadał. Miała tego pełną świadomość.
- Tak tatku, dziękuję. - odparła, a na jej twarzy zagościł piękny uśmiech.
- Tata ma rację, z każdym dniem jesteś coraz piękniejsza. Niedawno byłaś małym dzieckiem, któremu trzeba było zmieniać pieluchy, a teraz jesteś już prawie dorosła... - w oku pani Ferro zakręciła się łezka na wspomnienie dawnych czasów.
- Mamo, nie przy jedzeniu... - zaśmiała się.
- Chcę przez to powiedzieć, że razem z ojcem podjęliśmy pewną decyzję. Nasza firma prosperuje już na tyle dobrze, że możemy pozwolić sobie na to, żeby zatrudnić kogoś innego, kto zajmie się rozliczeniami. Ja natomiast zajmę się teraz domem, będziemy spędzać razem więcej czasu. - spojrzała na córkę, a jej wzrok przepełniony był miłością.
- Nawet nie wiecie jak się cieszę! - rzuciła się obojgu na szyję.
- Dobrze, już dobrze kochanie, zaraz nas udusisz. Powiedz nam lepiej jak w szkole? Co z Natalią? Dawno jej u nas nie było. - pytanie mężczyzny zbiło dziewczynę z tropu.
- Mamy ostatnio dużo zajęć i jeszcze do tego jubileusz studio. - odpowiedziała po dłuższe chwili namysłu. Była świetna aktorką, ale to kłamstwo zupełnie jej nie wyszło. Sama się sobie dziwiła. Przecież po tym jak Naty perfidnie zgarnęła jej solówkę sprzed nosa nie powinna mieć jakichkolwiek oporów, aby opowiedzieć rodzicom jaką to ona jest okropną przyjaciółką, która to nie liczy się z jej talentem i ciężką pracą. Tymczasem wolała skłamać, gdyż nie chciała poruszać tego tematu. Czy istniała może jednak mikroskopijna szansa, że zerwanie ich przyjaźni przez Natalię w jakimś stopniu dotknęło ją bardziej niż na początku myślała? Nie, to niemożliwe. Przecież jestem Ludmiła Ferro i nie potrzebuję nikogo, ani niczego. Zwłaszcza kogoś tak niezdarnego i nic nieznaczącego jak Naty.- w jej oku znowu pojawił się błysk.
- Rozumiem. - pan Ferro był osobą niezwykle inteligentną, więc od razu zauważył, że nie powinien dalej drążyć tego tematu . - Może nam coś zaśpiewasz perełko, dawno tego nie robiłaś.
- Bardzo chętnie. - po tych słowach wstała i podeszła do fortepianu. Zaczęła grać. Całkowicie oddała się muzyce. To była ta chwila, gdy Ludmiła świeciła najjaśniej. Czuła się wtedy jak prawdziwa gwiazda. Nic, ani nikt nigdy nie mogło jej tego odebrać, ponieważ poprzez muzykę wyrażała siebie. Jej rodzicom nie pozostało nic innego jak tylko podziwiać swoją córkę. Spojrzała na nich. W ich spojrzeniu znowu ujrzała tę dumę, którą tak bardzo uwielbiała.

On poszedł na przód, wykonał następny krok, pozostawiając przeszłość za sobą. Ona wiedziała, że musi postąpić tak samo. Była świadoma, że jeśli tego nie zrobi, będzie cierpieć. Nie mogła już dłużej rozczulać się nad tym co było. Takie postępowanie wszystko tylko utrudniało, a Violetta już tak dłużej nie mogła. Jeśli Ci na kimś zależy, daj mu odejść. - wiedziała, że tak będzie lepiej dla nich obojga. Tak. - postanowiła. Od teraz nie będzie mu się już narzucać, naruszać jego przestrzeni. Jeśli to jest tym czego naprawdę chce, ona to zaakceptuje. Jest tyle osób, które w ostatnim czasie zaniedbała. Francesca, Camila, tata, Angie, Federico, Diego...Chwila! Diego! Przecież miała się dzisiaj z nim spotkać. Spojrzała na zegarek. Pozostało jej tylko piętnaście minut. Zerwała się z łóżka i pobiegła do łazienki. Przemyła twarz zimną wodą. Nie chciała, żeby wiedział, że płakała. Pytałby wtedy o powód, a lepiej byłoby, gdyby nigdy go nie poznał. Za bardzo by go to zraniło, a ona nie chciała już więcej nikogo ranić. I tak za długo to robiła. Od teraz jej życie będzie wyglądało zupełnie inaczej, bez zbędnych zawirowań, trudnych wyborów. Tego jej było trzeba. Nałożyła delikatny makijaż i rozczesała włosy. Była gotowa. W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. W samą porę. - pomyślała. Zeszła na dół i otworzyła drzwi. Jej oczom ukazał się przystojny brunet.
- To dla Ciebie. - wypowiadając te słowa wyciągnął zza pleców piękny bukiet czerwonych róż.
- Dziękuję, są cudowne. Poczekaj chwilę. Wstawię je do wazonu i możemy iść. - szatynka wzięła kwiaty i udała się do salonu. Tak bardzo kochała róże, przypominały jej o mamie. Tata wielokrotnie wspominał, że były to jej ulubione kwiaty. Czynność nie zajęła jej zbyt wiele czasu. Kilka minut później można było zobaczyć dwie sylwetki znikające za rogiem jednego z budynków.

Buenos Aires po zmroku było jeszcze piękniejsze niż za dnia, dopiero wtedy tak naprawdę budziło się do życia. Ludzie pozostawiali za sobą trudy i problemy dnia codziennego, aby móc chociaż przez chwilę się zrelaksować. Okoliczne restauracje i kawiarnie zaczynały wtedy tętnić życiem. Słychać było śmiechy, rozmowy, muzykę. Tak, to właśnie muzyka nadawała miastu ten niesamowity klimat, którego nie sposób  było zapomnieć. Każdy, kto chociaż raz zasmakował uroku tego miejsca, chciał tam wracać jak najczęściej. Kiedy dołączyć do tego jeszcze blask księżyca i światła latarni, można by stwierdzić, że przypominało Nowy Orlean, z lat 20. XX wieku. Można by rzec - raj na ziemi. Dziewczyna rozejrzała się wokoło. Nie mogła uwierzyć, że przez tak długi czas było ono dla niej nieosiągalne. Dopiero od niedawna mogła cieszyć się jego dobrodziejstwami. Przez te półtora roku tyle się wydarzyło, tyle się zmieniło. Poznała tak wielu fantastycznych ludzi, przeżyła tyle pięknych chwil, w pewien sposób odkryła samą siebie. Jednak nie wszystko było takie kolorowe, jakby się mogło wydawać. Los postawił na jej drodze kilka naprawę trudnych do pokonania przeszkód. Nie zawsze wtedy dokonywała właściwych wyborów. Zdarzało się, że swoimi decyzjami raniła naprawdę ważne dla niej osoby, a w szczególności jedną, która zawsze przy niej była, zawsze ją wspierała. Może byłoby lepiej, gdyby nigdy mnie nie poznał? - ta myśl sprawiła, że uśmiech, który gościł na jej twarzy przez cały wieczór, momentalnie znikł. Szkoda, że nie mogła wiedzieć jak bardzo się myli.
- Coś nie tak? - ta zmiana nie uszła uwadze Diego.
- Nie, wszystko w porządku. Tylko trochę mi przykro, że ten wspaniały wieczór już się kończy. - skłamała. Zatrzymali się przed posiadłością państwa Castillo .
- Mi też. Musimy powtórzyć to w najbliższym czasie. - wypowiadając te słowa nachylił się, aby ją pocałować, jednak ona odkręciła głowę w taki sposób, że jego wargi musnęły jej policzek. Taki obrót sytuacji wcale mu się nie podobał. Dobrze wiedział, że jeśli jego plan ma się powieść, musi zbliżyć się do niej tak blisko, na ile jest to możliwe.
- Zgadzam się, ale teraz muszę już iść, jeśli tata się zdenerwuje, możemy nie mieć okazji. Do zobaczenia  w szkole! - rzuciła, po czym skierowała się w stronę domu.
- Zaraz Violu, zaczekaj... - jednak tego już nie usłyszała, gdyż zniknęła za drzwiami.

.....................................................................................................

Dzisiaj zacznę nietypowo, ponieważ dzisiejszy dzień jest dla mnie ważny. Wcale nie chodzi mi tu o początek roku, który swoją drogą jest niezwykle dołujący. Kiedy zorientowałam się, że mam małe (no może wcale nie takie małe) opóźnienie, postanowiłam, że rozdział pojawi się właśnie dzisiaj. Dlaczego? Już wyjaśniam. Otóż dzisiaj mam urodziny (nie zdradzę jednak które ^.^) i chciałam podarować Wam z tej okazji prezent. Mam nadzieję, że trafiony ;*

P.S.1. W związku z rozpoczynającym się rokiem szkolnym, rozdziały będą pojawiały się raz w tygodniu, przeważnie będą to weekendy. Nie mogę jednak obiecać, że nie zdarzy się tak, iż na któryś będziecie musieli poczekać dłużej niż tydzień, jednak w takim przypadku postaram się Was o tym poinformować ;)

P.S.2. Jeszcze raz przepraszam, że rozdział tak długo się nie pojawiał. Kocham Was <3

Buziaki, Diana ;***